- Aker! - wrzasnął po raz ostatni Bata, zanim skorpiony ponownie mnie oblazły, zasklepiając tę dziurę, którą zrobiłem pistoletem, żeby powiedzieć tym przygłupom, żeby biegli dalej. Czułem jak miliardy maleńkich kolców wstrzykują mi przez skórę do żył litry jadu, który natychmiast rozchodzi się z krwią po moim organizmie. Z trudem oddychałem, to sprawiało mi ból. Pistolety wypadły mi z rąk i uderzyły o skałę z głuchym łomotem, a potem ja zwaliłem się na ścianę, starając się ustać w pionie, ale jad paraliżował mi nogi i mózg. Nie mogłem dłużej stać, więc usiadłem, robiąc sobie jak najmniejszą krzywdę. Przed oczami zaczęły pojawiać mi się kolorowe, migotliwe plamy. Jaskrawe światła uderzały mnie w oczy, a potem zobaczyłem ciemność. Opadłem na ziemię, przyrąbując porządnie głową w głaz, ale nie czułem już bólu. Nic nie czułem.
Ja żyję? Zakasłałem i natychmiast poczułem nieznośne pieczenie w gardle. Okay, skoro czuję ból, znaczy, że naprawdę żyję. A to dziwne, myślałem, że od hurtowej ilości jadu wykorkuję na stówę. Ale skoro nie, to ja nie narzekam. I zapewne pozostali też nie będą narzekać. Leżałem na miękkiej sofie obitej brązową skórą. Pokój, w którym stała sofa też był brązowy, tak samo jak dywan, chociaż ten to był bardziej w odcieniu cynamonu. Zasłony w otwartych oknach wyglądały jak zrobione z jesiennych uschłych liści - czerwonych, żółtych i piaskowych. W pomieszczeniu pachniało ciasteczkami imbirowymi, które leżały na złotym talerzyku, na stoliku do kawy wykonanym z ciemnego drewna. Sięgnąłem po jedno i dopiero zauważyłem, że leżałem pod kocem z brązowej wełny w samej bieliźnie. Czystej, świeżej i pachnącej. Włosy miałem lekko wilgotne i rozczesane, jakbym dopiero co wyszedł spod prysznica. Całe ciało miałem w bandażach. Obok ciasteczek stała wysoka szklanka napełniona ciepłym mlekiem z miodem, co poczułem dopiero, kiedy się napiłem. Och, ulga w bólu. Westchnąłem z zachwytem i uwaliłem się ponownie na kanapę. Zabolała mnie głowa, czym przypomniała, że mam na niej zapewne ogromną ranę od uderzenia w skałę. Mój syk chyba wzbudził czyjeś zainteresowanie, bo w sąsiednim pokoju usłyszałem szuranie krzesła, a następnie kroki, po których drzwi pokoju, w którym leżałem otworzyły się. Stanęła w nich kobieta w wieku około dwudziestu pięciu lat i spojrzała na mnie. Miała ciepłe bursztynowe oczy podkreślone kholem, gęste miodowe włosy związane w gruby warkocz, a ubrana była w obcisłą sukienkę do kostek, zrobioną z tej samej skóry, którą była obita kanapa. Na głowie kobieta miała skorpiona. Serio, skorpiona. Żywego, ruszającego się. Nawet mi to wydało się dziwne, a farbuję sobie włosy na różne wymyślne kolory. Patrzyła na mnie spod uniesionych, idealnie wyrównanych brwi. Takiego spokoju to nawet u Anubisa nigdy nie widziałem. Wzrok miała pełen troski.
- Obudziłeś się już - powiedziała melodyjnym głosem, chociaż poza oczami w ogóle on do niej nie pasował. Była dumnie wyprostowana jak jakaś królowa, a twarz miała surową. Mogłaby uchodzić za okrutną, gdyby nie te dobre oczy. - To dobrze, martwiłam się, czy zdążyłam.
- Uratowałaś mnie, dziękuję - uśmiechnąłem się, przygryzając dolną wargę. Nie dodałem, że mnie wykąpała, bo to by było zbyt krępujące.
- Drobiazg, Akerze - zaśmiała się słodko i usiadła obok mnie. - Cieszę się, że żyjesz. Twój ojciec na pewno też.
- Ale… Selkit - zacząłem, a ona położyła mi swój smukły palec na ustach, żebym nic nie mówił. Miała ciepłą skórę. - Dobrze, gdzie jestem?
- Na Czerwonej Pustyni - odparła Selkit z uśmiechem. - Tu, gdzie się urodziłeś.
- Ale… to daleko od Magmowych Jezior? - spytałem, zaciskając wargi. Pokręciła głową, a potem wymownie spojrzała na podłogę. - Jesteśmy tuż nad nimi, prawda?
Skinęła na potwierdzenie, a gdy chciałem się zerwać na nogi, przytrzymała mnie za ramiona.
- Nie możesz iść w takim stanie - oświadczyła z rozbawionym uśmiechem.
- Ale nic mi nie jest - zapewniłem ją, chcąc jak najszybciej odnaleźć Jirou, Anubisa, Batę i Thalię. - Może trochę boli mnie głowa, ale poza tym czuję się wyśmienicie.
- Chodziło mi o to, że jesteś półnagi. Zaraz przyniosę ci jakieś ubranie - zaśmiała się Selkit i wyszła z pokoju. Siedziałem pod kocem, patrząc za nią. Poruszała się szybko i zwinnie tak, jak jej święte zwierzę. Przemknęłaby się między skalnymi szczelinami bez najmniejszego problemu. Wróciła po paru minutach, niosąc na wyciągniętych rękach stertę ubrań, którą najwyraźniej miałem na siebie założyć. Położyła je obok mnie i wyszła, żebym mógł się ubrać. Wszystkie ciuchy były bardzo stylowe, ale większość z nich wyglądała jak uszyta dla jakiegoś księcia. Zupełnie mi to nie pasowało. Nie ze względu na mój gust, tylko dlatego, że byłoby mi niewygodnie podczas walki. Siedziałem nad ubraniami, próbując wybrać coś, co dałoby mi swobodę ruchów. Zajęło mi to co najmniej piętnaście minut, aż w końcu zdecydowałem się na czarny podkoszulek bez rękawów, rozszerzane beżowe spodnie (trochę za długie, ale to nic) i grube buty trekkingowe z brązowej skóry i zamszu. Poza tym założyłem czarno-ciemnozieloną kamizelkę sięgającą do pasa. Gdy zapiąłem pasek, Selkit wróciła do pokoju, niosąc cztery przedmioty: sztylety o złotych rękojeściach, na których końcu znajdowały się kolce jadowe skorpionów; bicz lśniący bladym, elektrycznie niebieskim światłem; długi dwuręczny miecz o tęczowej klindze oraz łuk i idealnie wywarzone i opierzone strzały w kołczanie, wykonane z drewna bambusowego. Podała mi broń i kazała ją ze sobą zabrać. Przyjąłem prezent, chociaż tęczowy miecz nie budził we mnie zaufania.
- To dary od czterech bogiń, opiekunek sarkofagów. Bicz od Neftydy, łuk i strzały od Neith, miecz od Izydy i sztylety ode mnie - powiedziała, gdy przytroczyłem bicz do paska. - Użyj ich i ochroń Złoty Sarkofag przed Setem oraz Horusem.
- Zrobię co się da - przyrzekłem. - Ale powiedz mi, bo się pogubiłem, dlaczego nam pomagacie? Anubis przez tysiąc lat trwał w przekonaniu, że boicie się Seta.
- Tak było - zgodziła się Selkit z poważnym uśmiechem. - Póki Anubis nie podjął walki, trwożyliśmy się przed Czerwonym Panem. Nikt nie sprzeciwiał mu się, jednostki zostałyby zgniecione. Jeden Anubis odważył się zbuntować, lecz nie walczył. Gdy zrozumiał swój błąd, który uniemożliwiał zakończenie wojny, i zaczął szukać nowego rozwiązania, niektórzy bogowie dostrzegli, że potrzebuje pomocy. Postanowili jej mu udzielić, dlatego jesteś tutaj i żyjesz.
- Jeśli nie służysz Setowi, czemu nasłałaś na nas skorpiony? - zdziwiłem się z dużą dawką irytacji w głosie.
- Nie służę mu, co nie oznacza, że się go nie boję - zwróciła mi uwagę. - Musiałam to zrobić, żeby przeżyć. Ale zauważ, że cię ocaliłam.
Zamknąłem oczy, zastanawiając się nad słowami bogini skorpionów. Skinąłem w końcu głową, a kobieta przesunęła dłonią nad podłogą, otwierając w niej przepaść, wiodącą do Magmowych Jezior. Nim wskoczyłem pod ziemię, Selkit oddała mi jeszcze moje pistolety Dual RGP Mach 5.
- Kto jest moim ojcem? - spytałem, ale ona pokręciła głową i popchnęła mnie w przepaść.
Rąbnąłem o kamień. Wiedziałem to, chociaż nic a nic nie poczułem. Podniósłszy się, stwierdziłem ze złością, że Selkit odesłała mnie tam, gdzie po raz ostatni widziałem swoich przyjaciół przed atakiem jej skorpionów. Wzniosłem oczy do sufitu.
- Dziękuję za pomoc! - zawołałem trochę serio, a trochę z sarkazmem. Kobiety to drażniące stworzenia, przemknęło mi przez głowę. Rany, gdyby Thalia mnie usłyszała, chyba bym zginął. Westchnąłem bezsilnie i poszedłem dalej w kierunku, w którym uciekali pozostali. W miękkiej skale odcisnęły się ślady ich stóp - ciężkich glanów Anubisa, sandałów Thalii, tenisówek Jirou i adidasów Baty - więc bez trudu znalazłem drogę. A potem uderzyłem głową w zawalisko. Skrzywiłem się z niesmakiem, myśląc, że Bata i Jirou to kretyni. Niby skorpiony były, ale zajmowały się mną, a nie nimi. Nieważne, nie mam czasu na narzekanie, muszę przez to przejść bez użycia magii. Szlag by tych pieprzonych magów strzelił i ich osłony przeciw czarom. Z braku większego wyboru zacząłem odgarniać gruz.
Mozolnie, tracąc przy tym energię i raniąc sobie dłonie, w końcu wykopałem otwór na tyle duży, żebym mógł się przez niego przecisnąć. Z wysiłku rany zadane przez skorpiony zaczynały rwać. W dziurę między skałami wsadziłem najpierw głowę, ręce i ramiona. A jednak otwór był za wąski - przekonałem się o tym boleśnie, gdy bandaże zahaczyły o ostre kamienie i zerwały się, ocierając mi skórę. Syknąłem. Dlaczego muszę być taki napakowany, żeby nie móc przejść przez otwór w skałach? Po półgodzinie bezustannego szarpania się i wicia, wypadłem na drugą stronę zawaliska. Znalazłem się nad Urwiskiem Straconych Dusz - miejscem śmierci wielu ludzi, miejscem egzekucji przestępców mitologicznego i magicznego świata. Nigdy wcześniej tu nie byłem, ale moje wyobrażenia znacznie przewyższały to, co zobaczyłem. Nie było tak strasznie. Dobra - nietoperze pod sufitem i ich czerwone ślepia sprawiły, że przeszedł mnie dreszcz. Chciałem ruszyć przed siebie, ale zanim zrobiłem choćby jeden krok, na drodze stanął mi “ptasi móżdżek” jak zwykłem nazywać Horusa. Patrzył na mnie z kpiącym uśmiechem na wargach. Poczułem nieodpartą ochotę kopnięcia go tam, gdzie najbardziej zaboli.
- A ty ciągle żyjesz? - westchnął znudzony, wywracając oczami. Zatłukę go, wypcham i powieszę sobie nad kominkiem, żeby wnuki straszyć.
- Wybacz, że cię zawiodłem, ptaszynko - rzuciłem, marszcząc brwi.
- Po drugiej stronie mostu też jest zawalisko - zmienił szybko temat. - A ty chyba masz już dość kamieni, prawda? Mógłbym ci pomóc - zaoferował z cwanym uśmiechem.
- Co będziesz z tego miał? - spytałem podejrzliwie, bo jasne dla mnie było, że jest w tym jakiś haczyk.
- Zabawę. I satysfakcję w razie gdybyś zginął.
- Co proponujesz?
- Wyścig - oznajmił zadowolony. - Ja lecę, ty robisz wszystko, by dotrzeć do końca mostu przede mną. Nieważne jak. Jeśli ci się uda, odsunę dla ciebie kamienie, jeśli nie - no, cóż… prawdopodobnie nie będzie czego po tobie zbierać. Spróbujesz?
- Dobra, czemu nie - zgodziłem się. Bo ci nie ufam, ptasi móżdżku. To dodałem tylko w myślach, bo mógłby mnie zaatakować zanim znajdę Jirou, Thalię, Batę i Anubisa. Horus przemienił się w sokoła i natychmiast pomknął przed siebie, rozcinając powietrze dziobem. Skoczyłem za nim, biegnąc jak najszybciej mogłem. Nigdy nie należałem do najwolniejszych, ale będąc rannym i osłabionym ciężko było mi osiągnąć maksimum moich możliwości.
Pędziłem, ile miałem sił w nogach, potykając się po drodze dość często, ale nie tracąc całkowicie równowagi. Nie upadłem ani razu. Mimo tego, że nie biegłem tak szybko jakbym mógł i tak nie traciłem Horusa z oczy. Wciąż był przede mną. Nie wyprzedzę go, jeśli nie zwolni. Sięgnąłem do pasa i odczepiłem od niego błękitny bicz Neftydy, którym następnie się zamachnąłem, podchwycając sokoła za ogon. Zaskrzeczał przeraźliwie, zwracając na mnie swoje dwukolorowe oczy - Słońce i Księżyc. Zezłościłem go, co bardzo mnie zadowoliło. Posłałem mu szelmowski uśmiech i szarpnąłem biczem. Ptak uderzył o skałę tuż przede mną. Przeskoczyłem nad nim w biegu, puszczając prezent od bogini, i pognałem dalej. Wyprzedziłem go spory kawałek zanim się pozbierał do końca - tutaj oznacza to: zanim wyplątał się z liny. Ale kiedy w końcu mu się udało, prześcignął mnie z łatwością.
Pół godziny minęło mi na biegu, nim zobaczyłem zawalisko, które kiedyś było wyjściem z groty Urwiska. W ciągu tej sekundy, gdy spuściłem wzrok z Horusa, zdążył mi zniknąć. Zobaczyłem go po chwili, pikującego w stronę kamieni. Automatycznie ściągnąłem łuk z ramienia, napiąłem cięciwę, nakładając na nią trzy strzały, które wypuściłem jednocześnie. Przybiły skrzydła sokoła do ściany kilkanaście metrów nad wyjściem. Odetchnąłem ze świadomością, że zyskałem kolejne sekundy przewagi. Ale po chwili moja nadzieja znowu zniknęła, bo na mojej drodze była długa wyrwa, nad którą mogłem tylko skoczyć, modląc się do Neftydy, żebym przeżył. Wziąłem rozbieg i skoczyłem. Wylądowałem bezpiecznie po drugiej stronie, ale nieco się poobijałem, bo musiałem niestety się przeturlać, żeby nie spaść z krawędzi. Dobiegłem do zasypu pierwszy, a Horus wylądował obok chwilę później. Gdy stanął przede mną w swojej ludzkiej postaci, miałem ochotę roześmiać mu się w twarz.
- Wygrałem, a teraz zrób mi przejście - rozkazałem. Bóg wojny skrzywił się niezadowolony, patrząc na mnie groźnie.
- Nie ma mowy - odrzekł. Ledwo się powstrzymałem, żeby nie dać mu w twarz. - Oszukiwałeś.
- Miało być jakkolwiek, byle skutecznie - przypomniałem ze złością. - Wywiąż się z umowy.
- Nie - powiedział tylko i ponownie przyjął formę ptaka. Wzniósł się w powietrze, zanim zdołałem go złapać. Ale zauważyłem jak znika w skale nade mną. Doszedłem do wniosku, że jest tam jakieś przejście. Wlazłem na kamienie i zacząłem się wspinać. Zajęło mi to mniej czasu niż przypuszczałem. W następnej sali jeszcze widziałem Horusa, kołującego nad stertą gruzu. Panie, co się tu wydarzyło? Zeskoczyłem w dół, lądując na skośnym kamieniu, po którym osunąłem się na równą ziemię. Usłyszałem jęk, a potem stukot kamyków, zsypujących się z tych większych, przy ich poruszaniu. Przegramoliłem się ku źródłu hałasu i zabrakło mi słów, gdy zobaczyłem Anubisa, leżącego nieruchomo na ziemi, twarzą w dół. Dobiegłem do niego, odgarniając kamienie, które stały mi na drodze.
- An! - uklęknąłem przy nim, obracając go na plecy. Był cały poobijany, ale na szczęście nie krwawił mocno - miał tylko parę niewielkich zadrapań. Położyłem sobie jego głowę na kolanach.
- Wiedziałem, że żyjesz - uśmiechnął się ponuro. - Ale Aker… Bata nie przeżył. Spadł do lawy. Znajdź Thalię i Jirou, i pomóż im. Tylko ty możesz to zrobić, wiesz czemu ty.
- Wiem doskonale - przytaknąłem. - To ja jestem najpotężniejszą istotą, mnie potrzebuje Set, pamiętam. Mówiłeś mi to tysiąc lat temu, nim odszedłeś z domu. I też jestem Synem Ciemności tak, jak ty. Anubis, twój plan, aby mnie chronić działał cały ten czas, ale chyba powinniśmy już z tym skończyć - dodałem, zerkając w górę. Jego wzrok powędrował za moim i spoczął na siedzącym pod sufitem sokole. - On już wie. Set też się wkrótce do…
Nie skończyłem zdania, gdy w powietrzu uniósł się zapach siarki mocniejszy niż ten, który był wcześniej. Nad nami pojawił się Set. Anubis podniósł się na nogi i stanął przed nim wyprostowany. Dumny i chłodny jak zawsze. Czerwony Pan spojrzał na Horusa, kiwając na niego głową. Sokół poderwał się do lotu i zanurkował do jeziora magmy.
- Biegnij, Aker - rozkazał mi Anubis, nawet na mnie nie patrząc. Nie wiedząc, czy chce ratować mnie, czy Thalię i Jirou, skoczyłem za drapieżnikiem.
To jest świetne!!! Wiem, że w każdym komentarzu będę się powtarzać, ale naprawdę super piszesz :) To, że Anubis i Aker przeżyli ucieszyło mnie najbardziej. Uwielbiam tych gości ;p Mam nadzieję, że Anubis dowali Setowi :P
OdpowiedzUsuń