niedziela, 23 grudnia 2012

"Nasze Boże Narodzenie" (Aker)

   Nudaaaaaaaaaa....! I nic więcej!
Zamknęli szkołę, bo jakieś Święta idą! W Egipcie coś takiego nie miałoby miejsca. A wiecie dlaczego? - bo w Egipcie nie obchodzi się Świąt Bożego Narodzenia. (Znaczy, kiedyś się nie obchodziło. Jak jest teraz niestety nie mam sprawdzonych informacji). Nie ta religia.
    Śniegu spadło od chu** i jeszcze trochę, i ciągle pada, więc pani Galer nie chce nas wypuścić na dwór chociażby na 10 minut. Z braku szerszej perspektywy, siedzę więc na parapecie w sypialni, którą w razie gości muszę oddać i iść spać u Anubisa. Mam własny pokój głównie z tej przyczyny, że dzieląc się z kimś przestrzenią, rozniósłbym wszystko w pył. Od listopada rodzinka maga przeprowadziła się na przedmieścia do większego domu niż wcześniejsze mieszkanie, dlatego też wreszcie mieszkam u Jirou, a nie u Thalii. Chociaż ona spędza tu prawie 24/7, więc w sumie bez różnicy czyj dom.
   Drzwi trzasnęły o ścianę, jak zawsze, kiedy Anubis wchodzi do pokoju. On nigdy nie puka. Pieski szakal z bożej łaski.
 - Masz jakiś interes, czy po prostu lubisz mi robić na złość? - warknąłem, spoglądając na niego spode łba. Na tej jego niewyobrażalnie spokojnej gębie nie było widać żadnych emocji. Jedno słowo, które mi się nasunęło: "Zabić".
 - Thalia kazała mi zawołać cię na dół - powiedział chłodno. - Masz pomóc mamie Jirou w przygotowaniu kolacji.
 - A czemu ty nie pomagasz? - zapytałem oskarżycielskim tonem.
 - Jadę z Thalią po drzewko - odparł zadowolony z siebie i wyszedł, zostawiając mnie na parapecie w jeszcze podlejszym humorze niż dwie minuty wcześniej. W końcu jednak stwierdziłem, że będąc wściekłym na Anubisa nikomu nie pomogę, więc wstałem i zszedłem do kuchni, gdzie pani Galer mieszała kutię. Od kilku dni w domu unosiły się niesamowite zapachy, ale dopiero teraz poczułem... jak to mówił Jirou: "Magię Świąt".
 - Dzień dobry, Aker - uśmiechnęła się przyjaźnie mama rudego. - Pomożesz mi trochę z tą rybą? Trzeba wyjąć z niej ości, a ty posługujesz się nożem o wiele sprawniej niż ja.
   Uśmiechnąłem się. Ta kobieta albo miała jakiś radar na zły humor w głowie, albo zawsze była taka miła dla wszystkich. Druga opcja była bardziej prawdopodobna, bo jej syn też taki jest, ale on o wiele bardziej działa mi na nerwy. Usiadłem przy stole i wziąłem nóż do mięs, modląc się, żeby Szakal nie wszedł w tym momencie do kuchni, bo bym go chyba oskalpował. W milczeniu filetowałem karpia, a mama Jirou mieszała w garnku z barszczem. Po jakimś czasie zaczęła mi opowiadać o Bożym Narodzeniu. O tradycji obdarowywania się prezentami, o wspólnym posiłku i takich innych bredniach. Przecież ja to wszystko wiedziałem - nie jestem idiotą. Chociaż niektórzy by się z tym spierali. A potem mimochodem pani Galer wtrąciła coś o godzeniu wszystkich sporów przed zjedzeniem kolacji Wigilijnej. Czyżby subtelna aluzja? Być może.
   Skończyłem te ryby i powiedziałem, że idę się przejść. Nadal padało, ale co mi tam. Założyłem płaszcz i czapkę, i wyszedłem na ulicę. W sekundę zasypało mi oczy, ale wytrwale brnąłem dalej w tej zawiei. Chodziłem po Grenlandii, do jasnej Anielki!

   Zrobiło się ciemno, a ja nie wziąłem zegarka, więc zawróciłem do domu, tylko że... nie bardzo wiedziałem, gdzie jestem. Wywiało mnie na jakąś polankę w lesie i tam przesiedziałem kilka godzin. Jak w końcu zachciało mi się wrócić, miałem problem. Padać przestało jakiś czas temu, ale niebo nadal było zasnute chmurami i nie widziałem Gwiazdy Polarnej, więc szedłem na ślepo. A potem nagle oślepił mnie jakiś blask na niebie.
 - Gwiazda Betlejemska? - zdziwiłem się, patrząc przez palce w górę. Pod chmurami sunęła złota smuga, mrugając do mnie, jakby chciała, żebym za nią poszedł. Tak zrobiłem i...

   ... po półgodzinie stałem już pod domem. Stali tam już wszyscy. I wszyscy mieli zmartwione miny - nawet Anubis (a może raczej: zwłaszcza Anubis). Na mój widok uśmiechnęli się szeroko, a ta scena była tak piękna, że prawie się wzruszyłem. Pani Galer, obejmowała Jirou jedną ręką, a w drugiej trzymała wyciągniętą do przodu latarnię ze świecą. Jej syn przyciskał do siebie wełniany koc i dopiero na to poczułem jak bardzo jest mi zimno. An obejmował Thalię ramieniem i oboje, wyciągali do mnie ręce. Bata miał minę jakby jednocześnie chciał mnie przytulić i wepchnąć mi łeb z zaspę, co mnie rozbawiło do tego stopnia, że parsknąłem śmiechem. Oni też. Poza tą piątką stała tam też Bastet z dzikim błyskiem w oczach, trzymająca Jirou za rękę. Wszyscy unieśli brwi w wyrazie zadowolenia, więc myślałem, że tak bardzo się cieszą, że nic mi nie jest. Pomyliłem się.
 - AKER! - tak znajomy głos, tuż obok mnie, wywołał nagłe przyspieszenie akcji serca i sprawił, że wedle życzenia Baty, wylądowałem w zaspie, a nade stał wyszczerzony szelmowsko od ucha do ucha szatyn o tak ciemnogranatowych oczach, że wydawało mi się, że patrzę w otchłań. Mimo temperatury -18 stopni Celsjusza chłopak nie wyglądał na zmarzniętego, chociaż stał po kolana w śniegu w samych dżinsach i do połowy rozpiętej granatowej koszuli z krótkim rękawem.
 - Robin? - zdziwiłem się, siadając, gdy Jirou podawał mi koc. - Co ty tu robisz?
 - Przyjechałem na Święta, Anubis mnie zaprosił - Robin* podniósł mnie i wprowadził do domu, opowiadając, czemu przyjechał: - An opowiadał mi przez iryfon, że się pokłóciliście i chciałby, żebym was pogodził, więc przyleciałem z Grecji. Nikt nie mówił, jak mam działać, więc podpowiedziałem ci pomysł ze spacerem na tę polanę, żebyś długo nie wracał. Wiedziałem, że Szakal będzie się martwić i ci wybaczy to... cokolwiek zrobiłeś. Podziałało, tylko nie przewidziałem, że jesteś takim matołem, żeby się zgubić.
 - Ta spadająca gwiazda to byłeś ty?
 - Ktoś musiał cię znaleźć - zaśmiał się Robin. - Chodź, kolacja stygnie. Pogadamy później.
      Poszedłem z pozostałymi do salonu, gdzie wszystko było już przygotowane. Przystrojona choinka migała radośnie, potrawy pachniały przepysznie, a nad stołem wisiała jemioła. Wreszcie czułem się jak w domu.

     Po kolacji (i dłużącym się w nieskończoność składaniem życzeń) usiedliśmy całą gromadą przy choince, a Robin naciągnął mi na oczy czerwoną czapkę św. Mikołaja. Nie mogłem uwierzyć, że on tu jest. Nie widzieliśmy się od wielu miesięcy i nagle nam spadł na głowę. Prawie dosłownie. Prezenty! Najbardziej wyczekiwana przez Jirou część Wigilii.

On dostał:
1. od Anubisa: nową różdżkę (z jasnego drewna, zakończoną perłą)
2. od Baty: świnkę morską
3. od Bastet: klatkę dla świnki morskiej
4. od Thalii: żarcie dla świnki morskiej
5. od mamy: srebrny zegarek
6. od Robina: dziwne czerwone pudełko (w którym, jak się później okazało, były gałki oczne. Po przeraźliwym krzyku dziewczyn i Jirou, Robin wyjaśnił, że to tylko żelki)
7. ode mnie: gumki do włosów, żeby mógł sobie związać te rude kudły do ramion

An dostał:
1. od Baty: nowe glany
2. od Bastet: obrożę z krótkimi ćwiekami
3. od Jirou: album na zdjęcia
4. od Thalii: aparat fotograficzny
5. od pani Galer: poradnik o rozmowach z dziewczynami
6. od Robina: kulę śnieżną z napisem "Jestem transwestytą" (wszyscy się podpisaliśmy na plastiku, więc wszyscy nimi byliśmy)
7. ode mnie: swój wisiorek z głową psa, ale naprawiony, wyczyszczony i z dwoma rubinami zamiast oczu

Bata dostał:
1. od Anubisa: kluczyki (jak się potem okazało do srebrnego chevroleta**)
2. od Bastet: kożuszek z baraniej wełny z kartką, na której było napisane: "Żaden baran, ani kot nie ucierpiał na produkcji"
3. od Thalii: zestaw do włosów (szampon, odżywkę, maseczkę, szczotkę, grzebień i spinki)
4. od Jirou: piłkę do nogi z podpisami najsłynniejszych piłkarzy świata
5. od pani Galer: maskotki "Serce i Rozum" w świątecznych czapeczkach
6. od Robina: strój renifera Rudolfa z działającym na baterie nosem
7. ode mnie: perkusję

Robin dostał:
1. od Anubisa: okrągły dzwoneczek na szyję, taki jak św.Mikołaj przywiązuje swoim reniferom
2. od Baty: teleskop
3. od Bastet: książkę o starożytnej architekturze
4. od Jirou: kupon na 50% zniżki u fryzjera (bardzo praktyczny prezent, biorąc pod uwagę, że Robin ma szopę na głowie)
5. od Thalii: siedem biletów na koncert Three Days Grace (oczywiście po to, żeby nas tam zabrał)
6. od pani Galer: książkę o kosmosie
7. ode mnie: litr spirytusu i kieliszek z napisem "Najlepsza niania"

Bastet dostała:
1. od Anubisa: czerwony spray do graffiti i szablony płomieni
2. od Baty: srebrno-złotą arafatkę z agrafkami
3. od Thalii: duże, złote kolczyki kólka
4. od Jirou: Mikołaja z czerwonej gumy do żucia
5. od pani Galer: kask na motor
6. od Robina: skórzany kombinezon na motor przyozdobiony gwiezdnym pyłem
7. ode mnie: strój pirata jako aluzję do jej szaleńczego stylu jazdy

Thalia dostała:
1. od Anubisa: wisiorek w kształcie połowy pękniętego serca z wygrawerowanym "BFF <3" (drugą połowę miał on)
2. od Baty: słownik egipsko-angielski
3. od Bastet: zestaw bardzo drogich kosmetyków
4. od Jirou: perfumy "Chanel No.5"
5. od pani Galer: naszyjnik z niewielkich nieoszlifowanych bursztynów
6. od Robina: gwizdek na psy (tzn. na Anubisa)
7. ode mnie: gaz pieprzowy

Mama Jirou dostała:
1. od Anubisa: kilka pasów z napisami: "Na Batę", "Na Akera", "Na Thalię", "Na Jirou" i "Na Anubisa"
2. od Baty: klepsydrę wypełnioną solą morską
3. od Bastet: kocimiętkę (taką roślinę, od której koty "dostają jobla***" - jak to skomentował Robin)
4. od Jirou: świecę o zapachu lotosu
5. od Thalii: bransoletkę z błyszczących kamyków i muszelek znad morza
6. od Robina: piękną granatową sukienkę ozdobioną prawdziwymi diamencikami
7. ode mnie: książkę pt. "Jak wychować rozwydrzonych bogów" (mojego autorstwa)

Ja dostałem:
1. od Anubisa: gitarę elektryczną
2. od Baty: zdjęcia z 1879 roku (robiliśmy wtedy zdjęcia z byle okazji: ja, Bastet, Anubis, Bata i kilku naszych przyjaciół)
3. od Bastet: zbiór akordów najlepszych piosenek rock'owych wszech czasów
4. od Thalii: wzmacniacz
5. od Jirou: nowe pistolety RGP Dual Mach 5, duuuuużo naboi oraz tarczę do strzelania
6. od Robina: wełniany różowo-czarny sweterek w serek z wydzierganym serduszkiem, w którym był napis "I'm No.1"
7. od pani Galer: czerwone czapkę, szalik i rękawiczki

   Cóż, prezenty niczego sobie! Niektórzy się nieźle wykosztowali, ale i tak Robin dawał najlepsze. Kupa śmiechu była. Za ten sweterek to miałem ochotę wywalić go przez okno, żeby sobie kark skręcił, ale niestety: przeżywał upadki ze znacznie wyższych wysokości. Zamiast tego nalałem kompotu do kubka i wylałem go na głowę Robina. Tak więc właśnie minęły mi pierwsze Święta w gronie nowej, popapranej, patologicznej rodzinki xD

------------------------------------------

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę wszystkim moim Czytelnikom mnóstwo zdrowia, szczęścia, spełnienia marzeń tych dużych i małych, ważnych i mniej ważnych, ale wszystkich. Życzę też chęci do nauki, do rozwijania swoich umiejętności i pasji. Mnóstwa fajnych prezentów, dobrych osiągnięć w nauce czy pracy i czego Wam się tam jeszcze zachce. Wybuchowego Nowego Roku, kolorowych fajerwerków, kaca jak stąd do Vegas, no i oczywiście, żeby rok 2013 był tysiąc razy lepszy od 2012. (I żadnego końca świata)

Pozdrawia autorka, to znaczy - ja!
 Zofia Ciastoń

------------------------------------------
*** w kolejnych rozdziałach będzie wyjaśnione, dlaczego właśnie do tego auta
**"dostać jobla" = "zachowywać się jak na prochach", "świrować"
*Robin jest bohaterem, który pojawia się dopiero w drugiej części całej historii o Anubisie i znajomych, ale niestety musiałam wprowadzić go teraz, ponieważ Święta bez Robina, to nie Święta xD Miał być niespodzianką, ale niech już będzie. Kilka słów o nim: jest wredny, miewa głupie pomysły, ma specyficzne poczucie humoru... no i umie latać po niebie ^.^ (tajemnica, jakim cudem umie, ale może ktoś się domyśli xD)

środa, 5 grudnia 2012

"Ożywiam martwe drzewo" (Jirou)

Domek Izydy był otoczony tą samą magią, co jej ogród. Wewnątrz był o wiele przestronniejszy niż na zewnątrz. Ale piękny jak pałac.
Po kąpieli w łaźni, wszyscy poszliśmy do salonu, gdzie Izyda czekała na nas z herbatą i ciastkami. Miła kobieta, a Anubis patrzy na nią jak na żabę. Wydaje mi się, że w sumie tylko ja, Thalia i Bata ją polubiliśmy. Aker traktował ją jak kogoś gorszego; był okropny. Kiedy podsunęła mu tacę z ciastkami, on tylko spojrzał na nie, prychnął i oparł się. Myślałem, że Izyda się obrazi, a ona ku mojemu zdziwieniu uśmiechnęła się. Podała mi słodkości. Natychmiast wsadziłem je sobie do ust. Rozpływały się. Były pyszne, kremowe, mięciutkie. Mniam! Thalii też smakowały. Uśmiechała się błogo, chrupiąc kawałek po kawałku. No, przynajmniej nie tylko mnie zjedzie Anubis, jeśli będzie miał taką ochotę.
 - Pani, czekałaś na nas - zaczął uprzejmie Bata. - Skoro wiedziałaś, że nadejdziemy, musisz też wiedzieć, po co przybyliśmy.
 - Oczywiście, mój kochany chłopcze - uśmiechnęła się pięknie Izyda. Była tak niesamowita, czarująca, urzekająca, że prawie straciłem zmysły. - Potrzebujecie kwiatu z mego ogrodu. Oddam wam go z chęcią, lecz nie za darmo.
 - Mów, pani, czego od nas żądasz. Damy ci wszystko, jeśli dzięki temu zdobędziemy lotos - obiecał blondyn. Thalia gorliwie pokiwała głową, a Aker tylko przytaknął. Anubis nie reagował na nasze rozmowy. Stał przy zamkniętym oknie z czołem opartym o szybę. Widziałem w jego oczach tęsknotę. Chciał wyjść, ale wiedział, że nie może póki wszyscy nie opuścimy ogrodu Izydy.
 - Każdy z was dostanie ode mnie zadanie, które będzie musiał wykonać. Jeśli zawiedziecie, kwiatu nie otrzymacie.
 - Przepraszam, Izydo. Powiedziałaś “każdy” a nie “wszyscy” - wtrąciła się Thalia. - Czy to przejęzyczenie? Czy ja nie dostanę zadania?
 - Nie, kochana - przytaknęła królowa magii. - Ty swoje zadanie wykonałaś. Nie łatwo jest opuścić świat śmiertelników, by wejść do świata bogów, magów i magii. Wiem, że jesteś godna, aby otrzymać kwiat lotosu.
 - Pani Izydo, ja również opuściłem świat śmiertelników i wkroczyłem do bogów, magów i magii - przypomniałem o sobie. Bogini spojrzała na mnie przyjaźnie i położyła mi dłoń na głowie. Miałem nadzieję, że ten gest znaczy, że nie będę musiał nic robić. Słabo mi się zrobiło.
 - Jirou, ty nigdy nie należałeś do świata zwyczajnych ludzi. Choć swą moc odkryłeś niedawno, magia zawsze płynęła w twoich żyłach, czyniąc cię częścią mego królestwa. Dostaniesz swoje zadanie, lecz ze względu, że nie wiesz, na czym polega twoja potęga, będzie ono łatwiejsze niż Akera, Baty czy Anubisa.
 - Pani… - jęknąłem, ale ona mnie uciszyła gwałtownym gestem. Podniosła dłoń. - Powiedz, na czym polega moje wyzwanie?
 - Mój kochany, w sercu mego ogrodu znajduje się drzewo. Jedyne bez liści i kwiatów. Pragnę, abyś w swoim zadaniu ożywił je magią.
 - I to jest łatwe? - spytałem z nutą ironii. - Tak, tylko machnę różdżką i po krzyku, oczywiście.
 - Kochany chłopcze, moja magia zawsze będzie w tobie krążyć. Z nią wszystkiego dokonasz - zapewniła mnie Izyda, a potem zrobiła coś, czego się nie spodziewałem. Pochyliła się i pocałowała mnie w czoło i oba policzki. Poczułem, że się czerwienię, a obok mnie Thalia krztusi się śmiechem. Skinąłem głową.
 - Pani, czy oni pójdą ze mną? - zapytałem. W sumie czułbym się pewniej, wiedząc, że mam za plecami boga, który w razie czego mi pomoże. Izyda popatrzyła na mnie, a później na moich przyjaciół.
 - Tylko Anubis - odparła bogini. - Jest twoim nauczycielem, powinien nadzorować twoją magię.
 - Skąd wiesz, że to mnie wyznaczono? - Szakal odwrócił się od okna i popatrzył na nią. Izyda uśmiechnęła się. Odezwał się chyba po raz pierwszy, odkąd weszliśmy do domku.
 - Rozmawiałam z Thotem, po tym jak od niego wyruszyliście - wyjaśniła kobieta, wstając z kanapy. Podeszła do drzwi i je otworzyła, a Anubis przymknął oczy. W nos uderzył mnie niesamowicie słodki zapach lotosu. Wyszedł tuż przede mną. Pożegnałem się z Thalią, Batą i Akerem.
Dogoniłem Szakala kilkanaście metrów od domku bogini. Nie wyglądał jak on. Odkąd opuściliśmy szkołę każdego dnia wyglądał doroślej, chociaż z każdym dniem stawał się bardziej ludzki. A teraz wyglądał jak mniejsza wersja Seta, poza drobnymi różnicami. Z tego co mi Thalia opowiadała, to Set miał kozią bródkę i był straszliwe chudy. Anubis nie. Znaczy schudł i to bardzo, ale nie chorobliwie. Ubrał się w brązowe legginsy do kostek, wysokie buty (tym razem czerwone), koszulę z czarnej satyny ze złotymi guzikami. Przy bucie miał neczeri, a przy pasie krótki miecz wykuty z czarnej stali. Jego rękojeść była srebrna; na niej wyryto hieroglify. Skąd miał broń? Tego nie wiem, ale wyglądał jak rycerz. Izyda podarowała mu pektorał z czystego złota, zdobiony rubinami, szafirami, szmaragdami, ametystami i każdym innym rodzajem kamieni szlachetnych. Ogólnie ozdoba była piękna i bogata, ale Anubis nie chciał się nią chwalić, więc założył ją i ukrył pod koszulą. Szliśmy w milczeniu, aż doszliśmy na najwyższy pagórek. Rzeczywiście, stało na nim wielkie drzewo. Chyba największe ze wszystkich. Nie miało nawet jednego koloru. Było po prostu czarne. Miało rozłożyste konary, na jednym nawet siedział kruk. Ziemia wokół drzewa była sucha, popękana, nie porośnięta trawą. Smutny widok. Nie wiem czemu, ale gdy na nie patrzyłem, pomyślałem o Anubisie. Też był taki samotny. Opuszczony i zniszczony przez czas. Ale jeśli je da się ożywić, to może Szakala również?
Czarnowłosy usiadł na trawie, tuż przy granicy z ciemną ziemią. Patrzył na drzewo ze smutkiem, żalem i złością. Dzięki łączu empatycznemu wyczułem, że ma takie samo skojarzenie jak ja. I, że bardzo liczył, że uda mi się przywrócić drzewu dawne piękno. Stanąłem pod próchniejącym pniem. Zastanawiało mnie, jak mam wykonać zadanie Izydy. Z początku próbowałem po prostu podlać drzewo wodą, potem napełnić ziemię solami mineralnymi. Kilkanaście minut później przypomniałem sobie, że nauczyciel biologii w szkole opowiadał, że aby roślina mogła znów żyć, muszę przyciąć jej stare gałązki. Bałem się, ale musiałem spróbować. Tylko jak to zrobić? Nie uczyłem się magii bitewnej, Anubis nie powiedział jak. Musiałem zrezygnować z tego pomysłu. Spojrzałem na Szakala, szukając u niego pomocy.
 - Użyj swojego serca i umysłu, Jirou - poradził na jednym wydechu. - Magia musi wypływać z ciebie, nie z różdżki.
Coś podobnego mówił mi Thot. Zamknąłem oczy i skupiłem się. Magią ziemi próbowałem jakoś wpłynąć na roślinę i jej liście. Kora delikatnie zbrązowiała, ale nic więcej. Gdybym mógł coś innego wymyślić. Co by zrobiła Izyda? Taka dobra kobieta prędzej by oddała własne, nieśmiertelne życie niż pozwoliłaby komuś umrzeć. O, to jest pomysł! Może oddam część swojej mentalności drzewu? Warto spróbować. Niech moja magia płynie ze mnie, a nie z różdżki. Stałem kilka minut w całkowitym bezruchu i czułem parzący wzrok Anubisa na plecach. Usłyszałem cichy szelest. Zimna dłoń Szakala chwyciła mój nadgarstek, a jego głos kazał mi otworzyć oczy. Posłuchałem. An stał obok mnie z zadowoleniem wpatrując się przed siebie. Drzewo, które było celem mojego wyzwania stało porośnięte zielonymi liśćmi, kolorowymi kwiatami, a wokół na wietrze kołysała się świeża trawa. Na moich oczach rozwijały się nowe, wonne lotosy.
 - Jestem z ciebie dumny, dzieciaku - oznajmił cicho. Rzuciłem mu się na szyję. Nie chciałem go już nigdy więcej puścić. Bogowie, powiedział, że jest ze mnie dumny! Odepchnął mnie od siebie. - Ej, zasada trzech sekund!
 - Naprawdę jesteś ze mnie dumny? - spytałem z radością. Skinął mi głową.
 - Idziemy do Izydy. Im szybciej wykonamy wszystkie zadania, tym szybciej dostaniemy kwiat i stąd odejdziemy.
Wróciliśmy do domku bogini, gdzie pozostali czekali na nas. Anubis nie powiedział nawet słowa przez całą drogę, ani też po tym, jak weszliśmy do naszych znajomych. Stanął przy oknie, zacisnął dłonie w pięści i znowu przestał oddychać. Biedak, tak strasznie się męczy, żeby ratować świat. Szkoda go. Nagle znalazłem się w czyichś ramionach. Izyda mnie przytuliła tak mocno, że prawie zacząłem się dusić. I byłem pewien, że moja twarz zrobiła się czerwona jak światło na przejściu dla pieszych. I zrobiło mi się gorąco, a Thalia zaczęła się głupio śmiać. Z resztą nie tylko ona. Aker o mało co nie spadł z kanapy na widok mojej miny. Tylko Bata się ze mnie nie nabijał. On się patrzył na Anubisa. Mogło się komuś wydawać, że ten jego uśmiech oznacza naigrawanie się z cierpiącego, ale ja wiedziałem, że współczuje Szakalowi. Tak jak ja. Izyda szepnęła mi do ucha, że nic mu nie będzie. Bata poprosił o swoje zadanie. Królowa magii zaśmiała się jak złoto.
 - Kochany, ty musisz przejść test siły - zapowiedziała. - Od strony południowej bramy na mój ogród napada gryf. Z pustoszeniu tamtych okolic pomaga mu młody feniks. Pragnę, abyś powstrzymał ich bez robienia im krzywdy, czy rozumiesz? Podołasz temu?
 - Tak, pani - Bata wstał i lekko się skłonił. - Pójdę tam i wrócę.
 - Zabierz Jirou, by cię wspierał - poprosiła Izyda, patrząc na mnie z uśmiechem. - Zasłoni się tarczą i nie będzie przeszkadzać.
Blondyn popatrzył na mnie niepewnie. Chciałem z nim pójść i Izyda o tym wiedziała. Dlatego go prosiła, żeby mi pozwolił. Chwilę bałem się, że Bata odmówi z obawy, że może mi się coś stać. Ale ku mojemu szczeremu zdziwieniu on pokiwał głową. Otworzył przede mną drzwi i wyszedł dopiero po mnie. A wcześniej usłyszałem, jak prosi o zajęcie Anubisa czymś innym niż hipnotyzujący zapach lotosów.

czwartek, 22 listopada 2012

"W ogrodzie Izydy" (Thalia)

Jirou zasnął. Jak stał, tak padł i zasnął. Batę najwyraźniej bawił fakt, że nie jesteśmy odporni na zmęczenie tak jak on. Przykrył Jirou swoją kurtką i stwierdził, że ja również powinnam się zdrzemnąć. Kategorycznie zaprzeczyłam, mówiąc, że nie mam zamiaru spać, dopóki nie znajdziemy Akera oraz Anubisa. Blondyn zamyślił się, po czym oświadczył, że gdyby Szakalowi cokolwiek się stało, wiedzielibyśmy o tym od razu. Nie zrozumiałam, jakim cudem mielibyśmy się dowiedzieć. Westchnął zmęczony moją “nierozumnością” i kilka minut zastanawiał się, jak wyjaśnić mi, na czym polega ten fakt. Wspomniał coś o łączu empatycznym. Nadal nie zajarzyłam. Cisza zapadła na kolejne minuty. W końcu wyjaśnił mi, że między dwoma chłopcami powstała wyjątkowo rzadka więź, dzięki której wzajemnie mają wgląd w swoje myśli i emocje. Co również oznacza, że gdyby Anubisowi coś złego się przydarzyło, Jirou by to poczuł, a jeśliby Szakal zginął, istniała możliwość, że rudy również straciłby życie. Nie spodobała mi się taka opcja, biorąc pod uwagę fakt, że oni obaj co parę chwil, ładują się w jakieś niebezpieczeństwo. Zastanowiłam się, czy łącze empatyczne nie miało wpływu na zaśnięcie Jirou. Bata chyba też o tym myślał. Nagle oświadczył, że weźmie rudego na plecy i pójdziemy szukać naszych dwóch znajomych. Zgodziłam się na to, bo bardzo zależało mi na odnalezieniu Anubisa. Bałam się, że coś mogło mu się stać, a Jirou tego nie wyczuł. Bata wziął rudego na plecy, tak delikatnie, że ten nawet nie mruknął. Ruszyliśmy przez pustynię.
Wkoło było pusto. Cicho. Blondyn całą drogę milczał. Kiedy na chwilę przerwałam ciszę pytając go, czemu nic nie mówi, odpowiedział mi, że próbuje telepatycznie skontaktować się z Anubisem lub Akerem, ale żaden z nich nie odpowiada. Nie podobało mi się to. A Jirou oddychał tak słabo, że prawie wcale. Zaczęłam się stresować jeszcze bardziej. Szliśmy i szliśmy, aż zaczęło mi się to chodzenie nudzić. Ziewałam, mruczałam i jęczałam, byleby tylko subtelnie zwrócić uwagę Baty. A on mnie ignorował. W końcu zatrzymałam się i siadłam obrażona na piasku. Spojrzał na mnie, unosząc pytająco brwi. Zanim jednak się odezwał choć słowem, powietrze przed nami zafalowało, zabłysło delikatnym, czerwonym światłem. Gdyby nie to, że Jirou mógłby się przypadkiem połamać przy upadku, Bata by go zrzucił z pleców, żeby móc nas chronić czarami. Ku mojej ogromnej uldze nie musiał tego robić, bo po chwili, w miejscu światła, stał Aker, kaszląc sobie w rękaw.
 - Nienawidzę teleportacji… - wykrztusił. Niewiele czasu mi zajęło przewrócenie go na piasek i wyściskanie tak mocno, że prawie się udusił. Tylko dzięki Bacie szybko się ogarnęłam. Czerwonowłosy siedział kilka minut zaskoczony moim atakiem, a potem uśmiechnął się ponuro. Jirou przeciągnął się na plecach blondyna, który spojrzał na niego i posadził go delikatnie na piasku, mówiąc, że skoro już się rudy obudził to koniec darmowego transportu. Zapytałam Akera, gdzie zgubił Anubisa, a on nam opowiedział, że wymyślili sposób na Seta i jego złych kumpli, ale to dość ryzykowne i prawie niemożliwe do wykonania.
 - To nie jest odpowiedź na pytanie - zauważył Bata podnosząc Jirou z ziemi i wtykając mu do ręki kanapkę z szynką. Sekundę zastanawiałam się, skąd ją wytrzasnął, a potem przyszło mi do głowy, że przecież jest bogiem, który może wszystko.
 - Anubis śpi. Zmęczył się czarami - odparł wymijająco Aker. Wiedziałam, że coś się stało, a on nie chce nam powiedzieć. Jirou wyciągnął różdżkę i wycelował jej końcem między oczy czerwonowłosego. Aker wybuchł śmiechem. W sumie ja też bym się nie przestraszyła. Zwłaszcza jakbym była potężnym bogiem.
 - Zabierz nas do niego - poprosiłam. - Jak się obudzi, to razem zastanowimy się, co dalej robimy.
Aker wziął mnie za rękę, a drugą dłonią chwycił nadgarstek Baty, który przytrzymał Jirou. I znowu jak na kolejce górskiej. A myślałam, że przynajmniej jego teleportacja będzie nieco przyjemniejsza. Marzenie ściętej głowy.
Wylądowaliśmy na piasku. Niedaleko nas leżał Anubis. Był blady jak zawsze. A taki spokojny, że nie wierzę. Leżał na boku z dłońmi pod policzkiem i jednym kolanem podciągniętym pod brodę. To się jakoś nazywało… eee… pozycja boczna chyba. Bata usiadł przy nim. Jeju, Anubis wygląda tak słodko, kiedy się nie denerwuje. A robi to praktycznie dwadzieścia cztery na dobę, siedem dni w tygodniu. Zaśmiałam się na tę myśl. Poczułam ulgę, gdy zobaczyłam jak Anubis się podnosi, ziewa i przeciąga. Rudy siadł na piasku wpychając sobie kanapkę do ust. Pierwsze, co Szakal powiedział widząc nas to komentarz o “nienażartym dziecku”. Jirou spojrzał na niego z żalem i próbował coś powiedzieć, ale miał za dużo żarcia w buzi, więc nic nie zrozumieliśmy.
 - Tak, gadaj se gadaj - zaśmiał się Bata. Pogłaskał Anubisa po głowie, a ten trzepnął go w rękę.
 - Spadaj. Nie jesteś moją matką - warknął. I wrócił Szakal, którego znam i kocham. O, nie! Zapomnijcie, że to powiedziałam! Ja nic nie miałam na myśli. Serio, no! Bata patrzył na mnie i się śmiał jak idiota. Zerknęłam na Anubisa, ale on nie zwrócił uwagi na moje myśli. Jirou na szczęście nie umiał czytać w myślach. Ale Aker miał minę bez emocji (poza lekkim, cynicznym uśmiechem), więc nie wiedziałam, czy usłyszał, co pomyślałam, czy nie.
 - Jestem twoim starszym bratem - prychnął blondyn, dmuchając czarnowłosemu w czoło. - Macie ten plan ze znalezieniem Sarkofagu, tak? No, to powiedzcie mi, gdzie zamierzacie szukać głównego przedmiotu?
 - O tym pomyślimy później - oświadczył Anubis, przeczesując włosy palcami. - Najpierw znajdźmy to, co łatwiej zlokalizować.
 - Czyli co? - Jirou wreszcie przełknął tę kanapkę i mógł mówić.
 - Skoro mamy neczeri, teraz powinniśmy zdobyć kwiat lotosu. To dość proste. Ale Anubis z nami nie pójdzie - dodał Aker zerkając niepewnie na przyjaciela. Zdziwiło mnie to.
 - Dlaczego nie? - spytałam. Więcej nie mogłam powiedzieć, póki się nie dowiedziałam.
 - Ponieważ, jak głoszą starożytne podania, lotos jest świętym kwiatem Anubisa, tak? Nie wiadomo na pewno, lecz lepiej nie ryzykować - wyjaśnił cicho Jirou. Bata skinął głową, a ja nadal nie rozumiałam.
 - No, i co z tym fantem?
 - Jeśli poczułbym zapach lotosu orzechodajnego, mógłbym zwariować - mruknął ponuro Anubis. - I właśnie dlatego Aker chce mnie tu zostawić.
 - A jak cię znowu coś napadnie? - wypalił Jirou. Ja i Bata spojrzeliśmy zaskoczeni na rudego, a zaraz potem na dwóch młodych zbuntowanych. Chyba tylko nasza dwójka nie wiedziała o czymś, co przydarzyło się Akerowi i Anubisowi.
 - I po co siedzisz mi w głowie? - warknął Szakal ze złością.
 - Nie moja wina - wzruszył ramionami Jirou uśmiechając się niewinnie.
 - Powie mi ktoś, o co chodzi? - wtrącił im się Bata robiąc zirytowaną minę. O, po raz pierwszy się zdenerwował.
 - Mieliśmy małe komplikacje przy zdobywaniu karty z zaklęciem i neczeri - wyznał Aker. - W waszym podziemnym pałacu czekała na nas Bastet ze swoim koteczkiem i mumiami. Nieźle nami zamiotła podłogę, a potem Szakal fajnie się bawił rzucając zaklęcie ognia i padł.
 - Dobra, więcej nie chcę wiedzieć - rzuciłam patrząc na Anubisa. Wywrócił oczami i się podniósł.
 - Wiem, co powiesz. Idę z wami po kwiat lotosu - oznajmił. Jirou chyba się to nie spodobało. Zrobił minę jakby bał się, że Szakal zwariuje i nas pozabija. Mi też taka opcja wydawałaby się prawdopodobna, gdyby Anubis był mordercą. A nim nie jest. W każdym razie ja nic o tym nie wiem. Aker pokiwał głową, podniósł rękę i wskazał nam kierunek.
Szliśmy za czerwonowłosym bardzo długo, grając w “Co widziały moje gały?”. Bata co chwila zgadywał, o czym myślimy. Uznałam, że to niesprawiedliwe, bo on umie czytać w myślach. Śmiał się z mojego wniosku, po czym zapewnił, że więcej nie będzie oszukiwać. Nie wierzyłam w to, ale mówi się trudno. Innego wyjścia nie miałam. Po pewnym czasie Jirou odłączył się od zabawy i szedł w milczeniu. Od czasu do czasu rzucał zaniepokojone spojrzenie na Anubisa, który pochylał głowę i trzymał ręce w kieszeniach. Obaj wyglądali jak nie oni. Rudy stał się jakby bardziej dojrzały, a An jakby zagubiony nastolatek. Wszyscy byliśmy zmęczeni. Szliśmy w zbitej grupce, a tylko Aker wybił się nieco do przodu, żeby nas prowadzić.
Mniej więcej w południe na horyzoncie zamajaczył nam wysoki mur. Zdawał się być ze złota. Ale może to tylko przez słońce? Aker prowadził nas właśnie w tamtą stronę. Im bliżej podchodziliśmy, tym wyraźniej widziałam, że mur naprawdę jest złoty. Opleciony soczyście zielonymi pędami bluszczu. Nigdy nie widziałam, żeby bluszcz miał białe kwiaty. Zza ogrodzenia czułam słodki zapach. Szłam tuż obok Anubisa i poczułam jak się spiął. Wreszcie wyglądał jak człowiek. Miał potargane przez wiatr włosy, zakurzoną twarz. Zdjął koszulkę, żeby nie było mu za gorąco, więc doskonale widziałam jego napięte mięśnie. Z każdą minutą wydawało mi się, że jego skóra brązowieje pod wpływem słońca. A oczy mu błyszczały jak nigdy. Wydawało się, że bije od niego ciepło, jakby dostał gorączki. Bata spojrzał w jego stronę, a on pokręcił głową. Aker zatrzymał się. Staliśmy pod złotą bramą, na której wyryte były hieroglify.
 - Nie podchodź złodzieju z dalekich stron
Kwiat weź dla innych, wyciągnij dłoń
Uważaj Synu Ciemności, lotos opęta cię
Jeśli dasz radę, pokonasz cień - przeczytał Anubis. Głos mu drżał, gdy czytał trzeci wers. Aker położył mu dłoń na ramieniu.
 - Jeden błędny krok prowadzi do następnego - szepnął mu do ucha. Szakal zacisnął usta. Skinął głową, po czym pewnym ruchem pchnął bramę. Otworzyła się z cichym skrzypnięciem, brzmiącym jak śmiech chochlika. Troszkę ten tekst był pozbawiony sensu, no ale co ja wiem o bogach i ich logice?
 - To jest ogród Izydy? - zapytał Jirou z uśmiechem. Bata pokiwał głową. Również się szczerzył. To chyba ten słodki zapach kwiatów tak na nas działał. Upajał nas i pobudzał endorfiny. Nawet Aker się słabo uśmiechnął. Ale Anubis miał kamienną twarz. Jako pierwszy wszedł do ogrodu, który wewnątrz był większy niż się wydawał z zewnątrz. Dokoła rozciągały się niewysokie pagórki porośniętej tak zieloną trawą, że wyglądała jak sztuczna. Między nimi dostrzegałam miliony niewielkich jezior. Ich tafla była całkowicie gładka, chociaż wiatr wiał dość mocny. Nieliczne, rozłożyste drzewa dające cień uginały się pod jego podmuchami. Na powierzchni jezior pływały fioletowe, białe, różowe i czerwone kwiaty wśród zielonych, dużych liści. Lotosy. Ciekawe, że w koronach drzew też rosły. Ich zapach oszałamiał. Było ich tyle, że nie mogłam policzyć ich nawet na jednym drzewie. Naprawdę zachwycający widok. Przed nami zamigotało słabe światło. Unosiło się nad ziemią jak pył z gwiazd. Zmaterializowała się kobieta. Piękna, dumna, smukła. Miała twarz bladą, ale nie tak jak Aker czy Anubis. Policzki miała zaróżowione. Jej brązowe oczy błyszczały z radością i zadowoleniem. Tak głębokiego brązu czekolady mlecznej jeszcze nigdy nie widziałam. Długie, brązowe włosy rozczesała i pozwoliła im spłynąć na ramiona jak kaskadzie wodospadu. Ostatnio miała związane w warkocz upięty w kok. Teraz mogłam się jej lepiej przyjrzeć. Oczy miała pomalowane dokoła granatowym kholem, a powieki połyskiwały złotem i srebrem. Mały, zgrabny nos znajdował się nad pełnymi wargami pomalowanymi krwistoczerwoną szminką. Kobieta była ubrana w lekką, zwiewną suknię z białego jedwabiu i satyny. Lamówki miała złote, a na ramionach delikatny szal. Izyda uśmiechnęła się. Oczarowała mnie. Tak pięknej osoby nigdy nie widziałam. Chyba dostanę kompleksów.
 - A więc przyszliście - powiedziała z zadowoleniem. - Czekałam na was już kilka dni. Czemu się spóźniliście?
 - Korki w drodze - odparł Aker. Bata uśmiechnął się rozbawiony i skłonił się lekko królowej magii.
 - Zgubiliśmy się na pustyni - powiedział grzeczniej niż nasz czerwonowłosy kolega. - A naszych przyjaciół zatrzymała Bastet ze świtą.
 - Och, oczywiście - zaśmiała się perliście Izyda. - Wybaczcie mi gapiostwo. Zapomniałam, że Set wysłał ją po Anubisa. A swoją drogą, mój drogi chłopcze, wszedłeś do mego ogrodu i jeszcze nie oszalałeś od tego zapachu. Wyjaśnij mi, proszę, jak to możliwe?
 - Tch… - mruknął Anubis. Dopiero zauważyłam, że stara się jak najmniej oddychać. Nic nie odpowiedział. Musiałby wciągnąć powietrze. Izyda uśmiechnęła się szerzej na ten widok. Nagle zamrugała powiekami i zaprosiła nas w głąb ogrodu.
 - Chodźcie, kochani. Musicie się odświeżyć, dam wam czyste ubrania, ale niestety, Thalio, mam tylko jedną łaźnię. Nie będzie ci przeszkadzać kąpiel wśród naszych czterech młodzieńców? - zapytała puszczając do mnie oczko. Zarumieniłam się, ale pokręciłam głową. Z chęcią sobie posiedzę w cieplutkiej wodzie otoczona przez czterech chłopców, z czego trzech ma niesamowite mięśnie.

poniedziałek, 5 listopada 2012

"Rozwalam swój dom" (Anubis)

Bata wyciągnął Jirou z kantorka, a ja, Ak i Thalia ruszyliśmy biegiem zaraz za nimi. Ciężko mi było się skupić na ucieczce i pilnowaniu, która noga ma być następna. Ból po uderzeniach Akera był prawie nie do zniesienia. W pewnym momencie zatrzymałem się. Wiedziałem, że nie ucieknę. Z resztą zależało mi, żeby spotkać się z Setem, a to była bardzo dobra okazja. Jirou się na mnie wydarł. Nie usłyszałem w sumie, o co mu chodzi, ale to nieważne - pewnie, żebym biegł dalej. Strażnicy byli coraz bliżej. Myślałem, że będą chcieli mnie pojmać całego. Oj, pomyliłem się - jednocześnie kilkadziesiąt włóczni pomknęło w moją stronę. Byłem tak zaskoczony, że nie zdążyłem zareagować. Ostrza prawie się we mnie wbiły, ale parę centymetrów od mojej twarzy się zatrzymały i opadły na ziemię. Spojrzałem w bok. Obok mnie stał Aker z lekko uniesioną dłonią. To on zatrzymał włócznie. Strażnicy przystanęli zdezorientowani, a ja byłem w podobnej sytuacji. Ten dureń dopiero co chciał mnie zabić, a teraz mnie uratował. Poczułem jego zimną dłoń na nadgarstku i w chwilę później leżeliśmy na popękanej, pustynnej ziemi.

Myślałem o snach Jirou, które złapałem w jego myślach. Ten koszmar o mnie wywoływał dreszcze. Dziwnie było patrzeć na własną śmierć.
Zrobiło się ciemno i było coraz zimniej. Siedziałem z kolanami podkulonymi pod brodę, patrząc na niewielkie ognisko, które Aker rozpalił, żeby nas ogrzać. Nie było go już od kilku godzin. Teoretycznie powinienem się o niego martwić, ale nie obchodziło mnie, czy coś go zeżre, czy nie. Bardziej niepokoiłem się o Jirou, Thalię oraz Batę. Byli już od dłuższego czasu sami. Mam nadzieję, że się o siebie zatroszczą. Z upływem czasu coraz bardziej się z nimi zaprzyjaźniałem. Chciałbym, żeby Thalia wiedziała, dlaczego pozwoliłem Setowi ją zabrać. Może wtedy by nie wybrała Akera i Baty. Teraz to nieważne. Jesteśmy osobno.
Poczułem jak coś mnie otula. Aker przysiadł kilka metrów ode mnie, a wcześniej zarzucił mi koc na ramiona. Zaciekawiło mnie, skąd go wziął, ale się nie odezwałem. Nie miałem najmniejszej ochoty z nim rozmawiać. Cały czas czułem ból. Bolał mnie brzuch i bolała mnie twarz. I szczypała mnie rana przy wardze. Delikatnie musnąłem palcami policzek.
 - Anubis, przepraszam - szepnął Aker, przybliżając się do mnie. - Nie powinienem cię bić. Ja… zdenerwowałem się.
 - Nie odzywaj się do mnie - warknąłem, odwracając głowę.
 - Ej, słuchaj - poprosił natarczywym tonem, który wcale nie wskazywał na to, że chce być dla mnie miły. - Thalia ma rację, powinniśmy porozmawiać. Jesteśmy przyjaciółmi, chociaż nie mieliśmy ze sobą kontaktu, dopóki nie wysłali mnie do twojej szkoły. Wiesz, kiedy odszedłeś ja i Bata nie nadawaliśmy się do życia. Czułem się jak dziecko bez matki. Zagubiony. Gdyby nie to, że zacząłem się uczyć gry na gitarze, nie pozbierałbym się. Słuchaj, brakuje mi ciebie. Moglibyśmy zapomnieć o tym wszystkim i zacząć od początku? Mogę ci pomóc. Ja z Batą się przydamy. Znamy plany Seta. Wiemy, gdzie poustawiał na ciebie pułapki. Wiemy też, co zamierza zrobić, żeby spróbować cię przekonać do dołączenia do siebie. Proszę cię, An. Wybacz mi, bracie.
 - Nie wybaczę ci nigdy - powiedziałem cicho. W jego słowach było dużo racji. Rzeczywiście mogli się przydać; w tym momencie Bata bardzo się przydawał. Oby ich upilnował. - Ale mogę się nad tym zastanowić, jeśli tylko wyjaśnisz mi, dlaczego nazwałeś mnie “zdrajcą”?
Nie odezwał się przez dłuższą chwilę, namyślając się nad odpowiedzią. Układał sobie w głowie wyjaśnienia. Czekałem aż coś powie. Nigdzie mi się nie spieszyło.
 - Kiedy odszedłeś, nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego to zrobiłeś. Poczułem się zdradzony. Wiedziałem, że ratujesz swoje życie, ale… chciałem wiedzieć, czemu odszedłeś w nocy i to nie żegnając się z nim, a mi mówiąc, że to koniec przyjaźni. A później, kiedy przysłałeś list, prosząc nas, żebyśmy do ciebie dołączyli, myślałem, że chcesz nas narazić na śmierć. Nie potrafiłem ci wtedy zaufać. Teraz wiem, że się myliłem. Ale ty się nie myliłeś co do mnie. To ja jestem zdrajcą. Nie powinienem…
Podniosłem leżący obok mnie kamyk i rzuciłem mu w głowę. Spojrzał na mnie zdziwiony i jednocześnie przestraszony. Uśmiechnąłem się rozbawiony. Wyciągnąłem do niego rękę na zgodę. Uścisnął moją dłoń i również uśmiechnął się niepewnie.
 - Nie płaszcz mi się tutaj, Ak. Do ciebie to niepodobne.
 - Między nami zgoda?
Pokiwałem głową. Jakoś lżej mi się zrobiło, kiedy przyznałem przed sobą, że mi go brakowało. Uświadomiłem sobie, że im dalej znajdowałem się od bogów, a dłużej przebywałem wśród śmiertelników, stawałem się do nich coraz bardziej podobny. Przez tysiąc lat zmieniłem się niewiarygodnie. Kiedy pierwszy raz poszedłem do szkoły spaliłem ją na proch już pierwszego dnia. Dwie następne po kilku miesiącach. Z czasem lepiej kontrolowałem złość. Udało mi się zamknąć całą swoją magię i boską dumę do kieszeni. Stałem się nastolatkiem z ambicjami na prymusa. Ale pamiętałem, czemu jestem na to skazany. Co ciekawe, wcześniej mimo mojej przemiany w człowieka, nie byłem tak sentymentalny i łagodny. Dopiero po poznaniu Thalii oraz Jirou stałem się mniej… mogę tu użyć słowa: Anubisowy. To znaczy mniej wredny, twardy i ostry. Coraz częściej czułem dziwny ciężar w klatce piersiowej, jakby moje emocje i uczucia chciały uciec ode mnie i dać poznać się światu.
Nie mogłem sobie na to pozwolić. Puściłem gwałtownie dłoń Akera, zrywając się na nogi. Zaskoczony też się podniósł. Przez chwilę przypatrywał się mi pytająco. Zastanawiał się, czemu mi tak nagle odbiło. Przypomniałem sobie, co Thot mówił Jirou i co się śniło rudemu. Muszę umrzeć, żeby ocalić świat. Aker położył mi dłoń na ramieniu. On - tak jak i ja - umiał czytać w myślach. Miał więcej ograniczeń, bo był starszy, a ludzie nigdy nie wyznawali jego kultu i nie budowali mu świątyń, które naprawdę były źródłem mocy bogów, a nie tylko miejscem ich czczenia. Ale mimo to wciąż był ode mnie potężniejszy. Nie miał dostępu do tych myśli, których ktoś nie chciał ujawnić, ale z odczytywaniem pozostałych świetnie sobie radził. Bez trudu dowiedział się o słowach Thota i sennej wizji Jirou. Wtedy uśmiechnął się posępnie, pokazując kły. Jest jak pirania zmieszana z wampirem. Chyba pilniczkiem sobie naostrzył kły. Parsknął niezadowolony z mojego skojarzenia.
  - Złoty Sarkofag, An - powiedział. Przez chwilę nie zrozumiałem, o czym mówi, ale w kilka sekund sobie przypomniałem. Dawno temu Thot do spółki z kilkoma innymi bogami (wśród nich był też Aker) stworzyli sarkofag wykonany w całości ze złota. Otoczyli go wieloma zaklęciami i w nim uwięzili Apopa, albo jak wolicie Apopisa. Przez tysiące lat się z niego nie wydostał, choć był potężniejszy od wszystkich bogów poza Ra. Potem Węża przeniesiono do innego więzienia, a Sarkofag został ukryty na bardzo długi czas. Z winy - a może raczej zasługi - Izydy Thot umieścił go niewiadomo gdzie. Bogini sądziła, że przedmiot o tak potężnej mocy magicznej może zagrażać również bogom. Jedyny przeciwnym temu był Aker, który był zdania, że w każdej chwili może pojawić się jakiś potężny wróg, którego inaczej niż przez uwięzienie nie da się pokonać. Ale ponieważ był sam jeden, nikt go nie posłuchał i ukryto Sarkofag. Nawet sam Thot nie wie, gdzie on się teraz znajduje. A Aker wymyślił dobry sposób, żeby powstrzymać bogów przed ich okropnym planem. Tylko… nie mamy bladego pojęcia, gdzie szukać naszego rozwiązania. Chociaż może jest i na to sposób.
 - Wracamy do mnie, Ak - powiedziałem mu. Wyszczerzył się w odpowiedzi. Doskonale wiedział, o czym pomyślałem. Wziął mnie za rękę, zamknął oczy i po chwili staliśmy w moim dawnym domu.
Powiedzmy, że “dom” to słowo względne. Bardziej pasowałoby krypta lub podziemny pałac. Ściany były z węgla czarniejszego niż cień. Jedynym oświetleniem były płomienie niewielkich świec kandelabrów ustawionych pod ścianami. Poza czernią dominowała czerwień, której krwisty odcień miał dywan. Położony był na podłodze z marmurowych płytek. Sufit za to był z granitu. Pod nim wisiał kryształowy żyrandol. Właściwie w krypcie stał tylko jeden wysoki regał z czarnego dębu oraz długi stół z takiego samego drewna. Normalny człowiek mógłby wpaść w depresję w tak ponurym miejscu. Ale mi oraz Akerowi bardzo się podobało. To przywołało wspomnienia. Kiedy mama jeszcze mieszkała ze mną i Batą było więcej niebieskiego koloru. Czerwonowłosy zapytał, gdzie trzymam księgę zaklęć, którą półtora tysiąca lat temu ukradliśmy Thotowi z biurka. Podszedłem do regału i ściągnąłem z najwyższej półki opasłe tomiszcze w oprawie z brązowej skóry. Starłem z niej kurz i odpiąłem klamrę, zamykającą księgę. Zacząłem szukać odpowiedniego zaklęcia, które potem miało mi się bardzo przydać. Strona dwieście siedemdziesiąta ósma. Jest, mam to. Wyrwałem kartę, a księgę rzuciłem na stół. Pierwsza rzecz jakiej potrzebuję to neczeri. Mój nóż używany podczas ceremonii rytuału Otwarcia Ust. O ile dobrze pamiętam, zostawiłem go pod dywanem. Tak, uwielbiam chować swoje rzeczy w dziwnych miejscach. Wczołgałem się pod stół, ignorując śmiejącego się ze mnie Akera. Znalazłem rozdarte miejsce w dywanie i przez dziurę wyciągnąłem nóż: długi, zakrzywiony, złowrogo ostry z jednej strony, wykonany z czarnego metalu. Tylko brzeg ostrza był srebrny, a rękojeść złoto-czerwona. Usiadłem na podłodze (oczywiście, kiedy już wyszedłem spod stołu) i przesunąłem palcem po ostrzu. Rozcięło mi skórę. Na dywan skapnęła kropla krwi, a rana natychmiast znikła. Aker wziął ode mnie kartę z zaklęciem. Skrzywił się niezadowolony. Zawsze robił taką dziwną minę, kiedy coś mu nie pasowało.
 - Czytałeś to? - spytał z wyrzutem. - Złoty Sarkofag, neczeri, Pióro Prawdy, kwiat lotosu, krew Syna Ciemności…
 - Damy radę. Nie jesteśmy sami, nie? Są jeszcze Bata, Jirou oraz Thalia. Może nawet Thot i Neftyda nam pomogą.
 - Wreszcie w nich uwierzyłeś - pokazał mi język. Mogłem zacząć z nim dyskutować, ale po co? I tak by w końcu postawił na swoim. Nigdy nie przegrał żadnej kłótni. Zawsze miał na wszystko odpowiedź i jakiś sensowny argument. Wzruszyłem ramionami. Wstałem z podłogi.
     Chowałem nóż za pasek, ale nagle przez pokój przeleciał ostry sztylet i przybił moją dłoń do ściany. Aker uchylił się przed dwoma podobnymi. W krypcie poza nami stała Bastet z wieloma nożami w rękach i za paskiem, a za nią sześć mumii i mały lew. Set dowiedział się, że mamy plan, więc wysłał kotkę, żeby się nas pozbyła. Wolną ręką wyrwałem jej sztylet ze ściany i uwolniłem się. Neczeri leżał kilka metrów ode mnie. Aker zaczął bawić się w akrobatę. Wykonał przewrót pod stołem, skąd rzucił się na Bastet. Złapał ją za kostki i przewrócił na podłogę. Potoczyli się pod ścianę, szarpiąc siebie nawzajem. Ułamek sekundy mogłem na nich patrzeć, bo po chwili i ja zostałem zaatakowany. Młody lew przemknął obok mnie z pazurami, a wszystkie mumie tuż za nim. Szlag! Kto myślał, że truposze są powolne, był w błędzie. Uskoczyłem przed nimi w stronę neczeri. Upadając na dywan, złapałem za rękojeść i rozciąłem mumię na pół. Oj, Ozyrys by się wściekł, gdyby się dowiedział, że używam świętego noża do walki z byle trupem. Mały wielki kot rzucił się na mnie z kłami. Aż szkoda zabijać. Kopnąłem go w szczękę przetrącając mu kark. Kości chrupnęły, a bezwładne ciało lwa upadło na mnie. Ciężkie to zwierzę. Zepchnąłem cielsko z nóg i w ostatniej chwili umknąłem przed atakiem mumii, która chciała mnie zaciąć sztyletem Bastet. Wyrwałem jej rękę z ramienia. Wdzięczność, cholera. Zabalsamowałem jej ciało i taki ładny pogrzeb urządziłem, a ona co? Chce mnie zabić. Nie pozwolę się tak traktować. Walnąłem ją jej własną ręką w ucho. Głowa jej się przekręciła o sto osiemdziesiąt stopni. Zanim zaatakowałem pozostałe cztery mumie, Bastet skopała z siebie Akera. Uderzył plecami w ścianę i osunął się na podłogę. Nie stracił przytomności, ale był na tyle zamroczony, żeby nie móc się podnieść. Potworne umarlaki ruszyły szybko w jego stronę jak to drapieżniki. Zawsze atakują najsłabszych. Zdążyłem tylko osłonić go słabą tarczą, ale wystarczająco silną, aby powstrzymać atak trupów. W tej samej sekundzie Bastet przygwoździła mnie do ziemi, przeskakując zwinnym ruchem nad stołem. Wyrwała mi neczeri z dłoni i przystawiła go do gardła.
 - Witaj, kuzynku - zaśmiała się zimno. - Co tam? Twój tatuś kazał mi posprzątać bałagan, jaki zrobiłeś swoim buntem.
 - Spadaj, kuzyneczko - warknąłem, próbując jej się wyrwać. Nie miałem za wiele możliwości ruchu, bo przy źle wybranym mogłem stracić głowę. Tak, neczeri jest na tyle ostry, żeby bez problemu przeciąć kość. Zaczęło brakować mi tchu. Bastet jednym kolanem przygniatała mi przeponę, a drugim tchawicę. Nóż trzymała tuż pod szczęką. Usłyszałem trzask. To moja tarcza osłaniająca Akera pękła. Mumie pochwyciły go w rozkładające się ramiona. Zaczęły rozrywać go jak Hunowie swoje ofiary. Uderzyłem Bastet pięścią w twarz. Zaskoczył ją ten atak, więc wykorzystałem jej zdziwienie i przerzuciłem ją sobie nad głową. Zerwałem się na nogi. Podniosłem rękę.
 - Vuur! (Ogień) - zawołałem. Pod każdą z mumii zapalił się mały płomyczek ognia. Wszystkie cztery puściły Akera na podłogę i cofnęły się do tyłu. Wtedy powtórzyłem słowo, a chłopaka otoczyła ściana ognia, odgradzając go od potworów. Żar zaczął rozprzestrzeniać się po krypcie. Kiedy doszedł do regału wszystkie moje książki i księgi stanęły w płomieniach. Mumie mimo przeszkody znowu zaczęły zbliżać się do Akera. Wzmocniłem więc czar, a ogień runął na umarlaki jak fala tsunami na plażę. Bastet najeżyła się jak zestresowany kot. Ha! Boi się ognia.
 - Vuur! - mruknąłem kierując dłoń na kuzynkę. Ogień ją otoczył i podpalił jej włosy. Zaczęła wrzeszczeć. Dobiegłem do Akera, przerzuciłem go sobie przez ramię, podniosłem z podłogi neczeri oraz kartę z naszym zaklęciem. W tym samym momencie, w którym wypowiedziałem zaklęcie teleportacji, mój dom stanął w ogniu i wybuchł.

Upadliśmy na piasek. Neczeri i kartka wylądowały obok nas. Aker podniósł się prawie natychmiast. Ja natomiast uderzyłem głową w ziemię, próbując złapać oddech.
 - Kiedy ostatnio czarowałeś? - spytał zaniepokojony Aker, obracając mnie do pozycji bezpiecznej. Zastanowiłem się nad tym.
 - Tysiąc lat temu, może mniej… - wycharczałem z trudem. Rzeczywiście, po długim czasie odpoczynku nie można używać tak potężnych zaklęć jak vuur, co w afrikaans oznacza ogień.
 - Idioto, nie wolno czarować bez rozgrzewki - upomniał mnie Aker jak matka upomina nieposłuszne dziecko. Uśmiechnąłem się do niego.
 - Tylko odpocznę… i możemy szukać Sarkofagu.
 - Śpij. Jak się obudzisz, Bata z twoimi dzieciakami już tu będą - obiecał czerwonowłosy. Zamknąłem oczy i zasnąłem już po sekundzie.

środa, 31 października 2012

Halloween (Aker)

Oneshot z serii: "Co by było, gdyby... Aker, Bata i Anubis mogli zwyczajnie żyć"

Oneshot'y będą pojawiać się bardzo rzadko (najczęściej z okazji jakiegoś święta lub tak dla rozrywki). Niemniej jednak mam nadzieję, że nie będą za bardzo odciągać od głównej opowieści.
Chciałabym wiedzieć, co myślicie na temat takich krótkich opowiadanek, więc dajcie znać w komentarzach - czekam na Wasze opinie : ) A teraz zapraszam do czytania...

------------------------------------------------

      31. października nadszedł tak szybko, że aż za szybko. Pierwsze, co wpadło mi do głowy po "obudzeniu się" (tak, ja nie sypiam, bo mi to niepotrzebne, ale udaję, skoro już mieszkam u Thalii <przynajmniej tymczasowo póki u Jirou nie będzie wolnego pokoju>) to: "HALLOWEEN!". Wyskoczyłem z łóżka i pobiegłem do pokoju Baty, który już nie spał. Siedział na podłodze koło swojego łóżka i gapił się na jakieś zdjęcie. Nachyliłem się nad nim.
 - Co to? - zapytałem, siadając obok. Dał mi czarno-białe zdjęcie, na którym on, ja, Anubis oraz Bastet siedzimy w nocy na cmentarzu wśród płonących lampionów. Data wykonania fotografii: 31.10.1012 r. Doskonale to pamiętam - ostatnie Halloween, które spędziliśmy razem zanim Set wziął i się zeźlił na cały świat. Patrzyliśmy na to zdjęcie, aż przerwało nam pukanie. Podnieśliśmy głowy i uśmiechnęliśmy się do Thalii, stojącej w otwartych drzwiach. Była już w pełni ubrana, a przez ramię miała przewieszoną torbę.
 - Chodźcie, chłopaki - popędziła nas. - Anubis i Jirou już czekają pod bramą. A An nie wygląda na zadowolonego.
 - On nigdy nie jest zadowolony - mruknąłem, podnosząc się z podłogi.
 - Nie przesadzaj, Aker - zaśmiał się Bata, idąc w moje ślady. - Raz na tysiąc lat zdarzało mu się mieć dobry humor.
   Thalia obrzuciła nas rozbawionym spojrzeniem i wyszła, pozwalając nam się przebrać. Zajęło nam to mniej niż trzy minuty i po tym czasie staliśmy w czwórkę przed jej domem. Dopiero kilka chwil później dołączyła do nas ze skrzywioną miną. Poklepałem ją po głowie, a ona spojrzała na mnie jakby mówiła: "Moglibyście choć stwarzać pozory normalności". Jirou i Bata wybuchli śmiechem, a Anubis wywrócił teatralnie oczami i ruszył do szkoły. Poszliśmy za nim. Było mokro. I to bardzo. Tylko cudem udało mi się powstrzymać przed wrzuceniem któregoś z moich przyjaciół do kałuży. Anubisa oczywiście bym się nie ośmielił, bo mógłby się zemścić i to okrutnie, ale Batę czy Jirou mogłem bez wahania, jednak tego nie zrobiłem. Dotarliśmy do szkoły susi, za to potargani niemiłosiernie przez wiatr.
   W szatni, gdy zdejmowaliśmy kurtki i szaliki, podbiegła do nas Emma, piszcząc z radości. Thalia błagała ją, żeby się zamknęła, ale weź tu przekaż takiej wariatce, że ma się uspokoić. Jirou spojrzał błagalnie na Anubisa, wyciągając zza paska różdżkę, ale ten pokręcił głową. Stwierdziłem, że jak się Emmę zignoruje, to w końcu się przymknie. Po kilku minutach zapadła cisza, więc wreszcie się odwróciłem. No, tak: Bata ją uciszył, przytulając ją do siebie. Ten chłopak jest naprawdę niesamowity - ciągnie do siebie dziewczyny jak magnes i jeszcze mu mało, haha. Oparłem się o szafkę, czekając aż Emma powie nam, o co chodzi, ale na tyle normalnym tonem, że ją zrozumiemy.
 - Wiecie, co dzisiaj jest? - zapytała, odsuwając się niechętnie od Baty. Widać było, że ledwo się powstrzymuje przed piskiem.
 - Halloween - wzruszył bezradnie ramionami Jirou.
 - Tak! I co jeszcze w związku z tym? - zaczęła podskakiwać w miejscu. Spojrzeliśmy po sobie, nie wiedząc, co powiedzieć. W końcu Thalię olśniło.
 - Impreza! Dyrektor się w końcu zgodził? Świetnie! - wykrzyknęła, przytulając przyjaciółkę. - Niesamowicie! Chłopaki, to będzie wasza pierwsza dyskoteka w szkole. I to na Halloween. Coś dla ciebie, Anubis.
   An uśmiechnął się krzywo i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwał mu dzwonek. Odetchnąłem z ulgą, bo jak on zacznie wymyślać wymówki, to już nigdy nie skończy. A kto będzie musiał go przekonać? - oczywiście, że ja. Nikogo innego się nie posłucha. Wziąłem plecak i poszedłem na lekcję. To nie fair, że jestem sam w klasie. Znaczy, są inni uczniowie, ale jestem jako jedyny wśród swoich przyjaciół. Trudno - ja przynajmniej już za rok skończę szkołę, a oni będą się tu męczyć dalej. Usiadłem w ostatniej ławce pod ścianą, wyjąłem książki i położyłem na nich głowę. Poczekałem tylko, aż nauczyciel wyczyta moje nazwisko, a potem się wyłączyłem.
   Cały dzień chodziłem jak nieprzytomne zombie i dopiero znalazłszy się z powrotem w szatni, obudziłem się z półsnu. Skończyłem lekcje przed pozostałymi, więc siedziałem przez godzinę sam, wpatrując się w plakat reklamujący dyskotekę Halloweenową. Hmm... trzeba by pomyśleć o przebraniu. Thalię przebierzemy za wiedźmę - to dość oczywiste. Anubis zejdzie ze śmiechu. A Jirou czasem wygląda jak szczeniak, więc może być wilkołakiem. Z Baty zrobimy Draculę - będzie wariatkowo. Anubis się przebierze w spódniczkę i założy pektorał, a do tego wyrosną mu uszy szakala i będzie przebrany za samego siebie. Ja ubiorę się jak goth i wszyscy będą przede mną uciekać. Właściwie już uciekają jak tylko się pojawię, więc nie ma różnicy.
 - Aker! - z zamyślenia wyrwał mnie głos Jirou. Podniosłem głowę, żeby spojrzeć na rudego. Już wszyscy skończyli lekcje i byli gotowi do wyjścia. Wstałem i poszedłem za Thalią. Gdy już dochodziliśmy do domu Jirou, który był naszym stałym przystankiem, skoro Anubis tam mieszkał, Thalia stanęła na palcach i szepnęła mi do ucha:
 - Bata mówi, że jutro, w Święto Zmarłych, Anubis ma urodziny, to prawda?
 - Nie do końca - mruknąłem, patrząc kątem oka, czy An nas nie podsłuchuje. Zniknął za drzwiami. - Żaden z bogów tak naprawdę nie pamięta, kiedy obchodzi urodziny. Poza Setem, Horusem, Izydą, Neftydą i Ozyrysem. Ich święta następują po sobie: w pięć ostatnich dni roku. Pierwszy listopada to taka symboliczna data, którą zawsze traktowaliśmy jak urodziny Ana.
 - Można by wyprawić mu imprezę - zaproponował Jirou, który nie wiadomo skąd nagle pojawił się obok nas. Rzuciłem mu nieprzyjazne spojrzenie, więc się cofnął parę kroków. - No co?
 - To nie taki zły pomysł, Aker - poparł go Bata. - Ostatnio świętowaliśmy tysiąc lat temu.
 - Ja tam nie mam nic przeciwko, uważam, że to świetny plan. Tylko wiecie, że jest mały problem? - rzuciłem wymowne spojrzenie na drzwi. Westchnęli chóralnie, ale zaraz potem Jirou się rozchmurzył.
 - A co by było, gdyby Anubis nie wiedział, że to impreza urodzinowa? - podsunął z uśmiechem aniołka. Uniosłem brwi, a on przypomniał o dzisiejszej dyskotece w szkole. Spojrzeliśmy na siebie i jednocześnie skinęliśmy głowami - to był dobry pomysł. Nawet za dobry jak na Jirou, ale tego już mu nie powiedziałem. Rozmawialiśmy szeptem omawiając szczegóły takie jak "Czy upiec tort?" lub "A może przynieść mu balony?", dopóki Anubis nie wyszedł z domu. Przebrał się w stare dżinsy i białą koszulę, więc doszedłem do wniosku, że w czasie lekcji Bata namówił go na wycieczkę do sklepu z ubraniami - och, ten mój blondas i jego zamiłowanie do mody. Pokręciłem głową.
 - Thalia... jakoś dziwnie wyglądasz - wypaliłem, przypatrując jej się z uwagą. - Dobrze się czujesz?
 - Ja...? - zdziwiła się. - Czuję się dokonaaaa... ała! - jęknęła, łapiąc się za stopę, na którą Jirou ukradkiem jej nadepnął. Spojrzała na niego gniewnie, a ja podszedłem do niej i stanąłem tak, żeby Anubis nie widział jej miny. Uciszyłem ją dyskretnie, udając, że sprawdzam jej temperaturę.
 - Masz gorączkę, chodź do domu. Trzeba by dać ci aspirynę. Mam nadzieję, że do wieczora ci przejdzie - mruknąłem. - Widzę, chłopaki, że macie plany, więc do zobaczenia na imprezie - dodałem na pożegnanie, ciągnąc Thalię i Jirou za ręce do domu dziewczyny. Bata pomachał nam z niewinnym uśmiechem i zabrał Anubisa do centrum handlowego.
   Te dziesięć minut, które mieliśmy do przejścia od mieszkania Jirou do Thalii, spędziliśmy słuchając narzekania dziewczyny, na to, że "chłopcy są niedelikatni". Śmiać mi się chciało jak jej słuchałem. W ulgą powitałem widok otwartych na oścież drzwi, w których stała mama blondynki. Wyglądała prawie jak córka, tylko miała niewielkie zmarszczki wokół oczu. Z daleka jej pomachałem, a potem wpychając Thalię i Jirou do środka, uśmiechnąłem się czarująco.
 - Dzień dobry, pani Vitani. Ładny dziś dzionek, nieprawdaż? Wybieramy się dziś na dyskotekę szkolną, nie ma pani nic przeciwko, prawda? Bo to przy okazji doskonały czas, żeby świętować jutrzejsze urodziny Anubisa. Czy będzie pani przeszkadzać jeśli upieczemy mu tort?
 - Ty, ty, ty... zwolnij trochę - przerwał moje szczebiotanie Jirou, za co byłem mu wdzięczny, bo od uśmiechu rozbolała mnie twarz. Mama Thalii patrzyła na mnie zaskoczona, ale pokiwała ze zrozumieniem głową. Odetchnąłem i spoważniałem, gdy tylko zamknąłem drzwi. Bogowie, czemu mi tak odbija, jak muszę być dla kogoś miły?
 - Bo to działa tak: albo będziesz piekielnie miły, albo wcale - odparł rudy, zdejmując buty. Machnąłem ręką, jakbym odganiał natrętną muchę.
 - Wypad z mojej głowy, gamoniu - warknąłem, ale on sobie nic z tego nie zrobił. Już przywykł, że jestem drażliwy. We trójkę pobiegliśmy do kuchni, gdzie natychmiast zabraliśmy się do pieczenia. Dostała mi się obsługa miksera, ale nie mogłem narzekać, bo Jirou musiał zmywać. Chlapał wodą na wszystkie strony, byleby tylko nie do zlewu. Thalia wrzucała składniki do miski, a potem nastawiła piekarnik na 220 stopni Celsjusza i wsadziła tam okrągłą formę, do której wlaliśmy ciasto. Podczas, gdy tort się wypiekał, blondynka zaciągnęła nas do sypialni i rzuciła w nas jakimiś workami. Rozkazała nam się przebrać. Tak, rozkazała! Phi, też mi coś. Nie uznaję władzy wyższej... no, chyba że ktoś patrzy na mnie jak głodny niedźwiedź, a ja nie mogę użyć magii. Tak jak w tej chwili, gdy Thalia zauważyła, że się nie przebieram. Otworzyłem worek - ta mała czyta mi w myślach: skórzane spodnie, glany do kolan w czerwone plamy jak od farby, podkoszulek do połowy brzucha z krótkimi postrzępionymi rękawami i skórzana kamizelka. Wszystko czarno-czerwone. Jako dodatki: pieszczocha na szyję z kilkumilimetrowymi ćwiekami, rękawiczki bez palców (też z ćwiekami, ale mniejszymi), łańcuch zamiast paska i kilka srebrnych kolczyków do ucha. Z kieszeni starych dżinsów, wyciągnąłem wisiorek przedstawiający pentagram - idealne uzupełnienie tego stroju. Potem Thalia kazała mi usiąść na łóżku i zamknąć oczy. Zrobiłem to bez większego oporu, chociaż miałem złe przeczucia. Kiedy poczułem, że nakłada mi cień na powieki i szminkę na usta, o mało co jej nie przygrzmociłem. Bogowie! Ona robi ze mnie babę! Ale jak już pozwoliła mi otworzyć oczy i spojrzeć w lustro, udało mi się powiedzieć tylko:
 - Wow! Wyglądam jak upiór!
   Zaśmiała się i poszła sprawdzić, co z naszym tortem, a ja w tym czasie, oceniałem kostium Jirou. Nie przebrała go za wilkołaka, a szkoda. Zrobiła z niego czarodzieja z bajki - doczepiła mu sztuczną brodę, włosy pomalowała kredkami pastelowymi, a na łeb wsadziła mu szpiczasty kapelusz w gwiazdki. Parsknąłem śmiechem, widząc jak chłopaczyna męczy się z podwijaniem za długich rękawów granatowej szaty w słońca i księżyce, sięgającej do samej ziemi. Zdziwię się, jeśli przy chodzeniu, rudy się nie zabije. Pomogłem mu trochę z tymi rękawami, a potem wcisnąłem mu jego różdżkę do ręki.
 - No, magik z pełnym rodowodem - podsumowałem jego wygląd. A potem wróciła Thalia i ją też trzeba było przebrać. Szkoda, że nie dała z siebie zrobić wiedźmy. Byłaby w tej roli idealna, haha! Jak to powiedziałem, dostałem słownikiem po głowie. Zdecydowała się przebrać za zombie panny młodej. Pokazała nam suknię ślubną, którą chciała założyć. Przyglądaliśmy się jej we dwóch, a potem nie wiadomo skąd w moich rękach znalazły się nożyczki. Nawet nie zauważyłem kiedy doskoczyłem do sukni i ją poszarpałem. Jirou w tym czasie wziął zieloną kredkę pastelową i zaczął brudzić śnieżną biel kiecki. To będzie dzieło sztuki - Bata nas pochwali. Thalia założyła przerobioną sukienkę z uśmiechem i przejrzała się. Rudy sięgnął po grzebień i w ciągu kilkunastu minut zrobił dziewczynie z włosów taką szopę, że wylądowałem na podłodze, wijąc się ze śmiechu. Trzeba było zrobić jeszcze makijaż, ale nie bardzo wiedziałem jak się do tego zabrać. Na szczęście w porę pojawił się Bata ze swoim kostiumem z wypożyczalni. Wziął się za make-up i zrobił z Thalii prawdziwą księżniczkę zombie.
 - Wiesz, Bata, tak od dłuższego czasu sobie myślę, że od kobiet odróżnia cię tylko brak pedicuru - zaszydziłem, rozkładając się na łóżku.
 - Dzięki, stary. Miły jesteś aż do bólu - jęknął urażony, ale potem już więcej nic nie powiedział, bo musiał się przebrać za... Edwarda Cullena ze "Zmierzchu". Tak jak wcześniej tylko lekko chichotałem z Jirou i Thalii, tak w tym momencie, gdy zobaczyłem przebranie Baty, spadłem z łóżka, rechocząc na całe gardło. Nie uspokoiłem się przez następne półtorej godziny, podczas gdy pozostali dekorowali tort dla Anubisa. Kiedy w końcu udało mi się opanować na tyle, żeby móc normalnie mówić, poszedłem do kuchni i stanąłem w drzwiach.
 - Już ci przeszło? - spytał Bata, strzelając do mnie ze strzykawki z kremem cytrynowym. Dostałem w czoło.
 - Tak, jest lepiej - przyznałem, wycierając twarz ręką. - Ja tam do Edzia nic nie mam, tylko mnie zaskoczyłeś, bo miałeś być Draculą.
 - Wiem, ale im się stroje skończyły - uśmiechnął się pobłażliwie, poprawiając miedzianowłosą perukę na głowie. - Więc jest Edward. Mogła być jeszcze Rosalie lub Alice.
 - O, złośliwy chochlik! To coś dla ciebie! - parsknąłem, zlizując krem z palca. - Gdzie An?
 - W domu Jirou. Przebiera się za siebie - dodał, wracając do wyciskania kremu na ciasto. Thalia dekorowała je owocami, a Jirou robił galaretkę. - Mamy jeszcze godzinę, a nie mamy dla niego prezentów.
   Zamyśliłem się. Co można dać Anubisowi? Porządną dawkę śmiechu - dostanie jak zobaczy Batę. Wolny taniec z dziewczyną - Thalia mu nie odpuści. Porcję kłopotów - zawsze, gdy jestem w pobliżu. Trochę powodu do narzekania - Jirou jest na zawołanie. Ale nie... to musi być coś wystrzałowego... wystrzałowego! Mam!
 - Fajerwerki - oznajmiłem dumny ze swojego myślenia. - Ale nie takie jak na Nowy Rok. Bombowe!
 - Dynamo! - poparł Bata, rzucając strzykawkę do zlewu. - Skąd wziąć fajerwerki. Nie sprzedają ich nieletnim.
 - Jestem gothem, mi dadzą wszystko - powiedziałem strasznym tonem i wyszedłem po prezent.

   Wróciłem tuż przed dyskoteką, więc od razu poszedłem po Anubisa i zaciągnąłem go do szkoły. Wszyscy się zarąbiście bawili przy muzyce na pełny regulator, więc i my zaczęliśmy tańczyć z jakimiś pannami, które uznały, że "Anubis ma niezłą klatę". Bogowie, jak mi się śmiać chciało.
Godzina. Druga. Trzecia.
 - Gdzie Bata, Thalia i Jirou? - zapytał nagle An, rozglądając się. Jego odpowiedź pojawiła się na scenie, gdzie do tej pory grał zespół naszej szkoły.
 - Ludzie, ludzie, ludziska! Potwory i inne takie! - zawołał "Edward" do mikrofonu. Anubis się nie opanował i padł na kolana, śmiejąc się do rozpuku. - Czas na gwóźdź programu! Aker, dawaj te fajerwerki!
   An spojrzał na mnie zdziwiony, a ja pokręciłem głową i pobiegłem na scenę. Fajerwerki zostawiłem za kurtyną. Thalia rozsunęła dach sali gimnastycznej (tak, mamy fajną salę. Jak Polski Stadion Narodowy!) i mogłem na spokojnie odpalać. W tym samym czasie Jirou wniósł na scenę tort, a Bata zaczął śpiewać "Happy Birthday", a reszta uczniów mu wtórowała. Posłałem fajerwerki w niebo, pomagając im nieco magią, ułożyć się w napis: "Najlepszego, Szakalu!". Życzenie stu lat byłoby niestosowne do jego wieku. Nawet ze sceny widziałem, że spiekł raka. Litości! Anubis - bóg pogrzebów, pan Podziemia zawstydził się tego, że kumple zrobili mu niespodziankę. Bata śmignął do niego i wciągnął go na scenę. Wszyscy bili brawo, a my w piątkę się kłanialiśmy.
 - Zamorduję was - zagroził przez zaciśnięte zęby rozdrażniony Anubis. Wyszczerzyłem się do niego w uśmiechu, dającym do zrozumienia: "Boję się ciebie jak ściana duchów". - Choćbyście uciekali, znajdę was i obedrę ze skóry, a potem zrobię takie ładne pogrzeby, że się porzygacie.
   Nie mogłem brać go na serio - a przynajmniej nie tego wieczoru, bo potem wszyscy (nawet on) bawili się w szampańskich nastrojach. Wybuchowe Halloween zbliżało się ku końcowi, ale my mieliśmy zapamiętać je jako najlepszy dzień naszego życia.

czwartek, 18 października 2012

"Trzech muszkieterów znowu się spotyka" (Jirou)

Poświęciłem godziny, żeby opanować podstawowe zaklęcia z użyciem żywiołów. Nauczyłem się wzniecać ogień, kontrolować płomienie i gasić je. Zrozumiałem jak ujarzmić wiatr tak, by mnie nie powalił na podłogę. Thot nauczył mnie też wydobywać wodę spod ziemi oraz własnego ciała. Najniebezpieczniej jednak było, kiedy próbował wyjaśnić mi, jak mam wywołać trzęsienie ziemi bez zabijania ludzi dokoła. Z ziemią miałem największe problemy. A jeśli groźba poważnego uszkodzenia na skutek zgniecenia przez wielkie kawałki sufitu was nie przeraża, to wyobraźcie sobie, że podczas treningu zniszczyłem chyba siedem pomieszczeń. Znaczy jeden pokój aż siedem razy, bo Thot co i rusz używał zaklęcia reperującego, które sprawiało, że moja sala ćwiczeń stawała się jak nowo wybudowana.
Wieczorem położyłem się do łóżka w pokoju, w którym nic więcej nie stało. Tylko to jedno wielkie łoże z materacem grubości pół metra, dziesiątkami puchowych poduszek i ciepłą kołdrą, wyszywaną złotymi nićmi w hieroglify. Wśród pościeli dostrzegłem drewniany klocek, również pokryty egipskim pismem. Był tak twardy, że nawet mimo poduszek jego kanty wbijały mi się w głowę. Wziąłem go w rękę i odłożyłem na podłogę, po czym z rozkoszą zamknąłem oczy.
 - Aghr… - usłyszałem nad sobą. Uchyliłem jedną powiekę. Prawie zleciałem z łóżka, kiedy zobaczyłem siedzącego nade mną pawiana. Święte zwierzę Thota. O w mordę!
 - Wynoś się stąd - syknąłem, wstając i otwierając drzwi. Pawian spojrzał na mnie czarnymi oczami, a potem przeniósł wzrok na drewniany klocek. Kazał mi go z powrotem wsadzić pod poduszki i dopiero, gdy to zrobiłem wyszedł z pokoju i zatrzymał się przed drzwiami. Super! Dostałem własnego strażnika. O, bogowie. Rzuciłem się na łóżko i przywaliłem potylicą w ten głupi klocek. A, guzik mnie to obchodzi. Położyłem go w nogach łóżka, żeby pawian nie wrócił i zasnąłem.

- Nie dotykaj mnie! Zabieraj łapy! - słyszałem zduszony wrzask Anubisa. Potem go zobaczyłem. Horus stał niedaleko w swojej ludzkiej postaci - jako młody mężczyzna o oczach jak księżyc i słońce. Był ubrany jak egipski żołnierz. Trzymał Anubisa za gardło, unosząc go kilka centymetrów nad podłogę. W drugiej dłoni ściskał nóż; obrzędowe, czarne ostrze - neczeri.
 - I po co walczyłeś cały ten czas, Anubisie? Teraz skończysz jako karma dla psów - wycedził Horus, przyciskając Ana do ściany. Nie pozwalał mu się ruszać. Twarz Szakala zaczęła robić się sina z braku powietrza i przestał krzyczeć. Rzuciłem się na Horusa, ale przeleciałem przez niego jak duch. To tylko sen, ale tak realistyczny. Bóg wojny puścił Anubisa na podłogę.
 - Świat jest warty każdej ceny… wolę zginąć niż wam pomóc. Zabij mnie teraz… - wydyszał brunet. Horus uśmiechnął się zadowolony.
 - Czemu ci tak spieszno do śmierci?
 - Zabij mnie, bo to ja stoję wam na drodze - wyjaśnił Anubis. - To moja krew pomoże wam lub was zniszczy. I spotkam się z matką…
Sokoli bóg nie słuchał go do końca. Podniósł rękę z nożem i wbił go w pierś Szakala, który wrzasnął, a potem to zniknęło.

- An! - krzyknąłem, zrywając się na materacu. Byłem oblany zimnym potem. - Anubis!
 - To był tylko sen, młody magu - szepnął do mnie głos Thota, który znikąd pojawił się obok mnie i złapał mnie za ramiona. Czułem łzy na policzkach.
 - Szakal! Grozi mu niebezpieczeństwo… Horus go dopadł, zabije go. On ma neczeri. Thocie, musimy mu pomóc - jęczałem przerażony. Thot pewnymi dłońmi ściskał mnie, starając się uspokoić moje myśli i oddech swoją magią.
 - Nic się nie martw i spróbuj ponownie zasnąć, magu. I nie odkładaj podgłówka, on będzie cię chronić przed niechcianymi snami - obiecał Thot. - Szakal ostrzegał cię, prawda? Uważaj na swoje sny, Jirou. Set tylko próbuje tobą manipulować. Jirou, idź spać. Nawet jeśli to prawda, możesz zginąć, jeśli pójdziesz.
Przestraszony skinąłem głową, ale i tak strasznie korciło mnie, żeby wyruszyć ratować Anubisa. Zasnąłem dopiero po godzinie, a Thot nie odchodził ode mnie całą noc.

Rano siedziałem przy stole i zapychałem stres pysznymi kanapkami, które Thot dla mnie przygotował, żebym odzyskał siły po czarowaniu bez różdżki oraz nocnych snach. Jadłem jak jeszcze nigdy i popijałem wszystko winem truskawkowym, wodą oraz sokiem marchewkowym. Jejku, nigdy w życiu nie jadłem nic tak smacznego. Kanapki wyglądały na zwyczajne, a smakowały wybornie. Szynka chyba była z jakiegoś specjalnego mięsa, a ser był tak aksamitny, że rozpływał się ustach. To było niebo w gębie. Nagle obok mnie błysnęło jasne światło i pojawił się Anubis. Pierwsze co zrobił, to dał mi moją różdżkę, a ja skoczyłem mu na szyję wrzeszcząc z radości. Odepchnął mnie od siebie.
 - Trzymaj. I nie oddawaj jej nikomu. Nawet mi jeśli cię o to poproszę. Nie wolno ci jej zgubić pod żadnym pozorem, inaczej długo nie pożyjesz - ostrzegł mnie. Uśmiechnąłem się do niego, dmuchnąłem na świecę stojącą na stole, a jej knot rozbłysnął małym płomieniem. Szakal rzucił mi chłodne spojrzenie, po czym powiedział, że nawet jeśli umiem czarować, nie powinienem tego robić zbyt często.
 - Dlaczego mam nie używać magii, skoro już się jej nauczyłem? - zapytałem zdumiony. Ten koleś nie wie, czego chce.
 - Bo nie. To niebezpieczne. Myślisz, że czemu ja czaruję? Każde zaklęcie jest jak wizytówka z napisem: “Anubis tu był”. Magia zostawia ślady, po których mogą cię wytropić.
 - Ja już dużo czarowałem. Jeśli to wzmocni nasz ślad, to już po nas. Ale Thot mi nic nie powiedział - zacząłem się bronić. Anubis machnął ręką i odwrócił się do drzwi, w których stał bóg mądrości, patrząc na niego z uśmiechem.
 - Dobrze, Szakalu, że nic ci nie jest. Jirou miał sny. Chłopcze, to twój mistrz magii powinien uczyć cię zasad, nie ja - wyjaśnił Thot, zwracając się już do mnie. Anubis zmarszczył brwi, gdy usłyszał o snach. - Ale skoro już się pojawił, moja rola nauczyciela na zastępstwie skończona. Teraz przechodzisz pod jego skrzydła, on cię przeszkoli w magii bitewnej. Żegnajcie, przyjaciele.
Skłonił się przed nami i rozwiał w dym. Siedziałem zaskoczony jego nagłym zniknięciem. Anubis pokręcił głową, podchodząc do okna. Oparł się o parapet. Widziałem, jak zgina palce, zamykając dłonie w pięści. Dopiero zdałem sobie sprawę, że nie ma z nim Thalii. Trochę bałem się zapytać, co się wydarzyło, kiedy ja próbowałem zapanować nad swoją mocą. Miałem nadzieję, że nie spełniały się moje koszmary. Oprócz tego o Anubisie, śniła mi się też nasza przyjaciółka, schwytana przez potężną lwicę oraz dwóch chłopców, zabijanych na ołtarzu w świątyni. Na szczęście nie musiałem o nic pytać - sam mi powiedział.
 - Set zabrał Thalię do swojego pałacu - oznajmił głosem wypranym z emocji. Nie widziałem jego twarzy, dopóki się nie obrócił. Był blady jak zawsze, a jego oczy nie błyszczały. Jak zawsze matowe kawałki ciemnej czekolady.
 - I co teraz chcesz z tym zrobić? - spytałem cicho, niepokojąc się, że może w każdej chwili wybuchnąć złością. Hm… to by było ciekawe. Ale wolałem tego nie sprawdzać.
 - Polecę tam - odparł takim tonem, jakby to było coś oczywistego. No, jasne: pewnie sądzi, że jeśli on umie wleźć komuś to głowy, to inni też powinni umieć czytać w jego myślach. - Muszę ją sprowadzić. Tam grozi jej niebezpieczeństwo.
 - Idę z tobą - oświadczyłem. Starałem się, żeby mój ton zabrzmiał twardo, ale nie wydawało mi się, że mi się udało. Głos i tak mi zadrżał ze strachu przed owym “niebezpieczeństwem”, czymkolwiek ono było. Mimo wyczuwalnego niepokoju, który we mnie panował, Anubis uśmiechnął się ponuro i pokiwał z zadowoleniem głową.
 - Zaczynasz dorastać, dzieciaku. Trzeba odwagi, żeby tam lecieć - pochwalił mnie, po czym złapał mnie za ramię. Kazał mi oczyścić umysł jak przy rzucaniu czarów, po czym zaczął coś cicho szeptać. Szarpnęło mną jak wtedy, kiedy podróżowaliśmy grobem. Zrobiło mi się niedobrze, aż myślałem, że puszczę pawia.
Wylądowaliśmy na miękkiej trawie w cieniu jakiegoś wielkiego, rozłożystego drzewa. Upadłem na kolana, opierając się dłońmi o ziemię, a potem osunąłem się na twarz. Anubis opadł na trawę cicho jak kot. Przez parę minut siedział w zupełnym bezruchu jak ninja na drzewie. Nasłuchiwał, czy ktoś nie nadchodzi. Kiedy zyskał całkowitą pewność, że droga wolna, wstał, podniósł mnie i poprowadził przez ogród. Cały czas obaj byliśmy czujni. W każdej chwili ktoś mógł nas zauważyć z okna pałacu.
Szliśmy bardzo powoli, uważając, żeby nie narobić najmniejszego nawet hałasu. Anubis poruszał się bezszelestnie, ale ja miałem z tym problem. Prawie co chwila potykałem się o własne nogi albo o kępy trawy. Szakal wtedy wzdychał bezgłośnie i szeptem upominał mnie, że mam zachowywać ciszę. Kiwałem głową, a chwilę później znowu coś mi nie wychodziło. Anubis w końcu kazał mi zostać w miejscu, a sam poszedł dalej. Usiadłem pod drzewem, żeby na niego czekać, ale w pewnym momencie usłyszałem obok siebie ciche westchnienie. Zerwałem się na nogi, wyciągając przed siebie różdżkę. Wycelowałem nią prosto między oczy wysokiego blondyna, który się uśmiechnął pobłażliwie i powolnym ruchem, opuścił moją rękę. Wydawał się przyjaźnie nastawiony, więc nie protestowałem.
 - Ty jesteś Jirou, tak? Thalia o tobie mówiła. Jestem Bata, przyjaciel Anubisa.
Poznałem go. Był jednym z chłopców, którzy mi się śnili.
 - Ten bóg, którego przedstawiano jako brata Anubisa przeciwstawnie do niego nastawionego? - zapytałem, a on pokiwał głową.
 - Więc znasz się na bogach egipskich? - uśmiechnął się z aprobatą.
 - Tak trochę… - przyznałem skromnie. - Thot mi trochę opowiedział, gdy uczyłem się czarować.
 - Chodź. Anubis do ciebie nie wróci, Aker go już pewnie złapał.
 - Czego on od niego chce? - zapytałem z przestrachem. Bata uspokoił mnie, że nikt nikogo nie skrzywdzi. Podobno Aker chciał tylko porozmawiać o Thalii, a ona chciała coś ważnego nam powiedzieć. Poszedłem za blondynem w kierunku pałacu. Myślałem, że wejdziemy do środka, ale on skręciły wcześniej prosto na drzewo. Chwilę nie rozumiałem, co robi. Zanim wpadłem na drzewo zauważyłem w ścianie małe drzwi, prowadzące chyba do jakiegoś kantorka. Weszliśmy tam.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to Thalia siedząca pod ścianą. Jej włosy były uczesane w loki spływające złotą kaskadą na jej ramiona, oczy miała pomalowane czarnym kholem jak bogowie oraz faraonowie egipscy, a ubrana była w czarno-błękitną suknię z jedwabiu, a na stopy założyła skórzane sandały. Czułem, że zrobiła coś, co mi się nie spodoba. Druga rzecz jaką zauważyłem to Anubis, stojący na środku pokoju i wpatrujący się z nieskrywanym gniewem w czerwonowłosego chłopaka. Byli do siebie bardzo podobni, ale ten nieznajomy wyglądał nieco straszniej, bo miał ciemniejsze oczy, które błyszczały w półmroku. Bata wyminął mnie oraz ich obu i usiadł obok Thalii. Szepnął coś jej coś na ucho, a ona spojrzała na mnie. Uśmiechnęła się do mnie, a ja do niej. Wstała i podeszła do Anubisa. Powiedziała mu coś. Stałem za daleko, żeby usłyszeć, ale wiedziałem, że mu się to nie spodobało. Obrócił się w miejscu z miną seryjnego mordercy, a potem rzucił wrogie spojrzenie Akerowi, który uśmiechnął się lekceważąco.
 - Sama wybrała, że z nami zostanie - powiedział, gdy Szakal na niego warknął, że nastawia jego towarzyszy przeciw niemu. - Nie ja ją do tego przekonałem, ale ty sam. Gdybyś dbał o jej szczęście, być może teraz by z tobą wróciła.
 - Dbam o jej bezpieczeństwo, a z doświadczenia wiem, że twoje towarzystwo grozi śmiercią - prychnął ze złością Anubis, po czym się odwrócił. - Nie chcesz wracać to nie, zgiń tu sobie. Jirou, idziemy.
 - Nie! - zawołała Thalia. - Jirou powinien sam wybrać, czy chce iść z tobą, czy zostać ze mną i moimi nowymi przyjaciółmi. Nie możesz traktować go jak swoją własność.
 - Przyjaciółmi? Swoją własność? - zaśmiał się z pogardą Szakal, patrząc na nią przez ramię. - Nie wiesz nic o życiu, Thalio. Nie znasz smaku prawdziwej przyjaźni i nie wiesz, kiedy ktoś traktuje ludzi jak przedmioty. Ja taki nie jestem.
Znów ruszył w stronę drzwi. A ja za nim. Thalia złapała mnie za nadgarstek. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Widziałem w jej błękitnych tęczówkach błaganie, żebym został.
 - Mnie też wkurza, ale obiecaliśmy mu pomoc. Obiecaliśmy Neftydzie, że go zmienimy - przypomniałem jej.
 - Obiecaliśmy jej, że odzyskamy jego uczucia. On ich nie ma, więc sądzi, że inni też nic nie czują. Dlatego nas rani. Nie dotrzymamy słowa, to niemożliwe.
Anubis, który już otworzył drzwi, trzasnął nimi i się obrócił. W jego oczach pojawił się płomień wściekłości. Naprawdę się wściekł. Powolnym krokiem podszedł do niej.
 - Nie mam uczuć? To ty jesteś bezwzględną suką. Sądzisz, że jeśli ktoś nie okazuje słabości, jest kamieniem? Jak śmiesz tak mówić? Nie znasz mnie, więc nie mów o mnie, a będę wdzięczny.
 - Bezwzględną suką? - wykrztusiła, a w jej oczach zabłysły łzy. Wtedy Bata i Aker jednocześnie stanęli przed nią, odgradzając od niej Anubisa. - Ty pozwoliłeś mnie zabrać Setowi. Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi.
 - Nie mogę mieć za przyjaciela kogoś, kto przy pierwszej okazji mnie wystawia!
 - Zamknij się wreszcie! - warknął Aker, uderzając go w żołądek. Raz i drugi, trzeci. Anubis się skulił. - Nie jesteś lepszy! Również wystawiłeś przyjaciół, gdy tylko ktoś zagroził, że cię zabije jeśli mu nie pomożesz. Uciekłeś przed śmiercią. Set i tak cię dorwie, zdrajco!
Szakal klęczał na podłodze, trzymając się za brzuch. Twarz wykrzywiał mu ból. Bata odciągnął Thalię do mnie, po czym podszedł do Akera i położył mu dłoń na ramieniu. Kazał mu się uspokoić, ale czerwonowłosy był zbyt wkurzony. Pewnie gdyby mógł, to by zabił Szakala w jednej chwili. Thalia szybko wyjaśniła mi szeptem, czemu jest tak zdenerwowany. Zrozumiałem go. Jeśli mój przyjaciel, by mnie zdradził, też bym się wkurzył. Anubis podniósł się z trudem i odwrócił do wyjścia. Aker rzucił w niego płonącą kulę ognia. Zamknąłem oczy myśląc, że pocisk trafi w cel, ale kiedy Thalia ostrzegła Anubisa, spojrzałem w jego stronę. Szakal uchylił się w bok, a ściana za nim bardzo ucierpiała. Czarnowłosego chyba nieco zirytował fakt, że Aker go zaatakował. Mimo to nie odpowiedział ogniem. Bata wbiegł między nich. Gdy Aker znów podniósł rękę, żeby zaatakować, blondyn złapał go za nadgarstek. Minę przy tym miał tak zbolałą, że aż mi się go żal zrobiło. Normalnie wzrokiem błagał, żeby czerwonowłosy się uspokoił. Anubis patrzył na niego ze złością.
 - Nie możecie walczyć! - krzyknął Bata, wodząc wzrokiem między nimi. - Jesteście przyjaciółmi, do cholery! Przyjaciele nie zachowują się jak dzieci i nie walczą ze sobą!
 - Ja popieram - odezwałem się cicho, podchodząc do nich.
 - A ja sądzę, że muszą porozmawiać - wcięła się Thalia. - Ale nie w ten sposób. Aker, uspokój się.
 - Zdrajca! - warknął jeszcze czerwonowłosy, uderzając Anubisa pięścią w twarz ponad ramieniem Baty. Szakal zignorował rozciętą wargę i siniejący policzek. Chociaż wydawało mi się, że jego oczy zaszły łzami. Zanim ktokolwiek coś jeszcze powiedział nad nami rozległ się krzyk wzywający ludzi do broni. Bata rzucił przyjaciołom uciszające spojrzenie, po czym wziął mnie za rękę i wybiegł z komórki. Słyszałem jak Thalia, Aker i Anubis biegną za nami. Serce zaczęło mi wali jak głupie, kiedy się obejrzałem i zobaczyłem żołnierzy, którzy nas gonili.
 - Łapać Anubisa! Resztę przy okazji! - wrzasnął ich dowódca. Pozostali mu zawtórowali i przyspieszyli. Aker i Thalia się z nami zrównali, ale Szakal zatrzymał się. Krzyknąłem na niego, żeby się nie wydurniał, tylko uciekał. Nie posłuchał mnie, bo po co. On to kurde jest uparty. Bata szarpnął mnie za ramię. Uświadomiłem sobie, że muszę być cholernie blady ze strachu. Choć w sumie nie czułem się tak źle jak przy ataku zombie. Thalia też zauważyła, że Anubis się zatrzymał i chciała po niego zawrócić. Zaczęła biec w jego stronę, ale Aker złapał ją w pasie. Kazał jej biec dalej, a sam zawrócił. Nagle coś mną szarpnęło, nieprzyjemny ucisk w okolicach żołądka.
Upadliśmy na twarde podłoże. Au! Thalia na mnie wylądowała, a Bata kilka metrów dalej na plecach. Podczołgał się do nas, pytając, czy nic nam nie jest. Blondynka zeszła ze mnie i przeprosiła, a potem wylądowałem w jej ramionach. Przytuliła mnie tak mocno jak nie wiem. Objąłem ją ramionami, a potem poczułem, że łzy płynął mi po twarzy. Nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem płakać.

poniedziałek, 10 września 2012

"Aker i Bata" (Thalia)

      Set zabrał mnie od Anubisa. Płakałam cały czas. Nikt nigdy mnie tak nie potraktował. Nic dla niego nie znaczę? Nie wierzę w to. Wiem, jest okropny, ponury, burkliwy, wredny i podły jak Set, ale nie wiedziałam, że aż tak. Pozwolił mnie zabrać swojemu znienawidzonemu ojcu.
Pałac Seta był… wyjątkowy. Zbudowany jak pałac faraona. Z czarnego kamienia. Matowa powierzchnia budulca wyglądała… pięknie. Wokół budowli rozciągał się wielki ogród. Rosło w nim mnóstwo drzew, kwiatów i krzewów. Ptaki śpiewały, kwiaty pachniały, a owoce wyglądały smakowicie. Okolica wyglądała inaczej niż sobie wyobrażałam. Myślałam, że to będzie cmentarz, a tu takie piękne widoki. Chociaż… to bez różnicy - i tak prawie nic nie widzę przez łzy.
 - Spodoba ci się tutaj, Thalio - zapewnił mnie Set przyjaznym głosem. Prawie mu zaufałam, ale pamiętałam, co mówił mi Anubis. Bóg chaosu spojrzał na mnie z pobłażliwym uśmiechem. - Wciąż wierzysz w jego słowa? Oszukał cię. Poświęciłaś dla niego swoją odwagę i szansę na normalne życie, a on ci tak odpłaca. Rani twoje uczucia. Mówi, że mu na tobie nie zależy. Zostań tutaj. Czuj się jak u siebie. Cały ogród i pałac jest do twojej dyspozycji. Straże nic ci nie zrobią. Idź, pozwiedzaj sobie, dziecino i nie wylewaj na niego więcej łez. Spotkasz tu wiele przyjaźnie nastawionych osób, więc zwracaj się do nich, gdybyś czegoś potrzebowała. Gdy nad pałacem zobaczysz czerwoną flagę, poproś kogoś, żeby zaprowadził cię do jadalni.
 - Dziękuję - szepnęłam. Czułam, że głośniej nic nie powiem. Płacz ścisnął mi gardło. Set odszedł, a gdy za nim patrzyłam, doszłam do wniosku, że wygląda jak król. Czarno-purpurowy strój, srebrna peleryna. Tylko korony brakowało. Ruszyłam do ogrodu.
Szłam alejkami wysypanymi żwirem. Wśród drzew fruwały bajecznie kolorowe ptaki. Ćwierkały z radością, jakby nigdy nie widziały zła na świecie. Za to ja byłam poważnie zdezorientowana. Niby Set jest okrutny i chce zabić swojego rodzonego syna, ale przecież dla mnie jest miły. Dał mi do dyspozycji cały pałac. A Anubis? Uratował nam życie. Kilka razy. Ale pozwolił mnie od siebie porwać. Za dużo myśli. Muszę odpocząć i się zrelaksować. Usiadłam na ławeczce pod dużym drzewem. Nade mną nie było nieba ani słońca, a mimo to było jasno jak w wyjątkowo ładny dzień lata. Pomyślałam o Jirou. Podobałoby mu się tutaj. Lubi takie piękne miejsca. Mówił o tym w szkole. Na przerwach zawsze opowiadał całej klasie cudne historie. Czasami znane wszystkim, a czasami takie, które sam wymyślił. Te słynne opowiadał tak, że wyczuwaliśmy w nich całą magię. Jeszcze kilka dni temu zastanawiałam się, jak on to robi. Teraz już wiem, że jest magiem, a magia jest w nim, w jego słowach, a nie w opowieściach. Usłyszałam szelest w koronie drzewa. Podniosłam głowę. Na jednym z najniższych konarów siedział wysoki, uśmiechnięty nastolatek. Miał piękne, szare oczy i złociste półdługie włosy. A kiedy się uśmiechnął przypominał Anubisa. Znaczy, kiedy i on się uśmiechał. Widziałam to tylko raz, ale to widok warty zapamiętania. Blondyn zeskoczył do mnie z drzewa.
 - Jesteś Thalia, prawda? To ty uciekłaś z Anubisem ze szkoły. I zabraliście tego rudego maga - zagadał. Miał bardzo przyjemny głos. W dodatku szczery uśmiech. Na pierwszy rzut oka był miły.
 - Skąd mnie znasz? - zdziwiłam się. Żal mi trochę minął, więc mogłam rozmawiać normalnie. - Nie widziałam cię wcześniej. Chociaż…
 - Nazywam się Bata. Jestem starszym, przybranym bratem Anubisa. Widziałaś mnie ostatnio przed szkołą, kiedy z nim rozmawiałem.
 - Tak, kojarzę - przypomniałam sobie. - Usiądź.
 - Co u Ana? - zapytał Bata, siadając obok mnie na ławce. Nim mu odpowiedziałam, palnął się otwartą dłonią w czoło. - Ech, głupio się pytam. Skoro go tu nie ma, znaczy, że zdecydował się walczyć z Setem. Żal mi go, był moim przyjacielem. Ale… co ty tu robisz?
 - Anubis. Powiedział Setowi, że mu na mnie nie zależy i, że może mnie zabrać do pałacu - wyznałam, czując przez chwilę, że ukłuła mnie igła złości. Bata uśmiechnął się przyjaźnie i wziął mnie za rękę.
 - Nie przejmuj się - poprosił. - An lubi gadać bez zastanowienia. Zobaczysz, jeszcze ze sobą pogadacie, a on ci się będzie tłumaczyć.
 - Tak myślisz?
 - Jestem pewien.
 - Skoro tak mówisz… - westchnęłam, a potem zmieniłam temat: - Bata, mówisz “był”. Przez to, że ty poparłeś Seta, a on nie, nie możecie już być przyjaciółmi? - spytałam. I on, i Anubis mówili, że byli przyjaciółmi, a potem to się rozpadło. Nie rozumiem tego. Ja i Emma nigdy byśmy się nie pokłóciły przez to, że jedna z nas popiera jednego, a druga kogoś innego. Blondyn się uśmiechnął.
 - Możemy. Ale on tego nie chce - wyjaśnił ze smutkiem. W sumie nie dziwne. Anubis jest taki. Bez problemu powiedziałby bratu, że nie chce go znać. - Z resztą to nie ja zdecydowałem. Nigdy nie potrafiłem się nikomu postawić. Z naszego trio byłem najsłabszy. Aker zawsze rządził. Anubis to inna bajka. Wiedział, kiedy wygra a kiedy przegra, więc nie było z nim problemów. Nie dawał sobą pomiatać, ale ustępował. Dopóki nie stał się despotyczny. Pokłócili się o banał, nie pamiętam już nawet, o co dokładnie. Trwało długo zanim się pogodzili. Potem wyszedł ten problem z Setem. Aker i An wściekli się na siebie, że nie wybrali tej samej strony.
 - A ty? Czemu poszedłeś za Akerem? - spytałam.
 - Mówiłem, że byłem najsłabszy. Set groził, że mnie zniszczy. Przestraszyłem się. Jestem zupełnie inny niż Anubis.
 - Dwa bratnie bóstwa antagonistyczne do siebie - przypomniałam sobie, a on przytaknął.
 - On ponury, ja wesoły. On małomówny, ja lubię gadać. On odważny, despotyczny i agresywny, a ja tchórzliwy, uległy i łagodny. O, popatrz! Czerwona flaga, czas na obiad. Chodźmy, musisz się jeszcze przebrać. W tym pałacu, panie noszą suknie.
Spojrzałam na niego jak na głupiego, ale nic nie powiedziałam. Rzeczywiście dużo gada. Zastanawiałam się, o jakie panie mu może chodzić. Poprowadził mnie główną alejką do wrót pałacu. Były wielkie i drewniane. Wyryto na nich sceny z egipskich legend. W jednej scenie rozpoznałam Anubisa przy sarkofagu. Miał głowę szakala. Bezwiednie dotknęłam jego podobizny. Bata wziął mnie za nadgarstek. Otworzył wrota i wprowadził mnie do pałacu. Korytarz był długi i jasny. Tak jak całe otoczenie pałacu jego wygląd wewnętrzny mnie zaskoczył. Było zupełnie inaczej niż myślałam. Bata pokazał mi mój pokój i kazał jak najszybciej się przebrać. Wybrałam długą, złotą suknię z jedwabiu. Z białymi lamówkami. Do tego zostawiłam swoje trampki, po czym wyszłam do blondyna, który następnie zaprowadził mnie do jadalni. Przy długim stole, na którym stały przeróżne wykwintne potrawy, siedziało wielu bogów egipskich. Rozpoznałam wśród nich Seta, Neftydę oraz Ra. Więcej nie kojarzyłam. Ale wydawało mi się, że dwie siedzące obok siebie kobiety patrzą na mnie i coś szepczą. Poczułam się niezręcznie. Zapytałam Batę, kim one są.
 - Ta blada o brązowych oczach i włosach to Izyda, bogini magii - szepnął, nakładając sobie trochę ziemniaków z koperkiem. - A opalona blondynka z żółtymi oczami to nasza Bastet. Kocia bogini. Nie zaczepiaj żadnej z nich, są naprawdę drażliwe. I nie lubią innych kobiet.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Wzięłam do ust krewetkę. Na ogół nie jadam owoców morza, ale te były bardzo smaczne. Kilkanaście minut wszyscy jedli w całkowitym milczeniu. Bogowie chyba nie są zbyt rozmowni. Już wiem, czemu Anubis niewiele mówi. Ale Bata dużo pytluje od rzeczy. Chociaż całkiem interesujące ciekawostki. Nagle drzwi się otworzyły i wszedł wysoki chłopak o czerwonych, półdługich włosach oraz oczach czarnych jak węgielki. Ale o wiele bardziej błyszczących niż Anubis. A ubrany był… oryginalnie. Nosił białe kozaki ze złotymi zdobieniami, granatowe jeansy rurki, białą koszulkę opinającą jego smukły tors oraz krwistoczerwoną kurtkę motocyklową z włoskiej skóry. Na dłoniach miał rękawiczki bez palców. Szyję opinała mu pieszczocha z dwucentymetrowymi ćwiekami, a spodnie trzymał gruby, skórzany pas w kolorze miedzi. Końcówki jego włosów były srebrno-białe. Usiadł koło Bastet, ale nie wziął nic do jedzenia. Zastanawiałam się dlaczego. Bata zauważył, że przyglądam się czerwonowłosemu.
 - Kim on jest? - spytałam cicho, przechylając się w stronę blondyna. Uśmiech na chwilę zniknął z jego twarzy, a potem znowu powrócił.
 - To właśnie Aker - powiedział Bata.
 - Czemu nic nie je?
 - Bogowie nie muszą jeść, chyba że dłuższy czas to robili. Wtedy stają się prawie jak ludzie. Tutaj, w Podziemiu, jemy obiady trzy razy w tygodniu. Tylko Aker w ogóle nie jada. Kiedy go o to zapytałem, nie powiedział mi, czemu tego nie robi. Mam przypuszczenie, że chodzi o Anubisa. Z tęsknoty za nim Ak naprawdę się zmienił. Wcześniej się tak nie ubierał, a teraz… sama widzisz. Później cię mu przedstawię.
Dokończyliśmy kolację w milczeniu. Bogowie się powoli rozchodzili, aż w końcu w sali zostałam tylko ja i Bata oraz Aker. Patrzyłam to na jednego, to na drugiego. W końcu czerwonowłosy wstał. Miał smutne, piękne oczy i usta bez uśmiechu. Podszedł do nas. Chwilę się nie odzywał, a potem zapytał mnie, kim jestem. Jego ton głosu był ostry, zbuntowany, ale jednocześnie przyjazny. Przedstawiłam się. Kąciki jego ust powędrowały w górę. Nieznacznie co prawda, ale przynajmniej się uśmiechnął.
 - Szakal pozwolił Setowi cię tutaj przyprowadzić? - spytał oskarżycielskim tonem. Pokiwałam ze smutkiem głową. Kolejny przypomniał mi, jak podle potraktował mnie Anubis. Aker westchnął, kręcąc głową.
 - I co zamierzasz zrobić? - spojrzał na mnie pytająco. Wzruszyłam ramionami. Co mogę zrobić? W tej chwili już chyba nic. Bata uniósł brwi.
 - Masz jakiś pomysł, Ak? - zapytał z zamyśloną miną. Czerwonowłosy uśmiechnął się podle.
 - Jesteś zła na Szakala, że pozwolił ci tutaj przyjść? To zrób coś, żeby dać mu nauczkę.
 - Nie jestem mściwa, nie wiem, co powinnam zrobić - wyznałam, a Aker się zaśmiał.
 - Przejdź na naszą stronę - poradził mi. Nie wierzyłam, że to powiedział.
 - Nie mogę. Obiecałam, że mu pomogę… - zaczęłam się tłumaczyć, ale czerwonowłosy parsknął zimnym śmiechem.
 - Zranił cię, prawda? Więc uczciwie by było, gdybyś ty też go zraniła - stwierdził. - A nic go bardziej nie zrani niż przyjaciółka po stronie jego przeciwników. Wybór należy do ciebie.
Aker spojrzał ostatni raz na mnie i Batę, a potem odszedł. Drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem. Może i mówił, że to mój wybór, ale tak naprawdę czułam, że mnie zmusza. Blondyn zrobił smutną minę. Przeprosił mnie za przyjaciela i zapewnił, że Ak wcześniej się tak nie zachowywał. Nie interesowało mnie samo zachowanie czerwonowłosego. Bardziej zaciekawiło mnie, czemu tak mu zależało na zranieniu Anubisa. Spytałam Batę, gdzie jest pokój Akera. Dowiedziałam się, że chłopak śpi co noc gdzie indziej. Podobno zawsze tłumaczy się, że robi tak dla bezpieczeństwa, na zaś, jakby ktoś chciał go porwać. Rozbawiło mnie jego myślenie. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Nagle Bata oświadczył, że już późno i powinnam iść spać. Pokiwałam głową. Zaprowadził mnie do sypialni. Tam przebrałam się w strój od Neftydy. Bardzo zależało mi na rozmowie z Akerem sam na sam. Wyjrzałam za drzwi, żeby sprawdzić, czy mogę wyjść. Ale jak się okazało ustawiono tam strażników. Zamknęłam więc drzwi i zaczęłam gorączkowo zastanawiać się, co teraz zrobić. Nagle usłyszałam dźwięki gitary i melodyjny, słodki śpiew.

Hej, przyjacielu! Gdzie jest uśmiech twój?
Hej, przyjacielu! Czy jesteś wciąż mój?
Hej, przyjacielu! Gdzie jest serce twe?
Hej, przyjacielu! Czy kochasz wciąż mnie?

Trzech muszkieterów - Podziemie podbijemy
My dwaj z Batą świat zawojujemy!
Dwóch przyjaciół na zawsze, nic nas nie rozdzieli
Ja i ty - Aker i Anubis przysięgą krwi złączeni.

Wyjrzałam przez okno. W centrum ogrodu stała marmurowa fontanna z rzeźbą sokoła plującego wodą. Mniejsza misa, w której stał przyozdobiona była płonącymi świecami. Na brzegu większej misy siedział Aker. Grał na gitarze. Wyszłam przez okno i trzymając się pędów bluszczu, wspinającego się po ścianie budynku koło mojego pokoju, zeszłam na ziemię. Po cichu zakradłam się w pobliże śpiewającego chłopaka. Ukryłam się za drzewem. Rozkoszowałam się piękną muzyką i jego miodowym głosem. Chciałam podejść jeszcze bliżej. Przez przypadek nadepnęłam na suchą gałązkę, która chrupnęła cicho. Aker przestał grać, zamknął oczy.
 - Thalio, wiem, że tu jesteś - powiedział spokojnie. Wyszłam zza drzewa i podeszłam do niego. Usiadłam obok na brzegu fontanny. - Czemu mnie podglądasz jak gram?
 - Usłyszałam głos. Ciekawiło mnie, kto to, więc wyszłam, żeby to sprawdzić. I zobaczyłam ciebie. Od dawna grasz? - spytałam. Zamyślił się na chwilę.
 - Odkąd A… Szakal odszedł - odparł po kilku minutach. - Wtedy zacząłem się uczyć, pokochałem to i tak mi zostało.
 - Masz piękny głos - wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Uśmiechnął się zadowolony.
 - Dzięki.
Chwilkę siedzieliśmy w ciszy, a potem znowu zapytałam o coś, co mnie ciekawiło.
 - A… czemu nie wymawiasz imienia Anubisa?
 - Bo nie - skrzywił się jakby go to bolało. - Nienawidzę go. Zostawił nas. Własną matkę traktuje jak zdrajcę. Tylko w muzyce mogę o nim mówić bez bólu.
 - To dla ciebie ciężkie, prawda? Tęsknisz za nim?
 - Chciałbym, żeby było jak kiedyś. Ja, An… Szakal oraz Bata. Trzej muszkieterowie na zawsze razem. Jak w piosence.
 - Właśnie, skoro o tym mowa: o co chodziło z przysięgą krwi? - zapytałam. Dowiedziałam się, czemu Aker chce zranić Anubisa. To miała być zemsta za odejście. A ja miałam mu w tym pomóc. Czerwonowłosy pokazał mi wewnętrzną stronę swojej lewej dłoni. Na jego bladej skórze zauważyłam ledwo widoczną bliznę. Jęknęłam głucho.
 - Kiedy byliśmy dziećmi, obiecaliśmy sobie, że będziemy przyjaciółmi na zawsze. Wymieniliśmy krew i rany zniknęły natychmiast, nie było blizn.
 - To skąd ona się wzięła? - zdziwiłam się.
 - Złamał słowo - wzruszył ramionami. - Choć w sumie obaj je złamaliśmy. Kiedy się pokłóciliśmy, blizny się pojawiły. I czasami bolą.
 - Jesteś inny niż myślałam - uśmiechnęłam się, zakładając włosy za ucho.
 - To znaczy jaki? - spytał przeczesując grzywkę palcami.
 - Jak pierwszy raz cię zobaczyłam, pomyślałam, że jesteś podobny do Anubisa. Zamknięty w sobie i ponury, a okazałeś się przyjazny, sympatyczny. Jak otwarta księga. Sądziłam, że nie będziesz chciał mi o sobie opowiadać.
 - Co zamierzasz zrobić z A- Anubisem? - zapytał. Imię Szakala ledwo wypowiedział, ale kiedy to zrobił, chyba mu ulżyło. Zamyśliłam się.
 - Wrócę do niego - powiedziałam. - A ty powinieneś z nim porozmawiać. Jestem pewna, że się dogadacie.
Aker przez chwilę patrzył na mnie niewzruszony, a następnie przytulił się do mnie.

Siedzieliśmy na brzegu fontanny prawie całą noc obejmując się. Świece wygasły kilka godzin przed porankiem. Około dziewiątej rano dołączył do nas Bata. Opowiedzieliśmy mu o naszej nocnej rozmowie. Uśmiechnął się z radością i przytulił Akera, który go odepchnął.
 - A idź mi, Bata nakarm rybki - rzucił czerwonowłosy. - Słońce wstaje to miły Aker znika.
 - Ale my nie mamy rybek - zaśmiał się Bata. - Długo tu siedzicie?
 - Praktycznie całą noc - odparłam z uśmiechem. Od dawna nie było mi tak wesoło. W szkole cały czas zastanawiałam się, kim jest Anubis i jak do niego zagadać. Potem przyszli żołnierze z Egiptu, musieliśmy uciekać. Jirou ciągle się bał, więc nie mogłam się śmiać. A jakbym zaczęła, Anubis by mnie zaraz zjechał za brak powagi. Dlatego cieszyłam się, że go tu nie ma. Mogłam się zachowywać swobodnie. Bata i Aker byli tak mili dla mnie. Jestem pewna, że i Jirou by się spodobali. Pomyślałam, że gdyby nie zobowiązanie wobec Anubisa, chętnie zostałabym z chłopakami na zawsze. Bata spojrzał na mnie z uśmiechem.
 - Nie możesz zostać. Musisz wrócić do Anubisa i mu pomóc - stwierdził. Ej! On mi nie będzie mówić, co mam robić a czego nie. Tupnęłam nogą, czym wywołałam krótki śmiech u Akera. Bardzo trafnie zauważył, że to mój wybór i zrobię, co będę chciała. Poparłam go, kiwając energicznie głową.