środa, 17 kwietnia 2013

"Urwisko Straconych Dusz" (Anubis)

       Niedobrze, bardzo niedobrze. Fatalnie wręcz. Aker poświęcił się za nas, żebyśmy mogli dalej szukać Sarkofagu. Przecież on jest kluczem tej całej historii. Nie wierzę, że go już nie ma. Co za głupek! Przez niego wszystkie moje plany poszły z dymem. Aker! Dorwę cię w zaświatach, jak tylko staniesz przed sądem! Obiecuję! Ammit zeżre ci serce! Ech… co ja się będę wściekał? I tak nic już nie zmienię. Skorpiony go zabiły. Jeśli kiedykolwiek będę miał styczność z jakimkolwiek przedstawicielem tego gatunku, wepchnę go pod tasak i wyciągnę wnętrzności przez nos. Zemszczę się za Akera. Co oznacza, że dorwę Seta i pozbawię go tej władzy, którą zdobył dzięki zastraszaniu. Zdobędę kolejnych sojuszników. Bastet, Neftyda, Bata i Thot to troszkę za mało jak na wojnę. Zwłaszcza przeciw Horusowi, bogu wojny. On ma całą armię: święte zwierzęta, bogów, demony i z tego co już wiem również greckie potwory. Jeśli miał amfisbaenę, to może oznaczać, że ma też inne stwory. Hydry, chimery, cyklopów. To źle, bardzo źle. Skąd on wytrzasnął greckie potwory?! Cholera!
        Usiadłem na skalnej posadzce, patrząc jak Bata i Jirou rozwalają strop, żeby zasypać skorpionom drogę. To właśnie ich myślenie: “Zawalmy korytarz, to nas nie dogonią, a Aker niech sobie tam zginie i nie ma szansy na ucieczkę”. Znienawidziłem ich za to. Aker mógłby uciec, gdyby nie rozwalali sufitu. Tak ma drogę odciętą i z jednej, i z drugiej strony. Robiłem wszystko, żeby zapewnić mu ochronę, a on to wszystko zrujnował dając się za nas pożreć krwiożerczym skorpionom. Cały Aker. Jak ma zginąć to w wyjątkowy sposób.
       Poczułem, jak Thalia mnie obejmuje za ramiona. Przytuliła się i zamknęła oczy, do których cisnęły się łzy. Pozwoliłem jej tak siedzieć, żeby poczuła się lepiej. W sumie nie było tak źle. Zrobiło mi się cieplej i zrozumiałem, o czym mówił Bata. Naprawdę mnie pokochała. Pogłaskałem ją po głowie jedną ręką, a drugą wyciągnąłem z kieszeni wisiorek od Akera. Przez pięć tysięcy lat zdążył zmatowieć, ale pamiętałem jak dziś, jak wyglądał, gdy go dostałem. Onyks, z którego jest wykonany, lśnił wypolerowany i nasmarowany oliwą dla blasku, a rubiny w roli oczu psa były jeszcze dwa. Przez ten długi czas jedno oko gdzieś się zawieruszyło. Chwyciłem rzemyk wisiorka i założyłem go na szyję. Czas się pozbierać i wykonać zadanie, które zaczęliśmy razem. Dla Akera.
 - Dla Akera… - szepnęła mi do ucha Thalia. Spojrzałem na nią zaskoczony, a potem przeniosłem wzrok na chłopaków. Patrzyli na mnie uśmiechając się słabo przez łzy. Wszyscy płakali. Cała trójka. Ale uśmiechali się dla mnie, żeby mnie pocieszyć. To ostatnie zdanie musiałem chyba wypowiedzieć na głos, skoro powtórzyli je za mną. Po paru minutach dopiero zorientowałem się, czemu mimo smutku starają się być pogodni. Ja też płakałem. Dziwne, że nie byłem tego świadom, ale to prawda. Miałem mokrą od łez twarz. Blondynka otarła mi policzki rękawem koszuli, a Jirou oddał mi moją kurtkę. Byłem im wdzięczny za tę troskę, którą mi okazywali, ale nie umiałem tego wyrazić. Na szczęście nie musiałem, bo doskonale wiedzieli, że to by było dziwne, gdybym podziękował. Heh…
        Dotarliśmy do kolejnej jaskini. Mojej najmniej ulubionej, bo przypomniała mi kolejkę pod Paryżem. Ogniwo pieczar wiodących do Magmowych Jezior nazwane Urwiskiem Straconych Dusz. Ta grota była chyba najstraszniejszą rzeczą jaką Jirou kiedykolwiek widział. Tak przynajmniej to wyglądało w jego myślach, do których niechcący znowu zyskałem dostęp. Mi też się nie bardzo podobał ten widok. Wejście i wyjście z tej jaskini były położone od siebie co najmniej kilka kilometrów, a łączył je tylko niestabilny, pokruszony most ze skał wulkanicznych, otoczony przez głębokie morze czystej magmy wypływającej bezpośrednio z jądra planety. Gdyby tak mieć żaroodporny kombinezon o wytrzymałości do ponad dwudziestu tysięcy Kelwinów, można by przez tę magmę dopłynąć do jądra Ziemi. Ale wracając do jaskini: nie dość, że most jest otoczony przez lawę to jeszcze z tej lawy wyrastają ostre jak zęby piranii kamienne kolce, na których wiszą przebite na wylot szkielety. Dlatego nazywa się to Urwiskiem Straconych Dusz. Ktokolwiek tędy spróbuje przejść, ześlizgnie się z mostu i albo usmaży się żywcem w magmie, albo nadzieje się na kolec i tak zakończy swoją bezwartościową egzystencję. Większość tych trupów tutaj to samobójcy, dlatego są straceni. Dla nich na sądzie w sali Ozyrysa nie ma litości i natychmiast Ammit pożera ich serca. W sumie Urwisko to jedyne miejsce, w którym napadają mnie mdłości. Wysoko i strasznie, a na suficie wiszą takie same ostre kolce jak w magmie. Plus miliardy nietoperzy. Brr… nie lubię ich. Mają takie błoniaste skrzydła i długie palce. Ale są całkiem w porządku, porównując je do węży.
 - Niedobrze mi - mruknęła Thalia, nachylając się nad krawędzią. Obejrzałem się chcą zobaczyć jak Jirou sobie radzi z takim położeniem i doszedłem do wniosku, że sobie wcale nie radzi. Przechylił się za najwyższą skałę w pobliżu i wymiotował. Biedny chłopak. Poniosę go. Bata spojrzał na mnie zdziwiony.
 - Ty, weź się tak nie patrz, bo ci oczy z orbit wypadną - poradziłem, a on się uśmiechnął.
 - Ja go będę niósł - powiedział tylko, biorąc rudego na plecy. Mały wyglądał jakby mu flaki wypadły razem z treścią żołądkową. Był blady i chyba nawet nie zauważył, kiedy Bata go podniósł i wszedł na most. Zamknąłem mu oczy, żeby w razie jakiego wypadku nie spojrzał w dół, bo mogłoby się to skończyć tragicznie. I dla niego, i dla Baty. Puściłem Thalię przed sobą, a sam poszedłem na końcu. Most był tak wąski, że nie dało się iść jedno obok drugiego, więc szliśmy gęsiego. Miał jakiś metr szerokości, metr grubości i wiele kilometrów długości. Co jakiś czas podpierały go kamienne kolumny i chyba tylko dzięki temu jeszcze się nie zawalił.
        Bata ani razu się nie zachwiał idąc po moście z obciążeniem, za to Thalia co kilka minut prawie spadała do lawy i musiałem ją łapać. Śmiertelnicy i ta ich beznadziejna równowaga. Już słoń by sobie lepiej poradził na takiej równoważni niż ona. Szedłem blisko niej, trzymając ją za ramiona, żeby nie zleciała z mostu. Nie odzywaliśmy się w obawie, że obudzimy nietoperze. I Jirou, który jakoś po jednej trzeciej drogi zasnął. Tak było lepiej; przynajmniej nie wiedział, że od śmierci dzieli go tylko Bata. Dziwna sprawa. Czułem się szczęśliwy idąc do grobu Arnolda Depputiego, gdzie najpewniej czekała mnie śmierć. Lub zwycięstwo. Liczyłem na to drugie, ale wiedziałem, że pierwsze ma większe szanse spełnienia.
 - Trzymaj się Akera - szepnąłem nagle Thalii do ucha. Zatrzymała się tak gwałtownie, że wpadłem na nią i straciłem równowagę. O mały włos nie wpadliśmy do magmy, ale na szczęście Bata ma refleks i odwrócił się szybko, by nas złapać. Nie spodobało mi się, że trzyma Jirou na ramieniu jedną ręką, drugą trzyma wyślizgującą się dłoń przerażonej Thalii, a ja wiszę na końcu tego żywego łańcucha, ściskając jej drugą rękę. Blondyn wciągnął nas z powrotem na most, patrząc na nas z wesołą miną. Zgrabnie przepchnąłem obok niego Thalię i poszedłem za nią. Kiedy się obejrzałem, Bata odstawiał Jirou na most, bo rudy się obudził. Dobrze przynajmniej, że nie spanikował na wejściu. Po paru minutach każde z nas szło o własnych siłach. Thalia miała mętlik w głowie, a Jirou usilnie starał się nie patrzeć w dół. To było zabawne, tak słuchać ich obaw i przemyśleń na różne tematy. Najzabawniejsze, że znalazłem w pamięci przyjaciół rozmowę o mnie. Chłopcy byli wtedy w samolocie i mówili o przeszłości. Bata nazwał mnie radosnym i przyjaznym. No, nie wierzę! Ja? Dostanie mu się. I to porządnie. Jak go dorwę…
        Rozległ się pisk. Podniosłem głowę. Thalia poślizgnęła się i spadła z krawędzi mostu. Złapała się palcami i mnie wołała. Przez parę sekund nie rozumiałem, czemu tak krzyczy. Dopiero, gdy Bata mnie pchnął do przodu, rzuciłem się, żeby ratować dziewczynę. Chwyciłem ją za nadgarstek zanim spadła do magmy. Oboje już staliśmy stabilnie na kamieniach, a wtedy Jirou wrzasnął na nas, że krzyki Thalii obudziły nietoperze. Spojrzałem w górę i rzeczywiście. Całe stado gacków pikowało na nas piszcząc jak oszalałe. Popędziłem blondynkę przodem. Wszyscy rzuciliśmy się do ucieczki, bo te głupie nietoperze widocznie nas atakowały. Opędzaliśmy się od nich chyba pół godziny, zanim zobaczyliśmy wreszcie wyjście z jaskini. Na samą końcówkę mostu przyspieszyliśmy, ale Thalia nagle zahamowała, pokazując mi wyrwę, której nie dało się ominąć. Bata kazał nam skakać.
 - Na mózg ci padło?! - zwróciła się do niego Thalia z przerażeniem w oczach. - Nie skoczę ci nad tym, a Jirou to tym bardziej!
 - Anubis, przerzućmy ich - zarządził blondyn. Pokiwałem głową i uderzyłem jednego nietoperza, który zaczął mnie gryźć w szyję jak jakiś niedorobiony wampir. Przeskoczyłem nad wyrwą i wyciągnąłem ręce, gotów łapać dzieciaki, kiedy Bata mi je poda. Wziął Thalię za ramiona, zamachnął się i rzucił ją w moją stronę. Udało mi się chwycić jej dłonie w ostatniej chwili. Panikowała i rwała się, więc ciężko było ją utrzymać tak, żeby nie spadła prosto na jeden z kamiennych kolców. Przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem na ułamek sekundy, mając nadzieję, że to ją nieco uspokoi. Tylko, że coś się nie udało i się przyczepiła mojej ręki jak dziecko matki. Nie umiem powiedzieć, co jej odbiło, ale nie miałem czasu się nad tym zastanawiać, bo Bata już szykował się do przeskoku, trzymając Jirou i musiałem ich asekurować. Blondyn wziął rozbieg i wybił się trochę za wcześnie jak na mój gust. Wszystko wyglądało jak w zwolnionym tempie. Zwłaszcza chwila, w której Jirou spojrzał w dół. Jęknął coś i zluzował uścisk. W ten sposób ześlizgnął się z pleców Baty i runął w dół. Złapałem przyjaciela za rękę nim on też spadł. Myśleliśmy, że już po naszym młodym magu, ale kiedy zerknęliśmy w dół, Thalia wskazała coś palcem i zawołała:
 - Hej! Patrzcie, złapał się!
        Skierowaliśmy spojrzenia za jej palcem. Rudy trzymał się kurczowo występu na kolumnie podtrzymującej most, ale wyglądał jakby miał zaraz spaść. Bata niewiele myśląc zawisł na krawędzi i zsunął się do dzieciaka. Zatrzymał się parę metrów nad nim, puścił jedną ręką i wyciągnął ją do niego.
 - Jirou, łap mnie za rękę - rozkazał mocnym głosem. Lawa pod nimi wyglądała jakby tylko czekała, aż omsknął im się dłonie i wpadną prosto w jej niewysokie fale. Rudy spojrzał przestraszony w górę. Płakał, ale sięgnął jedną ręką, żeby chwycić blondyna. Ich palce dzieliło tylko kilka milimetrów, a i tak było to za dużo. Rudy zaczął się obsuwać w dół. Bata przeskoczył na sąsiednią kolumnę nieco niżej, a potem wrócił na tę co Jirou, ale tym razem wylądował pod nim. Ruszył w górę, zgarniając po drodze chłopaka.
       Już byli blisko nas, kiedy skalny występ ukruszył się pod stopami Baty. Wyrzucił Jirou w górę, a ja nawet na to nie zważałem. Zignorowałem rudego, więc Thalia musiała go złapać. Ja wychyliłem się jak najdalej mogłem, usiłując złapać Batę. Ale nie zdążyłem. Osunął się prawie na sam dół tak nisko, że magma już przypalała mu podeszwy butów. Zrzuciłem kurtkę z pleców i skoczyłem z mostu. Jedyne co mi przeszkodziło, to te dwa dzieciaki, które złapały mnie za ramiona zanim opadłem za nisko. Zacząłem się szarpać. Thalia i Jirou wciągnęli mnie na skałę, podnieśli moją kurtkę i opędzając się od nietoperzy, wyprowadzili mnie z pieczary Urwiska.
 - Bata! Puśćcie mnie! Jeszcze mogę go uratować! - krzyczałem w dalszym ciągu się szarpiąc, a mój głos powoli przechodził w pisk. Nie mogłem pozwolić spalić Baty żywcem. Straciłem już Akera, Baty nie oddam.
 - Anubis! Nie uda ci się - powiedziała spokojnie Thalia, przygryzając wargi i powstrzymując łzy.
 - Nie poddam się tak łatwo! Puść mnie, to się przekonasz! Uratuję go!
 - An! Uspokój się - prosił Jirou, strzelając w sufit, żeby zasypać nietoperzom drogę do nas. Na sekundę zamilkłem, mając nadzieję, że usłyszę jak Bata odgarnia głazy. Jednak za rumowiskiem doszedł do mnie tylko syk palonego ciała. Mój Bata… Set mi za to zapłaci. To wszystko przez niego. Zemszczę się. Ale nie teraz.
       Usiadłem na kamieniach, opuszczając wzrok na ziemię. Straciłem już wszystko. Ra odebrał mi matkę, a Set najbliższych przyjaciół.
 - To się tak nie skończy - zastrzegłem. - Odzyskam ich i nigdy więcej ich nie stracę. Pilnujcie się Akera.
 - Przecież Aker…
 - Pilnujcie się go - powtórzyłem ze złością. Skinęli głowami.
       Po kilkunastu minutach ruszyliśmy w dalszą drogę. Musiałem poświęcić chwilę, żeby się pozbierać.

2 komentarze:

  1. OK, komentuję stopniowo, bo później nie będę w stanie napisać tego co chce...
    Biedny Aker! Jeśli naprawdę go zabili (w co nie wierzę ) to mi smutno. Zaraz też się popłaczę, dołączę się do nich, będzie raźniej.
    Dobra, nie wyszło, bo tak mnie wciągnęło, że nie mogłam przestać czytać... Stanowczo za krótkie rozdziały! Protestuję! To jest zbyt świetne, żeby tak szybko kończyć!
    I Bata też nie żyje. I to w taki okropny sposób. Zapłaczę się. Żal mi ich wszystkich, chciałabym żeby udało się ich uratować w Sali Sądu. Mam nadzieję, że uda im się dopaść Seta i go pokonać. No i jak już wspominałam uratować Akera i Batę :D
    Rozdział świetny. Ba! Arcydzieło :) Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały.
    Pozdrawiam gorąco, KaoriK :*

    OdpowiedzUsuń
  2. ^.^ Nie protestuj o krótkie rozdziały, bo mają po 5 stron A4 ręcznie zapisanych xD O zakończenie się nie martw, wszystko potrwa jeszcze co najmniej do maja przyszłego roku ^.^ Druga część jest kontynuacją tej przygody opisanej tutaj, bo po prostu wyszłaby mi za długa ^.^" A poza tym musiałam podzielić, żeby móc wprowadzić do narracji nowych bohaterów xD

    (Przyznaję, że sama mam ochotę już publikować rozdziały z Robinem xDDD)

    Sala Sądu będzie miała swój udział dopiero w drugiej części ^.^

    Dziękuję za wielkie uznanie z tym "arcydziełem" :) Do końca miesiąca pojawi się kolejny rozdział.

    Dziękuję za pozdrowienia i wzajem :*

    OdpowiedzUsuń