Tony kamieni się na mnie zwaliły. Jeden z nich uderzył mnie w głowę, a ja upadłem na ziemię jak bezwładna lalka. Jedyne, co z tego pamiętam, to miejsce, do którego trafiłem.
Piękny ogród, owinięty gęstą mgłą delikatną jak najdroższy jedwab, w którym unosi się zapach tysiąca róż, a każda z nich jest w innym kolorze i odcieniu. Pośrodku ogrodu rosną dwa drzewa, zrośnięte ze sobą pniami, niczym ściskająca się para kochanków. W ich gęstych koronach dwa kardynały - samiec i samiczka - wiją sobie gniazdko, w którym wkrótce pojawią się jajka, a potem pierzaste pisklęta. Białe kwiaty olbrzymów, odcinają się barwą od ciemnozielonych liści. Nad ogrodem rozciąga się granatowy baldachim nocnego nieba, obsypany miliardami srebrzystych i złotych gwiazd, migocących radośnie do przechadzających się po parku zakochanych. W pobliżu szemrze strumyk, którego źródło znajduje się w samym sercu Duat. Krystalicznie czysta woda, orzeźwia przyjemnym chłodem, gdy chlusnąć nią sobie w twarz. W niekoszonych, soczyście zielonych trawach ogrodu, baraszkują młode jelenie, ganiają się zające, figlują polne myszy. Dwa żółwie spacerują jedną z wielu żwirowych alejek, idąc obok siebie jak zakochani. Wszędzie, gdzie nie spojrzeć, unoszą się świetliki, nadając tej nocy romantyzmu. Scena jak z obrazka, jak z romansu najlepszego pisarza, jak z romansu najlepszego reżysera. Dopełnia ją, opierająca się o splecione pnie największego drzewa, młoda dziewczyna. Niska, blada jak śnieg o włosach równie białych co kwiaty na drzewie i równie lśniących co światła na niebie. We włosy wpięte ma pióra jastrzębia, orła oraz sokoła. Jej skóra lekko iskrzy się w blasku pełnego księżyca, który króluje na nieboskłonie. Ubrana w sukienkę z czarnej satyny, sięgającą ledwo do kolan, patrzy w moim kierunku. Na ramieniu widnieje tatuaż, przedstawiający smoka. Jej wielkie, czarne oczy przepełnione są łzami, spływającymi strumieniami po jej delikatnych policzkach. Wyciągam do niej rękę z nadzieją, że ją pochwyci i znowu będziemy razem, ale ona cofa się przestraszona tyle, ile może. Podchodzę bliżej, ujmuję jej mokrą twarz w obie dłonie i przykładam wargi do jej zimnego czoła. Zdejmuję kurtkę, by ją okryć, ale ona znowu ucieka w bok. Odsuwa się ode mnie, nie przestając płakać. W końcu się odzywa:
- Wiem, kim jesteś - szepce ledwo dosłyszalnym głosem. - Okłamałeś mnie.
- Nie chciałem - mówię przepraszającym tonem. - Mój ojciec kazał mi… kazał udawać miłość do ciebie, ale nie przewidział, że po drodze naprawdę się w tobie zakocham - tłumaczę z nadzieją na wybaczenie. - Uwierz mi, ja nie kłamię.
- Anubisie… - odpowiada drżącym głosem. Moje serce drga niespokojnie w piersi, przewidując rychły koniec. - Czy sądzisz, że twoja miłość przetrwa próbę czasu? Czy będziesz mnie kochać starą, zgarbioną i pomarszczoną?
- Wygląd nie ma znaczenia - zapewniam ją. - Bo to ty. Jesteś czystym dobrem, ja mieszkańcem Podziemnego świata Duat. Potrzebuję cię.
- Mówisz tak, ale czy w to wierzysz?
Nie odpowiadam. Nie wiem jak ją o tym przekonać. Pochyla głowę i odwraca się. Chcę chwycić jej ją za rękę, ale jej smukła dłoń wyślizguje się z mojej.
- Nicole! - krzyczę za nią, ale się nie odwraca. - Set chce cię zabić! Jesteś Gwiazdą! Nicole!
Nic więcej nie wydobywa się z mojego gardła. Dziewczyna upada na ziemię, przeszyta na wylot czerwoną strzałą. Trafiona w sam środek serca. Moje oczy zapełniają się łzami. Zataczam się i wpadam w silne ramiona Akera, który pojawia się u mojego boku. Zamykam powieki, staram się równo oddychać.
- To nie ona… nie ona ma być ratunkiem dla świata. Nie w niej masz się ukryć… - jęczę zrozpaczony. Ogarnia mnie chłód. - Aker, to o ciebie chodzi mojemu ojcu. Ty jesteś tym, którym się posłuży do zniszczenia świata. Musisz się ukryć. Nim cię opęta i wykorzysta.
- Nie mogę - mówi mi do ucha cichym głosem, przyciągając moją głowę do swojego ramienia. - Nie umiem się chować. I nie zostawię ciebie.
- Odchodzę - oznajmiam. - Uciekam od Seta. Nie chcę pomagać ani jemu, ani Horusowi.
- To zdrada… - zaczyna mówić, ale nie pozwalam mu skończyć.
- Zostań z Setem - polecam mu. - Jeśli będziesz mu służyć, nie domyśli się twojej wartości. To już koniec. Nie spotkamy się więcej jako przyjaciele.
Skóra na wewnętrznych stronach naszych lewych dłoni pęka i leje się krew. Ostatni raz przytulam Akera, następnie zdejmuję z szyi wisiorek z głową psa o rubinowych oczach i podaję go przyjacielowi.
- Zatrzymaj to - rozkazuje. - Jesteś od dzisiaj Szakalem, podstępnym i zdradzieckim psem.
Już mówiąc to, znika. Znowu jest mi zimno.
Leżałem długo na kamieniach, znużony i poobijany.
- An! - usłyszałem głos Akera. Po chwili objął mnie, obrócił na plecy i położył moją głowę na swoich kolanach.
- Wiedziałem, że żyjesz - uśmiechnąłem się ponuro, myśląc, że to cud. Jego śmierć była prawie tak pewna jak to, że nocne niebo jest granatowe. Dopiero idąc mostem w sali Urwiska Straconych Dusz, doszedłem do wniosku, że na sto procent poczułbym, jak jego dusza wpada w mroki Duat. Wyczuwam śmierć bliskich, dlatego miałem pewność, że on przeżył. - Ale Aker… Bata nie żyje. Spadł do lawy. Znajdź Thalię i Jirou, i pomóż im. Tylko ty możesz to zrobić, wiesz czemu ty.
Muszę mu przypomnieć, kim jest. Musi pamiętać.
- Wiem doskonale - przytaknął, kiwając głową. Ścisnąłem w dłoni wisiorek. - To ja jestem najpotężniejszą istotą, mnie potrzebuje Set, pamiętam. Mówiłeś mi to tysiąc lat temu, nim odszedłeś z domu. I też jestem Synem Ciemności tak, jak ty. Anubis, twój plan, aby mnie chronić działał cały ten czas, ale chyba powinniśmy już z tym skończyć - dodał, zerkając w górę. Podążyłem wzrokiem za jego spojrzeniem, które padło na złoto-brązowego sokoła, siedzącego pod sufitem. Horus. - On już wie. Set też się wkrótce do…
Nie skończył zdania, gdy w powietrzu uniósł się zapach siarki mocniejszy niż ten, który był wcześniej. Nad nami pojawił się Set. Nie musiałem nawet patrzeć, jego chrapliwy oddech słychać z odległości wielu kilometrów. Podniosłem się na nogi (przy niewielkiej pomocy Akera) i stanąłem przed nim wyprostowany, starając się zachować spokój, ale serce dygotało mi w piersi, jakby chciało uciec. Set spojrzał na Horusa, kiwając na niego głową. Sokół poderwał się do lotu i zanurkował do jeziora magmy.
- Biegnij, Aker - rozkazałem przyjacielowi, mając nadzieję, że nie usłyszał strachu w moim głosie. Niepostrzeżenie wcisnął mi w dłoń rękojeść miecza i skoczył za Horusem. Bogowie, dopomóżcie mu, żeby zdążył ocalić siebie, Thalię oraz Jirou.
Stojąc przed Setem, czułem się jakbym miał nogi z waty. Nie ze strachu, co to to nie! Nigdy w życiu się nie przestraszę kogoś takiego jak on. Zacisnąłem palce na rękojeści miecza, gotów do ostatniej walki w moim życiu, gotowy na śmierć.
- Nie chcę tracić na ciebie czasu - powiedział mi w twarz mój własny, rodzony ojciec. - Mam robotę do wykonania. Twój Aker już na mnie czeka.
- Nie dam ci go skrzywdzić - zastrzegłem, unosząc klingę, która rozbłysła tęczowym światłem. Miecz Izydy?! Nie drgnąłem nawet, mimo zdziwienia jakie mnie ogarnęło. Niebezpieczna była dla mnie walka tym ostrzem, ale innego pod ręką nie miałem. Set westchnął zrezygnowany i też dobył miecza.
- No, skoro tak stawiasz sprawę… okay, to zanim dorwę jego, pozbędę się ciebie. Tak, jak planowałem od tysiąca lat.
- No, to chodź tu i spróbuj! - wyzwałem go, wzmacniając uścisk obu dłoni na rękojeści. Żałowałem, że nie mam przy sobie swojego jednoręcznego, a najlepszy w ogóle byłby neczeri. Trudno - mam, co mam i nie mogę narzekać w takiej chwili. Set zamachnął się na mnie niespodziewanie. (Taa, mówię “niespodziewanie”, a to było do przewidzenia). Uchyliłem się i odparowałem cios. Ojciec zmuszał mnie do ciągłych skoków i uników, nie miałem okazji zadać mu porządnej rany. Poruszał się dość szybko jak na starego, zgrzybiałego boga. Prawie tak szybko jak Horus. Ledwo za nim nadążałem. Kilka razy o mały włos nie zarobiłem ostrzem w głowę, a raz rozcięło mi bok. Zaskoczony wywaliłem się na ziemię, uderzając skronią w kamień, stojący obok. Popłynęła mi krew. Przetoczyłem się za skałę, nim miecz Seta znowu mnie dosięgnął. Oparłem się plecami i odetchnąłem ciężko. Walczyłem krótko - może kilkanaście minut - ale już nie miałem siły. Nie mogę tracić tutaj czasu na tego popapranego boga pustyni. Wyjrzałem ukradkiem zza kamienia, oceniając swoje szanse na niezauważone dostanie się do jeziora magmy. Dawałem sobie jakieś sześćdziesiąt procent, bo Set zrobił przerwę i usiadł metr od mojego celu. Gdybym wystarczająco szybko skoczył, może by mi się udało. Ale nie mogłem mieć miecza, który mnie obciążał. I tak źle, i tak niedobrze - jak w jakiejś greckiej tragedii. Odłożyłem tęczowy miecz Izydy na tyle cicho, żeby Set tego nie usłyszał, bo mógłby natychmiast wykorzystać okazję i zaatakować mnie, gdy jestem bezbronny. Wziąłem głęboki wdech, po czym wyskoczyłem z kryjówki. W moją stronę natychmiast pomknęły czerwone pioruny, przybierające kształty strzał.
- Beskerm! (Chronić) - zawołałem bez namysłu. Otoczyła mnie cienka czerwona powłoka, którą wyczarowałem, przed zawaleniem się sufitu. Strzały odbiły się od tarczy i uderzyły w ściany, krusząc je. - A teraz rwij się na drzewo! Przeszkadzasz mi!
Po tych słowach strzeliłem w niego płomieniem, a ten odgrodził mnie od ojca na parę sekund, w czasie których zanurzyłem się w ciepłej lawie.
Zapieczętowałem przejście przez jezioro magmy, żeby Set nie mógł mnie ścigać. Zdziwiony byłem niezmiernie, że moja magia działa w tak magicznym miejscu jak to, ale nie miałem czasu na dłuższe przemyślenia. Biegłem prosto przed siebie, śledząc uważnie ślady Akera. Kiedy nagle mi zniknęły z oczu, doszedłem do wniosku, że się wspinał. Ja się nie będę w to bawił, bo mi się nie chce. Ot tak - taki kaprys. Gnałem dalej, nie zatrzymując się nawet, gdy wpadłem na ścianę. Po prostu się od niej odbiłem i skoczyłem przed siebie.
Jakiś czas nic nie stawało mi na przeszkodzie, a potem nade mną śmignął duży cień. Wyhamowałem i spojrzałem w górę - Horus wracał do Seta, ale bez Akera czy któregoś z tej dwójki dzieciaków. Oparłem dłonie na kolanach i pochyliłem głowę, pozwalając włosom spłynąć w dół. Stałem chwilę bez ruchu, a potem usłyszałem krzyki. Podniosłem wzrok. Ku mnie biegła cała trójka - Thalia na przedzie, zaraz za nią Jirou, a na końcu Aker, który najmniej się spieszył. Wyprostowałem się gotów na uderzenie - blondynka rzuciła mi się na szyję. Rudy też miał taką ochotę, ale się powstrzymał. I bardzo dobrze. Właściwie, to nie widziałem tyle radości i miłości od… no, właśnie… odkąd Nicole została zabita. Od tamtego czasu wiele razy ktoś się przy mnie cieszył, ale nigdy w takim stopniu jak Thalia i Jirou, gdy zobaczyli, że jednak żyję. Śmiali się i płakali jednocześnie. Różdżka, którą rudy trzymał w ręce, strzelała iskrami. Wyrwałem mu ją, unosząc brwi.
- Opanuj się - rzuciłem, ciągle dysząc po biegu. - Jak kogoś poparzysz, to ciężko będzie walczyć.
- Wybacz - zaśmiał się, nie zważając na mój ton. - To chyba cud. Obaj żyjecie. Bata też?
- Zamknij się - warknął Aker, choć powieka nawet mu nie drgnęła. Ja za to się lekko otrząsnąłem.
- Nie miał tyle szczęścia co my - mruknąłem, zdejmując sobie z szyi ręce Thalii. Zamilkliśmy na minutę, żeby uczcić pamięć blondyna. I nie odezwaliśmy się też, gdy czas minął. Aker wziął nas za ręce i przeniósł nas do świątyni Seta w Sepermeru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz