- AKER! - przeraźliwy wrzask Thalii rozdarł suche powietrze i dzwonił mi w uszach jeszcze w chwili, gdy Set i Horus przygnietli mnie do posadzki. Usłyszałem głośny trzask łamanych kości i w tym samym momencie moje plecy przeszył tak ostry ból, jakbym dostał rozżarzonym dwustu tonowym młotem w sam środek kręgosłupa. Zawyłem z bólu, a mój krzyk zmieszał się z wrzaskiem Thalii, płaczem Jirou i gradem przekleństw sypiących się z ust Anubisa. Ból powiększał się z każdą chwilą, kałuża krwi pode mną równocześnie z nim, a ja zaciskałem zęby, żeby nie płakać, chociaż ból zdawał się rozrywać moje ciało od wewnątrz. Moje organy płonęły żywym ogniem, a z oczu płynęły gorące, słone łzy, mieszające się z krwią, spływającą mi z czoła. Wszystko wokół mnie stało się tak wyraźne i jasne, że blask oślepiał mnie całkowicie i prawie wypalał mi oczy. Żyły nabiegły krwią, w głowie pulsował tępy ból, szczęki zacisnęły się tak mocno, że po chwili usłyszałem zgrzyt i trzask, gdy żuchwa pękła. Płuca paliły z braku tlenu, a żebra jakby się kurczyły, przebijając się przez opłucną i osierdzie do samego serca, które waliło, panicznie próbując utrzymać mnie przy życiu. Wstrząsnęły mną zimne dreszcze, gdy uświadomiłem sobie, dlaczego tak cierpię. Set i Horus wnikali we mnie, wtapiali się w moje ciało. Próbowali mnie opętać - przejąć moje ciało i umysł, i pozbawić mnie wolnej woli. O nie! Nigdy w życiu nie pozwolę zamieszkać w sobie takim szmatławcom jak ci dwaj. Głęboko w mojej głowie rozległ się mroźny szept, który sprawił, że poczułem się jakby w mózg wbijano mi miliardy lodowatych, ostrych jak zęby piranii igieł.
- Nie walcz… - poradził Set, zmęczonym głosem. Przynajmniej tyle dobrego, że i oni cierpią. - Wpuść nas. Pozwól nam przejąć swoje ciało, a cały twój ból i cierpienie staną się tylko złym wspomnieniem.
- Goń się za taką propozycję - warknąłem w myśli, bo na głos nie dałbym rady nic powiedzieć bez krzyczenia. Ból stał się jeszcze mocniejszy - coś jakby grube pazury orła wbijały się w moje ramiona, a jego potężny dziób rozłupywał mi czaszkę i rozrywał mnie na strzępy, odrywając mięśnie od ścięgien i kości. Rozpadałem się kawałek po kawałeczku, ale nie traciłem świadomości. Nawet, gdy ból zelżał, a Set i Horus zapanowali nad moim ciałem, nie udało im się całkowicie przejąć nade mną kontroli. Wszystkie moje rany się zasklepiły, kości pozrastały, udało mi się złapać oddech. Nie całkiem z własnej woli podniosłem się do klęku, mając opuszczoną głowę. Bałem się spojrzeć na Ana, a gdy to zrobiłem, moje serce pękło. Dosłownie - poczułem jak niewielki jego fragment odłamuje się od reszty, pęka na pięć mniejszych części i rozlatuje się po całym ciele. Anubis cierpiał jeszcze bardziej niż ja i ta świadomość mnie złamała, pozwalając zapanować dwóm wrednym bogom. Jego wykrzywiona bólem twarz, błyszcząca od łez, wybrudzona sadzą, błotem, kurzem oraz krwią, przerażona, piękna, blada, ale zrozpaczona, była ostatnim, co zobaczyłem, zanim dwaj bogowie, przejęli nade mną kontrolę. Zapadałem się w ciemność. Nim Set i Horus uciekli z walącej się świątyni, zdołałem szepnąć w stronę Anubisa:
- Proszę, wybacz mi.
"Żołnierze, ja jestem Anubis, bóg pogrzebów, pan Podziemia, sługa Ozyrysa. Winniście mi posłuszeństwo, wracajcie do Otchłani Seta"
czwartek, 30 maja 2013
sobota, 25 maja 2013
"Ostatnia bitwa" (Aker)
Z piątki zrobiła się czwórka. Ja nie wierzę, że Baty już z nami nie ma. Temu, kto za to odpowiada obiecuję, że skona w męczarniach, a przed sądem Anubisa będzie błagał o litość. Ozyrys, który jest poniekąd ojcem Baty, dopilnuje, żeby zabójca dostał karę ponad przeciętną.
Anubis był załamany. Może nie wyglądał, ale ja i Jirou to wiedzieliśmy. Nawet Thalia, która była tylko zwykłym człowiekiem, miała tę świadomość.
Świątynia Seta była ruiną. Od tysięcy lat nikt jej nie używał, choć jego wyznawcy jeszcze nie zniknęli. Stojąc pod bramą, Thalia zaczęła drżeć - w sumie miała powód. Monumentalny głaz, w którym wyryte były hieroglify ochronne, błyszczał ziarnami piasku w promieniach słońca w sposób taki, że wyglądał jak pozłacany i wysadzany niewielkimi diamentami. W kontakcie ze skórą Anubisa brama się otworzyła. Wewnątrz panował mrok, lecz gdy tylko weszliśmy do środka świątyni, na ścianach zapaliły się pochodnie, a wrota zamknęły za naszymi plecami. Jirou obejrzał się przestraszony i przylgnął do Thalii. Patrzyła na niego jakby zastanawiała się nad jakimś przezwiskiem, ale zrezygnowała ze swojego zamiaru i tylko poklepała go po dłoniach, zapewniając, że wszystko się jakoś ułoży. Pozytywne myślenie przede wszystkim, zgadzam się z tym, ale Anubis raczej nie, bo posłał jej takie spojrzenie, że mógłby nim zabić. Rozumiem, że śmierć Baty jest zdarzeniem, które potrafi trwale zrujnować psychikę - sam nie czuję się z tym za dobrze - ale niech nie wyżywa się na dziewczynie. Żeby mu przypomnieć o najistotniejszych sprawach, musiałem kopnąć go lekko w kostkę. Wtedy się uspokoił i wbił oczy bez błysku w sufit.
Szliśmy prosto tylko kilka minut, potem trafiliśmy na schody prowadzące do piwnic albo lochów - jedno z dwojga.
Nie było zaskoczenia, gdy wchodząc do dużego, zalatującego grzybem pomieszczenia, zobaczyliśmy Seta i Horusa u jego boku. Za nimi stała Izyda, trzymająca w dłoniach miecz, który podarowała mi Selkit. Bogini miała na sobie złotą zbroję - nie taką szczelną i ciężką jak ptasi móżdżek, ale wytrzymałą. Set chyba nie zamierzał się trudzić walką z nami, bo ubrał się w królewskie atłasowe szaty i założył na głowę onyksową koronę wysadzaną rubinami. Jego oczy nabrały złotego koloru. Odkąd ostatnio go widziałem - co nie było tak dawno - jego wygląd się poprawił. Już nie był taki chudy, stał wyprostowany i dumny jak prawdziwy król - tak pewny swojego zwycięstwa, że to aż śmieszne.
Jirou wyciągnął różdżkę i podniósł ją na wysokość piersi, gotów do obrony, Thalia stała jak stała, bo raczej nie wiele mogła zrobić, choć czułem jak cała się trzęsie, żeby nie zabić Seta gołymi rękami. Parsknąłem cichym śmiechem. Anubis zgromił mnie wzrokiem i odepchnął do tyłu. Wpadłem na kamienną ścianę, patrząc na niego zaskoczony. Ściskał w dłoni neczeri, a na jego twarzy pojawił się dziwny grymas zaciętości. Święte ostrze lśniło coraz jaśniej złoto-czerwonym światłem, podobnie jak miecz Izydy mienił się wszystkimi kolorami tęczy.
- Zasadzka się nie udała, Akerze - zaśmiał się chłodno Set, patrząc na mnie z wyższością. - A skoro jesteśmy już przy temacie twoich genialnych planów, jak zamierzałeś przetransportować tutaj Złoty Sarkofag?
- Po mojemu - powiedziałem zniesmaczony tym jego “uprzejmym” tonem. - Czyli tak: Virtutem de mundi maxime potens Aurum Sarcophagus! (Mocą najpotężniejszą wszechświata, przyzywam Złoty Sarkofag.)
- Niemożliwe… - jęknęła cicho Izyda, widząc jak między nami powietrze migoce i wiruje, a jego temperatura się podnosi. W tym miejscu zaczęła się materializować trumna, której potrzebowaliśmy do wykonania zadania. Sarkofag pojawił się w całej swojej okazałości, oślepiając nas prawie swoim blaskiem.
- Nie powinieneś móc… - zaczął Horus, ale Set podniósł dłoń i go uciszył.
- Jest najpotężniejszą istotą we wszechświecie, nawet bez wyznawców ma tyle mocy, by przełamać zaklęcia obronne Arnolda Depputiego - przypomniał sokołowi. Izyda nadal nie wierzyła, że to zrobiłem. Nawet ja sam nie przypuszczałem, że dam radę. Zakręciło mi się w głowie.
- Trudno - warknął ptasi móżdżek. - Może i ma dużo mocy, ale ze mną nie wygra.
W tym samym momencie się na mnie rzucił. Znikąd przede mną pojawiła się Bastet z chopeszami w dłoniach.
- Spadaj, ptaszyno! - miauknęła, wywalając Horusa na ziemię. Wytrąciła mu broń z ręki, śmiejąc się jak psychopatka. Lubię to! Wyciągnąłem swoje pistolety z kabur i przeładowałem je.
- Tak trzymaj, kocie! - zawołałem do niej. Podałem Thalii jeden pistolet i kazałem użyć go tylko w ostateczności, bo inaczej mogłaby sobie zrobić krzywdę.
A całą tę walkę opowiem w rozdziałach, bo chyba za bardzo pokręcone by to było, jakbym opisywał wszystko na raz. To zacznijmy od Bastet, która wirowała z Horusem jak w jakimś dzikim tańcu, wymachując ostrzami i tnąc ptasiego móżdżka po torsie. Nic mu tym nie robiła, bo miał zbroję, ale przynajmniej na chwilę tracił równowagę i nie mógł atakować, więc taktyka kotki się sprawdzała. Ale pan wielki bóg wojny nie dawał za wygraną i po każdej chwili niedyspozycji atakował z większą siłą niż poprzednio. Bastet nie utrzymałaby się w takiej sytuacji zbyt długo, gdyby nie Jirou, który nadbiegł jej z pomocą. Krzyczał cały czas zaklęcia, lecz z jego różdżki ciągle sypały się tylko iskry. Nic porządnego nie mógł zrobić - co za kretyn! Jakby się skupił, to by mu wyszło.
- Jirou, tumanie! - krzyknąłem na niego. - Uspokój myśli i się zastanów nad tym, co robisz!
Spojrzał na mnie ze złością. Ojej, nie sądziłem, że ten knypek może się wściec. A wygląda na takiego spokojnego dzieciaka, ha! Jak już przestał mnie zabijać wzrokiem, zatrzymał się i wyciągnął różdżkę przed siebie. Zaczęła się wokół niego unosić pomarańczowa mgła. Lol! Brawo, smarku. W Horusa pomknęło siedem grubych lin, które oplotły go i zaczęły zacieśniać się na jego ramionach i kolanach. Wyglądało na to, że Jirou już go związał na Amen, tylko że nagle bez ostrzeżenia wstęgi rudego rozprysły się w drobny mak, a samego chłopaka siła odrzutu pchnęła na ścianę, która skruszyła się i zwaliła na niego. Bastet nie zdążyła nawet krzyknąć, gdy Horus wyrwał jej chopesz z dłoni i rozharatał jej ramiona i plecy. Pisnęła cicho, padając na popękaną podłogę, a wokół niej rozlała się kałuża krwi. Horus dyszał ciężko, zwracając ku mnie płonący bitewnym ogniem wzrok. Zaczął iść w moją stronę powolnym krokiem - zakrwawiona klinga jego miecza, wyglądała strasznie w drgającym świetle pochodni. Zamachnął się, lecz ostrze mnie nie dosięgło. Zderzyło się z czarnym neczeri - posypały się iskry. Anubis patrzył na ptasiego móżdżka spod zmarszczonych brwi.
- Gdzie z łapami? - warknął na niego. - Aker, zaklęcie!
Skinąłem głową i podbiegłem do Sarkofagu. Zepchnąłem jego wieko, które spadło z łomotem na posadzkę. Rozejrzałem się za Thalią, żeby oddała mi kwiat, ale kiedy ją zobaczyłem, doszedłem do wniosku, że raczej mi nie pomoże. Celowała pistoletem w Izydę, która uśmiechała się kpiąco, a jej ręce trzęsły się tak bardzo, że myślałem, że zaraz puści broń, a ta wypali. Izyda podniosła miecz nad głowę, a Thalia nawet nie drgnęła. Przeskoczyłem nad Sarkofagiem i w ostatniej chwili zabrałem ją spod ostrza. Pociągnąłem ją na ziemię, a potem kazałem czołgać się za mną aż do wyjścia z piwnicy. Usiedliśmy na chwilę za ścianą, a ona dysząc strzeliła mi takie nieprzemyślane pytanie, że o mało co nie wybuchłem jej tam śmiechem w twarz.
- Nie możesz ich po prostu wysadzić w powietrze? Jesteś najpotężniejszą istotą wszechświata.
- Głupia jesteś, babo - oznajmiłem wyniosłym tonem. - Na głowy by nam się świątynia zawaliła. Tego chyba nie chcesz, prawda?
- Nie - przyznała. I znowu kolejne genialne pytanie: - A nie możesz im się oprzeć, gdy będą chcieli cię opętać?
- Nawet mnie by to zabiło - zmarszczyłem brwi. - Oczywiście, będę próbować, jeśli do tego dojdzie, ale nie dam rady. Mimo wielkiej mocy, jestem sam jeden, a ich jest trójka.
- A Anubis i Jirou nie mogą ci pomóc?
- Nie. Jirou ma za mało mocy, niewiele mi to da.
- A Anubis? - upierała się.
- Wrr… Thalia! - krzyknąłem zirytowany. Czerwony piorun uderzył w ścianę, o którą się opieraliśmy. Kamienie posypały się nam na głowy, więc zasłoniłem dziewczynę ramionami. Pył opadł po kilkunastu sekundach. Wychyliłem się zza resztek ściany i zobaczyłem Anubisa, walczącego jednocześnie z Setem i Izydą. Jirou leżał nieruchomo pod stertą kamieni - wyglądało na to, że stracił przytomność. Bastet też się nie ruszała, a ich broń leżała metr od nich.
- Zrób coś - jęknęła Thalia błagalnym tonem, gdy An rąbnął w drugą ścianę i osunął się zamroczony na podłogę, ale nie przestał się bronić. Rozejrzałem się podejrzliwie, bo bardzo wyraźnie mi czegoś brakowało. Nim zdążyłem cokolwiek zarejestrować, tuż przed twarzą błysnęło mi srebrne ostrze. Odruchowo się zamachnąłem i trzasnąłem Horusa w dziób, przy czym najwyraźniej złamałem mu nos, bo coś głośno chrupnęło, a prawie na pewno to nie była moja ręka. Ptasi móżdżek rzucił na mnie kilka staroegipskich przekleństw (to znaczy nie klątw, ale zwykłych wulgaryzmów) i cofnął się kilka kroków. Pchnąłem Thalię za stertę gruzu, a następnie skoczyłem na Horusa, zwalając go z nóg. Potoczyliśmy się przez środek sali i uderzyliśmy w twardą ściankę boczną Sarkofagu. Na nieszczęście to ja rąbnąłem w nią kręgosłupem. Au! I znowu nóż pomknął w kierunku mojej twarzy. Odchyliłem się tyle, ile mogłem, ale ostrze musnęło moją skroń, rozcinając skórę. Krew spłynęła mi po oczach do ust. Wyplułem ją Horusowi w twarz i stanąłem na nogi, sięgając po jeden ze sztyletów Selkit. Wyprostowałem się gotowy do walki, uśmiechając się wyzywająco. Jestem w swoim żywiole! Buahahahaha! Ojej, odbiło mi całkiem. Trudno, czas skopać kurczakowi piórka! Horus miał minę podobną do mojej, bo tak samo zadowolona i zacięta, ale w jego dwukolorowych oczach płonął niezdrowy ogień bitewny. Jakbym stał przed czerwonym, greckim bogiem wojny, Aresem. (nawiasem, kiedyś przed nim stałem i szczerze mówiąc, nie polubiliśmy się. Próbował mnie spalić.) Wokół nas wzniosła się wysoka ściana płomieni. Nie bardzo wiem, który z nas ją wzniecił, ale byłem pewien, że Anubis i Thalia byli zdenerwowani.
- Dawaj, ptasi móżdżku! - zaśmiałem się, odrzucając włosy do tyłu. Wyprowadziłem cios w tej samej chwili, gdy miecz Horusa wbił się od góry w kości mojego nadgarstka. Sztylet wyleciał mi z dłoni, która teraz krwawiła gorzej niż skroń. Trzymając się za zranioną rękę, sprzedałem Horusowi zdrowego kopa prosto w splot słoneczny. Zachwiał się i upadł. Płomienie zmalały, rozstąpiły się przede mną. Przemknąłem do Anubisa. W biegu uderzyłem w Seta ramieniem. Poleciał na ścianę, a ja podniosłem Ana, brudząc go krwią.
- Dajesz radę?
- Wypowiesz w końcu to zaklęcie? - wysapał, opierając się o mnie ramieniem.
- Chciałbym, ale ktoś mi ciągle przerywa - wyjaśniłem zezłoszczony. - A to Thalię przed Izydą trzeba ratować, a to ciebie przed Setem. Albo Horus mi wchodzi w paradę. Jak się nimi zajmiesz, będę mieć większe pole manewru.
- Nie mam już siły… Aker, za dużo energii zużyłem na ojca. Ciągłe utrzymywanie tarczy nad Jirou i Bastet w połączeniu z magią bitewną jest męczące - powiedział, patrząc z ukosa na zbierającego się Seta oraz Izydę, która znowu walczyła z Thalią. - Musisz sobie radzić sam.
Widząc jego spoconą twarz, doszedłem do wniosku, że ma rację.
- Beskerm - powiedziałem, dotykając jego czoła. Moja tarcza go osłoni przez jakiś czas, póki nie zacznę formuły zaklęcia. W tej samej chwili Izyda złapała Thalię za włosy i walnęła jej głową o skałę. Wyjąłem drugi ze sztyletów od bogini skorpionów. W tej samej sekundzie Jirou podniósł się w podłogi i mnie zatrzymał. Wyciągnął dłoń, w której trzymał złoty lotos i neczeri, prosząc słabym głosem, żebym nie marnował czasu na ratowanie Thalii, która prędzej czy później odda bogini dwa razy mocniej. Zacisnąłem zęby, czując że drżą mi ramiona, ale wiedziałem, że on ma rację.
- Pilnuj Bastet - kazałem, nie myśląc nawet, skąd rudy wziął święty nóż, skoro wcześniej to An go używał. Nie miałem na to czasu. - Anubis potrzebuje odpoczynku, a jego magia jest zbyt słaba, żeby pomóc komukolwiek. Teraz ty musisz ją ochraniać.
Wziąłem od niego kwiat i stanąłem przy Sarkofagu. Jego wnętrze było srebrne - połowa skrzyni złota, druga srebrna. Jak oczy ptasiego móżdżka. Ułożyłem lotos na dnie trumny, trzęsącymi się palcami rozkładając jego płatki. Neczeri wbiłem w jego środek, a potem nadstawiłem nad niego rękę, aby krew zalała oba przedmioty oraz wnętrze Sarkofagu. Otworzyłem usta i rozpocząłem recytowanie zaklęcia. Gorąco uderzyło mnie w twarz, Złoty Sarkofag rozbłysnął olśniewającym światłem. Szczęk stali zwrócił moją uwagę na pozostałych, ale nie rozproszył mnie na tyle, żebym przestał mówić. Thalia wyrywała się Izydzie z uścisku krzycząc coś do mnie; Jirou płakał przytrzymywany przez Anubisa, co wyglądało, jakby Szakal wyłamywał mu ręce, a Bastet wciąż leżała bez przytomności. Nigdzie nie widziałem Seta i Horusa. Niepokój kazał mi podnieść poziom energii zużywanej na magię. Sala zatrzęsła się, a sufit nad nami zaczął pękać i walić nam się na głowy.
Anubis był załamany. Może nie wyglądał, ale ja i Jirou to wiedzieliśmy. Nawet Thalia, która była tylko zwykłym człowiekiem, miała tę świadomość.
Świątynia Seta była ruiną. Od tysięcy lat nikt jej nie używał, choć jego wyznawcy jeszcze nie zniknęli. Stojąc pod bramą, Thalia zaczęła drżeć - w sumie miała powód. Monumentalny głaz, w którym wyryte były hieroglify ochronne, błyszczał ziarnami piasku w promieniach słońca w sposób taki, że wyglądał jak pozłacany i wysadzany niewielkimi diamentami. W kontakcie ze skórą Anubisa brama się otworzyła. Wewnątrz panował mrok, lecz gdy tylko weszliśmy do środka świątyni, na ścianach zapaliły się pochodnie, a wrota zamknęły za naszymi plecami. Jirou obejrzał się przestraszony i przylgnął do Thalii. Patrzyła na niego jakby zastanawiała się nad jakimś przezwiskiem, ale zrezygnowała ze swojego zamiaru i tylko poklepała go po dłoniach, zapewniając, że wszystko się jakoś ułoży. Pozytywne myślenie przede wszystkim, zgadzam się z tym, ale Anubis raczej nie, bo posłał jej takie spojrzenie, że mógłby nim zabić. Rozumiem, że śmierć Baty jest zdarzeniem, które potrafi trwale zrujnować psychikę - sam nie czuję się z tym za dobrze - ale niech nie wyżywa się na dziewczynie. Żeby mu przypomnieć o najistotniejszych sprawach, musiałem kopnąć go lekko w kostkę. Wtedy się uspokoił i wbił oczy bez błysku w sufit.
Szliśmy prosto tylko kilka minut, potem trafiliśmy na schody prowadzące do piwnic albo lochów - jedno z dwojga.
Nie było zaskoczenia, gdy wchodząc do dużego, zalatującego grzybem pomieszczenia, zobaczyliśmy Seta i Horusa u jego boku. Za nimi stała Izyda, trzymająca w dłoniach miecz, który podarowała mi Selkit. Bogini miała na sobie złotą zbroję - nie taką szczelną i ciężką jak ptasi móżdżek, ale wytrzymałą. Set chyba nie zamierzał się trudzić walką z nami, bo ubrał się w królewskie atłasowe szaty i założył na głowę onyksową koronę wysadzaną rubinami. Jego oczy nabrały złotego koloru. Odkąd ostatnio go widziałem - co nie było tak dawno - jego wygląd się poprawił. Już nie był taki chudy, stał wyprostowany i dumny jak prawdziwy król - tak pewny swojego zwycięstwa, że to aż śmieszne.
Jirou wyciągnął różdżkę i podniósł ją na wysokość piersi, gotów do obrony, Thalia stała jak stała, bo raczej nie wiele mogła zrobić, choć czułem jak cała się trzęsie, żeby nie zabić Seta gołymi rękami. Parsknąłem cichym śmiechem. Anubis zgromił mnie wzrokiem i odepchnął do tyłu. Wpadłem na kamienną ścianę, patrząc na niego zaskoczony. Ściskał w dłoni neczeri, a na jego twarzy pojawił się dziwny grymas zaciętości. Święte ostrze lśniło coraz jaśniej złoto-czerwonym światłem, podobnie jak miecz Izydy mienił się wszystkimi kolorami tęczy.
- Zasadzka się nie udała, Akerze - zaśmiał się chłodno Set, patrząc na mnie z wyższością. - A skoro jesteśmy już przy temacie twoich genialnych planów, jak zamierzałeś przetransportować tutaj Złoty Sarkofag?
- Po mojemu - powiedziałem zniesmaczony tym jego “uprzejmym” tonem. - Czyli tak: Virtutem de mundi maxime potens Aurum Sarcophagus! (Mocą najpotężniejszą wszechświata, przyzywam Złoty Sarkofag.)
- Niemożliwe… - jęknęła cicho Izyda, widząc jak między nami powietrze migoce i wiruje, a jego temperatura się podnosi. W tym miejscu zaczęła się materializować trumna, której potrzebowaliśmy do wykonania zadania. Sarkofag pojawił się w całej swojej okazałości, oślepiając nas prawie swoim blaskiem.
- Nie powinieneś móc… - zaczął Horus, ale Set podniósł dłoń i go uciszył.
- Jest najpotężniejszą istotą we wszechświecie, nawet bez wyznawców ma tyle mocy, by przełamać zaklęcia obronne Arnolda Depputiego - przypomniał sokołowi. Izyda nadal nie wierzyła, że to zrobiłem. Nawet ja sam nie przypuszczałem, że dam radę. Zakręciło mi się w głowie.
- Trudno - warknął ptasi móżdżek. - Może i ma dużo mocy, ale ze mną nie wygra.
W tym samym momencie się na mnie rzucił. Znikąd przede mną pojawiła się Bastet z chopeszami w dłoniach.
- Spadaj, ptaszyno! - miauknęła, wywalając Horusa na ziemię. Wytrąciła mu broń z ręki, śmiejąc się jak psychopatka. Lubię to! Wyciągnąłem swoje pistolety z kabur i przeładowałem je.
- Tak trzymaj, kocie! - zawołałem do niej. Podałem Thalii jeden pistolet i kazałem użyć go tylko w ostateczności, bo inaczej mogłaby sobie zrobić krzywdę.
A całą tę walkę opowiem w rozdziałach, bo chyba za bardzo pokręcone by to było, jakbym opisywał wszystko na raz. To zacznijmy od Bastet, która wirowała z Horusem jak w jakimś dzikim tańcu, wymachując ostrzami i tnąc ptasiego móżdżka po torsie. Nic mu tym nie robiła, bo miał zbroję, ale przynajmniej na chwilę tracił równowagę i nie mógł atakować, więc taktyka kotki się sprawdzała. Ale pan wielki bóg wojny nie dawał za wygraną i po każdej chwili niedyspozycji atakował z większą siłą niż poprzednio. Bastet nie utrzymałaby się w takiej sytuacji zbyt długo, gdyby nie Jirou, który nadbiegł jej z pomocą. Krzyczał cały czas zaklęcia, lecz z jego różdżki ciągle sypały się tylko iskry. Nic porządnego nie mógł zrobić - co za kretyn! Jakby się skupił, to by mu wyszło.
- Jirou, tumanie! - krzyknąłem na niego. - Uspokój myśli i się zastanów nad tym, co robisz!
Spojrzał na mnie ze złością. Ojej, nie sądziłem, że ten knypek może się wściec. A wygląda na takiego spokojnego dzieciaka, ha! Jak już przestał mnie zabijać wzrokiem, zatrzymał się i wyciągnął różdżkę przed siebie. Zaczęła się wokół niego unosić pomarańczowa mgła. Lol! Brawo, smarku. W Horusa pomknęło siedem grubych lin, które oplotły go i zaczęły zacieśniać się na jego ramionach i kolanach. Wyglądało na to, że Jirou już go związał na Amen, tylko że nagle bez ostrzeżenia wstęgi rudego rozprysły się w drobny mak, a samego chłopaka siła odrzutu pchnęła na ścianę, która skruszyła się i zwaliła na niego. Bastet nie zdążyła nawet krzyknąć, gdy Horus wyrwał jej chopesz z dłoni i rozharatał jej ramiona i plecy. Pisnęła cicho, padając na popękaną podłogę, a wokół niej rozlała się kałuża krwi. Horus dyszał ciężko, zwracając ku mnie płonący bitewnym ogniem wzrok. Zaczął iść w moją stronę powolnym krokiem - zakrwawiona klinga jego miecza, wyglądała strasznie w drgającym świetle pochodni. Zamachnął się, lecz ostrze mnie nie dosięgło. Zderzyło się z czarnym neczeri - posypały się iskry. Anubis patrzył na ptasiego móżdżka spod zmarszczonych brwi.
- Gdzie z łapami? - warknął na niego. - Aker, zaklęcie!
Skinąłem głową i podbiegłem do Sarkofagu. Zepchnąłem jego wieko, które spadło z łomotem na posadzkę. Rozejrzałem się za Thalią, żeby oddała mi kwiat, ale kiedy ją zobaczyłem, doszedłem do wniosku, że raczej mi nie pomoże. Celowała pistoletem w Izydę, która uśmiechała się kpiąco, a jej ręce trzęsły się tak bardzo, że myślałem, że zaraz puści broń, a ta wypali. Izyda podniosła miecz nad głowę, a Thalia nawet nie drgnęła. Przeskoczyłem nad Sarkofagiem i w ostatniej chwili zabrałem ją spod ostrza. Pociągnąłem ją na ziemię, a potem kazałem czołgać się za mną aż do wyjścia z piwnicy. Usiedliśmy na chwilę za ścianą, a ona dysząc strzeliła mi takie nieprzemyślane pytanie, że o mało co nie wybuchłem jej tam śmiechem w twarz.
- Nie możesz ich po prostu wysadzić w powietrze? Jesteś najpotężniejszą istotą wszechświata.
- Głupia jesteś, babo - oznajmiłem wyniosłym tonem. - Na głowy by nam się świątynia zawaliła. Tego chyba nie chcesz, prawda?
- Nie - przyznała. I znowu kolejne genialne pytanie: - A nie możesz im się oprzeć, gdy będą chcieli cię opętać?
- Nawet mnie by to zabiło - zmarszczyłem brwi. - Oczywiście, będę próbować, jeśli do tego dojdzie, ale nie dam rady. Mimo wielkiej mocy, jestem sam jeden, a ich jest trójka.
- A Anubis i Jirou nie mogą ci pomóc?
- Nie. Jirou ma za mało mocy, niewiele mi to da.
- A Anubis? - upierała się.
- Wrr… Thalia! - krzyknąłem zirytowany. Czerwony piorun uderzył w ścianę, o którą się opieraliśmy. Kamienie posypały się nam na głowy, więc zasłoniłem dziewczynę ramionami. Pył opadł po kilkunastu sekundach. Wychyliłem się zza resztek ściany i zobaczyłem Anubisa, walczącego jednocześnie z Setem i Izydą. Jirou leżał nieruchomo pod stertą kamieni - wyglądało na to, że stracił przytomność. Bastet też się nie ruszała, a ich broń leżała metr od nich.
- Zrób coś - jęknęła Thalia błagalnym tonem, gdy An rąbnął w drugą ścianę i osunął się zamroczony na podłogę, ale nie przestał się bronić. Rozejrzałem się podejrzliwie, bo bardzo wyraźnie mi czegoś brakowało. Nim zdążyłem cokolwiek zarejestrować, tuż przed twarzą błysnęło mi srebrne ostrze. Odruchowo się zamachnąłem i trzasnąłem Horusa w dziób, przy czym najwyraźniej złamałem mu nos, bo coś głośno chrupnęło, a prawie na pewno to nie była moja ręka. Ptasi móżdżek rzucił na mnie kilka staroegipskich przekleństw (to znaczy nie klątw, ale zwykłych wulgaryzmów) i cofnął się kilka kroków. Pchnąłem Thalię za stertę gruzu, a następnie skoczyłem na Horusa, zwalając go z nóg. Potoczyliśmy się przez środek sali i uderzyliśmy w twardą ściankę boczną Sarkofagu. Na nieszczęście to ja rąbnąłem w nią kręgosłupem. Au! I znowu nóż pomknął w kierunku mojej twarzy. Odchyliłem się tyle, ile mogłem, ale ostrze musnęło moją skroń, rozcinając skórę. Krew spłynęła mi po oczach do ust. Wyplułem ją Horusowi w twarz i stanąłem na nogi, sięgając po jeden ze sztyletów Selkit. Wyprostowałem się gotowy do walki, uśmiechając się wyzywająco. Jestem w swoim żywiole! Buahahahaha! Ojej, odbiło mi całkiem. Trudno, czas skopać kurczakowi piórka! Horus miał minę podobną do mojej, bo tak samo zadowolona i zacięta, ale w jego dwukolorowych oczach płonął niezdrowy ogień bitewny. Jakbym stał przed czerwonym, greckim bogiem wojny, Aresem. (nawiasem, kiedyś przed nim stałem i szczerze mówiąc, nie polubiliśmy się. Próbował mnie spalić.) Wokół nas wzniosła się wysoka ściana płomieni. Nie bardzo wiem, który z nas ją wzniecił, ale byłem pewien, że Anubis i Thalia byli zdenerwowani.
- Dawaj, ptasi móżdżku! - zaśmiałem się, odrzucając włosy do tyłu. Wyprowadziłem cios w tej samej chwili, gdy miecz Horusa wbił się od góry w kości mojego nadgarstka. Sztylet wyleciał mi z dłoni, która teraz krwawiła gorzej niż skroń. Trzymając się za zranioną rękę, sprzedałem Horusowi zdrowego kopa prosto w splot słoneczny. Zachwiał się i upadł. Płomienie zmalały, rozstąpiły się przede mną. Przemknąłem do Anubisa. W biegu uderzyłem w Seta ramieniem. Poleciał na ścianę, a ja podniosłem Ana, brudząc go krwią.
- Dajesz radę?
- Wypowiesz w końcu to zaklęcie? - wysapał, opierając się o mnie ramieniem.
- Chciałbym, ale ktoś mi ciągle przerywa - wyjaśniłem zezłoszczony. - A to Thalię przed Izydą trzeba ratować, a to ciebie przed Setem. Albo Horus mi wchodzi w paradę. Jak się nimi zajmiesz, będę mieć większe pole manewru.
- Nie mam już siły… Aker, za dużo energii zużyłem na ojca. Ciągłe utrzymywanie tarczy nad Jirou i Bastet w połączeniu z magią bitewną jest męczące - powiedział, patrząc z ukosa na zbierającego się Seta oraz Izydę, która znowu walczyła z Thalią. - Musisz sobie radzić sam.
Widząc jego spoconą twarz, doszedłem do wniosku, że ma rację.
- Beskerm - powiedziałem, dotykając jego czoła. Moja tarcza go osłoni przez jakiś czas, póki nie zacznę formuły zaklęcia. W tej samej chwili Izyda złapała Thalię za włosy i walnęła jej głową o skałę. Wyjąłem drugi ze sztyletów od bogini skorpionów. W tej samej sekundzie Jirou podniósł się w podłogi i mnie zatrzymał. Wyciągnął dłoń, w której trzymał złoty lotos i neczeri, prosząc słabym głosem, żebym nie marnował czasu na ratowanie Thalii, która prędzej czy później odda bogini dwa razy mocniej. Zacisnąłem zęby, czując że drżą mi ramiona, ale wiedziałem, że on ma rację.
- Pilnuj Bastet - kazałem, nie myśląc nawet, skąd rudy wziął święty nóż, skoro wcześniej to An go używał. Nie miałem na to czasu. - Anubis potrzebuje odpoczynku, a jego magia jest zbyt słaba, żeby pomóc komukolwiek. Teraz ty musisz ją ochraniać.
Wziąłem od niego kwiat i stanąłem przy Sarkofagu. Jego wnętrze było srebrne - połowa skrzyni złota, druga srebrna. Jak oczy ptasiego móżdżka. Ułożyłem lotos na dnie trumny, trzęsącymi się palcami rozkładając jego płatki. Neczeri wbiłem w jego środek, a potem nadstawiłem nad niego rękę, aby krew zalała oba przedmioty oraz wnętrze Sarkofagu. Otworzyłem usta i rozpocząłem recytowanie zaklęcia. Gorąco uderzyło mnie w twarz, Złoty Sarkofag rozbłysnął olśniewającym światłem. Szczęk stali zwrócił moją uwagę na pozostałych, ale nie rozproszył mnie na tyle, żebym przestał mówić. Thalia wyrywała się Izydzie z uścisku krzycząc coś do mnie; Jirou płakał przytrzymywany przez Anubisa, co wyglądało, jakby Szakal wyłamywał mu ręce, a Bastet wciąż leżała bez przytomności. Nigdzie nie widziałem Seta i Horusa. Niepokój kazał mi podnieść poziom energii zużywanej na magię. Sala zatrzęsła się, a sufit nad nami zaczął pękać i walić nam się na głowy.
poniedziałek, 20 maja 2013
"Powracające wspomnienia" (Anubis)
Tony kamieni się na mnie zwaliły. Jeden z nich uderzył mnie w głowę, a ja upadłem na ziemię jak bezwładna lalka. Jedyne, co z tego pamiętam, to miejsce, do którego trafiłem.
Piękny ogród, owinięty gęstą mgłą delikatną jak najdroższy jedwab, w którym unosi się zapach tysiąca róż, a każda z nich jest w innym kolorze i odcieniu. Pośrodku ogrodu rosną dwa drzewa, zrośnięte ze sobą pniami, niczym ściskająca się para kochanków. W ich gęstych koronach dwa kardynały - samiec i samiczka - wiją sobie gniazdko, w którym wkrótce pojawią się jajka, a potem pierzaste pisklęta. Białe kwiaty olbrzymów, odcinają się barwą od ciemnozielonych liści. Nad ogrodem rozciąga się granatowy baldachim nocnego nieba, obsypany miliardami srebrzystych i złotych gwiazd, migocących radośnie do przechadzających się po parku zakochanych. W pobliżu szemrze strumyk, którego źródło znajduje się w samym sercu Duat. Krystalicznie czysta woda, orzeźwia przyjemnym chłodem, gdy chlusnąć nią sobie w twarz. W niekoszonych, soczyście zielonych trawach ogrodu, baraszkują młode jelenie, ganiają się zające, figlują polne myszy. Dwa żółwie spacerują jedną z wielu żwirowych alejek, idąc obok siebie jak zakochani. Wszędzie, gdzie nie spojrzeć, unoszą się świetliki, nadając tej nocy romantyzmu. Scena jak z obrazka, jak z romansu najlepszego pisarza, jak z romansu najlepszego reżysera. Dopełnia ją, opierająca się o splecione pnie największego drzewa, młoda dziewczyna. Niska, blada jak śnieg o włosach równie białych co kwiaty na drzewie i równie lśniących co światła na niebie. We włosy wpięte ma pióra jastrzębia, orła oraz sokoła. Jej skóra lekko iskrzy się w blasku pełnego księżyca, który króluje na nieboskłonie. Ubrana w sukienkę z czarnej satyny, sięgającą ledwo do kolan, patrzy w moim kierunku. Na ramieniu widnieje tatuaż, przedstawiający smoka. Jej wielkie, czarne oczy przepełnione są łzami, spływającymi strumieniami po jej delikatnych policzkach. Wyciągam do niej rękę z nadzieją, że ją pochwyci i znowu będziemy razem, ale ona cofa się przestraszona tyle, ile może. Podchodzę bliżej, ujmuję jej mokrą twarz w obie dłonie i przykładam wargi do jej zimnego czoła. Zdejmuję kurtkę, by ją okryć, ale ona znowu ucieka w bok. Odsuwa się ode mnie, nie przestając płakać. W końcu się odzywa:
- Wiem, kim jesteś - szepce ledwo dosłyszalnym głosem. - Okłamałeś mnie.
- Nie chciałem - mówię przepraszającym tonem. - Mój ojciec kazał mi… kazał udawać miłość do ciebie, ale nie przewidział, że po drodze naprawdę się w tobie zakocham - tłumaczę z nadzieją na wybaczenie. - Uwierz mi, ja nie kłamię.
- Anubisie… - odpowiada drżącym głosem. Moje serce drga niespokojnie w piersi, przewidując rychły koniec. - Czy sądzisz, że twoja miłość przetrwa próbę czasu? Czy będziesz mnie kochać starą, zgarbioną i pomarszczoną?
- Wygląd nie ma znaczenia - zapewniam ją. - Bo to ty. Jesteś czystym dobrem, ja mieszkańcem Podziemnego świata Duat. Potrzebuję cię.
- Mówisz tak, ale czy w to wierzysz?
Nie odpowiadam. Nie wiem jak ją o tym przekonać. Pochyla głowę i odwraca się. Chcę chwycić jej ją za rękę, ale jej smukła dłoń wyślizguje się z mojej.
- Nicole! - krzyczę za nią, ale się nie odwraca. - Set chce cię zabić! Jesteś Gwiazdą! Nicole!
Nic więcej nie wydobywa się z mojego gardła. Dziewczyna upada na ziemię, przeszyta na wylot czerwoną strzałą. Trafiona w sam środek serca. Moje oczy zapełniają się łzami. Zataczam się i wpadam w silne ramiona Akera, który pojawia się u mojego boku. Zamykam powieki, staram się równo oddychać.
- To nie ona… nie ona ma być ratunkiem dla świata. Nie w niej masz się ukryć… - jęczę zrozpaczony. Ogarnia mnie chłód. - Aker, to o ciebie chodzi mojemu ojcu. Ty jesteś tym, którym się posłuży do zniszczenia świata. Musisz się ukryć. Nim cię opęta i wykorzysta.
- Nie mogę - mówi mi do ucha cichym głosem, przyciągając moją głowę do swojego ramienia. - Nie umiem się chować. I nie zostawię ciebie.
- Odchodzę - oznajmiam. - Uciekam od Seta. Nie chcę pomagać ani jemu, ani Horusowi.
- To zdrada… - zaczyna mówić, ale nie pozwalam mu skończyć.
- Zostań z Setem - polecam mu. - Jeśli będziesz mu służyć, nie domyśli się twojej wartości. To już koniec. Nie spotkamy się więcej jako przyjaciele.
Skóra na wewnętrznych stronach naszych lewych dłoni pęka i leje się krew. Ostatni raz przytulam Akera, następnie zdejmuję z szyi wisiorek z głową psa o rubinowych oczach i podaję go przyjacielowi.
- Zatrzymaj to - rozkazuje. - Jesteś od dzisiaj Szakalem, podstępnym i zdradzieckim psem.
Już mówiąc to, znika. Znowu jest mi zimno.
Leżałem długo na kamieniach, znużony i poobijany.
- An! - usłyszałem głos Akera. Po chwili objął mnie, obrócił na plecy i położył moją głowę na swoich kolanach.
- Wiedziałem, że żyjesz - uśmiechnąłem się ponuro, myśląc, że to cud. Jego śmierć była prawie tak pewna jak to, że nocne niebo jest granatowe. Dopiero idąc mostem w sali Urwiska Straconych Dusz, doszedłem do wniosku, że na sto procent poczułbym, jak jego dusza wpada w mroki Duat. Wyczuwam śmierć bliskich, dlatego miałem pewność, że on przeżył. - Ale Aker… Bata nie żyje. Spadł do lawy. Znajdź Thalię i Jirou, i pomóż im. Tylko ty możesz to zrobić, wiesz czemu ty.
Muszę mu przypomnieć, kim jest. Musi pamiętać.
- Wiem doskonale - przytaknął, kiwając głową. Ścisnąłem w dłoni wisiorek. - To ja jestem najpotężniejszą istotą, mnie potrzebuje Set, pamiętam. Mówiłeś mi to tysiąc lat temu, nim odszedłeś z domu. I też jestem Synem Ciemności tak, jak ty. Anubis, twój plan, aby mnie chronić działał cały ten czas, ale chyba powinniśmy już z tym skończyć - dodał, zerkając w górę. Podążyłem wzrokiem za jego spojrzeniem, które padło na złoto-brązowego sokoła, siedzącego pod sufitem. Horus. - On już wie. Set też się wkrótce do…
Nie skończył zdania, gdy w powietrzu uniósł się zapach siarki mocniejszy niż ten, który był wcześniej. Nad nami pojawił się Set. Nie musiałem nawet patrzeć, jego chrapliwy oddech słychać z odległości wielu kilometrów. Podniosłem się na nogi (przy niewielkiej pomocy Akera) i stanąłem przed nim wyprostowany, starając się zachować spokój, ale serce dygotało mi w piersi, jakby chciało uciec. Set spojrzał na Horusa, kiwając na niego głową. Sokół poderwał się do lotu i zanurkował do jeziora magmy.
- Biegnij, Aker - rozkazałem przyjacielowi, mając nadzieję, że nie usłyszał strachu w moim głosie. Niepostrzeżenie wcisnął mi w dłoń rękojeść miecza i skoczył za Horusem. Bogowie, dopomóżcie mu, żeby zdążył ocalić siebie, Thalię oraz Jirou.
Stojąc przed Setem, czułem się jakbym miał nogi z waty. Nie ze strachu, co to to nie! Nigdy w życiu się nie przestraszę kogoś takiego jak on. Zacisnąłem palce na rękojeści miecza, gotów do ostatniej walki w moim życiu, gotowy na śmierć.
- Nie chcę tracić na ciebie czasu - powiedział mi w twarz mój własny, rodzony ojciec. - Mam robotę do wykonania. Twój Aker już na mnie czeka.
- Nie dam ci go skrzywdzić - zastrzegłem, unosząc klingę, która rozbłysła tęczowym światłem. Miecz Izydy?! Nie drgnąłem nawet, mimo zdziwienia jakie mnie ogarnęło. Niebezpieczna była dla mnie walka tym ostrzem, ale innego pod ręką nie miałem. Set westchnął zrezygnowany i też dobył miecza.
- No, skoro tak stawiasz sprawę… okay, to zanim dorwę jego, pozbędę się ciebie. Tak, jak planowałem od tysiąca lat.
- No, to chodź tu i spróbuj! - wyzwałem go, wzmacniając uścisk obu dłoni na rękojeści. Żałowałem, że nie mam przy sobie swojego jednoręcznego, a najlepszy w ogóle byłby neczeri. Trudno - mam, co mam i nie mogę narzekać w takiej chwili. Set zamachnął się na mnie niespodziewanie. (Taa, mówię “niespodziewanie”, a to było do przewidzenia). Uchyliłem się i odparowałem cios. Ojciec zmuszał mnie do ciągłych skoków i uników, nie miałem okazji zadać mu porządnej rany. Poruszał się dość szybko jak na starego, zgrzybiałego boga. Prawie tak szybko jak Horus. Ledwo za nim nadążałem. Kilka razy o mały włos nie zarobiłem ostrzem w głowę, a raz rozcięło mi bok. Zaskoczony wywaliłem się na ziemię, uderzając skronią w kamień, stojący obok. Popłynęła mi krew. Przetoczyłem się za skałę, nim miecz Seta znowu mnie dosięgnął. Oparłem się plecami i odetchnąłem ciężko. Walczyłem krótko - może kilkanaście minut - ale już nie miałem siły. Nie mogę tracić tutaj czasu na tego popapranego boga pustyni. Wyjrzałem ukradkiem zza kamienia, oceniając swoje szanse na niezauważone dostanie się do jeziora magmy. Dawałem sobie jakieś sześćdziesiąt procent, bo Set zrobił przerwę i usiadł metr od mojego celu. Gdybym wystarczająco szybko skoczył, może by mi się udało. Ale nie mogłem mieć miecza, który mnie obciążał. I tak źle, i tak niedobrze - jak w jakiejś greckiej tragedii. Odłożyłem tęczowy miecz Izydy na tyle cicho, żeby Set tego nie usłyszał, bo mógłby natychmiast wykorzystać okazję i zaatakować mnie, gdy jestem bezbronny. Wziąłem głęboki wdech, po czym wyskoczyłem z kryjówki. W moją stronę natychmiast pomknęły czerwone pioruny, przybierające kształty strzał.
- Beskerm! (Chronić) - zawołałem bez namysłu. Otoczyła mnie cienka czerwona powłoka, którą wyczarowałem, przed zawaleniem się sufitu. Strzały odbiły się od tarczy i uderzyły w ściany, krusząc je. - A teraz rwij się na drzewo! Przeszkadzasz mi!
Po tych słowach strzeliłem w niego płomieniem, a ten odgrodził mnie od ojca na parę sekund, w czasie których zanurzyłem się w ciepłej lawie.
Zapieczętowałem przejście przez jezioro magmy, żeby Set nie mógł mnie ścigać. Zdziwiony byłem niezmiernie, że moja magia działa w tak magicznym miejscu jak to, ale nie miałem czasu na dłuższe przemyślenia. Biegłem prosto przed siebie, śledząc uważnie ślady Akera. Kiedy nagle mi zniknęły z oczu, doszedłem do wniosku, że się wspinał. Ja się nie będę w to bawił, bo mi się nie chce. Ot tak - taki kaprys. Gnałem dalej, nie zatrzymując się nawet, gdy wpadłem na ścianę. Po prostu się od niej odbiłem i skoczyłem przed siebie.
Jakiś czas nic nie stawało mi na przeszkodzie, a potem nade mną śmignął duży cień. Wyhamowałem i spojrzałem w górę - Horus wracał do Seta, ale bez Akera czy któregoś z tej dwójki dzieciaków. Oparłem dłonie na kolanach i pochyliłem głowę, pozwalając włosom spłynąć w dół. Stałem chwilę bez ruchu, a potem usłyszałem krzyki. Podniosłem wzrok. Ku mnie biegła cała trójka - Thalia na przedzie, zaraz za nią Jirou, a na końcu Aker, który najmniej się spieszył. Wyprostowałem się gotów na uderzenie - blondynka rzuciła mi się na szyję. Rudy też miał taką ochotę, ale się powstrzymał. I bardzo dobrze. Właściwie, to nie widziałem tyle radości i miłości od… no, właśnie… odkąd Nicole została zabita. Od tamtego czasu wiele razy ktoś się przy mnie cieszył, ale nigdy w takim stopniu jak Thalia i Jirou, gdy zobaczyli, że jednak żyję. Śmiali się i płakali jednocześnie. Różdżka, którą rudy trzymał w ręce, strzelała iskrami. Wyrwałem mu ją, unosząc brwi.
- Opanuj się - rzuciłem, ciągle dysząc po biegu. - Jak kogoś poparzysz, to ciężko będzie walczyć.
- Wybacz - zaśmiał się, nie zważając na mój ton. - To chyba cud. Obaj żyjecie. Bata też?
- Zamknij się - warknął Aker, choć powieka nawet mu nie drgnęła. Ja za to się lekko otrząsnąłem.
- Nie miał tyle szczęścia co my - mruknąłem, zdejmując sobie z szyi ręce Thalii. Zamilkliśmy na minutę, żeby uczcić pamięć blondyna. I nie odezwaliśmy się też, gdy czas minął. Aker wziął nas za ręce i przeniósł nas do świątyni Seta w Sepermeru.
Piękny ogród, owinięty gęstą mgłą delikatną jak najdroższy jedwab, w którym unosi się zapach tysiąca róż, a każda z nich jest w innym kolorze i odcieniu. Pośrodku ogrodu rosną dwa drzewa, zrośnięte ze sobą pniami, niczym ściskająca się para kochanków. W ich gęstych koronach dwa kardynały - samiec i samiczka - wiją sobie gniazdko, w którym wkrótce pojawią się jajka, a potem pierzaste pisklęta. Białe kwiaty olbrzymów, odcinają się barwą od ciemnozielonych liści. Nad ogrodem rozciąga się granatowy baldachim nocnego nieba, obsypany miliardami srebrzystych i złotych gwiazd, migocących radośnie do przechadzających się po parku zakochanych. W pobliżu szemrze strumyk, którego źródło znajduje się w samym sercu Duat. Krystalicznie czysta woda, orzeźwia przyjemnym chłodem, gdy chlusnąć nią sobie w twarz. W niekoszonych, soczyście zielonych trawach ogrodu, baraszkują młode jelenie, ganiają się zające, figlują polne myszy. Dwa żółwie spacerują jedną z wielu żwirowych alejek, idąc obok siebie jak zakochani. Wszędzie, gdzie nie spojrzeć, unoszą się świetliki, nadając tej nocy romantyzmu. Scena jak z obrazka, jak z romansu najlepszego pisarza, jak z romansu najlepszego reżysera. Dopełnia ją, opierająca się o splecione pnie największego drzewa, młoda dziewczyna. Niska, blada jak śnieg o włosach równie białych co kwiaty na drzewie i równie lśniących co światła na niebie. We włosy wpięte ma pióra jastrzębia, orła oraz sokoła. Jej skóra lekko iskrzy się w blasku pełnego księżyca, który króluje na nieboskłonie. Ubrana w sukienkę z czarnej satyny, sięgającą ledwo do kolan, patrzy w moim kierunku. Na ramieniu widnieje tatuaż, przedstawiający smoka. Jej wielkie, czarne oczy przepełnione są łzami, spływającymi strumieniami po jej delikatnych policzkach. Wyciągam do niej rękę z nadzieją, że ją pochwyci i znowu będziemy razem, ale ona cofa się przestraszona tyle, ile może. Podchodzę bliżej, ujmuję jej mokrą twarz w obie dłonie i przykładam wargi do jej zimnego czoła. Zdejmuję kurtkę, by ją okryć, ale ona znowu ucieka w bok. Odsuwa się ode mnie, nie przestając płakać. W końcu się odzywa:
- Wiem, kim jesteś - szepce ledwo dosłyszalnym głosem. - Okłamałeś mnie.
- Nie chciałem - mówię przepraszającym tonem. - Mój ojciec kazał mi… kazał udawać miłość do ciebie, ale nie przewidział, że po drodze naprawdę się w tobie zakocham - tłumaczę z nadzieją na wybaczenie. - Uwierz mi, ja nie kłamię.
- Anubisie… - odpowiada drżącym głosem. Moje serce drga niespokojnie w piersi, przewidując rychły koniec. - Czy sądzisz, że twoja miłość przetrwa próbę czasu? Czy będziesz mnie kochać starą, zgarbioną i pomarszczoną?
- Wygląd nie ma znaczenia - zapewniam ją. - Bo to ty. Jesteś czystym dobrem, ja mieszkańcem Podziemnego świata Duat. Potrzebuję cię.
- Mówisz tak, ale czy w to wierzysz?
Nie odpowiadam. Nie wiem jak ją o tym przekonać. Pochyla głowę i odwraca się. Chcę chwycić jej ją za rękę, ale jej smukła dłoń wyślizguje się z mojej.
- Nicole! - krzyczę za nią, ale się nie odwraca. - Set chce cię zabić! Jesteś Gwiazdą! Nicole!
Nic więcej nie wydobywa się z mojego gardła. Dziewczyna upada na ziemię, przeszyta na wylot czerwoną strzałą. Trafiona w sam środek serca. Moje oczy zapełniają się łzami. Zataczam się i wpadam w silne ramiona Akera, który pojawia się u mojego boku. Zamykam powieki, staram się równo oddychać.
- To nie ona… nie ona ma być ratunkiem dla świata. Nie w niej masz się ukryć… - jęczę zrozpaczony. Ogarnia mnie chłód. - Aker, to o ciebie chodzi mojemu ojcu. Ty jesteś tym, którym się posłuży do zniszczenia świata. Musisz się ukryć. Nim cię opęta i wykorzysta.
- Nie mogę - mówi mi do ucha cichym głosem, przyciągając moją głowę do swojego ramienia. - Nie umiem się chować. I nie zostawię ciebie.
- Odchodzę - oznajmiam. - Uciekam od Seta. Nie chcę pomagać ani jemu, ani Horusowi.
- To zdrada… - zaczyna mówić, ale nie pozwalam mu skończyć.
- Zostań z Setem - polecam mu. - Jeśli będziesz mu służyć, nie domyśli się twojej wartości. To już koniec. Nie spotkamy się więcej jako przyjaciele.
Skóra na wewnętrznych stronach naszych lewych dłoni pęka i leje się krew. Ostatni raz przytulam Akera, następnie zdejmuję z szyi wisiorek z głową psa o rubinowych oczach i podaję go przyjacielowi.
- Zatrzymaj to - rozkazuje. - Jesteś od dzisiaj Szakalem, podstępnym i zdradzieckim psem.
Już mówiąc to, znika. Znowu jest mi zimno.
Leżałem długo na kamieniach, znużony i poobijany.
- An! - usłyszałem głos Akera. Po chwili objął mnie, obrócił na plecy i położył moją głowę na swoich kolanach.
- Wiedziałem, że żyjesz - uśmiechnąłem się ponuro, myśląc, że to cud. Jego śmierć była prawie tak pewna jak to, że nocne niebo jest granatowe. Dopiero idąc mostem w sali Urwiska Straconych Dusz, doszedłem do wniosku, że na sto procent poczułbym, jak jego dusza wpada w mroki Duat. Wyczuwam śmierć bliskich, dlatego miałem pewność, że on przeżył. - Ale Aker… Bata nie żyje. Spadł do lawy. Znajdź Thalię i Jirou, i pomóż im. Tylko ty możesz to zrobić, wiesz czemu ty.
Muszę mu przypomnieć, kim jest. Musi pamiętać.
- Wiem doskonale - przytaknął, kiwając głową. Ścisnąłem w dłoni wisiorek. - To ja jestem najpotężniejszą istotą, mnie potrzebuje Set, pamiętam. Mówiłeś mi to tysiąc lat temu, nim odszedłeś z domu. I też jestem Synem Ciemności tak, jak ty. Anubis, twój plan, aby mnie chronić działał cały ten czas, ale chyba powinniśmy już z tym skończyć - dodał, zerkając w górę. Podążyłem wzrokiem za jego spojrzeniem, które padło na złoto-brązowego sokoła, siedzącego pod sufitem. Horus. - On już wie. Set też się wkrótce do…
Nie skończył zdania, gdy w powietrzu uniósł się zapach siarki mocniejszy niż ten, który był wcześniej. Nad nami pojawił się Set. Nie musiałem nawet patrzeć, jego chrapliwy oddech słychać z odległości wielu kilometrów. Podniosłem się na nogi (przy niewielkiej pomocy Akera) i stanąłem przed nim wyprostowany, starając się zachować spokój, ale serce dygotało mi w piersi, jakby chciało uciec. Set spojrzał na Horusa, kiwając na niego głową. Sokół poderwał się do lotu i zanurkował do jeziora magmy.
- Biegnij, Aker - rozkazałem przyjacielowi, mając nadzieję, że nie usłyszał strachu w moim głosie. Niepostrzeżenie wcisnął mi w dłoń rękojeść miecza i skoczył za Horusem. Bogowie, dopomóżcie mu, żeby zdążył ocalić siebie, Thalię oraz Jirou.
Stojąc przed Setem, czułem się jakbym miał nogi z waty. Nie ze strachu, co to to nie! Nigdy w życiu się nie przestraszę kogoś takiego jak on. Zacisnąłem palce na rękojeści miecza, gotów do ostatniej walki w moim życiu, gotowy na śmierć.
- Nie chcę tracić na ciebie czasu - powiedział mi w twarz mój własny, rodzony ojciec. - Mam robotę do wykonania. Twój Aker już na mnie czeka.
- Nie dam ci go skrzywdzić - zastrzegłem, unosząc klingę, która rozbłysła tęczowym światłem. Miecz Izydy?! Nie drgnąłem nawet, mimo zdziwienia jakie mnie ogarnęło. Niebezpieczna była dla mnie walka tym ostrzem, ale innego pod ręką nie miałem. Set westchnął zrezygnowany i też dobył miecza.
- No, skoro tak stawiasz sprawę… okay, to zanim dorwę jego, pozbędę się ciebie. Tak, jak planowałem od tysiąca lat.
- No, to chodź tu i spróbuj! - wyzwałem go, wzmacniając uścisk obu dłoni na rękojeści. Żałowałem, że nie mam przy sobie swojego jednoręcznego, a najlepszy w ogóle byłby neczeri. Trudno - mam, co mam i nie mogę narzekać w takiej chwili. Set zamachnął się na mnie niespodziewanie. (Taa, mówię “niespodziewanie”, a to było do przewidzenia). Uchyliłem się i odparowałem cios. Ojciec zmuszał mnie do ciągłych skoków i uników, nie miałem okazji zadać mu porządnej rany. Poruszał się dość szybko jak na starego, zgrzybiałego boga. Prawie tak szybko jak Horus. Ledwo za nim nadążałem. Kilka razy o mały włos nie zarobiłem ostrzem w głowę, a raz rozcięło mi bok. Zaskoczony wywaliłem się na ziemię, uderzając skronią w kamień, stojący obok. Popłynęła mi krew. Przetoczyłem się za skałę, nim miecz Seta znowu mnie dosięgnął. Oparłem się plecami i odetchnąłem ciężko. Walczyłem krótko - może kilkanaście minut - ale już nie miałem siły. Nie mogę tracić tutaj czasu na tego popapranego boga pustyni. Wyjrzałem ukradkiem zza kamienia, oceniając swoje szanse na niezauważone dostanie się do jeziora magmy. Dawałem sobie jakieś sześćdziesiąt procent, bo Set zrobił przerwę i usiadł metr od mojego celu. Gdybym wystarczająco szybko skoczył, może by mi się udało. Ale nie mogłem mieć miecza, który mnie obciążał. I tak źle, i tak niedobrze - jak w jakiejś greckiej tragedii. Odłożyłem tęczowy miecz Izydy na tyle cicho, żeby Set tego nie usłyszał, bo mógłby natychmiast wykorzystać okazję i zaatakować mnie, gdy jestem bezbronny. Wziąłem głęboki wdech, po czym wyskoczyłem z kryjówki. W moją stronę natychmiast pomknęły czerwone pioruny, przybierające kształty strzał.
- Beskerm! (Chronić) - zawołałem bez namysłu. Otoczyła mnie cienka czerwona powłoka, którą wyczarowałem, przed zawaleniem się sufitu. Strzały odbiły się od tarczy i uderzyły w ściany, krusząc je. - A teraz rwij się na drzewo! Przeszkadzasz mi!
Po tych słowach strzeliłem w niego płomieniem, a ten odgrodził mnie od ojca na parę sekund, w czasie których zanurzyłem się w ciepłej lawie.
Zapieczętowałem przejście przez jezioro magmy, żeby Set nie mógł mnie ścigać. Zdziwiony byłem niezmiernie, że moja magia działa w tak magicznym miejscu jak to, ale nie miałem czasu na dłuższe przemyślenia. Biegłem prosto przed siebie, śledząc uważnie ślady Akera. Kiedy nagle mi zniknęły z oczu, doszedłem do wniosku, że się wspinał. Ja się nie będę w to bawił, bo mi się nie chce. Ot tak - taki kaprys. Gnałem dalej, nie zatrzymując się nawet, gdy wpadłem na ścianę. Po prostu się od niej odbiłem i skoczyłem przed siebie.
Jakiś czas nic nie stawało mi na przeszkodzie, a potem nade mną śmignął duży cień. Wyhamowałem i spojrzałem w górę - Horus wracał do Seta, ale bez Akera czy któregoś z tej dwójki dzieciaków. Oparłem dłonie na kolanach i pochyliłem głowę, pozwalając włosom spłynąć w dół. Stałem chwilę bez ruchu, a potem usłyszałem krzyki. Podniosłem wzrok. Ku mnie biegła cała trójka - Thalia na przedzie, zaraz za nią Jirou, a na końcu Aker, który najmniej się spieszył. Wyprostowałem się gotów na uderzenie - blondynka rzuciła mi się na szyję. Rudy też miał taką ochotę, ale się powstrzymał. I bardzo dobrze. Właściwie, to nie widziałem tyle radości i miłości od… no, właśnie… odkąd Nicole została zabita. Od tamtego czasu wiele razy ktoś się przy mnie cieszył, ale nigdy w takim stopniu jak Thalia i Jirou, gdy zobaczyli, że jednak żyję. Śmiali się i płakali jednocześnie. Różdżka, którą rudy trzymał w ręce, strzelała iskrami. Wyrwałem mu ją, unosząc brwi.
- Opanuj się - rzuciłem, ciągle dysząc po biegu. - Jak kogoś poparzysz, to ciężko będzie walczyć.
- Wybacz - zaśmiał się, nie zważając na mój ton. - To chyba cud. Obaj żyjecie. Bata też?
- Zamknij się - warknął Aker, choć powieka nawet mu nie drgnęła. Ja za to się lekko otrząsnąłem.
- Nie miał tyle szczęścia co my - mruknąłem, zdejmując sobie z szyi ręce Thalii. Zamilkliśmy na minutę, żeby uczcić pamięć blondyna. I nie odezwaliśmy się też, gdy czas minął. Aker wziął nas za ręce i przeniósł nas do świątyni Seta w Sepermeru.
piątek, 10 maja 2013
ZAPOWIEDŹ
Z okazji pierwszej rocznicy bloga: ZAPOWIEDŹ KOLEJNEJ CZĘŚCI!
-------------------------------------------------------------------------
Anubis z przyjaciółmi wyrusza na poszukiwanie towarzysza porwanego przez Seta i Horusa.
Podczas podróży czekają go spotkania z kolejnymi bogami, którzy pospieszą mu z pomocą lub - wręcz przeciwnie - będą utrudniać mu misję ocalenia świata. Wśród nich znajdą się bóg-krokodyl, Sobek czy też senne bóstwa - Serapis i Bes.
Na drodze młodego boga pojawi się również zagadkowy Robin, którego wyjątkowa natura stanowi jeden z kluczy do obalenia planu Czerwonego Pana. Pełen tajemnic chłopak dołączy do Anubisa i ruszy z pomocą jego towarzyszom, aby ratować nieliczne ukochane osoby. Przed bogiem pogrzebów kolejne starcia z własnym charakterem. Czekają go ciężkie próby, które mogą przeważyć nad skutkami jego misji.
Czy młody bóg będzie w stanie poświęcić życie Robina, aby ocalić Akera i świat? Czy też raczej będzie wolał uratować niezwykłego chłopca i sprowadzić na Ziemię zagładę? Dlaczego Robin wszystkich okłamywał? Jaki związek z jego życiem ma grecka Wyrocznia? I czy wszystkie drogi doprowadzą do jednych drzwi?
Wszystkie odpowiedzi już we wrześniu! ^.^
Pozdrawiam, Autorka ;*
-------------------------------------------------------------------------
Anubis z przyjaciółmi wyrusza na poszukiwanie towarzysza porwanego przez Seta i Horusa.
Podczas podróży czekają go spotkania z kolejnymi bogami, którzy pospieszą mu z pomocą lub - wręcz przeciwnie - będą utrudniać mu misję ocalenia świata. Wśród nich znajdą się bóg-krokodyl, Sobek czy też senne bóstwa - Serapis i Bes.
Na drodze młodego boga pojawi się również zagadkowy Robin, którego wyjątkowa natura stanowi jeden z kluczy do obalenia planu Czerwonego Pana. Pełen tajemnic chłopak dołączy do Anubisa i ruszy z pomocą jego towarzyszom, aby ratować nieliczne ukochane osoby. Przed bogiem pogrzebów kolejne starcia z własnym charakterem. Czekają go ciężkie próby, które mogą przeważyć nad skutkami jego misji.
Czy młody bóg będzie w stanie poświęcić życie Robina, aby ocalić Akera i świat? Czy też raczej będzie wolał uratować niezwykłego chłopca i sprowadzić na Ziemię zagładę? Dlaczego Robin wszystkich okłamywał? Jaki związek z jego życiem ma grecka Wyrocznia? I czy wszystkie drogi doprowadzą do jednych drzwi?
Wszystkie odpowiedzi już we wrześniu! ^.^
Pozdrawiam, Autorka ;*
niedziela, 5 maja 2013
"Wyścig z sokołem" (Aker)
- Aker! - wrzasnął po raz ostatni Bata, zanim skorpiony ponownie mnie oblazły, zasklepiając tę dziurę, którą zrobiłem pistoletem, żeby powiedzieć tym przygłupom, żeby biegli dalej. Czułem jak miliardy maleńkich kolców wstrzykują mi przez skórę do żył litry jadu, który natychmiast rozchodzi się z krwią po moim organizmie. Z trudem oddychałem, to sprawiało mi ból. Pistolety wypadły mi z rąk i uderzyły o skałę z głuchym łomotem, a potem ja zwaliłem się na ścianę, starając się ustać w pionie, ale jad paraliżował mi nogi i mózg. Nie mogłem dłużej stać, więc usiadłem, robiąc sobie jak najmniejszą krzywdę. Przed oczami zaczęły pojawiać mi się kolorowe, migotliwe plamy. Jaskrawe światła uderzały mnie w oczy, a potem zobaczyłem ciemność. Opadłem na ziemię, przyrąbując porządnie głową w głaz, ale nie czułem już bólu. Nic nie czułem.
Ja żyję? Zakasłałem i natychmiast poczułem nieznośne pieczenie w gardle. Okay, skoro czuję ból, znaczy, że naprawdę żyję. A to dziwne, myślałem, że od hurtowej ilości jadu wykorkuję na stówę. Ale skoro nie, to ja nie narzekam. I zapewne pozostali też nie będą narzekać. Leżałem na miękkiej sofie obitej brązową skórą. Pokój, w którym stała sofa też był brązowy, tak samo jak dywan, chociaż ten to był bardziej w odcieniu cynamonu. Zasłony w otwartych oknach wyglądały jak zrobione z jesiennych uschłych liści - czerwonych, żółtych i piaskowych. W pomieszczeniu pachniało ciasteczkami imbirowymi, które leżały na złotym talerzyku, na stoliku do kawy wykonanym z ciemnego drewna. Sięgnąłem po jedno i dopiero zauważyłem, że leżałem pod kocem z brązowej wełny w samej bieliźnie. Czystej, świeżej i pachnącej. Włosy miałem lekko wilgotne i rozczesane, jakbym dopiero co wyszedł spod prysznica. Całe ciało miałem w bandażach. Obok ciasteczek stała wysoka szklanka napełniona ciepłym mlekiem z miodem, co poczułem dopiero, kiedy się napiłem. Och, ulga w bólu. Westchnąłem z zachwytem i uwaliłem się ponownie na kanapę. Zabolała mnie głowa, czym przypomniała, że mam na niej zapewne ogromną ranę od uderzenia w skałę. Mój syk chyba wzbudził czyjeś zainteresowanie, bo w sąsiednim pokoju usłyszałem szuranie krzesła, a następnie kroki, po których drzwi pokoju, w którym leżałem otworzyły się. Stanęła w nich kobieta w wieku około dwudziestu pięciu lat i spojrzała na mnie. Miała ciepłe bursztynowe oczy podkreślone kholem, gęste miodowe włosy związane w gruby warkocz, a ubrana była w obcisłą sukienkę do kostek, zrobioną z tej samej skóry, którą była obita kanapa. Na głowie kobieta miała skorpiona. Serio, skorpiona. Żywego, ruszającego się. Nawet mi to wydało się dziwne, a farbuję sobie włosy na różne wymyślne kolory. Patrzyła na mnie spod uniesionych, idealnie wyrównanych brwi. Takiego spokoju to nawet u Anubisa nigdy nie widziałem. Wzrok miała pełen troski.
- Obudziłeś się już - powiedziała melodyjnym głosem, chociaż poza oczami w ogóle on do niej nie pasował. Była dumnie wyprostowana jak jakaś królowa, a twarz miała surową. Mogłaby uchodzić za okrutną, gdyby nie te dobre oczy. - To dobrze, martwiłam się, czy zdążyłam.
- Uratowałaś mnie, dziękuję - uśmiechnąłem się, przygryzając dolną wargę. Nie dodałem, że mnie wykąpała, bo to by było zbyt krępujące.
- Drobiazg, Akerze - zaśmiała się słodko i usiadła obok mnie. - Cieszę się, że żyjesz. Twój ojciec na pewno też.
- Ale… Selkit - zacząłem, a ona położyła mi swój smukły palec na ustach, żebym nic nie mówił. Miała ciepłą skórę. - Dobrze, gdzie jestem?
- Na Czerwonej Pustyni - odparła Selkit z uśmiechem. - Tu, gdzie się urodziłeś.
- Ale… to daleko od Magmowych Jezior? - spytałem, zaciskając wargi. Pokręciła głową, a potem wymownie spojrzała na podłogę. - Jesteśmy tuż nad nimi, prawda?
Skinęła na potwierdzenie, a gdy chciałem się zerwać na nogi, przytrzymała mnie za ramiona.
- Nie możesz iść w takim stanie - oświadczyła z rozbawionym uśmiechem.
- Ale nic mi nie jest - zapewniłem ją, chcąc jak najszybciej odnaleźć Jirou, Anubisa, Batę i Thalię. - Może trochę boli mnie głowa, ale poza tym czuję się wyśmienicie.
- Chodziło mi o to, że jesteś półnagi. Zaraz przyniosę ci jakieś ubranie - zaśmiała się Selkit i wyszła z pokoju. Siedziałem pod kocem, patrząc za nią. Poruszała się szybko i zwinnie tak, jak jej święte zwierzę. Przemknęłaby się między skalnymi szczelinami bez najmniejszego problemu. Wróciła po paru minutach, niosąc na wyciągniętych rękach stertę ubrań, którą najwyraźniej miałem na siebie założyć. Położyła je obok mnie i wyszła, żebym mógł się ubrać. Wszystkie ciuchy były bardzo stylowe, ale większość z nich wyglądała jak uszyta dla jakiegoś księcia. Zupełnie mi to nie pasowało. Nie ze względu na mój gust, tylko dlatego, że byłoby mi niewygodnie podczas walki. Siedziałem nad ubraniami, próbując wybrać coś, co dałoby mi swobodę ruchów. Zajęło mi to co najmniej piętnaście minut, aż w końcu zdecydowałem się na czarny podkoszulek bez rękawów, rozszerzane beżowe spodnie (trochę za długie, ale to nic) i grube buty trekkingowe z brązowej skóry i zamszu. Poza tym założyłem czarno-ciemnozieloną kamizelkę sięgającą do pasa. Gdy zapiąłem pasek, Selkit wróciła do pokoju, niosąc cztery przedmioty: sztylety o złotych rękojeściach, na których końcu znajdowały się kolce jadowe skorpionów; bicz lśniący bladym, elektrycznie niebieskim światłem; długi dwuręczny miecz o tęczowej klindze oraz łuk i idealnie wywarzone i opierzone strzały w kołczanie, wykonane z drewna bambusowego. Podała mi broń i kazała ją ze sobą zabrać. Przyjąłem prezent, chociaż tęczowy miecz nie budził we mnie zaufania.
- To dary od czterech bogiń, opiekunek sarkofagów. Bicz od Neftydy, łuk i strzały od Neith, miecz od Izydy i sztylety ode mnie - powiedziała, gdy przytroczyłem bicz do paska. - Użyj ich i ochroń Złoty Sarkofag przed Setem oraz Horusem.
- Zrobię co się da - przyrzekłem. - Ale powiedz mi, bo się pogubiłem, dlaczego nam pomagacie? Anubis przez tysiąc lat trwał w przekonaniu, że boicie się Seta.
- Tak było - zgodziła się Selkit z poważnym uśmiechem. - Póki Anubis nie podjął walki, trwożyliśmy się przed Czerwonym Panem. Nikt nie sprzeciwiał mu się, jednostki zostałyby zgniecione. Jeden Anubis odważył się zbuntować, lecz nie walczył. Gdy zrozumiał swój błąd, który uniemożliwiał zakończenie wojny, i zaczął szukać nowego rozwiązania, niektórzy bogowie dostrzegli, że potrzebuje pomocy. Postanowili jej mu udzielić, dlatego jesteś tutaj i żyjesz.
- Jeśli nie służysz Setowi, czemu nasłałaś na nas skorpiony? - zdziwiłem się z dużą dawką irytacji w głosie.
- Nie służę mu, co nie oznacza, że się go nie boję - zwróciła mi uwagę. - Musiałam to zrobić, żeby przeżyć. Ale zauważ, że cię ocaliłam.
Zamknąłem oczy, zastanawiając się nad słowami bogini skorpionów. Skinąłem w końcu głową, a kobieta przesunęła dłonią nad podłogą, otwierając w niej przepaść, wiodącą do Magmowych Jezior. Nim wskoczyłem pod ziemię, Selkit oddała mi jeszcze moje pistolety Dual RGP Mach 5.
- Kto jest moim ojcem? - spytałem, ale ona pokręciła głową i popchnęła mnie w przepaść.
Rąbnąłem o kamień. Wiedziałem to, chociaż nic a nic nie poczułem. Podniósłszy się, stwierdziłem ze złością, że Selkit odesłała mnie tam, gdzie po raz ostatni widziałem swoich przyjaciół przed atakiem jej skorpionów. Wzniosłem oczy do sufitu.
- Dziękuję za pomoc! - zawołałem trochę serio, a trochę z sarkazmem. Kobiety to drażniące stworzenia, przemknęło mi przez głowę. Rany, gdyby Thalia mnie usłyszała, chyba bym zginął. Westchnąłem bezsilnie i poszedłem dalej w kierunku, w którym uciekali pozostali. W miękkiej skale odcisnęły się ślady ich stóp - ciężkich glanów Anubisa, sandałów Thalii, tenisówek Jirou i adidasów Baty - więc bez trudu znalazłem drogę. A potem uderzyłem głową w zawalisko. Skrzywiłem się z niesmakiem, myśląc, że Bata i Jirou to kretyni. Niby skorpiony były, ale zajmowały się mną, a nie nimi. Nieważne, nie mam czasu na narzekanie, muszę przez to przejść bez użycia magii. Szlag by tych pieprzonych magów strzelił i ich osłony przeciw czarom. Z braku większego wyboru zacząłem odgarniać gruz.
Mozolnie, tracąc przy tym energię i raniąc sobie dłonie, w końcu wykopałem otwór na tyle duży, żebym mógł się przez niego przecisnąć. Z wysiłku rany zadane przez skorpiony zaczynały rwać. W dziurę między skałami wsadziłem najpierw głowę, ręce i ramiona. A jednak otwór był za wąski - przekonałem się o tym boleśnie, gdy bandaże zahaczyły o ostre kamienie i zerwały się, ocierając mi skórę. Syknąłem. Dlaczego muszę być taki napakowany, żeby nie móc przejść przez otwór w skałach? Po półgodzinie bezustannego szarpania się i wicia, wypadłem na drugą stronę zawaliska. Znalazłem się nad Urwiskiem Straconych Dusz - miejscem śmierci wielu ludzi, miejscem egzekucji przestępców mitologicznego i magicznego świata. Nigdy wcześniej tu nie byłem, ale moje wyobrażenia znacznie przewyższały to, co zobaczyłem. Nie było tak strasznie. Dobra - nietoperze pod sufitem i ich czerwone ślepia sprawiły, że przeszedł mnie dreszcz. Chciałem ruszyć przed siebie, ale zanim zrobiłem choćby jeden krok, na drodze stanął mi “ptasi móżdżek” jak zwykłem nazywać Horusa. Patrzył na mnie z kpiącym uśmiechem na wargach. Poczułem nieodpartą ochotę kopnięcia go tam, gdzie najbardziej zaboli.
- A ty ciągle żyjesz? - westchnął znudzony, wywracając oczami. Zatłukę go, wypcham i powieszę sobie nad kominkiem, żeby wnuki straszyć.
- Wybacz, że cię zawiodłem, ptaszynko - rzuciłem, marszcząc brwi.
- Po drugiej stronie mostu też jest zawalisko - zmienił szybko temat. - A ty chyba masz już dość kamieni, prawda? Mógłbym ci pomóc - zaoferował z cwanym uśmiechem.
- Co będziesz z tego miał? - spytałem podejrzliwie, bo jasne dla mnie było, że jest w tym jakiś haczyk.
- Zabawę. I satysfakcję w razie gdybyś zginął.
- Co proponujesz?
- Wyścig - oznajmił zadowolony. - Ja lecę, ty robisz wszystko, by dotrzeć do końca mostu przede mną. Nieważne jak. Jeśli ci się uda, odsunę dla ciebie kamienie, jeśli nie - no, cóż… prawdopodobnie nie będzie czego po tobie zbierać. Spróbujesz?
- Dobra, czemu nie - zgodziłem się. Bo ci nie ufam, ptasi móżdżku. To dodałem tylko w myślach, bo mógłby mnie zaatakować zanim znajdę Jirou, Thalię, Batę i Anubisa. Horus przemienił się w sokoła i natychmiast pomknął przed siebie, rozcinając powietrze dziobem. Skoczyłem za nim, biegnąc jak najszybciej mogłem. Nigdy nie należałem do najwolniejszych, ale będąc rannym i osłabionym ciężko było mi osiągnąć maksimum moich możliwości.
Pędziłem, ile miałem sił w nogach, potykając się po drodze dość często, ale nie tracąc całkowicie równowagi. Nie upadłem ani razu. Mimo tego, że nie biegłem tak szybko jakbym mógł i tak nie traciłem Horusa z oczy. Wciąż był przede mną. Nie wyprzedzę go, jeśli nie zwolni. Sięgnąłem do pasa i odczepiłem od niego błękitny bicz Neftydy, którym następnie się zamachnąłem, podchwycając sokoła za ogon. Zaskrzeczał przeraźliwie, zwracając na mnie swoje dwukolorowe oczy - Słońce i Księżyc. Zezłościłem go, co bardzo mnie zadowoliło. Posłałem mu szelmowski uśmiech i szarpnąłem biczem. Ptak uderzył o skałę tuż przede mną. Przeskoczyłem nad nim w biegu, puszczając prezent od bogini, i pognałem dalej. Wyprzedziłem go spory kawałek zanim się pozbierał do końca - tutaj oznacza to: zanim wyplątał się z liny. Ale kiedy w końcu mu się udało, prześcignął mnie z łatwością.
Pół godziny minęło mi na biegu, nim zobaczyłem zawalisko, które kiedyś było wyjściem z groty Urwiska. W ciągu tej sekundy, gdy spuściłem wzrok z Horusa, zdążył mi zniknąć. Zobaczyłem go po chwili, pikującego w stronę kamieni. Automatycznie ściągnąłem łuk z ramienia, napiąłem cięciwę, nakładając na nią trzy strzały, które wypuściłem jednocześnie. Przybiły skrzydła sokoła do ściany kilkanaście metrów nad wyjściem. Odetchnąłem ze świadomością, że zyskałem kolejne sekundy przewagi. Ale po chwili moja nadzieja znowu zniknęła, bo na mojej drodze była długa wyrwa, nad którą mogłem tylko skoczyć, modląc się do Neftydy, żebym przeżył. Wziąłem rozbieg i skoczyłem. Wylądowałem bezpiecznie po drugiej stronie, ale nieco się poobijałem, bo musiałem niestety się przeturlać, żeby nie spaść z krawędzi. Dobiegłem do zasypu pierwszy, a Horus wylądował obok chwilę później. Gdy stanął przede mną w swojej ludzkiej postaci, miałem ochotę roześmiać mu się w twarz.
- Wygrałem, a teraz zrób mi przejście - rozkazałem. Bóg wojny skrzywił się niezadowolony, patrząc na mnie groźnie.
- Nie ma mowy - odrzekł. Ledwo się powstrzymałem, żeby nie dać mu w twarz. - Oszukiwałeś.
- Miało być jakkolwiek, byle skutecznie - przypomniałem ze złością. - Wywiąż się z umowy.
- Nie - powiedział tylko i ponownie przyjął formę ptaka. Wzniósł się w powietrze, zanim zdołałem go złapać. Ale zauważyłem jak znika w skale nade mną. Doszedłem do wniosku, że jest tam jakieś przejście. Wlazłem na kamienie i zacząłem się wspinać. Zajęło mi to mniej czasu niż przypuszczałem. W następnej sali jeszcze widziałem Horusa, kołującego nad stertą gruzu. Panie, co się tu wydarzyło? Zeskoczyłem w dół, lądując na skośnym kamieniu, po którym osunąłem się na równą ziemię. Usłyszałem jęk, a potem stukot kamyków, zsypujących się z tych większych, przy ich poruszaniu. Przegramoliłem się ku źródłu hałasu i zabrakło mi słów, gdy zobaczyłem Anubisa, leżącego nieruchomo na ziemi, twarzą w dół. Dobiegłem do niego, odgarniając kamienie, które stały mi na drodze.
- An! - uklęknąłem przy nim, obracając go na plecy. Był cały poobijany, ale na szczęście nie krwawił mocno - miał tylko parę niewielkich zadrapań. Położyłem sobie jego głowę na kolanach.
- Wiedziałem, że żyjesz - uśmiechnął się ponuro. - Ale Aker… Bata nie przeżył. Spadł do lawy. Znajdź Thalię i Jirou, i pomóż im. Tylko ty możesz to zrobić, wiesz czemu ty.
- Wiem doskonale - przytaknąłem. - To ja jestem najpotężniejszą istotą, mnie potrzebuje Set, pamiętam. Mówiłeś mi to tysiąc lat temu, nim odszedłeś z domu. I też jestem Synem Ciemności tak, jak ty. Anubis, twój plan, aby mnie chronić działał cały ten czas, ale chyba powinniśmy już z tym skończyć - dodałem, zerkając w górę. Jego wzrok powędrował za moim i spoczął na siedzącym pod sufitem sokole. - On już wie. Set też się wkrótce do…
Nie skończyłem zdania, gdy w powietrzu uniósł się zapach siarki mocniejszy niż ten, który był wcześniej. Nad nami pojawił się Set. Anubis podniósł się na nogi i stanął przed nim wyprostowany. Dumny i chłodny jak zawsze. Czerwony Pan spojrzał na Horusa, kiwając na niego głową. Sokół poderwał się do lotu i zanurkował do jeziora magmy.
- Biegnij, Aker - rozkazał mi Anubis, nawet na mnie nie patrząc. Nie wiedząc, czy chce ratować mnie, czy Thalię i Jirou, skoczyłem za drapieżnikiem.
Ja żyję? Zakasłałem i natychmiast poczułem nieznośne pieczenie w gardle. Okay, skoro czuję ból, znaczy, że naprawdę żyję. A to dziwne, myślałem, że od hurtowej ilości jadu wykorkuję na stówę. Ale skoro nie, to ja nie narzekam. I zapewne pozostali też nie będą narzekać. Leżałem na miękkiej sofie obitej brązową skórą. Pokój, w którym stała sofa też był brązowy, tak samo jak dywan, chociaż ten to był bardziej w odcieniu cynamonu. Zasłony w otwartych oknach wyglądały jak zrobione z jesiennych uschłych liści - czerwonych, żółtych i piaskowych. W pomieszczeniu pachniało ciasteczkami imbirowymi, które leżały na złotym talerzyku, na stoliku do kawy wykonanym z ciemnego drewna. Sięgnąłem po jedno i dopiero zauważyłem, że leżałem pod kocem z brązowej wełny w samej bieliźnie. Czystej, świeżej i pachnącej. Włosy miałem lekko wilgotne i rozczesane, jakbym dopiero co wyszedł spod prysznica. Całe ciało miałem w bandażach. Obok ciasteczek stała wysoka szklanka napełniona ciepłym mlekiem z miodem, co poczułem dopiero, kiedy się napiłem. Och, ulga w bólu. Westchnąłem z zachwytem i uwaliłem się ponownie na kanapę. Zabolała mnie głowa, czym przypomniała, że mam na niej zapewne ogromną ranę od uderzenia w skałę. Mój syk chyba wzbudził czyjeś zainteresowanie, bo w sąsiednim pokoju usłyszałem szuranie krzesła, a następnie kroki, po których drzwi pokoju, w którym leżałem otworzyły się. Stanęła w nich kobieta w wieku około dwudziestu pięciu lat i spojrzała na mnie. Miała ciepłe bursztynowe oczy podkreślone kholem, gęste miodowe włosy związane w gruby warkocz, a ubrana była w obcisłą sukienkę do kostek, zrobioną z tej samej skóry, którą była obita kanapa. Na głowie kobieta miała skorpiona. Serio, skorpiona. Żywego, ruszającego się. Nawet mi to wydało się dziwne, a farbuję sobie włosy na różne wymyślne kolory. Patrzyła na mnie spod uniesionych, idealnie wyrównanych brwi. Takiego spokoju to nawet u Anubisa nigdy nie widziałem. Wzrok miała pełen troski.
- Obudziłeś się już - powiedziała melodyjnym głosem, chociaż poza oczami w ogóle on do niej nie pasował. Była dumnie wyprostowana jak jakaś królowa, a twarz miała surową. Mogłaby uchodzić za okrutną, gdyby nie te dobre oczy. - To dobrze, martwiłam się, czy zdążyłam.
- Uratowałaś mnie, dziękuję - uśmiechnąłem się, przygryzając dolną wargę. Nie dodałem, że mnie wykąpała, bo to by było zbyt krępujące.
- Drobiazg, Akerze - zaśmiała się słodko i usiadła obok mnie. - Cieszę się, że żyjesz. Twój ojciec na pewno też.
- Ale… Selkit - zacząłem, a ona położyła mi swój smukły palec na ustach, żebym nic nie mówił. Miała ciepłą skórę. - Dobrze, gdzie jestem?
- Na Czerwonej Pustyni - odparła Selkit z uśmiechem. - Tu, gdzie się urodziłeś.
- Ale… to daleko od Magmowych Jezior? - spytałem, zaciskając wargi. Pokręciła głową, a potem wymownie spojrzała na podłogę. - Jesteśmy tuż nad nimi, prawda?
Skinęła na potwierdzenie, a gdy chciałem się zerwać na nogi, przytrzymała mnie za ramiona.
- Nie możesz iść w takim stanie - oświadczyła z rozbawionym uśmiechem.
- Ale nic mi nie jest - zapewniłem ją, chcąc jak najszybciej odnaleźć Jirou, Anubisa, Batę i Thalię. - Może trochę boli mnie głowa, ale poza tym czuję się wyśmienicie.
- Chodziło mi o to, że jesteś półnagi. Zaraz przyniosę ci jakieś ubranie - zaśmiała się Selkit i wyszła z pokoju. Siedziałem pod kocem, patrząc za nią. Poruszała się szybko i zwinnie tak, jak jej święte zwierzę. Przemknęłaby się między skalnymi szczelinami bez najmniejszego problemu. Wróciła po paru minutach, niosąc na wyciągniętych rękach stertę ubrań, którą najwyraźniej miałem na siebie założyć. Położyła je obok mnie i wyszła, żebym mógł się ubrać. Wszystkie ciuchy były bardzo stylowe, ale większość z nich wyglądała jak uszyta dla jakiegoś księcia. Zupełnie mi to nie pasowało. Nie ze względu na mój gust, tylko dlatego, że byłoby mi niewygodnie podczas walki. Siedziałem nad ubraniami, próbując wybrać coś, co dałoby mi swobodę ruchów. Zajęło mi to co najmniej piętnaście minut, aż w końcu zdecydowałem się na czarny podkoszulek bez rękawów, rozszerzane beżowe spodnie (trochę za długie, ale to nic) i grube buty trekkingowe z brązowej skóry i zamszu. Poza tym założyłem czarno-ciemnozieloną kamizelkę sięgającą do pasa. Gdy zapiąłem pasek, Selkit wróciła do pokoju, niosąc cztery przedmioty: sztylety o złotych rękojeściach, na których końcu znajdowały się kolce jadowe skorpionów; bicz lśniący bladym, elektrycznie niebieskim światłem; długi dwuręczny miecz o tęczowej klindze oraz łuk i idealnie wywarzone i opierzone strzały w kołczanie, wykonane z drewna bambusowego. Podała mi broń i kazała ją ze sobą zabrać. Przyjąłem prezent, chociaż tęczowy miecz nie budził we mnie zaufania.
- To dary od czterech bogiń, opiekunek sarkofagów. Bicz od Neftydy, łuk i strzały od Neith, miecz od Izydy i sztylety ode mnie - powiedziała, gdy przytroczyłem bicz do paska. - Użyj ich i ochroń Złoty Sarkofag przed Setem oraz Horusem.
- Zrobię co się da - przyrzekłem. - Ale powiedz mi, bo się pogubiłem, dlaczego nam pomagacie? Anubis przez tysiąc lat trwał w przekonaniu, że boicie się Seta.
- Tak było - zgodziła się Selkit z poważnym uśmiechem. - Póki Anubis nie podjął walki, trwożyliśmy się przed Czerwonym Panem. Nikt nie sprzeciwiał mu się, jednostki zostałyby zgniecione. Jeden Anubis odważył się zbuntować, lecz nie walczył. Gdy zrozumiał swój błąd, który uniemożliwiał zakończenie wojny, i zaczął szukać nowego rozwiązania, niektórzy bogowie dostrzegli, że potrzebuje pomocy. Postanowili jej mu udzielić, dlatego jesteś tutaj i żyjesz.
- Jeśli nie służysz Setowi, czemu nasłałaś na nas skorpiony? - zdziwiłem się z dużą dawką irytacji w głosie.
- Nie służę mu, co nie oznacza, że się go nie boję - zwróciła mi uwagę. - Musiałam to zrobić, żeby przeżyć. Ale zauważ, że cię ocaliłam.
Zamknąłem oczy, zastanawiając się nad słowami bogini skorpionów. Skinąłem w końcu głową, a kobieta przesunęła dłonią nad podłogą, otwierając w niej przepaść, wiodącą do Magmowych Jezior. Nim wskoczyłem pod ziemię, Selkit oddała mi jeszcze moje pistolety Dual RGP Mach 5.
- Kto jest moim ojcem? - spytałem, ale ona pokręciła głową i popchnęła mnie w przepaść.
Rąbnąłem o kamień. Wiedziałem to, chociaż nic a nic nie poczułem. Podniósłszy się, stwierdziłem ze złością, że Selkit odesłała mnie tam, gdzie po raz ostatni widziałem swoich przyjaciół przed atakiem jej skorpionów. Wzniosłem oczy do sufitu.
- Dziękuję za pomoc! - zawołałem trochę serio, a trochę z sarkazmem. Kobiety to drażniące stworzenia, przemknęło mi przez głowę. Rany, gdyby Thalia mnie usłyszała, chyba bym zginął. Westchnąłem bezsilnie i poszedłem dalej w kierunku, w którym uciekali pozostali. W miękkiej skale odcisnęły się ślady ich stóp - ciężkich glanów Anubisa, sandałów Thalii, tenisówek Jirou i adidasów Baty - więc bez trudu znalazłem drogę. A potem uderzyłem głową w zawalisko. Skrzywiłem się z niesmakiem, myśląc, że Bata i Jirou to kretyni. Niby skorpiony były, ale zajmowały się mną, a nie nimi. Nieważne, nie mam czasu na narzekanie, muszę przez to przejść bez użycia magii. Szlag by tych pieprzonych magów strzelił i ich osłony przeciw czarom. Z braku większego wyboru zacząłem odgarniać gruz.
Mozolnie, tracąc przy tym energię i raniąc sobie dłonie, w końcu wykopałem otwór na tyle duży, żebym mógł się przez niego przecisnąć. Z wysiłku rany zadane przez skorpiony zaczynały rwać. W dziurę między skałami wsadziłem najpierw głowę, ręce i ramiona. A jednak otwór był za wąski - przekonałem się o tym boleśnie, gdy bandaże zahaczyły o ostre kamienie i zerwały się, ocierając mi skórę. Syknąłem. Dlaczego muszę być taki napakowany, żeby nie móc przejść przez otwór w skałach? Po półgodzinie bezustannego szarpania się i wicia, wypadłem na drugą stronę zawaliska. Znalazłem się nad Urwiskiem Straconych Dusz - miejscem śmierci wielu ludzi, miejscem egzekucji przestępców mitologicznego i magicznego świata. Nigdy wcześniej tu nie byłem, ale moje wyobrażenia znacznie przewyższały to, co zobaczyłem. Nie było tak strasznie. Dobra - nietoperze pod sufitem i ich czerwone ślepia sprawiły, że przeszedł mnie dreszcz. Chciałem ruszyć przed siebie, ale zanim zrobiłem choćby jeden krok, na drodze stanął mi “ptasi móżdżek” jak zwykłem nazywać Horusa. Patrzył na mnie z kpiącym uśmiechem na wargach. Poczułem nieodpartą ochotę kopnięcia go tam, gdzie najbardziej zaboli.
- A ty ciągle żyjesz? - westchnął znudzony, wywracając oczami. Zatłukę go, wypcham i powieszę sobie nad kominkiem, żeby wnuki straszyć.
- Wybacz, że cię zawiodłem, ptaszynko - rzuciłem, marszcząc brwi.
- Po drugiej stronie mostu też jest zawalisko - zmienił szybko temat. - A ty chyba masz już dość kamieni, prawda? Mógłbym ci pomóc - zaoferował z cwanym uśmiechem.
- Co będziesz z tego miał? - spytałem podejrzliwie, bo jasne dla mnie było, że jest w tym jakiś haczyk.
- Zabawę. I satysfakcję w razie gdybyś zginął.
- Co proponujesz?
- Wyścig - oznajmił zadowolony. - Ja lecę, ty robisz wszystko, by dotrzeć do końca mostu przede mną. Nieważne jak. Jeśli ci się uda, odsunę dla ciebie kamienie, jeśli nie - no, cóż… prawdopodobnie nie będzie czego po tobie zbierać. Spróbujesz?
- Dobra, czemu nie - zgodziłem się. Bo ci nie ufam, ptasi móżdżku. To dodałem tylko w myślach, bo mógłby mnie zaatakować zanim znajdę Jirou, Thalię, Batę i Anubisa. Horus przemienił się w sokoła i natychmiast pomknął przed siebie, rozcinając powietrze dziobem. Skoczyłem za nim, biegnąc jak najszybciej mogłem. Nigdy nie należałem do najwolniejszych, ale będąc rannym i osłabionym ciężko było mi osiągnąć maksimum moich możliwości.
Pędziłem, ile miałem sił w nogach, potykając się po drodze dość często, ale nie tracąc całkowicie równowagi. Nie upadłem ani razu. Mimo tego, że nie biegłem tak szybko jakbym mógł i tak nie traciłem Horusa z oczy. Wciąż był przede mną. Nie wyprzedzę go, jeśli nie zwolni. Sięgnąłem do pasa i odczepiłem od niego błękitny bicz Neftydy, którym następnie się zamachnąłem, podchwycając sokoła za ogon. Zaskrzeczał przeraźliwie, zwracając na mnie swoje dwukolorowe oczy - Słońce i Księżyc. Zezłościłem go, co bardzo mnie zadowoliło. Posłałem mu szelmowski uśmiech i szarpnąłem biczem. Ptak uderzył o skałę tuż przede mną. Przeskoczyłem nad nim w biegu, puszczając prezent od bogini, i pognałem dalej. Wyprzedziłem go spory kawałek zanim się pozbierał do końca - tutaj oznacza to: zanim wyplątał się z liny. Ale kiedy w końcu mu się udało, prześcignął mnie z łatwością.
Pół godziny minęło mi na biegu, nim zobaczyłem zawalisko, które kiedyś było wyjściem z groty Urwiska. W ciągu tej sekundy, gdy spuściłem wzrok z Horusa, zdążył mi zniknąć. Zobaczyłem go po chwili, pikującego w stronę kamieni. Automatycznie ściągnąłem łuk z ramienia, napiąłem cięciwę, nakładając na nią trzy strzały, które wypuściłem jednocześnie. Przybiły skrzydła sokoła do ściany kilkanaście metrów nad wyjściem. Odetchnąłem ze świadomością, że zyskałem kolejne sekundy przewagi. Ale po chwili moja nadzieja znowu zniknęła, bo na mojej drodze była długa wyrwa, nad którą mogłem tylko skoczyć, modląc się do Neftydy, żebym przeżył. Wziąłem rozbieg i skoczyłem. Wylądowałem bezpiecznie po drugiej stronie, ale nieco się poobijałem, bo musiałem niestety się przeturlać, żeby nie spaść z krawędzi. Dobiegłem do zasypu pierwszy, a Horus wylądował obok chwilę później. Gdy stanął przede mną w swojej ludzkiej postaci, miałem ochotę roześmiać mu się w twarz.
- Wygrałem, a teraz zrób mi przejście - rozkazałem. Bóg wojny skrzywił się niezadowolony, patrząc na mnie groźnie.
- Nie ma mowy - odrzekł. Ledwo się powstrzymałem, żeby nie dać mu w twarz. - Oszukiwałeś.
- Miało być jakkolwiek, byle skutecznie - przypomniałem ze złością. - Wywiąż się z umowy.
- Nie - powiedział tylko i ponownie przyjął formę ptaka. Wzniósł się w powietrze, zanim zdołałem go złapać. Ale zauważyłem jak znika w skale nade mną. Doszedłem do wniosku, że jest tam jakieś przejście. Wlazłem na kamienie i zacząłem się wspinać. Zajęło mi to mniej czasu niż przypuszczałem. W następnej sali jeszcze widziałem Horusa, kołującego nad stertą gruzu. Panie, co się tu wydarzyło? Zeskoczyłem w dół, lądując na skośnym kamieniu, po którym osunąłem się na równą ziemię. Usłyszałem jęk, a potem stukot kamyków, zsypujących się z tych większych, przy ich poruszaniu. Przegramoliłem się ku źródłu hałasu i zabrakło mi słów, gdy zobaczyłem Anubisa, leżącego nieruchomo na ziemi, twarzą w dół. Dobiegłem do niego, odgarniając kamienie, które stały mi na drodze.
- An! - uklęknąłem przy nim, obracając go na plecy. Był cały poobijany, ale na szczęście nie krwawił mocno - miał tylko parę niewielkich zadrapań. Położyłem sobie jego głowę na kolanach.
- Wiedziałem, że żyjesz - uśmiechnął się ponuro. - Ale Aker… Bata nie przeżył. Spadł do lawy. Znajdź Thalię i Jirou, i pomóż im. Tylko ty możesz to zrobić, wiesz czemu ty.
- Wiem doskonale - przytaknąłem. - To ja jestem najpotężniejszą istotą, mnie potrzebuje Set, pamiętam. Mówiłeś mi to tysiąc lat temu, nim odszedłeś z domu. I też jestem Synem Ciemności tak, jak ty. Anubis, twój plan, aby mnie chronić działał cały ten czas, ale chyba powinniśmy już z tym skończyć - dodałem, zerkając w górę. Jego wzrok powędrował za moim i spoczął na siedzącym pod sufitem sokole. - On już wie. Set też się wkrótce do…
Nie skończyłem zdania, gdy w powietrzu uniósł się zapach siarki mocniejszy niż ten, który był wcześniej. Nad nami pojawił się Set. Anubis podniósł się na nogi i stanął przed nim wyprostowany. Dumny i chłodny jak zawsze. Czerwony Pan spojrzał na Horusa, kiwając na niego głową. Sokół poderwał się do lotu i zanurkował do jeziora magmy.
- Biegnij, Aker - rozkazał mi Anubis, nawet na mnie nie patrząc. Nie wiedząc, czy chce ratować mnie, czy Thalię i Jirou, skoczyłem za drapieżnikiem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)