Z piątki zrobiła się czwórka. Ja nie wierzę, że Baty już z nami nie ma. Temu, kto za to odpowiada obiecuję, że skona w męczarniach, a przed sądem Anubisa będzie błagał o litość. Ozyrys, który jest poniekąd ojcem Baty, dopilnuje, żeby zabójca dostał karę ponad przeciętną.
Anubis był załamany. Może nie wyglądał, ale ja i Jirou to wiedzieliśmy. Nawet Thalia, która była tylko zwykłym człowiekiem, miała tę świadomość.
Świątynia Seta była ruiną. Od tysięcy lat nikt jej nie używał, choć jego wyznawcy jeszcze nie zniknęli. Stojąc pod bramą, Thalia zaczęła drżeć - w sumie miała powód. Monumentalny głaz, w którym wyryte były hieroglify ochronne, błyszczał ziarnami piasku w promieniach słońca w sposób taki, że wyglądał jak pozłacany i wysadzany niewielkimi diamentami. W kontakcie ze skórą Anubisa brama się otworzyła. Wewnątrz panował mrok, lecz gdy tylko weszliśmy do środka świątyni, na ścianach zapaliły się pochodnie, a wrota zamknęły za naszymi plecami. Jirou obejrzał się przestraszony i przylgnął do Thalii. Patrzyła na niego jakby zastanawiała się nad jakimś przezwiskiem, ale zrezygnowała ze swojego zamiaru i tylko poklepała go po dłoniach, zapewniając, że wszystko się jakoś ułoży. Pozytywne myślenie przede wszystkim, zgadzam się z tym, ale Anubis raczej nie, bo posłał jej takie spojrzenie, że mógłby nim zabić. Rozumiem, że śmierć Baty jest zdarzeniem, które potrafi trwale zrujnować psychikę - sam nie czuję się z tym za dobrze - ale niech nie wyżywa się na dziewczynie. Żeby mu przypomnieć o najistotniejszych sprawach, musiałem kopnąć go lekko w kostkę. Wtedy się uspokoił i wbił oczy bez błysku w sufit.
Szliśmy prosto tylko kilka minut, potem trafiliśmy na schody prowadzące do piwnic albo lochów - jedno z dwojga.
Nie było zaskoczenia, gdy wchodząc do dużego, zalatującego grzybem pomieszczenia, zobaczyliśmy Seta i Horusa u jego boku. Za nimi stała Izyda, trzymająca w dłoniach miecz, który podarowała mi Selkit. Bogini miała na sobie złotą zbroję - nie taką szczelną i ciężką jak ptasi móżdżek, ale wytrzymałą. Set chyba nie zamierzał się trudzić walką z nami, bo ubrał się w królewskie atłasowe szaty i założył na głowę onyksową koronę wysadzaną rubinami. Jego oczy nabrały złotego koloru. Odkąd ostatnio go widziałem - co nie było tak dawno - jego wygląd się poprawił. Już nie był taki chudy, stał wyprostowany i dumny jak prawdziwy król - tak pewny swojego zwycięstwa, że to aż śmieszne.
Jirou wyciągnął różdżkę i podniósł ją na wysokość piersi, gotów do obrony, Thalia stała jak stała, bo raczej nie wiele mogła zrobić, choć czułem jak cała się trzęsie, żeby nie zabić Seta gołymi rękami. Parsknąłem cichym śmiechem. Anubis zgromił mnie wzrokiem i odepchnął do tyłu. Wpadłem na kamienną ścianę, patrząc na niego zaskoczony. Ściskał w dłoni neczeri, a na jego twarzy pojawił się dziwny grymas zaciętości. Święte ostrze lśniło coraz jaśniej złoto-czerwonym światłem, podobnie jak miecz Izydy mienił się wszystkimi kolorami tęczy.
- Zasadzka się nie udała, Akerze - zaśmiał się chłodno Set, patrząc na mnie z wyższością. - A skoro jesteśmy już przy temacie twoich genialnych planów, jak zamierzałeś przetransportować tutaj Złoty Sarkofag?
- Po mojemu - powiedziałem zniesmaczony tym jego “uprzejmym” tonem. - Czyli tak: Virtutem de mundi maxime potens Aurum Sarcophagus! (Mocą najpotężniejszą wszechświata, przyzywam Złoty Sarkofag.)
- Niemożliwe… - jęknęła cicho Izyda, widząc jak między nami powietrze migoce i wiruje, a jego temperatura się podnosi. W tym miejscu zaczęła się materializować trumna, której potrzebowaliśmy do wykonania zadania. Sarkofag pojawił się w całej swojej okazałości, oślepiając nas prawie swoim blaskiem.
- Nie powinieneś móc… - zaczął Horus, ale Set podniósł dłoń i go uciszył.
- Jest najpotężniejszą istotą we wszechświecie, nawet bez wyznawców ma tyle mocy, by przełamać zaklęcia obronne Arnolda Depputiego - przypomniał sokołowi. Izyda nadal nie wierzyła, że to zrobiłem. Nawet ja sam nie przypuszczałem, że dam radę. Zakręciło mi się w głowie.
- Trudno - warknął ptasi móżdżek. - Może i ma dużo mocy, ale ze mną nie wygra.
W tym samym momencie się na mnie rzucił. Znikąd przede mną pojawiła się Bastet z chopeszami w dłoniach.
- Spadaj, ptaszyno! - miauknęła, wywalając Horusa na ziemię. Wytrąciła mu broń z ręki, śmiejąc się jak psychopatka. Lubię to! Wyciągnąłem swoje pistolety z kabur i przeładowałem je.
- Tak trzymaj, kocie! - zawołałem do niej. Podałem Thalii jeden pistolet i kazałem użyć go tylko w ostateczności, bo inaczej mogłaby sobie zrobić krzywdę.
A całą tę walkę opowiem w rozdziałach, bo chyba za bardzo pokręcone by to było, jakbym opisywał wszystko na raz. To zacznijmy od Bastet, która wirowała z Horusem jak w jakimś dzikim tańcu, wymachując ostrzami i tnąc ptasiego móżdżka po torsie. Nic mu tym nie robiła, bo miał zbroję, ale przynajmniej na chwilę tracił równowagę i nie mógł atakować, więc taktyka kotki się sprawdzała. Ale pan wielki bóg wojny nie dawał za wygraną i po każdej chwili niedyspozycji atakował z większą siłą niż poprzednio. Bastet nie utrzymałaby się w takiej sytuacji zbyt długo, gdyby nie Jirou, który nadbiegł jej z pomocą. Krzyczał cały czas zaklęcia, lecz z jego różdżki ciągle sypały się tylko iskry. Nic porządnego nie mógł zrobić - co za kretyn! Jakby się skupił, to by mu wyszło.
- Jirou, tumanie! - krzyknąłem na niego. - Uspokój myśli i się zastanów nad tym, co robisz!
Spojrzał na mnie ze złością. Ojej, nie sądziłem, że ten knypek może się wściec. A wygląda na takiego spokojnego dzieciaka, ha! Jak już przestał mnie zabijać wzrokiem, zatrzymał się i wyciągnął różdżkę przed siebie. Zaczęła się wokół niego unosić pomarańczowa mgła. Lol! Brawo, smarku. W Horusa pomknęło siedem grubych lin, które oplotły go i zaczęły zacieśniać się na jego ramionach i kolanach. Wyglądało na to, że Jirou już go związał na Amen, tylko że nagle bez ostrzeżenia wstęgi rudego rozprysły się w drobny mak, a samego chłopaka siła odrzutu pchnęła na ścianę, która skruszyła się i zwaliła na niego. Bastet nie zdążyła nawet krzyknąć, gdy Horus wyrwał jej chopesz z dłoni i rozharatał jej ramiona i plecy. Pisnęła cicho, padając na popękaną podłogę, a wokół niej rozlała się kałuża krwi. Horus dyszał ciężko, zwracając ku mnie płonący bitewnym ogniem wzrok. Zaczął iść w moją stronę powolnym krokiem - zakrwawiona klinga jego miecza, wyglądała strasznie w drgającym świetle pochodni. Zamachnął się, lecz ostrze mnie nie dosięgło. Zderzyło się z czarnym neczeri - posypały się iskry. Anubis patrzył na ptasiego móżdżka spod zmarszczonych brwi.
- Gdzie z łapami? - warknął na niego. - Aker, zaklęcie!
Skinąłem głową i podbiegłem do Sarkofagu. Zepchnąłem jego wieko, które spadło z łomotem na posadzkę. Rozejrzałem się za Thalią, żeby oddała mi kwiat, ale kiedy ją zobaczyłem, doszedłem do wniosku, że raczej mi nie pomoże. Celowała pistoletem w Izydę, która uśmiechała się kpiąco, a jej ręce trzęsły się tak bardzo, że myślałem, że zaraz puści broń, a ta wypali. Izyda podniosła miecz nad głowę, a Thalia nawet nie drgnęła. Przeskoczyłem nad Sarkofagiem i w ostatniej chwili zabrałem ją spod ostrza. Pociągnąłem ją na ziemię, a potem kazałem czołgać się za mną aż do wyjścia z piwnicy. Usiedliśmy na chwilę za ścianą, a ona dysząc strzeliła mi takie nieprzemyślane pytanie, że o mało co nie wybuchłem jej tam śmiechem w twarz.
- Nie możesz ich po prostu wysadzić w powietrze? Jesteś najpotężniejszą istotą wszechświata.
- Głupia jesteś, babo - oznajmiłem wyniosłym tonem. - Na głowy by nam się świątynia zawaliła. Tego chyba nie chcesz, prawda?
- Nie - przyznała. I znowu kolejne genialne pytanie: - A nie możesz im się oprzeć, gdy będą chcieli cię opętać?
- Nawet mnie by to zabiło - zmarszczyłem brwi. - Oczywiście, będę próbować, jeśli do tego dojdzie, ale nie dam rady. Mimo wielkiej mocy, jestem sam jeden, a ich jest trójka.
- A Anubis i Jirou nie mogą ci pomóc?
- Nie. Jirou ma za mało mocy, niewiele mi to da.
- A Anubis? - upierała się.
- Wrr… Thalia! - krzyknąłem zirytowany. Czerwony piorun uderzył w ścianę, o którą się opieraliśmy. Kamienie posypały się nam na głowy, więc zasłoniłem dziewczynę ramionami. Pył opadł po kilkunastu sekundach. Wychyliłem się zza resztek ściany i zobaczyłem Anubisa, walczącego jednocześnie z Setem i Izydą. Jirou leżał nieruchomo pod stertą kamieni - wyglądało na to, że stracił przytomność. Bastet też się nie ruszała, a ich broń leżała metr od nich.
- Zrób coś - jęknęła Thalia błagalnym tonem, gdy An rąbnął w drugą ścianę i osunął się zamroczony na podłogę, ale nie przestał się bronić. Rozejrzałem się podejrzliwie, bo bardzo wyraźnie mi czegoś brakowało. Nim zdążyłem cokolwiek zarejestrować, tuż przed twarzą błysnęło mi srebrne ostrze. Odruchowo się zamachnąłem i trzasnąłem Horusa w dziób, przy czym najwyraźniej złamałem mu nos, bo coś głośno chrupnęło, a prawie na pewno to nie była moja ręka. Ptasi móżdżek rzucił na mnie kilka staroegipskich przekleństw (to znaczy nie klątw, ale zwykłych wulgaryzmów) i cofnął się kilka kroków. Pchnąłem Thalię za stertę gruzu, a następnie skoczyłem na Horusa, zwalając go z nóg. Potoczyliśmy się przez środek sali i uderzyliśmy w twardą ściankę boczną Sarkofagu. Na nieszczęście to ja rąbnąłem w nią kręgosłupem. Au! I znowu nóż pomknął w kierunku mojej twarzy. Odchyliłem się tyle, ile mogłem, ale ostrze musnęło moją skroń, rozcinając skórę. Krew spłynęła mi po oczach do ust. Wyplułem ją Horusowi w twarz i stanąłem na nogi, sięgając po jeden ze sztyletów Selkit. Wyprostowałem się gotowy do walki, uśmiechając się wyzywająco. Jestem w swoim żywiole! Buahahahaha! Ojej, odbiło mi całkiem. Trudno, czas skopać kurczakowi piórka! Horus miał minę podobną do mojej, bo tak samo zadowolona i zacięta, ale w jego dwukolorowych oczach płonął niezdrowy ogień bitewny. Jakbym stał przed czerwonym, greckim bogiem wojny, Aresem. (nawiasem, kiedyś przed nim stałem i szczerze mówiąc, nie polubiliśmy się. Próbował mnie spalić.) Wokół nas wzniosła się wysoka ściana płomieni. Nie bardzo wiem, który z nas ją wzniecił, ale byłem pewien, że Anubis i Thalia byli zdenerwowani.
- Dawaj, ptasi móżdżku! - zaśmiałem się, odrzucając włosy do tyłu. Wyprowadziłem cios w tej samej chwili, gdy miecz Horusa wbił się od góry w kości mojego nadgarstka. Sztylet wyleciał mi z dłoni, która teraz krwawiła gorzej niż skroń. Trzymając się za zranioną rękę, sprzedałem Horusowi zdrowego kopa prosto w splot słoneczny. Zachwiał się i upadł. Płomienie zmalały, rozstąpiły się przede mną. Przemknąłem do Anubisa. W biegu uderzyłem w Seta ramieniem. Poleciał na ścianę, a ja podniosłem Ana, brudząc go krwią.
- Dajesz radę?
- Wypowiesz w końcu to zaklęcie? - wysapał, opierając się o mnie ramieniem.
- Chciałbym, ale ktoś mi ciągle przerywa - wyjaśniłem zezłoszczony. - A to Thalię przed Izydą trzeba ratować, a to ciebie przed Setem. Albo Horus mi wchodzi w paradę. Jak się nimi zajmiesz, będę mieć większe pole manewru.
- Nie mam już siły… Aker, za dużo energii zużyłem na ojca. Ciągłe utrzymywanie tarczy nad Jirou i Bastet w połączeniu z magią bitewną jest męczące - powiedział, patrząc z ukosa na zbierającego się Seta oraz Izydę, która znowu walczyła z Thalią. - Musisz sobie radzić sam.
Widząc jego spoconą twarz, doszedłem do wniosku, że ma rację.
- Beskerm - powiedziałem, dotykając jego czoła. Moja tarcza go osłoni przez jakiś czas, póki nie zacznę formuły zaklęcia. W tej samej chwili Izyda złapała Thalię za włosy i walnęła jej głową o skałę. Wyjąłem drugi ze sztyletów od bogini skorpionów. W tej samej sekundzie Jirou podniósł się w podłogi i mnie zatrzymał. Wyciągnął dłoń, w której trzymał złoty lotos i neczeri, prosząc słabym głosem, żebym nie marnował czasu na ratowanie Thalii, która prędzej czy później odda bogini dwa razy mocniej. Zacisnąłem zęby, czując że drżą mi ramiona, ale wiedziałem, że on ma rację.
- Pilnuj Bastet - kazałem, nie myśląc nawet, skąd rudy wziął święty nóż, skoro wcześniej to An go używał. Nie miałem na to czasu. - Anubis potrzebuje odpoczynku, a jego magia jest zbyt słaba, żeby pomóc komukolwiek. Teraz ty musisz ją ochraniać.
Wziąłem od niego kwiat i stanąłem przy Sarkofagu. Jego wnętrze było srebrne - połowa skrzyni złota, druga srebrna. Jak oczy ptasiego móżdżka. Ułożyłem lotos na dnie trumny, trzęsącymi się palcami rozkładając jego płatki. Neczeri wbiłem w jego środek, a potem nadstawiłem nad niego rękę, aby krew zalała oba przedmioty oraz wnętrze Sarkofagu. Otworzyłem usta i rozpocząłem recytowanie zaklęcia. Gorąco uderzyło mnie w twarz, Złoty Sarkofag rozbłysnął olśniewającym światłem. Szczęk stali zwrócił moją uwagę na pozostałych, ale nie rozproszył mnie na tyle, żebym przestał mówić. Thalia wyrywała się Izydzie z uścisku krzycząc coś do mnie; Jirou płakał przytrzymywany przez Anubisa, co wyglądało, jakby Szakal wyłamywał mu ręce, a Bastet wciąż leżała bez przytomności. Nigdzie nie widziałem Seta i Horusa. Niepokój kazał mi podnieść poziom energii zużywanej na magię. Sala zatrzęsła się, a sufit nad nami zaczął pękać i walić nam się na głowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz