Biedny Anubis. Stracił najlepszego przyjaciela i przyszywanego brata w ciągu paru godzin. Może i nie pokazuje po sobie, ale ja wiem jak bardzo cierpi. Zwłaszcza, że Jirou dzięki łączu empatycznemu mi potwierdza moje przypuszczenia. Rudy mówi, że Szakal jest wściekły i zrozpaczony. A z resztą nawet nie musiałam się go pytać ani czytać w myślach, żeby być tego pewną.
Prowadził nas w ciszy. Jego policzki znaczyły błyszczące strumienie łez, które nieustannie spływały na ramiona i nagie dłonie, zaciśnięte pięści. Tak mocno ściskał palce, że aż pobielały i widziałam wszystkie żyły na jego bladej skórze. Wyglądały jak błękitne linki oplatające cienką powłokę niezwykle delikatnych naczyń. Jirou zwrócił mi też uwagę na napięte ścięgna i mięśnie Szakala. Rzeczywiście było widać każdy kontur. Trochę mnie to przeraziło. Wydawał się większy niż normalnie. W końcu zebrałam się na odwagę, żeby się do niego zbliżyć i z nim pogadać. Szturchnęłam go delikatnie w ramię. Spojrzał na mnie, otarł łzy i nos rękawem, po czym przybrał swój dawny, stalowy wyraz twarzy. Podniosło mnie to na duchu.
- Nic mi nie jest - zapewnił swoim dawnym, wypranym z emocji głosem. - Dziękuję za troskę, Thalio. Trochę się tylko zmartwiłem.
- Trochę? - zaśmiałam się histerycznie, ale z wesołością. - Wpadłeś w załamanie nerwowe.
- Dziewczyno, daj spokój - poprosił. - Set nas słucha. Nawet jeśli mnie to ruszyło, to lepiej, żeby on tego nie wiedział.
- Jeśli nas słucha, to pewnie już wie - stwierdził Jirou, a Anubis zgromił go spojrzeniem mordercy i warknął. Oboje się cofnęliśmy z przestrachem, a on ruszył dalej jakby tego nie zauważył. Wydawało mi się, że zobaczyłam na jego twarzy majaczący uśmieszek zadowolenia, ale to pewnie tylko przewidzenie spowodowane przemęczeniem. Wzruszyłam ramionami.
Po pewnym czasie weszliśmy do najmniejszej z dotychczas mijanych jaskiń, z której nie było już drugiego wyjścia. Naprzeciw nas stała tylko ściana z zastygniętej magmy. Przed nami na parę metrów rozciągał się wielki zbiornik z lawą i pływające na nim niewielkie kawałki skał. Całą salę zalewała czerwona poświata bijąca od płynnej skały z jądra Ziemi, a nad jej powierzchnią unosiły się roztańczone iskry. Wyglądały jakby zapraszały nas do utopienia się w lawie.
- Magmowe Jeziora - oświadczył uroczystym tonem Anubis.
- Jesteśmy u celu? - spytałam, chociaż wiedziałam, że odpowiedź jest twierdząca. Chłopak zamknął oczy, jakby rozkoszował się mrokiem i tajemniczością tego miejsca. Wyglądał naprawdę spokojnie - tak jak jeszcze nigdy.
- To tutaj znajduje się grób największego z magów wszechczasów, Arnolda Depputiego - szepnął Jirou, sięgając do kieszeni. Byłam pewna, że się boi i ściska w dłoni różdżkę. Nigdy nie był tak odważny jak Anubis, ale co się dziwić: jak mag może konkurować z bogiem? Nasz szakalowaty przyjaciel stał spokojnie, napawając się zapachem siarki.
- Ej, An! - stuknęłam go w czoło. Spojrzał na mnie zaskoczony i uniósł pytająco brwi. Uśmiechnęłam się niepewnie, choć czułam, że nie mam już na to ochoty. - Nie powinniśmy się spieszyć? Jeśli Set oraz Horus dowiedzieli się o tym miejscu… Chyba musimy znaleźć Sarkofag przed nimi, racja?
- Tak - poparł mnie i sięgnął do kieszeni. Wyjął z niej szklaną fiolkę, neczeri i złoty lotos. Najpierw flakonik i nóż oddał Jirou, który odsunął ostrze jak najdalej od siebie, co rozbawiło i mnie, i Szakala. Po paru chwilach zastanowienia brunet odgarnął mi kosmyk włosów za ucho i wplątał kwiat w moje loki. Zrobił to tak delikatnie, że nawet jednego szarpnięcia nie poczułam. Uśmiechnął się bez wesołości, po czym odebrał od rudego nóż i fiolkę, którą odkorkował i kazał mi przytrzymać pod jego nadgarstkiem. Zanim zdążyłam zaprotestować rozciął sobie żyły. Krew zaczęła powoli skapywać do pojemniczka. Była gęstsza i ciemniejsza niż jakakolwiek inna ciecz, którą do tej pory widziałam. Po kilku minutach po rozcięciu nie było nawet śladu. Gdybym nie widziała na własne oczy jak się zasklepia w nadzwyczaj szybkim tempie, to bym nie uwierzyła w takie magiczne leczenie. Zatkał flakonik i wręczył mi go, każąc pilnować każdej kropli. Potem zwrócił się do maga podając mu neczeri.
- Jesteś pewien, że mam prawo przechowywać święte ostrze? - spytał niepewnie, a Anubis pokiwał głową.
- Nie będziesz go przechowywać. Dostajesz go na własność, na zawsze - sprostował ku zdziwieniu chłopaka. Rudy przyjął prezent kłaniając się młodemu bogu z szacunkiem.
- Anubisie! Synu! - usłyszeliśmy dudniący głos Seta. Dobiegał ze wszystkich stron, z każdej ściany osobno. - Co tam u ciebie słychać, kochany? Widzę, że dobrze sobie radzicie. Jesteście tak blisko Sarkofagu, że jakoś wam tego nie daruję. Gdy tylko zdobędziecie trumnę, odbiorę wam ją. A potem róbcie co chcecie. Jednak Anubisie, ciebie nie wypuszczę. Zginiesz podobnie jak Bata oraz Aker. Te pułapki były na ciebie.
- Jestem tego świadom - westchnął chłopak zamykając oczy. - Dlatego nigdy ci nie daruję, że ich zabiłeś!
- Żegnaj, synu!
Nagle skalny sufit zaczął się walić na głowy. Jirou wrzasnął przerażony, ja również, zaś Anubis otworzył oczy i powoli podniósł rękę. Jego dłoń zaczęła jarzyć się czerwonym światłem, które rozpłynęło się wokół nas, tworząc cienką osłonkę. Jednak wielkie kamienie i tony gruzu nie zdołały się przez nią przebić. Po raz pierwszy widziałam jak Anubis naprawdę czaruje. Mimo, że nie było to nic niezwykłego to w porównaniu z magią Jirou wyglądało imponująco. Spojrzeliśmy na Szakala z podziwem, lecz on nawet nie odwrócił wzroku od skał. Jedynie mruknął coś cicho po staroegipsku.
- Skaczcie do jeziora - rozkazał tonem bez emocji, czyli jak zwykle.
- Pogięło cię?! - krzyknął na niego Jirou. Anubis rzucił mu wściekłe spojrzenie i pchnął go prosto do magmy. Rudy zniknął pod jej powierzchnią, a ja doszłam do wniosku, że Szakal się zdenerwował, więc nie powinnam dłużej zwlekać. Wstrzymałam oddech, patrząc na bulgocącą lawę i wskoczyłam do jeziora. W momencie, gdy zanurzałam się w magmie, magiczna tarcza Anubisa pękła na drobne kawałki, a sufit runął prosto na chłopaka. Chciałam krzyknąć, ale było za późno - brunet zniknął pod toną gruzu.
Wylądowałam na twardej ziemi, czując łzy spływające po policzkach. Jirou natychmiast do mnie doskoczył i mnie przytulił, pytając co się stało i gdzie jest Anubis.
- Set dopiął swego, zabił go - jęknęłam zrozpaczona. Rudy spojrzał w sufit z nadzieją, jednak nic się nie wydarzyło. Byliśmy sami i sami mieliśmy dokończyć misję…
Wydaje mi się, że siedziałam przytulona do Jirou wiele godzin, zanim cokolwiek postanowiliśmy. Bałam się. Potwornie. Bez Anubisa czułam się dziwnie. Było mi smutno i zimno. Zupełnie jakby z Anubisem Set zabrał jakąś cząstkę mnie. Płakałam i krzyczałam, wołałam Szakala po imieniu. Jirou przytulał mnie, głaskał po głowie i powtarzał, że wszystko będzie dobrze. Nie rozumiałam, jak on może tak sądzić, ale doszło do mnie, że stara się być dorosły tylko dla mnie, a tak naprawdę jest w gorszym stanie niż ja. W końcu uznałam, że starczy tego dobrego i musimy się pozbierać.
- Jirou, wstawaj. Idziemy po ten Sarkofag - zarządziłam słabym głosem. Zupełnie ochrypłam od płaczu. Wzięłam rudego za ręce i podniosłam z kolan. Splotłam swoje palce z jego. Patrzył na mnie zaskoczony, ale nic nie powiedział, tylko ruszył powoli za mną. Oboje powłóczyliśmy nogami. Jakoś odechciało nam się żyć. Nie było już w sumie o co walczyć. Zapomniałam, dlaczego wpakowałam się w to bagno bez wyjścia.
Po kilku minutach rudy się odezwał:
- Wiesz, uświadomiłem sobie, że tak ryzykowałem tylko dla Anubisa - szepnął. - Jego nieobecność…
- … boli - dokończyłam kiwając głową. Czułam się dokładnie tak samo. Zrezygnowana. - Sądzę, że był ważniejszy niż myślałam na początku.
- No, oczywiście. Przecież to on był najsilniejszą istotą we wszechświecie - przyznał Jirou, a ja zaprzeczyłam, bo nie o to mi chodziło.
- Raczej mówiłam o tym, że był ważniejszy dla mnie. Nie jak przyjaciel…
- Bata miał rację, że się zakochałaś - parsknął cicho mag. Zgromiłam go wzrokiem, ale wiedziałam, że to prawda. Kochałam Anubisa, co było tak niedorzeczne, że aż śmieszne. Tylko skąd Bata wiedział. To mnie dręczyło najbardziej. Rudy uśmiechnął się niewyraźnie, zadowolony z czegoś.
- To widać. Patrzyłaś na niego, uśmiechałaś się słodko. I ryzykowałaś dla niego życie. Jak w tej kolejce… - przypomniał mi.
- Czytasz mi w myślach - stwierdziłam. - Ale ty też byłeś gotowy się dla niego poświęcić. A ta kolejka; nie ratowałam tam tylko jego, ale też ciebie.
- Wiem i dziękuję ci za to - ścisnął lekko moją dłoń. - Lepiej chodźmy. Jeśli Set chce nam zabrać Sarkofag, to mu to ułatwmy. Znajdziemy go, a potem może oddamy po dobroci.
- Może? - zaśmiałam się, wstając z kamiennej posadzki. Pokiwał głową, informując mnie, że prędzej sam zginie niż pozwoli zabrać złemu bogu coś, za co jego przyjaciele oddali życie. No tak, chłopcy mają takie odpały. Ruszyliśmy powoli dalej korytarzem. Nie mieliśmy problemu z odnalezieniem drogi, bo była tylko jedna.
Spojrzałam z niepokojem w sufit. Po skoku do jeziora lawy cały czas obawiałam się, że zaraz nam się coś zacznie lać na głowy. Ciągle zapominałam, że to miejsce jest magiczne. Było cicho. Odkąd Anubis, Aker i Bata już z nami nie podróżowali, nie było żadnych niebezpiecznych sytuacji. Nic nie stanęło nam na drodze, więc już po kilkudziesięciu minutach stanęliśmy w przestronnej sali, wykutej w całości z kryształu. Wszędzie widzieliśmy swoje zniekształcone odbicia, a podłoga była dość śliska, co sprawiało, że się często musieliśmy opierać o ściany, żeby nie upaść. Jirou to wyraźnie bawiło i po jakimś czasie zaczął udawać, że jest na lodowisku. Wykonywał piruety, ślizgi na kolanach i takie różne figury z tańca na lodzie, a mnie przyprawiała o mdłości, kiedy patrzyłam, jak kręci się wokół własnej osi coraz szybciej i szybciej. W końcu złapałam go za ramię i oboje się wywaliliśmy. Zaśmiałam się, rozcierając obite łokcie. To bolało, ale było zabawne. Podniosłam się z ziemi. Sala była na tyle duża, że nie widzieliśmy jej końca, ale po przejściu kolejnych metrów, dostrzegliśmy ścianę. Gładką, matowo-błyszczącą, czerwoną. A pod nią był ustawiony kamienny ołtarz, przykryty białą serwetą z wyhaftowanymi złotymi hieroglifami. Ale największe wrażenie robiła leżąca na nim złota trumna. Była wielka, ręcznie wyryto w niej jeden napis, ale w wielu językach - francuskim, angielskim, niemieckim, hebrajskim, oczywiście egipskim i w jeszcze wielu innych. Nie powiem, zachwycająco wyglądało, zwłaszcza, że promieniowała od niej jasna poświata, zmieniająca co chwilę kolor. Raz była srebrna, raz liliowa, a jeszcze innym razem zielona. Staliśmy patrząc na Sarkofag z rozchylonymi ustami i szeroko otwartymi oczami. Złoto lśniło jak świeżo szlifowane, raziło blaskiem po oczach. Ołtarz i trumna stały między dwoma gigantami z kamienia. Olbrzymy miały twarz jednego mężczyzny - poczciwego, przystojnego i władczego. Podobnego do Jirou, który gapił się na posągi z niedowierzaniem.
- To twój pradziadek? - odezwałam się.
- Na to wygląda - wzruszył ramionami, wyciągając rękę do zimnego, gładkiego złota. Nie zdążyłam go zatrzymać. Jego palce musnęły Sarkofag i znikąd zaczęły bić pioruny. Waliły raz po raz, a my skakaliśmy na boki, żeby uniknąć porażenia prądem i śmierci na miejscu. Czułam się jak konik polny, którego chce ktoś złapać. Przysięgam, nigdy więcej nie będę ganiać owadów na łące. O ile kiedyś znowu łąkę zobaczę, a znając moje szczęście, pewnie zaraz mnie piorun strzeli i będzie smażona Thalia. Rozejrzałam się w poszukiwaniu kryjówki, a jedyne miejsce, które przyszło mi do głowy to za Sarkofagiem. Złapałam Jirou za rękę i pociągnęłam w tamtym kierunku, podczas gdy on zaczął panikować. Wskoczyłam za trumnę, przyciskając plecy do kamienia. Rudy wpadł za mną i leżał na ziemi, oddychając głęboko. Pioruny nadal biły po całej sali, ale już nie mogły w nas trafić, bo osłaniała nas magia Sarkofagu. Mieliśmy tylko chwilę, żeby odsapnąć i postanowić, co dalej robimy. Dosłownie minutkę. Potem te imponująco wielkie kamienne olbrzymy zaczęły się ruszać, a gdy zwróciły ku nam głowy z ich karków posypały się maleńkie kamyczki. I tak było przy każdym ich ruchu. Jirou cofnął się pod samą ścianę, gdzie się skulił, ściskając w drżącej dłoni różdżkę, z której sypały się barwne iskry. Nie wierzę, że on jest magiem! Jedno silne zaklęcie i jesteśmy bezpieczni, a on się tylko patrzy przerażonym wzrokiem.
- No, weź coś rzuć! - wydarłam się piskliwym głosem, gdy ręka jednego z kamiennych posągów wystrzeliła w moim kierunku. Nie zareagował, a palce olbrzyma zacisnęły się wokół moich ramion, unieruchamiając mnie prawie całkowicie. Mogłam tylko wierzgać rozpaczliwie nogami i wrzeszczeć. No to jak nie mam innej opcji…
- JIROU! RUSZ SIĘ! WEŹ TY FACET BĄDŹ NIE BABA! ZRÓB CZARY-MARY I POZBĄDŹ SIĘ TYCH POTWORÓW!
- A-alee ja… n-nie umiem! - zawył rudy, trzęsąc się jeszcze bardziej. Myślałby kto, że bardziej boi się mnie niż kamiennych posągów, które usiłują właśnie nas pozabijać, a jeden miażdży mi żebra.
- POSTARAJ SIĘ! DLA ANUBISA, AKERA I BATY! - zawołałam najgłośniej jak umiałam i to były ostatnie dźwięki jakie ode mnie usłyszał, bo potem zaczęłam się dusić. Oczy zaszły mi mgłą i łzami, ale widziałam, jak staje na dygocących nogach, a kolana się pod nim uginają, ale on ignoruje to, podnosi różdżkę i coś krzyczy. Nic się nie działo przez kilka następnych chwil, a potem ten drugi (oczywiście, że nie ten co mnie dusi) olbrzym rozsypał się w proch po całej podłodze. Rudy zlał się potem i zaczął ciężko oddychać. Ale on przynajmniej mógł oddychać.
- Zatrzymaj się! - rozkazał nagle mocny głos. - Wypuść ją!
Posąg, który mnie trzymał, rozluźnił uchwyt, a ja spadłam prosto w silne ramiona młodego mężczyzny o złotych włosach. Sekundę myślałam, że to Bata jakimś cudem nas dogonił, ale potem dostrzegłam błękitne pasemka we włosach mojego wybawiciela - Horusa. Postawił mnie delikatnie na posadzce, podtrzymując dopóki nie złapałam oddechu i równowagi. Spojrzałam na niego jeszcze raz.
- Co… ty… tu… robisz? - zapytałam, wymawiając każde słowo ze starannością, między głębokimi wdechami. Jirou podszedł do nas i stanął odważnie przede mną, oddzielając mnie tym samym od boga wojny. Zamrugałam powiekami. Z olbrzymem nie chciał walczyć, a z Horusem to aż cały się trzęsie. Ale to pewnie dlatego, że Horus uderzył jego mamę. Też bym się wściekła; na szczęście nie musiałam - moja mama była całkowicie normalna (w sensie, że nie-magiczna, bo poza tym gorszej nie znam). Horus pstryknął palcami i kamienny posąg się rozsypał.
- W imieniu Seta zabieram Złoty Sarkofag - odpowiedział na moje pytanie. - Zamknie w nim swojego syna i już nikt nie będzie stał mu na przeszkodzie do zniszczenia tego, a zbudowania nowego i lepszego świata.
- Tak ci się wydaje, ptasi móżdżku! - zaśmiał się nad nami jakiś głos. Znajomy aż za bardzo. Cała nasza trójka spojrzała na sufit, pod którym, na skalnym występie, siedział ze złośliwym grymasem na ustach…
- Aker! - zawołał uradowany Jirou. A ja tam nadal nie wierzyłam, że to on.
- A teraz odsuń się od nich, albo będziesz mieć ze mną do czynienia - zagroził Horusowi, zeskakując do nas. Nawet na nas nie spojrzał.
- Grozisz mi? - uniósł z rozbawieniem brwi ptasi wojownik.
- Tak, grożę - potaknął bez cienia lęku Aker, poprawiając kapryśną grzywkę, która zasłoniła mu oczy.
- Czy ja ci wyglądam na kogoś, kogo łatwo zastraszyć? - zakpił Horus, a Aker udał, że się zastanawia.
- No… - uśmiechnął się podle, przekrzywiając głowę w lewo i w prawo, jakby uważnie analizował wygląd Horusa. - Szczerze, Horusie? Tak, właśnie na kogoś takiego mi wyglądasz.
To była najwyraźniej granica cierpliwości boga wojny, bo wyrósł mu dziób oraz pazury sokoła i podniósł pięść tak gwałtownie, że Aker ledwo zdążył się uchylić. Wyglądał na zaskoczonego tym atakiem, ale na następne był już przygotowany. A nastąpiło ich jeszcze dużo. Co sekunda Horus kopał, bił, ciął mieczem, uderzał dziobem lub drapał pazurami. Aker cudem nadążał z unikami i blokowaniem ataków, ale jakoś dawał radę. Wirowali wokół siebie jak w jakimś szalonym tańcu. Horus bardzo szybko zaczął dyszeć, a twarz cała mu błyszczała od potu i była wykrzywiona z wysiłku, za to Aker wyglądał jakby nawet się nie rozgrzał. Uśmiechnął się szeroko i rąbnął przeciwnika tak mocno, że ten poleciał pod sufit, a potem jeszcze przywalił w ścianę, po której się osunął i zniknął za Sarkofagiem. Dopiero wtedy Aker się do nas odwrócił z miną wyrażającą głębokie wzruszenie.
- Udało wam się dotrzeć aż tutaj - zaśmiał się. No, proszę, jakie zaskoczenie! - Jestem dumny.
- Jak to się stało? - wypaliłam, patrząc na niego z mieszaniną radości, złości i troski. To ostatnie, bo na całym ciele miał małe dziurki o średnicy co najmniej trzech milimetrów i domyśliłam się, że to po ukąszeniach skorpionów.
- W walce z Akerem nie liczy się siła, lecz spryt i strategia. Horus tego nie wiedział, myślał, że to przeciwnik jak każdy inny. Dlatego przegrał z nim walkę - bo cały czas atakował, podczas gdy Aker wykonywał tylko uniki i czekał, aż Horus się zmęczy. A gdy do tego doszło, wreszcie pokazał, na co go stać.
Nie słuchałam, co mówił Jirou; co mnie obchodzi, jak walczyć z Akerem? Przecież nie mam tego w planach. Poza tym, zupełnie nie o to mi chodziło. Po głowie krążyło mi pytanie: jakim cudem Aker przeżył?! Na własne oczy widziałam, jak obłażą go skorpiony i jak odcinają mu drogę ucieczki. Na domiar tego Jirou i Bata zasypali przejście. A teraz Aker stał przede mną, jak gdyby nigdy nic, uśmiechał się szelmowsko, patrząc z rozbawieniem na Horusa, który powoli podnosił się z posadzki, jęcząc boleśnie. Aker w końcu się nad nim zlitował i podniósł go brutalnie na nogi, ciągnąc za ramię. Spojrzał mu w oczy, a jego wzrok jeszcze nigdy nie był tak poważny. Wyniosły, a zarazem ciepły.
- No i co ci przyszło ze współpracy z Setem? Ten koleś przez pięć tysięcy lat usiłował cię zabić, a teraz nagle się dogadujecie? Możesz mi wyjaśnić, na czym to polega? Bo nie za bardzo rozumiem.
- Jesteś za młody, żeby… - zaczął Horus przez zaciśnięte z bólu zęby, ale zobaczył wymowne spojrzenie czerwonowłosego.
- Inaczej - zażądał spokojnie Aker. - Nie mów mi, że jestem za młody, żeby to zrozumieć, bo, za przeproszeniem, jestem równie stary co sam pan Ra.
- Bogowie są podstępni, Akerze. Ich działania nigdy nie mają na celu niesienia komuś pomocy. Moje również. Zrozumiesz to za jakiś czas, gdy będziesz znowu wolny.
Akera na moment zatkało, podobnie jak mnie i Jirou. Nie zdążyłam zapytać Horusa, o czym on bredzi, bo bez ostrzeżenia zamienił się w sokoła i odleciał w stronę, z której przyszliśmy. Goniłam go wzrokiem, ale gdy po chwili zniknął z pola widzenia, przeniosłam spojrzenie na Akera, który znowu się uśmiechnął i nasze oczy się spotkały. Nie mogłam nic powiedzieć, bo zaschło mi w ustach, ale Jirou w ciągu ułamka sekundy rzucił się na niego z radosnym krzykiem. A parę chwil później zdzielił go po głowie tak mocno, że po jaskini rozeszło się echo uderzenia.
- Długo za nami lazłeś? - zapytał ze złością mag. Aker wykrzywił wargi w niewinną minę i uniósł lekko ramiona, co tylko bardziej rozzłościło mnie i Jirou.
- Szczerze? Od tego zawalenia, w którym straciliście Ana - wyznał beztroskim tonem, a następnie krzyknął z bólu. Tym razem to ja mu przygrzmociłam i to pięścią w klatkę piersiową.
- I nie mogłeś pokazać się wcześniej? - zirytowałam się, choć starałam się mówić jak najspokojniej się dało.
- Nie mogłem. Zepsułbym plan Ana… i nie pytajcie, jaki to plan, bo nawet tak bystry umysł jak Bata miałby problem z jego zrozumieniem, a co dopiero wy.
On obraża moją inteligencję!
- Liczy się, że żyję i pomogę wam pokonać Seta - dodał na zakończenie swoich wyjaśnień.
- Niby jak? - zwątpił Jirou. - Musimy stać twarzą w twarz z Setem, a niemożliwe jest, żeby zwabić go do tego samego pomieszczenia co Sarkofag.
- Słuchaj, Jirou, gdybyś mieszkał ze mną całe życie pod jednym dachem, szybko doszedłbyś do wniosku, że wszystko jest możliwe, jeśli tylko brak ci piątej klepki.
- Co to znaczy? - spytałam. Czułam, że jak on tak mówi, to zapowiada rychłe kłopoty, a tych wolałabym unikać. Uśmiechnął się chytrze, przesuwając językiem po krawędzi zębów.
- Set sam do nas przyjdzie - oznajmił, a my nadal nie rozumieliśmy, co zamierza. - Pułapkę ustawimy tam, gdzie najmniej się tego spodziewa.
- To znaczy, gdzie? - spytaliśmy chórem, ja i Jirou. Aker uśmiechnął się jeszcze szerzej - dziwne, że mu twarz nie drętwieje od tego ciągłego szczerzenia zębów.
- W jego domu.
"Żołnierze, ja jestem Anubis, bóg pogrzebów, pan Podziemia, sługa Ozyrysa. Winniście mi posłuszeństwo, wracajcie do Otchłani Seta"
sobota, 27 kwietnia 2013
środa, 17 kwietnia 2013
"Urwisko Straconych Dusz" (Anubis)
Niedobrze, bardzo niedobrze. Fatalnie wręcz. Aker poświęcił się za nas, żebyśmy mogli dalej szukać Sarkofagu. Przecież on jest kluczem tej całej historii. Nie wierzę, że go już nie ma. Co za głupek! Przez niego wszystkie moje plany poszły z dymem. Aker! Dorwę cię w zaświatach, jak tylko staniesz przed sądem! Obiecuję! Ammit zeżre ci serce! Ech… co ja się będę wściekał? I tak nic już nie zmienię. Skorpiony go zabiły. Jeśli kiedykolwiek będę miał styczność z jakimkolwiek przedstawicielem tego gatunku, wepchnę go pod tasak i wyciągnę wnętrzności przez nos. Zemszczę się za Akera. Co oznacza, że dorwę Seta i pozbawię go tej władzy, którą zdobył dzięki zastraszaniu. Zdobędę kolejnych sojuszników. Bastet, Neftyda, Bata i Thot to troszkę za mało jak na wojnę. Zwłaszcza przeciw Horusowi, bogu wojny. On ma całą armię: święte zwierzęta, bogów, demony i z tego co już wiem również greckie potwory. Jeśli miał amfisbaenę, to może oznaczać, że ma też inne stwory. Hydry, chimery, cyklopów. To źle, bardzo źle. Skąd on wytrzasnął greckie potwory?! Cholera!
Usiadłem na skalnej posadzce, patrząc jak Bata i Jirou rozwalają strop, żeby zasypać skorpionom drogę. To właśnie ich myślenie: “Zawalmy korytarz, to nas nie dogonią, a Aker niech sobie tam zginie i nie ma szansy na ucieczkę”. Znienawidziłem ich za to. Aker mógłby uciec, gdyby nie rozwalali sufitu. Tak ma drogę odciętą i z jednej, i z drugiej strony. Robiłem wszystko, żeby zapewnić mu ochronę, a on to wszystko zrujnował dając się za nas pożreć krwiożerczym skorpionom. Cały Aker. Jak ma zginąć to w wyjątkowy sposób.
Poczułem, jak Thalia mnie obejmuje za ramiona. Przytuliła się i zamknęła oczy, do których cisnęły się łzy. Pozwoliłem jej tak siedzieć, żeby poczuła się lepiej. W sumie nie było tak źle. Zrobiło mi się cieplej i zrozumiałem, o czym mówił Bata. Naprawdę mnie pokochała. Pogłaskałem ją po głowie jedną ręką, a drugą wyciągnąłem z kieszeni wisiorek od Akera. Przez pięć tysięcy lat zdążył zmatowieć, ale pamiętałem jak dziś, jak wyglądał, gdy go dostałem. Onyks, z którego jest wykonany, lśnił wypolerowany i nasmarowany oliwą dla blasku, a rubiny w roli oczu psa były jeszcze dwa. Przez ten długi czas jedno oko gdzieś się zawieruszyło. Chwyciłem rzemyk wisiorka i założyłem go na szyję. Czas się pozbierać i wykonać zadanie, które zaczęliśmy razem. Dla Akera.
- Dla Akera… - szepnęła mi do ucha Thalia. Spojrzałem na nią zaskoczony, a potem przeniosłem wzrok na chłopaków. Patrzyli na mnie uśmiechając się słabo przez łzy. Wszyscy płakali. Cała trójka. Ale uśmiechali się dla mnie, żeby mnie pocieszyć. To ostatnie zdanie musiałem chyba wypowiedzieć na głos, skoro powtórzyli je za mną. Po paru minutach dopiero zorientowałem się, czemu mimo smutku starają się być pogodni. Ja też płakałem. Dziwne, że nie byłem tego świadom, ale to prawda. Miałem mokrą od łez twarz. Blondynka otarła mi policzki rękawem koszuli, a Jirou oddał mi moją kurtkę. Byłem im wdzięczny za tę troskę, którą mi okazywali, ale nie umiałem tego wyrazić. Na szczęście nie musiałem, bo doskonale wiedzieli, że to by było dziwne, gdybym podziękował. Heh…
Dotarliśmy do kolejnej jaskini. Mojej najmniej ulubionej, bo przypomniała mi kolejkę pod Paryżem. Ogniwo pieczar wiodących do Magmowych Jezior nazwane Urwiskiem Straconych Dusz. Ta grota była chyba najstraszniejszą rzeczą jaką Jirou kiedykolwiek widział. Tak przynajmniej to wyglądało w jego myślach, do których niechcący znowu zyskałem dostęp. Mi też się nie bardzo podobał ten widok. Wejście i wyjście z tej jaskini były położone od siebie co najmniej kilka kilometrów, a łączył je tylko niestabilny, pokruszony most ze skał wulkanicznych, otoczony przez głębokie morze czystej magmy wypływającej bezpośrednio z jądra planety. Gdyby tak mieć żaroodporny kombinezon o wytrzymałości do ponad dwudziestu tysięcy Kelwinów, można by przez tę magmę dopłynąć do jądra Ziemi. Ale wracając do jaskini: nie dość, że most jest otoczony przez lawę to jeszcze z tej lawy wyrastają ostre jak zęby piranii kamienne kolce, na których wiszą przebite na wylot szkielety. Dlatego nazywa się to Urwiskiem Straconych Dusz. Ktokolwiek tędy spróbuje przejść, ześlizgnie się z mostu i albo usmaży się żywcem w magmie, albo nadzieje się na kolec i tak zakończy swoją bezwartościową egzystencję. Większość tych trupów tutaj to samobójcy, dlatego są straceni. Dla nich na sądzie w sali Ozyrysa nie ma litości i natychmiast Ammit pożera ich serca. W sumie Urwisko to jedyne miejsce, w którym napadają mnie mdłości. Wysoko i strasznie, a na suficie wiszą takie same ostre kolce jak w magmie. Plus miliardy nietoperzy. Brr… nie lubię ich. Mają takie błoniaste skrzydła i długie palce. Ale są całkiem w porządku, porównując je do węży.
- Niedobrze mi - mruknęła Thalia, nachylając się nad krawędzią. Obejrzałem się chcą zobaczyć jak Jirou sobie radzi z takim położeniem i doszedłem do wniosku, że sobie wcale nie radzi. Przechylił się za najwyższą skałę w pobliżu i wymiotował. Biedny chłopak. Poniosę go. Bata spojrzał na mnie zdziwiony.
- Ty, weź się tak nie patrz, bo ci oczy z orbit wypadną - poradziłem, a on się uśmiechnął.
- Ja go będę niósł - powiedział tylko, biorąc rudego na plecy. Mały wyglądał jakby mu flaki wypadły razem z treścią żołądkową. Był blady i chyba nawet nie zauważył, kiedy Bata go podniósł i wszedł na most. Zamknąłem mu oczy, żeby w razie jakiego wypadku nie spojrzał w dół, bo mogłoby się to skończyć tragicznie. I dla niego, i dla Baty. Puściłem Thalię przed sobą, a sam poszedłem na końcu. Most był tak wąski, że nie dało się iść jedno obok drugiego, więc szliśmy gęsiego. Miał jakiś metr szerokości, metr grubości i wiele kilometrów długości. Co jakiś czas podpierały go kamienne kolumny i chyba tylko dzięki temu jeszcze się nie zawalił.
Bata ani razu się nie zachwiał idąc po moście z obciążeniem, za to Thalia co kilka minut prawie spadała do lawy i musiałem ją łapać. Śmiertelnicy i ta ich beznadziejna równowaga. Już słoń by sobie lepiej poradził na takiej równoważni niż ona. Szedłem blisko niej, trzymając ją za ramiona, żeby nie zleciała z mostu. Nie odzywaliśmy się w obawie, że obudzimy nietoperze. I Jirou, który jakoś po jednej trzeciej drogi zasnął. Tak było lepiej; przynajmniej nie wiedział, że od śmierci dzieli go tylko Bata. Dziwna sprawa. Czułem się szczęśliwy idąc do grobu Arnolda Depputiego, gdzie najpewniej czekała mnie śmierć. Lub zwycięstwo. Liczyłem na to drugie, ale wiedziałem, że pierwsze ma większe szanse spełnienia.
- Trzymaj się Akera - szepnąłem nagle Thalii do ucha. Zatrzymała się tak gwałtownie, że wpadłem na nią i straciłem równowagę. O mały włos nie wpadliśmy do magmy, ale na szczęście Bata ma refleks i odwrócił się szybko, by nas złapać. Nie spodobało mi się, że trzyma Jirou na ramieniu jedną ręką, drugą trzyma wyślizgującą się dłoń przerażonej Thalii, a ja wiszę na końcu tego żywego łańcucha, ściskając jej drugą rękę. Blondyn wciągnął nas z powrotem na most, patrząc na nas z wesołą miną. Zgrabnie przepchnąłem obok niego Thalię i poszedłem za nią. Kiedy się obejrzałem, Bata odstawiał Jirou na most, bo rudy się obudził. Dobrze przynajmniej, że nie spanikował na wejściu. Po paru minutach każde z nas szło o własnych siłach. Thalia miała mętlik w głowie, a Jirou usilnie starał się nie patrzeć w dół. To było zabawne, tak słuchać ich obaw i przemyśleń na różne tematy. Najzabawniejsze, że znalazłem w pamięci przyjaciół rozmowę o mnie. Chłopcy byli wtedy w samolocie i mówili o przeszłości. Bata nazwał mnie radosnym i przyjaznym. No, nie wierzę! Ja? Dostanie mu się. I to porządnie. Jak go dorwę…
Rozległ się pisk. Podniosłem głowę. Thalia poślizgnęła się i spadła z krawędzi mostu. Złapała się palcami i mnie wołała. Przez parę sekund nie rozumiałem, czemu tak krzyczy. Dopiero, gdy Bata mnie pchnął do przodu, rzuciłem się, żeby ratować dziewczynę. Chwyciłem ją za nadgarstek zanim spadła do magmy. Oboje już staliśmy stabilnie na kamieniach, a wtedy Jirou wrzasnął na nas, że krzyki Thalii obudziły nietoperze. Spojrzałem w górę i rzeczywiście. Całe stado gacków pikowało na nas piszcząc jak oszalałe. Popędziłem blondynkę przodem. Wszyscy rzuciliśmy się do ucieczki, bo te głupie nietoperze widocznie nas atakowały. Opędzaliśmy się od nich chyba pół godziny, zanim zobaczyliśmy wreszcie wyjście z jaskini. Na samą końcówkę mostu przyspieszyliśmy, ale Thalia nagle zahamowała, pokazując mi wyrwę, której nie dało się ominąć. Bata kazał nam skakać.
- Na mózg ci padło?! - zwróciła się do niego Thalia z przerażeniem w oczach. - Nie skoczę ci nad tym, a Jirou to tym bardziej!
- Anubis, przerzućmy ich - zarządził blondyn. Pokiwałem głową i uderzyłem jednego nietoperza, który zaczął mnie gryźć w szyję jak jakiś niedorobiony wampir. Przeskoczyłem nad wyrwą i wyciągnąłem ręce, gotów łapać dzieciaki, kiedy Bata mi je poda. Wziął Thalię za ramiona, zamachnął się i rzucił ją w moją stronę. Udało mi się chwycić jej dłonie w ostatniej chwili. Panikowała i rwała się, więc ciężko było ją utrzymać tak, żeby nie spadła prosto na jeden z kamiennych kolców. Przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem na ułamek sekundy, mając nadzieję, że to ją nieco uspokoi. Tylko, że coś się nie udało i się przyczepiła mojej ręki jak dziecko matki. Nie umiem powiedzieć, co jej odbiło, ale nie miałem czasu się nad tym zastanawiać, bo Bata już szykował się do przeskoku, trzymając Jirou i musiałem ich asekurować. Blondyn wziął rozbieg i wybił się trochę za wcześnie jak na mój gust. Wszystko wyglądało jak w zwolnionym tempie. Zwłaszcza chwila, w której Jirou spojrzał w dół. Jęknął coś i zluzował uścisk. W ten sposób ześlizgnął się z pleców Baty i runął w dół. Złapałem przyjaciela za rękę nim on też spadł. Myśleliśmy, że już po naszym młodym magu, ale kiedy zerknęliśmy w dół, Thalia wskazała coś palcem i zawołała:
- Hej! Patrzcie, złapał się!
Skierowaliśmy spojrzenia za jej palcem. Rudy trzymał się kurczowo występu na kolumnie podtrzymującej most, ale wyglądał jakby miał zaraz spaść. Bata niewiele myśląc zawisł na krawędzi i zsunął się do dzieciaka. Zatrzymał się parę metrów nad nim, puścił jedną ręką i wyciągnął ją do niego.
- Jirou, łap mnie za rękę - rozkazał mocnym głosem. Lawa pod nimi wyglądała jakby tylko czekała, aż omsknął im się dłonie i wpadną prosto w jej niewysokie fale. Rudy spojrzał przestraszony w górę. Płakał, ale sięgnął jedną ręką, żeby chwycić blondyna. Ich palce dzieliło tylko kilka milimetrów, a i tak było to za dużo. Rudy zaczął się obsuwać w dół. Bata przeskoczył na sąsiednią kolumnę nieco niżej, a potem wrócił na tę co Jirou, ale tym razem wylądował pod nim. Ruszył w górę, zgarniając po drodze chłopaka.
Już byli blisko nas, kiedy skalny występ ukruszył się pod stopami Baty. Wyrzucił Jirou w górę, a ja nawet na to nie zważałem. Zignorowałem rudego, więc Thalia musiała go złapać. Ja wychyliłem się jak najdalej mogłem, usiłując złapać Batę. Ale nie zdążyłem. Osunął się prawie na sam dół tak nisko, że magma już przypalała mu podeszwy butów. Zrzuciłem kurtkę z pleców i skoczyłem z mostu. Jedyne co mi przeszkodziło, to te dwa dzieciaki, które złapały mnie za ramiona zanim opadłem za nisko. Zacząłem się szarpać. Thalia i Jirou wciągnęli mnie na skałę, podnieśli moją kurtkę i opędzając się od nietoperzy, wyprowadzili mnie z pieczary Urwiska.
- Bata! Puśćcie mnie! Jeszcze mogę go uratować! - krzyczałem w dalszym ciągu się szarpiąc, a mój głos powoli przechodził w pisk. Nie mogłem pozwolić spalić Baty żywcem. Straciłem już Akera, Baty nie oddam.
- Anubis! Nie uda ci się - powiedziała spokojnie Thalia, przygryzając wargi i powstrzymując łzy.
- Nie poddam się tak łatwo! Puść mnie, to się przekonasz! Uratuję go!
- An! Uspokój się - prosił Jirou, strzelając w sufit, żeby zasypać nietoperzom drogę do nas. Na sekundę zamilkłem, mając nadzieję, że usłyszę jak Bata odgarnia głazy. Jednak za rumowiskiem doszedł do mnie tylko syk palonego ciała. Mój Bata… Set mi za to zapłaci. To wszystko przez niego. Zemszczę się. Ale nie teraz.
Usiadłem na kamieniach, opuszczając wzrok na ziemię. Straciłem już wszystko. Ra odebrał mi matkę, a Set najbliższych przyjaciół.
- To się tak nie skończy - zastrzegłem. - Odzyskam ich i nigdy więcej ich nie stracę. Pilnujcie się Akera.
- Przecież Aker…
- Pilnujcie się go - powtórzyłem ze złością. Skinęli głowami.
Po kilkunastu minutach ruszyliśmy w dalszą drogę. Musiałem poświęcić chwilę, żeby się pozbierać.
Usiadłem na skalnej posadzce, patrząc jak Bata i Jirou rozwalają strop, żeby zasypać skorpionom drogę. To właśnie ich myślenie: “Zawalmy korytarz, to nas nie dogonią, a Aker niech sobie tam zginie i nie ma szansy na ucieczkę”. Znienawidziłem ich za to. Aker mógłby uciec, gdyby nie rozwalali sufitu. Tak ma drogę odciętą i z jednej, i z drugiej strony. Robiłem wszystko, żeby zapewnić mu ochronę, a on to wszystko zrujnował dając się za nas pożreć krwiożerczym skorpionom. Cały Aker. Jak ma zginąć to w wyjątkowy sposób.
Poczułem, jak Thalia mnie obejmuje za ramiona. Przytuliła się i zamknęła oczy, do których cisnęły się łzy. Pozwoliłem jej tak siedzieć, żeby poczuła się lepiej. W sumie nie było tak źle. Zrobiło mi się cieplej i zrozumiałem, o czym mówił Bata. Naprawdę mnie pokochała. Pogłaskałem ją po głowie jedną ręką, a drugą wyciągnąłem z kieszeni wisiorek od Akera. Przez pięć tysięcy lat zdążył zmatowieć, ale pamiętałem jak dziś, jak wyglądał, gdy go dostałem. Onyks, z którego jest wykonany, lśnił wypolerowany i nasmarowany oliwą dla blasku, a rubiny w roli oczu psa były jeszcze dwa. Przez ten długi czas jedno oko gdzieś się zawieruszyło. Chwyciłem rzemyk wisiorka i założyłem go na szyję. Czas się pozbierać i wykonać zadanie, które zaczęliśmy razem. Dla Akera.
- Dla Akera… - szepnęła mi do ucha Thalia. Spojrzałem na nią zaskoczony, a potem przeniosłem wzrok na chłopaków. Patrzyli na mnie uśmiechając się słabo przez łzy. Wszyscy płakali. Cała trójka. Ale uśmiechali się dla mnie, żeby mnie pocieszyć. To ostatnie zdanie musiałem chyba wypowiedzieć na głos, skoro powtórzyli je za mną. Po paru minutach dopiero zorientowałem się, czemu mimo smutku starają się być pogodni. Ja też płakałem. Dziwne, że nie byłem tego świadom, ale to prawda. Miałem mokrą od łez twarz. Blondynka otarła mi policzki rękawem koszuli, a Jirou oddał mi moją kurtkę. Byłem im wdzięczny za tę troskę, którą mi okazywali, ale nie umiałem tego wyrazić. Na szczęście nie musiałem, bo doskonale wiedzieli, że to by było dziwne, gdybym podziękował. Heh…
Dotarliśmy do kolejnej jaskini. Mojej najmniej ulubionej, bo przypomniała mi kolejkę pod Paryżem. Ogniwo pieczar wiodących do Magmowych Jezior nazwane Urwiskiem Straconych Dusz. Ta grota była chyba najstraszniejszą rzeczą jaką Jirou kiedykolwiek widział. Tak przynajmniej to wyglądało w jego myślach, do których niechcący znowu zyskałem dostęp. Mi też się nie bardzo podobał ten widok. Wejście i wyjście z tej jaskini były położone od siebie co najmniej kilka kilometrów, a łączył je tylko niestabilny, pokruszony most ze skał wulkanicznych, otoczony przez głębokie morze czystej magmy wypływającej bezpośrednio z jądra planety. Gdyby tak mieć żaroodporny kombinezon o wytrzymałości do ponad dwudziestu tysięcy Kelwinów, można by przez tę magmę dopłynąć do jądra Ziemi. Ale wracając do jaskini: nie dość, że most jest otoczony przez lawę to jeszcze z tej lawy wyrastają ostre jak zęby piranii kamienne kolce, na których wiszą przebite na wylot szkielety. Dlatego nazywa się to Urwiskiem Straconych Dusz. Ktokolwiek tędy spróbuje przejść, ześlizgnie się z mostu i albo usmaży się żywcem w magmie, albo nadzieje się na kolec i tak zakończy swoją bezwartościową egzystencję. Większość tych trupów tutaj to samobójcy, dlatego są straceni. Dla nich na sądzie w sali Ozyrysa nie ma litości i natychmiast Ammit pożera ich serca. W sumie Urwisko to jedyne miejsce, w którym napadają mnie mdłości. Wysoko i strasznie, a na suficie wiszą takie same ostre kolce jak w magmie. Plus miliardy nietoperzy. Brr… nie lubię ich. Mają takie błoniaste skrzydła i długie palce. Ale są całkiem w porządku, porównując je do węży.
- Niedobrze mi - mruknęła Thalia, nachylając się nad krawędzią. Obejrzałem się chcą zobaczyć jak Jirou sobie radzi z takim położeniem i doszedłem do wniosku, że sobie wcale nie radzi. Przechylił się za najwyższą skałę w pobliżu i wymiotował. Biedny chłopak. Poniosę go. Bata spojrzał na mnie zdziwiony.
- Ty, weź się tak nie patrz, bo ci oczy z orbit wypadną - poradziłem, a on się uśmiechnął.
- Ja go będę niósł - powiedział tylko, biorąc rudego na plecy. Mały wyglądał jakby mu flaki wypadły razem z treścią żołądkową. Był blady i chyba nawet nie zauważył, kiedy Bata go podniósł i wszedł na most. Zamknąłem mu oczy, żeby w razie jakiego wypadku nie spojrzał w dół, bo mogłoby się to skończyć tragicznie. I dla niego, i dla Baty. Puściłem Thalię przed sobą, a sam poszedłem na końcu. Most był tak wąski, że nie dało się iść jedno obok drugiego, więc szliśmy gęsiego. Miał jakiś metr szerokości, metr grubości i wiele kilometrów długości. Co jakiś czas podpierały go kamienne kolumny i chyba tylko dzięki temu jeszcze się nie zawalił.
Bata ani razu się nie zachwiał idąc po moście z obciążeniem, za to Thalia co kilka minut prawie spadała do lawy i musiałem ją łapać. Śmiertelnicy i ta ich beznadziejna równowaga. Już słoń by sobie lepiej poradził na takiej równoważni niż ona. Szedłem blisko niej, trzymając ją za ramiona, żeby nie zleciała z mostu. Nie odzywaliśmy się w obawie, że obudzimy nietoperze. I Jirou, który jakoś po jednej trzeciej drogi zasnął. Tak było lepiej; przynajmniej nie wiedział, że od śmierci dzieli go tylko Bata. Dziwna sprawa. Czułem się szczęśliwy idąc do grobu Arnolda Depputiego, gdzie najpewniej czekała mnie śmierć. Lub zwycięstwo. Liczyłem na to drugie, ale wiedziałem, że pierwsze ma większe szanse spełnienia.
- Trzymaj się Akera - szepnąłem nagle Thalii do ucha. Zatrzymała się tak gwałtownie, że wpadłem na nią i straciłem równowagę. O mały włos nie wpadliśmy do magmy, ale na szczęście Bata ma refleks i odwrócił się szybko, by nas złapać. Nie spodobało mi się, że trzyma Jirou na ramieniu jedną ręką, drugą trzyma wyślizgującą się dłoń przerażonej Thalii, a ja wiszę na końcu tego żywego łańcucha, ściskając jej drugą rękę. Blondyn wciągnął nas z powrotem na most, patrząc na nas z wesołą miną. Zgrabnie przepchnąłem obok niego Thalię i poszedłem za nią. Kiedy się obejrzałem, Bata odstawiał Jirou na most, bo rudy się obudził. Dobrze przynajmniej, że nie spanikował na wejściu. Po paru minutach każde z nas szło o własnych siłach. Thalia miała mętlik w głowie, a Jirou usilnie starał się nie patrzeć w dół. To było zabawne, tak słuchać ich obaw i przemyśleń na różne tematy. Najzabawniejsze, że znalazłem w pamięci przyjaciół rozmowę o mnie. Chłopcy byli wtedy w samolocie i mówili o przeszłości. Bata nazwał mnie radosnym i przyjaznym. No, nie wierzę! Ja? Dostanie mu się. I to porządnie. Jak go dorwę…
Rozległ się pisk. Podniosłem głowę. Thalia poślizgnęła się i spadła z krawędzi mostu. Złapała się palcami i mnie wołała. Przez parę sekund nie rozumiałem, czemu tak krzyczy. Dopiero, gdy Bata mnie pchnął do przodu, rzuciłem się, żeby ratować dziewczynę. Chwyciłem ją za nadgarstek zanim spadła do magmy. Oboje już staliśmy stabilnie na kamieniach, a wtedy Jirou wrzasnął na nas, że krzyki Thalii obudziły nietoperze. Spojrzałem w górę i rzeczywiście. Całe stado gacków pikowało na nas piszcząc jak oszalałe. Popędziłem blondynkę przodem. Wszyscy rzuciliśmy się do ucieczki, bo te głupie nietoperze widocznie nas atakowały. Opędzaliśmy się od nich chyba pół godziny, zanim zobaczyliśmy wreszcie wyjście z jaskini. Na samą końcówkę mostu przyspieszyliśmy, ale Thalia nagle zahamowała, pokazując mi wyrwę, której nie dało się ominąć. Bata kazał nam skakać.
- Na mózg ci padło?! - zwróciła się do niego Thalia z przerażeniem w oczach. - Nie skoczę ci nad tym, a Jirou to tym bardziej!
- Anubis, przerzućmy ich - zarządził blondyn. Pokiwałem głową i uderzyłem jednego nietoperza, który zaczął mnie gryźć w szyję jak jakiś niedorobiony wampir. Przeskoczyłem nad wyrwą i wyciągnąłem ręce, gotów łapać dzieciaki, kiedy Bata mi je poda. Wziął Thalię za ramiona, zamachnął się i rzucił ją w moją stronę. Udało mi się chwycić jej dłonie w ostatniej chwili. Panikowała i rwała się, więc ciężko było ją utrzymać tak, żeby nie spadła prosto na jeden z kamiennych kolców. Przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem na ułamek sekundy, mając nadzieję, że to ją nieco uspokoi. Tylko, że coś się nie udało i się przyczepiła mojej ręki jak dziecko matki. Nie umiem powiedzieć, co jej odbiło, ale nie miałem czasu się nad tym zastanawiać, bo Bata już szykował się do przeskoku, trzymając Jirou i musiałem ich asekurować. Blondyn wziął rozbieg i wybił się trochę za wcześnie jak na mój gust. Wszystko wyglądało jak w zwolnionym tempie. Zwłaszcza chwila, w której Jirou spojrzał w dół. Jęknął coś i zluzował uścisk. W ten sposób ześlizgnął się z pleców Baty i runął w dół. Złapałem przyjaciela za rękę nim on też spadł. Myśleliśmy, że już po naszym młodym magu, ale kiedy zerknęliśmy w dół, Thalia wskazała coś palcem i zawołała:
- Hej! Patrzcie, złapał się!
Skierowaliśmy spojrzenia za jej palcem. Rudy trzymał się kurczowo występu na kolumnie podtrzymującej most, ale wyglądał jakby miał zaraz spaść. Bata niewiele myśląc zawisł na krawędzi i zsunął się do dzieciaka. Zatrzymał się parę metrów nad nim, puścił jedną ręką i wyciągnął ją do niego.
- Jirou, łap mnie za rękę - rozkazał mocnym głosem. Lawa pod nimi wyglądała jakby tylko czekała, aż omsknął im się dłonie i wpadną prosto w jej niewysokie fale. Rudy spojrzał przestraszony w górę. Płakał, ale sięgnął jedną ręką, żeby chwycić blondyna. Ich palce dzieliło tylko kilka milimetrów, a i tak było to za dużo. Rudy zaczął się obsuwać w dół. Bata przeskoczył na sąsiednią kolumnę nieco niżej, a potem wrócił na tę co Jirou, ale tym razem wylądował pod nim. Ruszył w górę, zgarniając po drodze chłopaka.
Już byli blisko nas, kiedy skalny występ ukruszył się pod stopami Baty. Wyrzucił Jirou w górę, a ja nawet na to nie zważałem. Zignorowałem rudego, więc Thalia musiała go złapać. Ja wychyliłem się jak najdalej mogłem, usiłując złapać Batę. Ale nie zdążyłem. Osunął się prawie na sam dół tak nisko, że magma już przypalała mu podeszwy butów. Zrzuciłem kurtkę z pleców i skoczyłem z mostu. Jedyne co mi przeszkodziło, to te dwa dzieciaki, które złapały mnie za ramiona zanim opadłem za nisko. Zacząłem się szarpać. Thalia i Jirou wciągnęli mnie na skałę, podnieśli moją kurtkę i opędzając się od nietoperzy, wyprowadzili mnie z pieczary Urwiska.
- Bata! Puśćcie mnie! Jeszcze mogę go uratować! - krzyczałem w dalszym ciągu się szarpiąc, a mój głos powoli przechodził w pisk. Nie mogłem pozwolić spalić Baty żywcem. Straciłem już Akera, Baty nie oddam.
- Anubis! Nie uda ci się - powiedziała spokojnie Thalia, przygryzając wargi i powstrzymując łzy.
- Nie poddam się tak łatwo! Puść mnie, to się przekonasz! Uratuję go!
- An! Uspokój się - prosił Jirou, strzelając w sufit, żeby zasypać nietoperzom drogę do nas. Na sekundę zamilkłem, mając nadzieję, że usłyszę jak Bata odgarnia głazy. Jednak za rumowiskiem doszedł do mnie tylko syk palonego ciała. Mój Bata… Set mi za to zapłaci. To wszystko przez niego. Zemszczę się. Ale nie teraz.
Usiadłem na kamieniach, opuszczając wzrok na ziemię. Straciłem już wszystko. Ra odebrał mi matkę, a Set najbliższych przyjaciół.
- To się tak nie skończy - zastrzegłem. - Odzyskam ich i nigdy więcej ich nie stracę. Pilnujcie się Akera.
- Przecież Aker…
- Pilnujcie się go - powtórzyłem ze złością. Skinęli głowami.
Po kilkunastu minutach ruszyliśmy w dalszą drogę. Musiałem poświęcić chwilę, żeby się pozbierać.
sobota, 6 kwietnia 2013
"Krwiożercze skorpiony" (Bata)
Rozdział ze specjalną dedykacją dla Aori! ;*
Na razie jedyny rozdział z perspektywy Baty, dlatego taki wyjątkowy i dla osoby, która ma Batę na pierwszym miejscu w klasyfikacji xD
Dzięki, że jesteś! ^.^
--------------------------------------------------
No! Mamy Pióro Prawdy, lotos, neczeri i Anubisa. Możemy iść po Sarkofag, a potem dopiero martwić się o to, co trzeba będzie zrobić z tymi przedmiotami.
Magmowe Jeziora to właściwie jeden duży zbiornik z lawą wypływającą prosto z jądra Ziemi. Na nim znajduje się jakieś milion niewielkich wysepek, które są ułożone tak gęsto, że wygląda to jakby mniej było magmy. Wszędzie jest gorąco i czerwono, z sufitu zwieszają się stalaktyty, a podłoże jest bardzo niestabilne. Taki widok rozciąga się niezmiennie przez wiele kilometrów. Przechodzi się z jaskini do jaskini, a każda z nich ma mnóstwo tajemnic i pułapek, więc cudem będzie jeśli na nic nie wpadniemy. Anubis nad przeniósł do pierwszej pieczary.
- Czemu nie teleportujemy się od razu do grobowca? - spytała Thalia. Aker spojrzał na nią jak na głupią. Więcej taktu chybaby go zabiło.
- Bo to miejsce jest strzeżone przez magię Arnolda Depputiego, największego maga świata wszechczasów - powiedział spokojniej niż się spodziewałem, oceniając jego humor po minie, którą zrobił. - Jeśli spróbujemy dostać się tam za pomocą czarów, nie będziemy mieć szans na przeżycie. Czas poudawać normalnych turystów.
Słowo “normalny” w jego ustach brzmiało wyjątkowo gorzko. Uśmiechnął się szeroko. Nie rozmawialiśmy za dużo, podczas tej bezkresnej wędrówki przez Podziemie. Anubis wcale się nie odzywał. Ciągle był zdezorientowany po walce z wężem. Nie zdążył umrzeć zanim się pojawiliśmy, ale mógł mieć omamy, które mogły go zmylić. Coś musiało mu się przydarzyć, co go rozproszyło. Na twarzy Akera cały czas majaczył delikatny, dumy uśmiech, czego nie widziałem od dawna. Tak długo się nie śmiał, że dziwnie się czułem, idąc obok niego, kiedy miał dobry humor. Co mnie zastanawiało, to to, że co chwila zmieniał zdanie, kogo popiera. A skoro ja byłem tym zdziwiony, to co musieli czuć Thalia i Jirou, zagubieni w świecie bogów; wplątani w ich wojnę. Spojrzałem na dwójkę dzieciaków. Oboje wyglądali na zmęczonych. Chciałbym im pomóc i odesłać ich do domu, gdzie nie musieliby się o nas martwić. Ale nie było szansy, żeby blondynka zostawiła teraz Anubisa. Polubiła go. To się dało wyczuć bez najmniejszego problemu. Sam jej uśmiech i błysk w oku, gdy na niego patrzyła. Ech, co się dziwić? Szakal to marzenie wszystkich dziewczyn.
- Aker, możesz nam coś wyjaśnić? - odezwał się Jirou. Czerwonowłosy zerknął na niego spod przymkniętych powiek.
- Hm, a co takiego?
- Na początku groziłeś Anubisowi i traktowałeś go jak zdrajcę, potem mówiłeś, że za nim tęsknisz, później go zaatakowałeś, a potem uratowałeś mu życie - wyliczała Thalia na palcach. - Zdobyliście razem neczeri, pomogłeś nam z kwiatem lotosu i nas zdradziłeś. A teraz znów nam pomagasz. To jak to w końcu z tobą jest? Kogo popierasz?
Aker nie odpowiedział. Udawał, że nie usłyszał pytania dziewczyny, ale w końcu powiedział, że wyjaśni to innym razem. Ale oni się zaparli i stanęli mu na drodze, grożąc, że dopóki się nie zdecyduje, to go nie puszczą w dalszą drogę. Spojrzał na nich znudzony. Podniósł Thalię za ramiona i przestawił ją na bok, zaś Jirou po prostu odepchnął lekko na bok. Poszedł spokojnie przed siebie z wysoko uniesioną głową. Dzieciaki patrzyły na niego z otwartymi ustami, a Anubis zaczął się śmiać. Cicho, ale jednak się zaśmiał. Zauważyłem, że bogów bawi zupełnie co innego niż śmiertelników. Choć mnie bawią i boskie żarty, i te ziemskie. Czy to oznaczało, że jestem bardziej ludzki od pozostałych? Może tak, może nie. Nie obchodziło mnie to; cieszyłem się, że mam takich towarzyszy podróży w tak żałosnych chwilach.
Wiele rzeczy chodziło mi po głowie, podczas tej wędrówki. Tak dużo myśli krążyło, mnóstwo magii się we mnie kumulowało. Kiedy szliśmy i nigdzie nie dochodziliśmy ogarnęła mnie złość. Przez przypadek uderzyłem piorunem w skalną ścianę, która zatrzęsła się i posypała nam na głowy kamienie. Pchnąłem przyjaciół do przodu. Wpadliśmy do kolejnej pieczary, a wyjście z niej zostało zasypane. Mogliśmy teraz iść tylko na przód. Aker pokręcił głową, nieświadomie sięgając do kabury. Prychnąłem śmiechem.
- Aker, czy jesteś świadom, że nadal masz skute ręce? - spytałem z rozbawieniem. Czerwonowłosy spojrzał na swoje nadgarstki i wzruszył ramionami. Anubis wyciągnął neczeri zza cholewki buta. Jednym zamachem rozciął ogniwa. Kajdanki opadły na ziemię ze stukotem. Aker rozmasował nadgarstki. Poszliśmy dalej. Przeprosiłem przyjaciół za ten niewielki wybuch złości, przez który jaskinia zawaliła nam się na głowy. Z każdym kolejnym krokiem Jirou trząsł się bardziej, Thalia była bardziej zielona na twarzy, Anubis coraz bledszy, a ja sam czułem się słabiej. To ta moc magów. Osłabia nas, bo wie, po co idziemy. Tylko skąd to wie. Chwila! Thalia użyła imienia Anubisa. Jakieś dwie godziny temu, to prawda, ale użyła. Gdzie słudzy Seta? Czemu nikt nas nie napada? A właściwie, co ja narzekam? Im mniej kłopotów, tym lepiej dla nas. Cóż, nieważne. Za dużo gadam. Rany boskie, ja to muszę iść się leczyć!
Kolejne godziny później przeszliśmy do kolejnej jaskini. Mniejszej i jaśniejszej niż poprzednia. Cała była z węgla; tylko z sufitu zwieszały się korundowe nacieki. Takie rubinowe stalaktyty. Anubis zarządził postój, widząc, że Jirou ledwo powłóczy nogami. Na słowa “Zatrzymujemy się”, rudy w ciągu sekundy prasnął twarzą o podłoże. Nawet nie jęknął z bólu. Od razu zaczął chrapać. Zrobiło mi się go żal. Przeniosłem go w bardziej ludzkie miejsce, to znaczy do skał, które układały się w coś w rodzaju kołyski. Położyłem go między nimi i przykryłem kurtką, którą podał mi Anubis. Nie wierzyłem, że oddał swój skórzany “skarb”, żeby ogrzać tego małego dzieciaka. Thalia siadła przy Akerze. Byliśmy bardzo blisko jądra Ziemi, a mimo to od podłoża nie ciągnęło ciepło, lecz zimno. Dziewczyna trzęsła się. Czerwonowłosy objął ją więc ramieniem. Wtuliła się w niego jak niemowlę w pierś matki. Anubis odszedł od nas kawałek, żeby wznieść wokół nas mocną tarczę z zaklęć ochronnych. Utworzyłem tuż przed dwójką skulonych kulę ognia, aby ich ogrzać. Poszedłem do Anubisa.
- Martwisz się? - spytałem, zbliżając się do niego powoli. Pokręcił głową i rzucił przez ramię spojrzenie na Akera oraz Thalię… choć głównie na Akera.
- Nie. Zastanawiam się, czy mogę w pełni wam ufać - wyjaśnił cicho. Poczułem się odrobinę urażony, o czym nie omieszkałem mu powiedzieć. Rozbawiło go moje oburzenie. Uśmiechnął się ponuro, kładąc mi rękę na ramieniu.
- Wiesz, że ci ufam. Mówiłem o Akerze i tych dzieciakach.
- Myślałem, że się z nimi zaprzyjaźniłeś - oświadczyłem, myśląc o tym, jak Jirou by się przejął, gdyby An powiedział mu w twarz, że go nie lubi.
- “Przyjaźń” to szerokie pojęcie, Bata, i dobrze o tym wiesz - zauważył. - Na zaprzyjaźnienie się z tobą oraz Akerem potrzebowałem tysięcy lat. A Thalia i Jirou to śmiertelne dzieci, które ktoś zastraszy, żeby zrobiły, co im się rozkaże.
- I myślisz, że Thalia, by cię wydała? Jesteś ślepy, czy co? Ona cię kocha - poinformowałem go szeptem, żeby blondynka nie usłyszała, że o niej rozmawiamy. Wpatrywałem się w niego, a on we mnie. Nie wyglądał na zaskoczonego, ale jednak się trochę zdziwił.
- Kocha? - powtórzył kręcąc głową. - To też za duże słowo. Nie kocha mnie. Oddałem ją Setowi bez skrupułów.
- Żeby chronić jej życie - przypomniałem.
- Zostawiłem ją i Jirou na pustyni, choć wiedziałem, że na pewno umrą tam z głodu lub pragnienia.
- Żeby chronić ich życie.
- Pozwoliłbym ich zabić, jeśli miałoby to mnie ocalić - upierał się.
- Tu już troszkę przeginasz, bo jestem pewien, że tak byś nie zrobił - zaśmiałem się z niedowierzaniem. Pamiętałem, co odpowiedział podczas testu Pióra Prawdy i że go nie spaliło, ale głęboko wierzyłem, że nie mógłby wydać przyjaciół, żeby ratować siebie. - Anubis, jesteś jaki jesteś. Ale tylko dlatego, że sobie tak wmawiasz. Znam prawdziwego ciebie. Prawdziwy ty nie pozwoliłby tknąć tych dzieci nawet palcem. Bo jest w tobie więcej matki niż ojca.
- Daj spokój, Bata. Obaj znamy prawdę. Jestem…
- … dupkiem - dokończyłem z powagą. - To racja, nikt nie będzie się z tym spierać. Ale gdybyś się trochę nad sobą zastanowił, ludzie mogliby uznać cię za dobrego człowieka. Poświęciłbyś wszystko, by nas chronić.
Uśmiechnął się jeszcze bardziej ponuro. Przytulił mnie nieśmiało (chociaż do niego pasowałoby lepiej słowo: niechętnie) i poprowadził do Akera oraz Thalii. Siedliśmy naprzeciwko nich. Zanim jeszcze się do końca usadził, bez wstępu oświadczył naszej trójce:
- Jestem tym, którego potrzebują Set oraz Horus, aby spełnić swój plan. Muszę zginąć, żebyście mogli bezpiecznie aktywować zaklęcie Zamknięcia.
- Ależ, Szakal! - zawołał Aker zrywając się na nogi. - Przecież to nie ty, tylko…!
Anubis uciszył go samym spojrzeniem i przypomniał nam, że do zaklęcia jest potrzebna krew syna Ciemności, którym jest on. Thalia zapytała, dlaczego musi umrzeć, żebyśmy mogli rzucić czar. Wyjaśnił, że nie musi ginąć, by rzucić zaklęcie, ale żeby Set i Horus nie mogli rzucić swojego. A jeśli zginie, to krew nie będzie mu potrzebna, więc będziemy mogli ją na spokojnie wziąć. Dziewczyna wciąż chciała się kłócić, ale tym razem to Aker ją musiał uciszać. Nie pozwolił jej sprzeczać się z Szakalem. Wszyscy trzej wiedzieliśmy, że Set nas podsłuchuje, a jej wrzaski na pewno zwracały uwagę innych bogów. Anubis przyznawał się do swojej roli w planie Seta, żeby odciągnąć go od nas. Tym samym poświęcał siebie, żeby chronić przyjaciół.
- Musisz zginąć? - jęknęła Thalia, przygryzając wargi. - Nie ma innego wyjścia?
- Nie - powiedział bez emocji. - Zginę, wy zrobicie co trzeba i wszystko się dobrze skończy; wszyscy będą szczęśliwi.
- Nie wszyscy - załkała, wstała i odeszła. Rzuciłem mu wymowne spojrzenie, a on warknął na mnie, żebym nawet nie komentował. Skinąłem głową. Poszedł za dziewczyną, wyjaśnić jej, dlaczego chce się poświęcić. Wątpiłem, czy to zrozumie, ale nie odzywałem się zgodnie z zaleceniem. Aker bardzo się zmartwił słowami Ana. Nie wiem, czy tymi, w których mówił o swojej śmierci, czy bardziej tymi, w których wyjaśniał, że jest najpotężniejszą istotą we wszechświecie.
- On kłamie - odezwał się po kilkunastu minutach ciszy. Podniosłem na niego zaskoczony wzrok. Nigdy nie zarzucał Anubisowi kłamstwa. Zdradę, bezczelność i inne takie bardzo często, ale nigdy kłamstwa. Ale jeszcze bardziej się zdziwiłem, kiedy dostrzegłem na twarzy Akera łzy. Złości, smutku, żalu czy czego tam innego… nieważne… to były łzy.
- O czym ty mówisz?
- On kłamie. Nie o jego… Nie pozwoli się zabić. Nie da się ruszyć Setowi - oświadczył czerwonowłosy, patrząc na Anubisa kłócącego się z Thalią paręnaście metrów od nas. - Prędzej sam nas zabije, niż poświęci się dla ratowania świata i nas.
- Aker - wywróciłem oczami. - Szakal tysiąc lat buntował się przeciw nam, swojej rodzinie i pozostałym bogom, żeby ratować wszelkie istnienie. Myślisz, że teraz pozwoli, żeby tę jego walkę szlag trafił? To Anubis, znasz go.
- Tak. I właśnie dlatego wiem, że nie da się zabić, choćby od tego zależało nasze życie.
Wydawało mi się, że na początku Aker chciał powiedzieć coś innego, niż to, że An nie pozwoli sobie umrzeć. Nie mogłem mu jednak wytknąć, że wiem, że coś kręci, bo za moimi plecami rozległ się jakiś nieprzyjemny chrobot. Odwróciłem się. Powoli zbliżała się do mnie co najmniej setka skorpionów. Zadrżałem. Wstałem i cofnąłem się do Akera, który natychmiast kopniakiem odesłał kilkanaście pajęczaków trzy metry w tył. Ale pojawiały się nowe. Było ich coraz więcej i więcej. Przykucnąłem przy kamiennej kołysce, potrząsając Jirou. Obudziłem go i natychmiast wytłumaczyłem, że musimy uciekać. Zapytał czemu, więc pokazałem mu miliony skorpionów gromadzących się wokół nas. Rozległ się wrzask Thalii. Ją i Anubisa też oblazły. Cisnąłem w nie piorunem.
- Biegniemy! - rozkazałem, ciągnąc maga za rękę do wyjścia z jaskini. An i dziewczyna rzucili się za nami. Aker chwilę jeszcze odpędzał skorpiony, żeby dać nam czas na ucieczkę, po czym również się obrócił i zaczął nas gonić. Chrobot zaczął cichnąć. Odwróciłem się. Pajęczaki przestały nas gonić, tylko utworzyły między nami a Akerem mur. Uwięziły go, bo chyba właśnie takie miały zadanie. Chciałem pobiec przyjacielowi na ratunek, lecz Jirou mnie zatrzymał, zapierając się piętami w ziemię. Patrzył na mnie spanikowany.
- Uciekajmy! - poprosił. - Aker da sobie radę! Proszę cię, Bata! Uciekajmy!
- Ale Aker… - nie mogłem go tam zostawić. Przecież taka ilość jadu zabije nawet tak wytrwałego boga jak Aker. Anubis też się wyrywał Thalii, żeby ratować czerwonowłosego. Rozległ się strzał, który zrobił idealnie okrągłą dziurę w murze skorpionów. Zobaczyłem w niej twarz Akera. Uśmiechał się, mimo że pajęczaki obłaziły go już całego.
- Biegnijcie - poruszył bezgłośnie ustami.
- Aker! - wrzasnąłem. Wycelował we mnie pistoletem przez zasklepiającą się wyrwę skorpionów. Zacisnąłem usta i powieki, i pozwoliłem Jirou pociągnąć się za rękę z daleka od przyjaciela. Anubis poszedł po dobroci.
Na razie jedyny rozdział z perspektywy Baty, dlatego taki wyjątkowy i dla osoby, która ma Batę na pierwszym miejscu w klasyfikacji xD
Dzięki, że jesteś! ^.^
--------------------------------------------------
No! Mamy Pióro Prawdy, lotos, neczeri i Anubisa. Możemy iść po Sarkofag, a potem dopiero martwić się o to, co trzeba będzie zrobić z tymi przedmiotami.
Magmowe Jeziora to właściwie jeden duży zbiornik z lawą wypływającą prosto z jądra Ziemi. Na nim znajduje się jakieś milion niewielkich wysepek, które są ułożone tak gęsto, że wygląda to jakby mniej było magmy. Wszędzie jest gorąco i czerwono, z sufitu zwieszają się stalaktyty, a podłoże jest bardzo niestabilne. Taki widok rozciąga się niezmiennie przez wiele kilometrów. Przechodzi się z jaskini do jaskini, a każda z nich ma mnóstwo tajemnic i pułapek, więc cudem będzie jeśli na nic nie wpadniemy. Anubis nad przeniósł do pierwszej pieczary.
- Czemu nie teleportujemy się od razu do grobowca? - spytała Thalia. Aker spojrzał na nią jak na głupią. Więcej taktu chybaby go zabiło.
- Bo to miejsce jest strzeżone przez magię Arnolda Depputiego, największego maga świata wszechczasów - powiedział spokojniej niż się spodziewałem, oceniając jego humor po minie, którą zrobił. - Jeśli spróbujemy dostać się tam za pomocą czarów, nie będziemy mieć szans na przeżycie. Czas poudawać normalnych turystów.
Słowo “normalny” w jego ustach brzmiało wyjątkowo gorzko. Uśmiechnął się szeroko. Nie rozmawialiśmy za dużo, podczas tej bezkresnej wędrówki przez Podziemie. Anubis wcale się nie odzywał. Ciągle był zdezorientowany po walce z wężem. Nie zdążył umrzeć zanim się pojawiliśmy, ale mógł mieć omamy, które mogły go zmylić. Coś musiało mu się przydarzyć, co go rozproszyło. Na twarzy Akera cały czas majaczył delikatny, dumy uśmiech, czego nie widziałem od dawna. Tak długo się nie śmiał, że dziwnie się czułem, idąc obok niego, kiedy miał dobry humor. Co mnie zastanawiało, to to, że co chwila zmieniał zdanie, kogo popiera. A skoro ja byłem tym zdziwiony, to co musieli czuć Thalia i Jirou, zagubieni w świecie bogów; wplątani w ich wojnę. Spojrzałem na dwójkę dzieciaków. Oboje wyglądali na zmęczonych. Chciałbym im pomóc i odesłać ich do domu, gdzie nie musieliby się o nas martwić. Ale nie było szansy, żeby blondynka zostawiła teraz Anubisa. Polubiła go. To się dało wyczuć bez najmniejszego problemu. Sam jej uśmiech i błysk w oku, gdy na niego patrzyła. Ech, co się dziwić? Szakal to marzenie wszystkich dziewczyn.
- Aker, możesz nam coś wyjaśnić? - odezwał się Jirou. Czerwonowłosy zerknął na niego spod przymkniętych powiek.
- Hm, a co takiego?
- Na początku groziłeś Anubisowi i traktowałeś go jak zdrajcę, potem mówiłeś, że za nim tęsknisz, później go zaatakowałeś, a potem uratowałeś mu życie - wyliczała Thalia na palcach. - Zdobyliście razem neczeri, pomogłeś nam z kwiatem lotosu i nas zdradziłeś. A teraz znów nam pomagasz. To jak to w końcu z tobą jest? Kogo popierasz?
Aker nie odpowiedział. Udawał, że nie usłyszał pytania dziewczyny, ale w końcu powiedział, że wyjaśni to innym razem. Ale oni się zaparli i stanęli mu na drodze, grożąc, że dopóki się nie zdecyduje, to go nie puszczą w dalszą drogę. Spojrzał na nich znudzony. Podniósł Thalię za ramiona i przestawił ją na bok, zaś Jirou po prostu odepchnął lekko na bok. Poszedł spokojnie przed siebie z wysoko uniesioną głową. Dzieciaki patrzyły na niego z otwartymi ustami, a Anubis zaczął się śmiać. Cicho, ale jednak się zaśmiał. Zauważyłem, że bogów bawi zupełnie co innego niż śmiertelników. Choć mnie bawią i boskie żarty, i te ziemskie. Czy to oznaczało, że jestem bardziej ludzki od pozostałych? Może tak, może nie. Nie obchodziło mnie to; cieszyłem się, że mam takich towarzyszy podróży w tak żałosnych chwilach.
Wiele rzeczy chodziło mi po głowie, podczas tej wędrówki. Tak dużo myśli krążyło, mnóstwo magii się we mnie kumulowało. Kiedy szliśmy i nigdzie nie dochodziliśmy ogarnęła mnie złość. Przez przypadek uderzyłem piorunem w skalną ścianę, która zatrzęsła się i posypała nam na głowy kamienie. Pchnąłem przyjaciół do przodu. Wpadliśmy do kolejnej pieczary, a wyjście z niej zostało zasypane. Mogliśmy teraz iść tylko na przód. Aker pokręcił głową, nieświadomie sięgając do kabury. Prychnąłem śmiechem.
- Aker, czy jesteś świadom, że nadal masz skute ręce? - spytałem z rozbawieniem. Czerwonowłosy spojrzał na swoje nadgarstki i wzruszył ramionami. Anubis wyciągnął neczeri zza cholewki buta. Jednym zamachem rozciął ogniwa. Kajdanki opadły na ziemię ze stukotem. Aker rozmasował nadgarstki. Poszliśmy dalej. Przeprosiłem przyjaciół za ten niewielki wybuch złości, przez który jaskinia zawaliła nam się na głowy. Z każdym kolejnym krokiem Jirou trząsł się bardziej, Thalia była bardziej zielona na twarzy, Anubis coraz bledszy, a ja sam czułem się słabiej. To ta moc magów. Osłabia nas, bo wie, po co idziemy. Tylko skąd to wie. Chwila! Thalia użyła imienia Anubisa. Jakieś dwie godziny temu, to prawda, ale użyła. Gdzie słudzy Seta? Czemu nikt nas nie napada? A właściwie, co ja narzekam? Im mniej kłopotów, tym lepiej dla nas. Cóż, nieważne. Za dużo gadam. Rany boskie, ja to muszę iść się leczyć!
Kolejne godziny później przeszliśmy do kolejnej jaskini. Mniejszej i jaśniejszej niż poprzednia. Cała była z węgla; tylko z sufitu zwieszały się korundowe nacieki. Takie rubinowe stalaktyty. Anubis zarządził postój, widząc, że Jirou ledwo powłóczy nogami. Na słowa “Zatrzymujemy się”, rudy w ciągu sekundy prasnął twarzą o podłoże. Nawet nie jęknął z bólu. Od razu zaczął chrapać. Zrobiło mi się go żal. Przeniosłem go w bardziej ludzkie miejsce, to znaczy do skał, które układały się w coś w rodzaju kołyski. Położyłem go między nimi i przykryłem kurtką, którą podał mi Anubis. Nie wierzyłem, że oddał swój skórzany “skarb”, żeby ogrzać tego małego dzieciaka. Thalia siadła przy Akerze. Byliśmy bardzo blisko jądra Ziemi, a mimo to od podłoża nie ciągnęło ciepło, lecz zimno. Dziewczyna trzęsła się. Czerwonowłosy objął ją więc ramieniem. Wtuliła się w niego jak niemowlę w pierś matki. Anubis odszedł od nas kawałek, żeby wznieść wokół nas mocną tarczę z zaklęć ochronnych. Utworzyłem tuż przed dwójką skulonych kulę ognia, aby ich ogrzać. Poszedłem do Anubisa.
- Martwisz się? - spytałem, zbliżając się do niego powoli. Pokręcił głową i rzucił przez ramię spojrzenie na Akera oraz Thalię… choć głównie na Akera.
- Nie. Zastanawiam się, czy mogę w pełni wam ufać - wyjaśnił cicho. Poczułem się odrobinę urażony, o czym nie omieszkałem mu powiedzieć. Rozbawiło go moje oburzenie. Uśmiechnął się ponuro, kładąc mi rękę na ramieniu.
- Wiesz, że ci ufam. Mówiłem o Akerze i tych dzieciakach.
- Myślałem, że się z nimi zaprzyjaźniłeś - oświadczyłem, myśląc o tym, jak Jirou by się przejął, gdyby An powiedział mu w twarz, że go nie lubi.
- “Przyjaźń” to szerokie pojęcie, Bata, i dobrze o tym wiesz - zauważył. - Na zaprzyjaźnienie się z tobą oraz Akerem potrzebowałem tysięcy lat. A Thalia i Jirou to śmiertelne dzieci, które ktoś zastraszy, żeby zrobiły, co im się rozkaże.
- I myślisz, że Thalia, by cię wydała? Jesteś ślepy, czy co? Ona cię kocha - poinformowałem go szeptem, żeby blondynka nie usłyszała, że o niej rozmawiamy. Wpatrywałem się w niego, a on we mnie. Nie wyglądał na zaskoczonego, ale jednak się trochę zdziwił.
- Kocha? - powtórzył kręcąc głową. - To też za duże słowo. Nie kocha mnie. Oddałem ją Setowi bez skrupułów.
- Żeby chronić jej życie - przypomniałem.
- Zostawiłem ją i Jirou na pustyni, choć wiedziałem, że na pewno umrą tam z głodu lub pragnienia.
- Żeby chronić ich życie.
- Pozwoliłbym ich zabić, jeśli miałoby to mnie ocalić - upierał się.
- Tu już troszkę przeginasz, bo jestem pewien, że tak byś nie zrobił - zaśmiałem się z niedowierzaniem. Pamiętałem, co odpowiedział podczas testu Pióra Prawdy i że go nie spaliło, ale głęboko wierzyłem, że nie mógłby wydać przyjaciół, żeby ratować siebie. - Anubis, jesteś jaki jesteś. Ale tylko dlatego, że sobie tak wmawiasz. Znam prawdziwego ciebie. Prawdziwy ty nie pozwoliłby tknąć tych dzieci nawet palcem. Bo jest w tobie więcej matki niż ojca.
- Daj spokój, Bata. Obaj znamy prawdę. Jestem…
- … dupkiem - dokończyłem z powagą. - To racja, nikt nie będzie się z tym spierać. Ale gdybyś się trochę nad sobą zastanowił, ludzie mogliby uznać cię za dobrego człowieka. Poświęciłbyś wszystko, by nas chronić.
Uśmiechnął się jeszcze bardziej ponuro. Przytulił mnie nieśmiało (chociaż do niego pasowałoby lepiej słowo: niechętnie) i poprowadził do Akera oraz Thalii. Siedliśmy naprzeciwko nich. Zanim jeszcze się do końca usadził, bez wstępu oświadczył naszej trójce:
- Jestem tym, którego potrzebują Set oraz Horus, aby spełnić swój plan. Muszę zginąć, żebyście mogli bezpiecznie aktywować zaklęcie Zamknięcia.
- Ależ, Szakal! - zawołał Aker zrywając się na nogi. - Przecież to nie ty, tylko…!
Anubis uciszył go samym spojrzeniem i przypomniał nam, że do zaklęcia jest potrzebna krew syna Ciemności, którym jest on. Thalia zapytała, dlaczego musi umrzeć, żebyśmy mogli rzucić czar. Wyjaśnił, że nie musi ginąć, by rzucić zaklęcie, ale żeby Set i Horus nie mogli rzucić swojego. A jeśli zginie, to krew nie będzie mu potrzebna, więc będziemy mogli ją na spokojnie wziąć. Dziewczyna wciąż chciała się kłócić, ale tym razem to Aker ją musiał uciszać. Nie pozwolił jej sprzeczać się z Szakalem. Wszyscy trzej wiedzieliśmy, że Set nas podsłuchuje, a jej wrzaski na pewno zwracały uwagę innych bogów. Anubis przyznawał się do swojej roli w planie Seta, żeby odciągnąć go od nas. Tym samym poświęcał siebie, żeby chronić przyjaciół.
- Musisz zginąć? - jęknęła Thalia, przygryzając wargi. - Nie ma innego wyjścia?
- Nie - powiedział bez emocji. - Zginę, wy zrobicie co trzeba i wszystko się dobrze skończy; wszyscy będą szczęśliwi.
- Nie wszyscy - załkała, wstała i odeszła. Rzuciłem mu wymowne spojrzenie, a on warknął na mnie, żebym nawet nie komentował. Skinąłem głową. Poszedł za dziewczyną, wyjaśnić jej, dlaczego chce się poświęcić. Wątpiłem, czy to zrozumie, ale nie odzywałem się zgodnie z zaleceniem. Aker bardzo się zmartwił słowami Ana. Nie wiem, czy tymi, w których mówił o swojej śmierci, czy bardziej tymi, w których wyjaśniał, że jest najpotężniejszą istotą we wszechświecie.
- On kłamie - odezwał się po kilkunastu minutach ciszy. Podniosłem na niego zaskoczony wzrok. Nigdy nie zarzucał Anubisowi kłamstwa. Zdradę, bezczelność i inne takie bardzo często, ale nigdy kłamstwa. Ale jeszcze bardziej się zdziwiłem, kiedy dostrzegłem na twarzy Akera łzy. Złości, smutku, żalu czy czego tam innego… nieważne… to były łzy.
- O czym ty mówisz?
- On kłamie. Nie o jego… Nie pozwoli się zabić. Nie da się ruszyć Setowi - oświadczył czerwonowłosy, patrząc na Anubisa kłócącego się z Thalią paręnaście metrów od nas. - Prędzej sam nas zabije, niż poświęci się dla ratowania świata i nas.
- Aker - wywróciłem oczami. - Szakal tysiąc lat buntował się przeciw nam, swojej rodzinie i pozostałym bogom, żeby ratować wszelkie istnienie. Myślisz, że teraz pozwoli, żeby tę jego walkę szlag trafił? To Anubis, znasz go.
- Tak. I właśnie dlatego wiem, że nie da się zabić, choćby od tego zależało nasze życie.
Wydawało mi się, że na początku Aker chciał powiedzieć coś innego, niż to, że An nie pozwoli sobie umrzeć. Nie mogłem mu jednak wytknąć, że wiem, że coś kręci, bo za moimi plecami rozległ się jakiś nieprzyjemny chrobot. Odwróciłem się. Powoli zbliżała się do mnie co najmniej setka skorpionów. Zadrżałem. Wstałem i cofnąłem się do Akera, który natychmiast kopniakiem odesłał kilkanaście pajęczaków trzy metry w tył. Ale pojawiały się nowe. Było ich coraz więcej i więcej. Przykucnąłem przy kamiennej kołysce, potrząsając Jirou. Obudziłem go i natychmiast wytłumaczyłem, że musimy uciekać. Zapytał czemu, więc pokazałem mu miliony skorpionów gromadzących się wokół nas. Rozległ się wrzask Thalii. Ją i Anubisa też oblazły. Cisnąłem w nie piorunem.
- Biegniemy! - rozkazałem, ciągnąc maga za rękę do wyjścia z jaskini. An i dziewczyna rzucili się za nami. Aker chwilę jeszcze odpędzał skorpiony, żeby dać nam czas na ucieczkę, po czym również się obrócił i zaczął nas gonić. Chrobot zaczął cichnąć. Odwróciłem się. Pajęczaki przestały nas gonić, tylko utworzyły między nami a Akerem mur. Uwięziły go, bo chyba właśnie takie miały zadanie. Chciałem pobiec przyjacielowi na ratunek, lecz Jirou mnie zatrzymał, zapierając się piętami w ziemię. Patrzył na mnie spanikowany.
- Uciekajmy! - poprosił. - Aker da sobie radę! Proszę cię, Bata! Uciekajmy!
- Ale Aker… - nie mogłem go tam zostawić. Przecież taka ilość jadu zabije nawet tak wytrwałego boga jak Aker. Anubis też się wyrywał Thalii, żeby ratować czerwonowłosego. Rozległ się strzał, który zrobił idealnie okrągłą dziurę w murze skorpionów. Zobaczyłem w niej twarz Akera. Uśmiechał się, mimo że pajęczaki obłaziły go już całego.
- Biegnijcie - poruszył bezgłośnie ustami.
- Aker! - wrzasnąłem. Wycelował we mnie pistoletem przez zasklepiającą się wyrwę skorpionów. Zacisnąłem usta i powieki, i pozwoliłem Jirou pociągnąć się za rękę z daleka od przyjaciela. Anubis poszedł po dobroci.
Subskrybuj:
Posty (Atom)