"Żołnierze, ja jestem Anubis, bóg pogrzebów, pan Podziemia, sługa Ozyrysa. Winniście mi posłuszeństwo, wracajcie do Otchłani Seta"
sobota, 16 marca 2013
"Cel podróży" (Aker)
Wypadłem za okno z zagazowanego pokoju. Uderzyłem o ziemię kaszląc, krztusząc się. Wbiłem nos w pachnącą trawę. Rany, to jak lód na ranę. Słodki zapach roślin pomagał na skutki tego dymu. Nie wierzyłem, że zostawiłem tam Anubisa. Podniosłem się. Muszę sprowadzić pomoc. Przeniosłem się z posesji Seta do ostatniego miejsca, w którym wyczułem obecność Baty. Dom w pobliżu szkoły, do której chodził Anubis zanim ją zjaraliśmy. Drzwi otwarte, przed nimi na chodniku kiepsko zaparkowany chevrolet. Oczywista oczywistość, że to Bata prowadził. Nikt inny tak kiepsko nie prowadzi i nie parkuje. Wpadłem do mieszkania. Już w korytarzu czułem zapach ptactwa. Horus też tu jest. Zakradłem się pod drzwi głównego pokoju, gdzie prowadzono jakąś bardzo interesującą rozmowę.
- Mów kobieto, gdzie Sarkofag! - wrzasnął Horus. Potem usłyszałem pisk kobiety w średnim wieku i Thalii, a zaraz potem krzyki wściekłego Jirou.
- Zostaw moją matkę! Nie dotykaj jej! I wynoś się z mojego domu!
Trzask i chrup. Ktoś rąbnął z impetem w ścianę, za którą się chowałem. I najwyraźniej sobie coś złamał. I znowu Thalia zaczęła się drzeć; wyzywać Horusa od potworów i takich tam gorszych. Dziewczyna dorasta i już wie, że na takie kanalie potrzeba ostrych słów. No, dobrze. Oni niech sobie tu pogadają, a ja się rozejrzę i poszukam broni. Jeśli mamy pomóc Anubisowi, przyda się dobry sprzęt. Przemknąłem się koło drzwi, tak żeby tamta czwórka mnie nie zauważyła i poszedłem w kierunku kuchni. Na ogniu stał garnek z gotującymi się ziemniakami. Wody już prawie nie było, a ziemniaki były przegotowane, więc wyłączyłem gaz. Przegrzebałem wszystkie szuflady i szafki, ale nie znalazłem nic, poza nożami, które swoją drogą były niezbyt ostre. Przeszedłem do sypialni na piętrze. Stało w niej dwuosobowe łóżko. To pewnie pokój rodziców Jirou. Nad komodą wisi portret obejmującej się pary na ślubie. Szczerze: byli pięknymi ludźmi. Mężczyzna miał rude włosy. Na komodzie skrzyżowano ze sobą dwa pistolety Dual RGP Mach 5, a obok leżały dwa pełne magazynki i zapasowe naboje. Rany, taka broń w domu kobiety wychowującej samotnie nieogarniętego, nastoletniego syna? To chore i nieodpowiedzialne. Otworzyłem pierwszą szufladę komody i - tak jak się spodziewałem - zobaczyłem w niej kabury na uda. Założyłem je, zapasowe naboje wrzuciłem do kieszonki, a pistolety zdjąłem z szafki i odbezpieczyłem. Poczułem adrenalinę natychmiast. Broń tak na mnie działa; gdy tylko jej dotknę, czuję się jak w grze komputerowej. Wyszedłem z sypialni i wróciłem pod drzwi salonu, gdzie grupka nieposkładanych ludzi i bogów, wciąż próbowała dojść do porozumienia. Przez kilka minut panowała cisza, a potem tuż przed moją twarzą przeleciał pilot od telewizora. Thalia się darła i kazała wynosić się Horusowi z domu, Bata rozkazywał mu zostawić ich w spokoju, Jirou tylko coś mruczał i jęczał, a jego matka była cicho.
Zajrzałem do pokoju. Blondynka rzucała przedmiotami w sokolego boga, zaś rudy klęczał na podłodze obejmując matkę, która chyba płakała. Bata stał między nimi a Horusem z wyciągniętą dłonią, nad którą unosił się srebrny dym, a wśród niego szalały mini-błyskawice. Uwielbiałem ten numer. Szkoda tylko, że Bata zawsze go zaczynał i nigdy nie kończył. Tym razem jednak miał zdeterminowaną minę, a Horus trzymał w ręce zakrzywiony miecz. Wiecie co? Nie dam im się pozabijać! Od mordowania jestem tutaj ja, a nie oni. Wszedłem powolnym krokiem do pokoju, podnosząc pistolety wycelowane w mojego przyjaciela.
- Cofnij się, Bata, i opuść rękę - rzuciłem, a on patrzył na mnie trochę ze złością, trochę ze zdziwieniem. Dostałem czymś w głowę. Skierowałem jeden z pistoletów w stronę Thalii. - A ty przestań rzucać przedmiotami, bo tu wszystko porozbijasz.
- Najchętniej tobie łeb, zdrajco! - wrzasnęła na mnie. Nacisnąłem spust odsuwając rękę nieco w bok. Kula trafiła w ścianę kilka centymetrów od głowy dziewczyny.
- To było ostrzeżenie. Następnym razem trafię, więc mnie tak nie nazywaj, dla własnego bezpieczeństwa - poradziłem. Zamilkła i opuściła rękę, w której już trzymała kolejne przedmioty do rzucania we mnie. Wydawała się przestraszona tym strzałem tuż obok jej głowy, ale to nie dziwne. Mogłem przez przypadek ją postrzelić i byłoby po sprawie. Dobrze, że umiem się posługiwać bronią.
- Brawo, Akerze - zaklaskał Horus, zbliżając się do mnie. Objął mnie ramieniem. - Czyżby Set dowiedział się, gdzie jestem i przysłał mi pomoc?
- Niezupełnie - odparłem, zrzucając jego rękę. - Sam przyjechałem po pomoc. Dlatego nie przeszkadzaj, tylko odsuń się ode mnie, bo naruszasz moją strefę osobistą.
- To bunt?
- Nie, tylko mi przeszkadzasz - wyjaśniłem, uśmiechając się sztucznie. Korciło mnie, żeby przestrzelić mu łeb. - Bata, rusz się. Bierz Thalię i Jirou, i idźcie do auta. Macie tam na mnie poczekać.
- Co ty knujesz? - spytał podejrzliwie mag, patrząc na mnie wzrokiem mówiącym, że nie zostawi matki z Horusem.
- Idźcie - warknąłem, ignorując jego pytanie. - A ty, panie Horusie, wróć do Seta z wiadomością, że przejmuję więźniów i wyciągnę z nich, gdzie znajduje się Sarkofag - dodałem. Bata wziął Thalię za rękę, podniósł Jirou z podłogi i wyminął mnie z podejrzliwą miną, a ja wciąż w niego celowałem. Wyszli i słyszałem trzask zamykanych drzwi w samochodzie, kiedy do niego wsiadali. Spojrzałem wyczekująco na Horusa, który zmienił się w sokoła i wyleciał przez okno. Kobieta klęcząca na podłodze poprosiła mnie szeptem, żebym pilnował Jirou.
- Nie spadnie mu z głowy nawet włos - obiecałem. Matka Jirou uśmiechnęła się do mnie i popędziła mnie, żebym dołączył do przyjaciół. Skinąłem głową i wypadłem przed dom. Wygoniłem Batę na siedzenie pasażera, a sam siadłem za kierownicą. Podał mi kluczyki. Odpaliłem silnik.
Po dwóch minutach wyjechaliśmy z miasta z prędkością dwustu kilometrów na godzinę. Wjechaliśmy na drogę szybkiego ruchu, a nawet tam przekraczałem prędkość. Zaczęła gonić nas policja. Thalia z tylnego siedzenia darła się na mnie, żebym się zatrzymał.
- Stój, do cholery! Aker!
- Nie mam czasu, spieszę się!
- Aker!
- Thalia! Musimy znaleźć Anubisa zanim zginie! Nie mam czasu na rozmowy z pospólstwem i śmiertelnikami! - krzyknąłem. Bata słuchał naszej kłótni przez kolejne kilometry, a policja nas ścigała bardzo wytrwale jak na zwyczajnych ludzi. Jirou chyba zasnął, bo się nie odzywał i miał zamknięte oczy. W końcu blondyn nie wytrzymał, trzasnął mnie z udo z całej siły i pociągnął hamulec ręczny. Opony zatrzymały się z piskiem, zostawiając na asfalcie czarne ślady. W powietrze uniósł się zapach palonej gumy. Radiowóz zahamował za nami. Opuściłem szybę, mając ochotę wyciągnąć pistolety i wypalić Bacie prosto między oczy. Policjant podszedł do auta.
- Proszę prawo jazdy i dowód rejestracyjny - poprosił rozkazującym tonem. Jestem na tyle szczęśliwym gościem, że dowód wsadzony był do schowka i Bata szybko mi go podał. Ale również jestem na tyle pechowym kolesiem, że prawa jazdy nie zdałem. Policjant domyślił się, że nie mam dokumentów i poprosił mnie, żebym wysiadł, a pozostałym kazał się nie ruszać. Podprowadził mnie do maski auta, oparł o nią moje ręce i zaczął mnie przeszukiwać. Zabrał mi pistolety.
- Wóz jest kradziony? - spytał. Kiwnąłem głową.
- Oczywiście. Sprytny pan jest.
- Nie podlizuj się, złodzieju. Ci ludzie to twoi wspólnicy?
- Nie, powiedziałbym raczej, że zakładnicy. Jestem cmentarną hieną, a oni to mój klucz do największego skarbu z cmentarzy - zażartowałem, stwierdzając, że Anubis czułby się dumny, że nazywam go “skarbem”.
- Więc jesteś aresztowany pod zarzutem plądrowania grobowców.
- Wątpię - syknąłem podnosząc wzrok na Batę, który patrzył na mnie zza szyby. W momencie, gdy kajdanki zatrzasnęły się na moich nadgarstkach, poderwałem ręce i przywaliłem służbiście w szczękę. Zatoczył się do tyłu. Obróciłem się w jego stronę. Kolanem uderzyłem go w żebra. Upadł, a w tym samym czasie z radiowozu wypadło jeszcze dwóch ludzi. Mieli broń. Schyliłem się po swoje pistolety. Tylko był mały problem. Byłem skuty. Wziąłem spluwy i nie wiem jak, ale udało mi się schować je do kabury. Byłem pewien, że na Batę nie mam co liczyć, bo on się nie bije. Zawsze wyszukuje pokojowe i dyplomatyczne rozwiązania. Jirou pewnie też mi nie pomoże, bo to mała ofiara. A Thalia to baba; ona pewnie nie da rady się bić, nawet gdyby chciała. Dwóch policjantów jednocześnie na mnie skoczyło. Jednego odepchnąłem kopniakiem, ale drugi uderzył mnie trzonem pistoletu w skroń. Zatoczyłem się, ale nie wyrąbałem głową w asfalt. Zanim facet we mnie strzelił, wylądował na betonie bez przytomności na tym, którego załatwiłem jako pierwszego. Potrząsnąłem głową i zobaczyłem Thalię, trzymającą w ręce parasol, który najwyraźniej znalazła pod fotelem. Zaśmiałem się. Pozytywnie mnie zaskoczyła.
- Zbieraj troki i jedziemy - zarządziła ostrym tonem i wróciła do samochodu. Władcza panna. Przeskoczyłem nad skutymi dłońmi jak nad skakanką i też wsiadłem do auta. Blondynowi nie podobało się, że będę prowadzić z kajdankami na nadgarstkach. Kiedy zwrócił mi na to uwagę, puściłem na sekundę kierownicę, żeby go rypnąć.
- Gdyby nie twoje brawurowe hamowanie, nie miałbym skutych rąk, a ci ludzie byliby szczęśliwi, że nie musieli się ze mną bić - warknąłem wciskając pedał gazu. Zgrabnie ominąłem leżących policjantów, żeby ich nie przejechać i ruszyłem pędem dalej. Jirou się obudził i zapytał, czemu jedziemy autem na inny kontynent. Ignorant. Wszystko trzeba tłumaczyć drukowanymi literami.
- Samochód posłuży mi jako taran. Miejsce, w którym jest Anubis, jest otoczone przez silną tarczę magiczną. Trzeba ją rozbić, kiedy będziemy się teleportować. Po to mi samochód. My wyskoczymy do Szakala, a auto rozbije się na miliony kawałków i spłonie - wyjaśniłem. Jirou jęknął głucho przestraszony. Trzeba go podbudować. Bata pomyślał o tym samym, więc poprosił rudego, aby ten otoczył nas ochronną powłoką. Mag się zestresował, dlatego blondyn obiecał, że w razie wypadku mu pomoże. Poczułem się urażony. Mi pomóc nie chciał. Wzruszyłem ramionami. Kiedy osiągnęliśmy prędkość dwustu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, otworzyłem przed nami portal. Wjechaliśmy w niego. Wokół nas wirowało mnóstwo obrazów. Niektóre wydawały mi się znajome i niedawne, inne - odległe i obce. Zauważyłem ciemny punkt na lewo od nas i właśnie tam skierowałem samochód. Potem wyciągnąłem skute dłonie do Thalii. Wzięła mnie za rękę, a drugą podała Bacie, który złapał Jirou za nadgarstek. Zacisnąłem zęby i oczy. Szarpnęło nami jak przy prawdziwym wypadku. Wypadłem przez przednią szybę, ciągnąc za sobą pozostałych.
Wpadliśmy do białego pokoju, w którym stała niewielka kołyska, a na podłodze leżał nieprzytomny Anubis w niewielkiej kałuży krwi. Obok niego walały się sploty ogromnego, martwego węża. Jednocześnie rzuciliśmy się do bruneta. Miał zamknięte oczy, a w dłoni ściskał ostrze neczeri oraz złoty lotos. W jego ramionach widniały cztery ślady po ukąszeniach i to z nich sączyła się krew.
- Anubis! - jęknęła Thalia, głaszcząc go po policzku. Wtedy otworzył oczy i na nas spojrzał.
- Hej, stary. Wyglądasz tragicznie, wiesz? - zaśmiałem się (przyznaję, że wpadłem w lekką histerię) do niego, starając się zatrzymać dłońmi krwawienie. Zerknął na kajdanki.
- Zawsze wiedziałem, że cię aresztują - odpowiedział z niemrawym uśmiechem. - Jesteś przestępcą, ale przynajmniej masz dobre pomysły.
- To teraz muszę mieć dobry pomysł, żeby uratować ci życie - stwierdziłem. Kiwnął głową, spojrzał po kolei na każde z nas i zamknął oczy, opuszczając głowę na pierś. Nie dam mu umrzeć, nawet jeśli na to zasługuje przez swoje głupie wybryki.
- Potrzebne nam jego tajemne imię - odezwała się za mną Neftyda. Na końcu świata poznam ten głos. Odwróciłem się. Bogini stała za nami obejmując ramieniem smutną Bastet. Warknąłem w jej stronę, ale usłyszałem, jak cicho szepnęła “przepraszam”. Ona wezwała Neftydę na pomoc Anubisowi.
- Co to takiego “tajemne imię”? - spytała Thalia. Bastet uklękła obok niej i odgarnęła włosy z czoła Szakala.
- Każdy bóg ma imię i tajemne imię, które zna tylko on oraz jego pan - wyjaśniła kotka płacząc cicho. - My nie znamy jego imienia.
- A kto zna?
- Ozyrys, Horus oraz Ra - powiedziała Neftyda ze smutkiem. To oznaczało, że żaden z nich nam nie powie, jak możemy uratować Anubisa. Nagle Jirou zaczął coś szeptać. Kiedy wsłuchałem się uważnie usłyszałem tylko: śmierć, Ozyrysa, Duat, Podziemny, pan, sługa i życie. Niewiele mi to dało. Bata zatkał mi usta, zanim zdążyłem coś powiedzieć. Różdżka w ręku rudego zaczęła się świecić czerwonym blaskiem.
- Nazywam cię Anubisem, bogiem pogrzebów, panem w Podziemnym świecie Duat, sługą Ozyrysa. Niech śmierć opuści twoje ciało i uwolni duszę. Powróć do świata żywych, choć należysz do umarłych - powiedział poważnym tonem Jirou. Z jego ust i piersi wypłynął złoty strumień, który oplótł ciało Anubisa. Dawno tego nie widziałem. Oddaje część swojej duszy, żeby uratować Szakala. Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś zobaczę takie oddanie i poświęcenie. Zatkało mnie. I pozostałych najwyraźniej też. Neftyda uśmiechnęła się z czułością, patrząc jak rudy ratuje jej syna. Rozpłakała się. Bastet odskoczyła najeżona jak kolczatka i wpadła prosto w ramiona Baty, który uśmiechał się zadowolony i dumny. Thalia patrzyła na bladą twarz Anubisa, a w jej oczach zbierały się łzy. Jedna z nich skapnęła na podłogę. Zmieniła się w czarną perłę, ale nikt poza mną tego nie dostrzegł. Podniosłem perełkę i wsunąłem ją do kieszeni.
Anubis otworzył oczy. Był zaskoczony, że żyje. Tylko on tak może. Zamiast się cieszyć, to się lampi na nas jak na zombie. Usiadł. Jego wzrok padł na Neftydę, która uklękła przy nim i go objęła.
- Mój synek - szepnęła, a on nic. Nawet nie drgnął, tylko przeniósł tępe spojrzenie na Thalię oraz Jirou. Uśmiechnęli się do niego oboje przez łzy. I nic. Zareagował dopiero na cichy śmiech Baty.
- Czego rżysz? - rzucił z jadem, co tylko bardziej rozśmieszyło blondyna. Mnie z resztą też. Obaj teraz się śmialiśmy. Anubis zerknął na mnie. Uniósł wysoko brwi i też się zaczął śmiać jak małe dziecko. Wszyscy teraz mieliśmy lepszy humor, ale Szakal musiał to zepsuć.
- Wiecie już, gdzie jest Sarkofag?
- Owszem - odparł zmęczony Jirou, ale zadowolony ze swojego dokonania. - W okolicy Magmowych Jezior. Wiesz, gdzie to jest?
- Oczywiście - skinął głową, podnosząc się z podłogi. Ciekawe, że się nie przewrócił. Uścisnął jeszcze lekko Neftydę, a potem przeszedł po nas i nas również krótko przytulił. - Nie ma problemu, żeby tam dotrzeć. Chyba, że coś nas napadnie.
- Więc chodźmy - powiedział z entuzjazmem Bata. - Trzeba ocalić świat!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz