poniedziałek, 5 listopada 2012

"Rozwalam swój dom" (Anubis)

Bata wyciągnął Jirou z kantorka, a ja, Ak i Thalia ruszyliśmy biegiem zaraz za nimi. Ciężko mi było się skupić na ucieczce i pilnowaniu, która noga ma być następna. Ból po uderzeniach Akera był prawie nie do zniesienia. W pewnym momencie zatrzymałem się. Wiedziałem, że nie ucieknę. Z resztą zależało mi, żeby spotkać się z Setem, a to była bardzo dobra okazja. Jirou się na mnie wydarł. Nie usłyszałem w sumie, o co mu chodzi, ale to nieważne - pewnie, żebym biegł dalej. Strażnicy byli coraz bliżej. Myślałem, że będą chcieli mnie pojmać całego. Oj, pomyliłem się - jednocześnie kilkadziesiąt włóczni pomknęło w moją stronę. Byłem tak zaskoczony, że nie zdążyłem zareagować. Ostrza prawie się we mnie wbiły, ale parę centymetrów od mojej twarzy się zatrzymały i opadły na ziemię. Spojrzałem w bok. Obok mnie stał Aker z lekko uniesioną dłonią. To on zatrzymał włócznie. Strażnicy przystanęli zdezorientowani, a ja byłem w podobnej sytuacji. Ten dureń dopiero co chciał mnie zabić, a teraz mnie uratował. Poczułem jego zimną dłoń na nadgarstku i w chwilę później leżeliśmy na popękanej, pustynnej ziemi.

Myślałem o snach Jirou, które złapałem w jego myślach. Ten koszmar o mnie wywoływał dreszcze. Dziwnie było patrzeć na własną śmierć.
Zrobiło się ciemno i było coraz zimniej. Siedziałem z kolanami podkulonymi pod brodę, patrząc na niewielkie ognisko, które Aker rozpalił, żeby nas ogrzać. Nie było go już od kilku godzin. Teoretycznie powinienem się o niego martwić, ale nie obchodziło mnie, czy coś go zeżre, czy nie. Bardziej niepokoiłem się o Jirou, Thalię oraz Batę. Byli już od dłuższego czasu sami. Mam nadzieję, że się o siebie zatroszczą. Z upływem czasu coraz bardziej się z nimi zaprzyjaźniałem. Chciałbym, żeby Thalia wiedziała, dlaczego pozwoliłem Setowi ją zabrać. Może wtedy by nie wybrała Akera i Baty. Teraz to nieważne. Jesteśmy osobno.
Poczułem jak coś mnie otula. Aker przysiadł kilka metrów ode mnie, a wcześniej zarzucił mi koc na ramiona. Zaciekawiło mnie, skąd go wziął, ale się nie odezwałem. Nie miałem najmniejszej ochoty z nim rozmawiać. Cały czas czułem ból. Bolał mnie brzuch i bolała mnie twarz. I szczypała mnie rana przy wardze. Delikatnie musnąłem palcami policzek.
 - Anubis, przepraszam - szepnął Aker, przybliżając się do mnie. - Nie powinienem cię bić. Ja… zdenerwowałem się.
 - Nie odzywaj się do mnie - warknąłem, odwracając głowę.
 - Ej, słuchaj - poprosił natarczywym tonem, który wcale nie wskazywał na to, że chce być dla mnie miły. - Thalia ma rację, powinniśmy porozmawiać. Jesteśmy przyjaciółmi, chociaż nie mieliśmy ze sobą kontaktu, dopóki nie wysłali mnie do twojej szkoły. Wiesz, kiedy odszedłeś ja i Bata nie nadawaliśmy się do życia. Czułem się jak dziecko bez matki. Zagubiony. Gdyby nie to, że zacząłem się uczyć gry na gitarze, nie pozbierałbym się. Słuchaj, brakuje mi ciebie. Moglibyśmy zapomnieć o tym wszystkim i zacząć od początku? Mogę ci pomóc. Ja z Batą się przydamy. Znamy plany Seta. Wiemy, gdzie poustawiał na ciebie pułapki. Wiemy też, co zamierza zrobić, żeby spróbować cię przekonać do dołączenia do siebie. Proszę cię, An. Wybacz mi, bracie.
 - Nie wybaczę ci nigdy - powiedziałem cicho. W jego słowach było dużo racji. Rzeczywiście mogli się przydać; w tym momencie Bata bardzo się przydawał. Oby ich upilnował. - Ale mogę się nad tym zastanowić, jeśli tylko wyjaśnisz mi, dlaczego nazwałeś mnie “zdrajcą”?
Nie odezwał się przez dłuższą chwilę, namyślając się nad odpowiedzią. Układał sobie w głowie wyjaśnienia. Czekałem aż coś powie. Nigdzie mi się nie spieszyło.
 - Kiedy odszedłeś, nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego to zrobiłeś. Poczułem się zdradzony. Wiedziałem, że ratujesz swoje życie, ale… chciałem wiedzieć, czemu odszedłeś w nocy i to nie żegnając się z nim, a mi mówiąc, że to koniec przyjaźni. A później, kiedy przysłałeś list, prosząc nas, żebyśmy do ciebie dołączyli, myślałem, że chcesz nas narazić na śmierć. Nie potrafiłem ci wtedy zaufać. Teraz wiem, że się myliłem. Ale ty się nie myliłeś co do mnie. To ja jestem zdrajcą. Nie powinienem…
Podniosłem leżący obok mnie kamyk i rzuciłem mu w głowę. Spojrzał na mnie zdziwiony i jednocześnie przestraszony. Uśmiechnąłem się rozbawiony. Wyciągnąłem do niego rękę na zgodę. Uścisnął moją dłoń i również uśmiechnął się niepewnie.
 - Nie płaszcz mi się tutaj, Ak. Do ciebie to niepodobne.
 - Między nami zgoda?
Pokiwałem głową. Jakoś lżej mi się zrobiło, kiedy przyznałem przed sobą, że mi go brakowało. Uświadomiłem sobie, że im dalej znajdowałem się od bogów, a dłużej przebywałem wśród śmiertelników, stawałem się do nich coraz bardziej podobny. Przez tysiąc lat zmieniłem się niewiarygodnie. Kiedy pierwszy raz poszedłem do szkoły spaliłem ją na proch już pierwszego dnia. Dwie następne po kilku miesiącach. Z czasem lepiej kontrolowałem złość. Udało mi się zamknąć całą swoją magię i boską dumę do kieszeni. Stałem się nastolatkiem z ambicjami na prymusa. Ale pamiętałem, czemu jestem na to skazany. Co ciekawe, wcześniej mimo mojej przemiany w człowieka, nie byłem tak sentymentalny i łagodny. Dopiero po poznaniu Thalii oraz Jirou stałem się mniej… mogę tu użyć słowa: Anubisowy. To znaczy mniej wredny, twardy i ostry. Coraz częściej czułem dziwny ciężar w klatce piersiowej, jakby moje emocje i uczucia chciały uciec ode mnie i dać poznać się światu.
Nie mogłem sobie na to pozwolić. Puściłem gwałtownie dłoń Akera, zrywając się na nogi. Zaskoczony też się podniósł. Przez chwilę przypatrywał się mi pytająco. Zastanawiał się, czemu mi tak nagle odbiło. Przypomniałem sobie, co Thot mówił Jirou i co się śniło rudemu. Muszę umrzeć, żeby ocalić świat. Aker położył mi dłoń na ramieniu. On - tak jak i ja - umiał czytać w myślach. Miał więcej ograniczeń, bo był starszy, a ludzie nigdy nie wyznawali jego kultu i nie budowali mu świątyń, które naprawdę były źródłem mocy bogów, a nie tylko miejscem ich czczenia. Ale mimo to wciąż był ode mnie potężniejszy. Nie miał dostępu do tych myśli, których ktoś nie chciał ujawnić, ale z odczytywaniem pozostałych świetnie sobie radził. Bez trudu dowiedział się o słowach Thota i sennej wizji Jirou. Wtedy uśmiechnął się posępnie, pokazując kły. Jest jak pirania zmieszana z wampirem. Chyba pilniczkiem sobie naostrzył kły. Parsknął niezadowolony z mojego skojarzenia.
  - Złoty Sarkofag, An - powiedział. Przez chwilę nie zrozumiałem, o czym mówi, ale w kilka sekund sobie przypomniałem. Dawno temu Thot do spółki z kilkoma innymi bogami (wśród nich był też Aker) stworzyli sarkofag wykonany w całości ze złota. Otoczyli go wieloma zaklęciami i w nim uwięzili Apopa, albo jak wolicie Apopisa. Przez tysiące lat się z niego nie wydostał, choć był potężniejszy od wszystkich bogów poza Ra. Potem Węża przeniesiono do innego więzienia, a Sarkofag został ukryty na bardzo długi czas. Z winy - a może raczej zasługi - Izydy Thot umieścił go niewiadomo gdzie. Bogini sądziła, że przedmiot o tak potężnej mocy magicznej może zagrażać również bogom. Jedyny przeciwnym temu był Aker, który był zdania, że w każdej chwili może pojawić się jakiś potężny wróg, którego inaczej niż przez uwięzienie nie da się pokonać. Ale ponieważ był sam jeden, nikt go nie posłuchał i ukryto Sarkofag. Nawet sam Thot nie wie, gdzie on się teraz znajduje. A Aker wymyślił dobry sposób, żeby powstrzymać bogów przed ich okropnym planem. Tylko… nie mamy bladego pojęcia, gdzie szukać naszego rozwiązania. Chociaż może jest i na to sposób.
 - Wracamy do mnie, Ak - powiedziałem mu. Wyszczerzył się w odpowiedzi. Doskonale wiedział, o czym pomyślałem. Wziął mnie za rękę, zamknął oczy i po chwili staliśmy w moim dawnym domu.
Powiedzmy, że “dom” to słowo względne. Bardziej pasowałoby krypta lub podziemny pałac. Ściany były z węgla czarniejszego niż cień. Jedynym oświetleniem były płomienie niewielkich świec kandelabrów ustawionych pod ścianami. Poza czernią dominowała czerwień, której krwisty odcień miał dywan. Położony był na podłodze z marmurowych płytek. Sufit za to był z granitu. Pod nim wisiał kryształowy żyrandol. Właściwie w krypcie stał tylko jeden wysoki regał z czarnego dębu oraz długi stół z takiego samego drewna. Normalny człowiek mógłby wpaść w depresję w tak ponurym miejscu. Ale mi oraz Akerowi bardzo się podobało. To przywołało wspomnienia. Kiedy mama jeszcze mieszkała ze mną i Batą było więcej niebieskiego koloru. Czerwonowłosy zapytał, gdzie trzymam księgę zaklęć, którą półtora tysiąca lat temu ukradliśmy Thotowi z biurka. Podszedłem do regału i ściągnąłem z najwyższej półki opasłe tomiszcze w oprawie z brązowej skóry. Starłem z niej kurz i odpiąłem klamrę, zamykającą księgę. Zacząłem szukać odpowiedniego zaklęcia, które potem miało mi się bardzo przydać. Strona dwieście siedemdziesiąta ósma. Jest, mam to. Wyrwałem kartę, a księgę rzuciłem na stół. Pierwsza rzecz jakiej potrzebuję to neczeri. Mój nóż używany podczas ceremonii rytuału Otwarcia Ust. O ile dobrze pamiętam, zostawiłem go pod dywanem. Tak, uwielbiam chować swoje rzeczy w dziwnych miejscach. Wczołgałem się pod stół, ignorując śmiejącego się ze mnie Akera. Znalazłem rozdarte miejsce w dywanie i przez dziurę wyciągnąłem nóż: długi, zakrzywiony, złowrogo ostry z jednej strony, wykonany z czarnego metalu. Tylko brzeg ostrza był srebrny, a rękojeść złoto-czerwona. Usiadłem na podłodze (oczywiście, kiedy już wyszedłem spod stołu) i przesunąłem palcem po ostrzu. Rozcięło mi skórę. Na dywan skapnęła kropla krwi, a rana natychmiast znikła. Aker wziął ode mnie kartę z zaklęciem. Skrzywił się niezadowolony. Zawsze robił taką dziwną minę, kiedy coś mu nie pasowało.
 - Czytałeś to? - spytał z wyrzutem. - Złoty Sarkofag, neczeri, Pióro Prawdy, kwiat lotosu, krew Syna Ciemności…
 - Damy radę. Nie jesteśmy sami, nie? Są jeszcze Bata, Jirou oraz Thalia. Może nawet Thot i Neftyda nam pomogą.
 - Wreszcie w nich uwierzyłeś - pokazał mi język. Mogłem zacząć z nim dyskutować, ale po co? I tak by w końcu postawił na swoim. Nigdy nie przegrał żadnej kłótni. Zawsze miał na wszystko odpowiedź i jakiś sensowny argument. Wzruszyłem ramionami. Wstałem z podłogi.
     Chowałem nóż za pasek, ale nagle przez pokój przeleciał ostry sztylet i przybił moją dłoń do ściany. Aker uchylił się przed dwoma podobnymi. W krypcie poza nami stała Bastet z wieloma nożami w rękach i za paskiem, a za nią sześć mumii i mały lew. Set dowiedział się, że mamy plan, więc wysłał kotkę, żeby się nas pozbyła. Wolną ręką wyrwałem jej sztylet ze ściany i uwolniłem się. Neczeri leżał kilka metrów ode mnie. Aker zaczął bawić się w akrobatę. Wykonał przewrót pod stołem, skąd rzucił się na Bastet. Złapał ją za kostki i przewrócił na podłogę. Potoczyli się pod ścianę, szarpiąc siebie nawzajem. Ułamek sekundy mogłem na nich patrzeć, bo po chwili i ja zostałem zaatakowany. Młody lew przemknął obok mnie z pazurami, a wszystkie mumie tuż za nim. Szlag! Kto myślał, że truposze są powolne, był w błędzie. Uskoczyłem przed nimi w stronę neczeri. Upadając na dywan, złapałem za rękojeść i rozciąłem mumię na pół. Oj, Ozyrys by się wściekł, gdyby się dowiedział, że używam świętego noża do walki z byle trupem. Mały wielki kot rzucił się na mnie z kłami. Aż szkoda zabijać. Kopnąłem go w szczękę przetrącając mu kark. Kości chrupnęły, a bezwładne ciało lwa upadło na mnie. Ciężkie to zwierzę. Zepchnąłem cielsko z nóg i w ostatniej chwili umknąłem przed atakiem mumii, która chciała mnie zaciąć sztyletem Bastet. Wyrwałem jej rękę z ramienia. Wdzięczność, cholera. Zabalsamowałem jej ciało i taki ładny pogrzeb urządziłem, a ona co? Chce mnie zabić. Nie pozwolę się tak traktować. Walnąłem ją jej własną ręką w ucho. Głowa jej się przekręciła o sto osiemdziesiąt stopni. Zanim zaatakowałem pozostałe cztery mumie, Bastet skopała z siebie Akera. Uderzył plecami w ścianę i osunął się na podłogę. Nie stracił przytomności, ale był na tyle zamroczony, żeby nie móc się podnieść. Potworne umarlaki ruszyły szybko w jego stronę jak to drapieżniki. Zawsze atakują najsłabszych. Zdążyłem tylko osłonić go słabą tarczą, ale wystarczająco silną, aby powstrzymać atak trupów. W tej samej sekundzie Bastet przygwoździła mnie do ziemi, przeskakując zwinnym ruchem nad stołem. Wyrwała mi neczeri z dłoni i przystawiła go do gardła.
 - Witaj, kuzynku - zaśmiała się zimno. - Co tam? Twój tatuś kazał mi posprzątać bałagan, jaki zrobiłeś swoim buntem.
 - Spadaj, kuzyneczko - warknąłem, próbując jej się wyrwać. Nie miałem za wiele możliwości ruchu, bo przy źle wybranym mogłem stracić głowę. Tak, neczeri jest na tyle ostry, żeby bez problemu przeciąć kość. Zaczęło brakować mi tchu. Bastet jednym kolanem przygniatała mi przeponę, a drugim tchawicę. Nóż trzymała tuż pod szczęką. Usłyszałem trzask. To moja tarcza osłaniająca Akera pękła. Mumie pochwyciły go w rozkładające się ramiona. Zaczęły rozrywać go jak Hunowie swoje ofiary. Uderzyłem Bastet pięścią w twarz. Zaskoczył ją ten atak, więc wykorzystałem jej zdziwienie i przerzuciłem ją sobie nad głową. Zerwałem się na nogi. Podniosłem rękę.
 - Vuur! (Ogień) - zawołałem. Pod każdą z mumii zapalił się mały płomyczek ognia. Wszystkie cztery puściły Akera na podłogę i cofnęły się do tyłu. Wtedy powtórzyłem słowo, a chłopaka otoczyła ściana ognia, odgradzając go od potworów. Żar zaczął rozprzestrzeniać się po krypcie. Kiedy doszedł do regału wszystkie moje książki i księgi stanęły w płomieniach. Mumie mimo przeszkody znowu zaczęły zbliżać się do Akera. Wzmocniłem więc czar, a ogień runął na umarlaki jak fala tsunami na plażę. Bastet najeżyła się jak zestresowany kot. Ha! Boi się ognia.
 - Vuur! - mruknąłem kierując dłoń na kuzynkę. Ogień ją otoczył i podpalił jej włosy. Zaczęła wrzeszczeć. Dobiegłem do Akera, przerzuciłem go sobie przez ramię, podniosłem z podłogi neczeri oraz kartę z naszym zaklęciem. W tym samym momencie, w którym wypowiedziałem zaklęcie teleportacji, mój dom stanął w ogniu i wybuchł.

Upadliśmy na piasek. Neczeri i kartka wylądowały obok nas. Aker podniósł się prawie natychmiast. Ja natomiast uderzyłem głową w ziemię, próbując złapać oddech.
 - Kiedy ostatnio czarowałeś? - spytał zaniepokojony Aker, obracając mnie do pozycji bezpiecznej. Zastanowiłem się nad tym.
 - Tysiąc lat temu, może mniej… - wycharczałem z trudem. Rzeczywiście, po długim czasie odpoczynku nie można używać tak potężnych zaklęć jak vuur, co w afrikaans oznacza ogień.
 - Idioto, nie wolno czarować bez rozgrzewki - upomniał mnie Aker jak matka upomina nieposłuszne dziecko. Uśmiechnąłem się do niego.
 - Tylko odpocznę… i możemy szukać Sarkofagu.
 - Śpij. Jak się obudzisz, Bata z twoimi dzieciakami już tu będą - obiecał czerwonowłosy. Zamknąłem oczy i zasnąłem już po sekundzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz