wtorek, 26 lutego 2013

"Nieoczekiwany sprzymierzeniec" (Anubis)


Po pożegnaniu się z Batą, Jirou i Thalią przeniosłem się do swojej krypty. Martwe ciało młodego lwa, którego nasłała na mnie Bastet nadal tam leżało. Powoli zaczynało się rozkładać, ale przynajmniej jeszcze nie śmierdziało trupem. W ścianie widać było dziury po nożach kocicy, a na podłodze trochę mojej krwi i bandaże, pozostawione przez mumie podczas naszej panicznej ucieczki. Zastanowiło mnie, czemu Bastet i jej mały oddział nie gonili mnie oraz Akera. Przecież została wysłana, żeby mnie zabić… chociaż w sumie dobrze, że nie spełnili rozkazu. Mogliśmy odpocząć. Usiadłem na krawędzi stołu i wyciągnąłem neczeri. Opuszkami palców trzymałem nóż z dwóch stron, przeglądając się w ostrzu. Było mi smutno. Nie wiedziałem właściwie czemu, ale było mi źle. Nie przez Akera. On mnie nie obchodzi. Znaczy nie w tym sensie, ale były rzeczy ważniejsze niż on. Gdybym chociaż wiedział, gdzie jest ten Sarkofag. Odłożyłem neczeri na bok i podkuliłem kolana pod brodę. Byłem zagubiony. Bo co niby mam teraz zrobić? Bata, Jirou i Thalia dowiedzą się, dokąd musimy teraz iść, a ja będę tu siedział i na nich czekał bezczynnie. To całkiem w moim stylu, ale nie w tym wypadku. Zrobię coś. Znajdę Akera i odbiorę mu nasz kwiat, za który musiałem zabić gryfa i feniksa. Dorwę tego perfidnego zdrajcę, odzyskam co nasze, a on niech się cieszy niczym. Dobra. To, gdzie on może być? Najpewniej w pałacu Seta, ale tam się dostać to dość ryzykowne. Zwłaszcza będąc mną. Nieważne! Byłem sobą w ukryciu tysiąc lat, to teraz trzeba nadrobić to raz a porządnie. Jak powiedział Thot: “trochę ryzyka jeszcze nikomu nie zaszkodziło”. Uśmiechnąłem się i zeskoczyłem ze stołu. Schowałem neczeri za pasek, swoją wykałaczkę zmieniłem w różdżkę, a wisiorek wyjąłem z kieszeni i założyłem na szyję. Nie pamiętam, kiedy go dostałem, ale doskonale wiem, że to prezent od Akera. Dał mi go na któreś urodziny Baty. Ciekawe, że ten roześmiany blondyn pamięta, kiedy ma urodziny, chociaż nikt dokładnie nie wie, kiedy pojawił się na świecie. Dlatego ja nie obchodzę urodzin. To jakaś strata czasu. A nawet gdybym tak nie myślał, to nie mam z kim ich świętować, więc w sumie guzik z pętelką. Co ja chciałem? A, Aker. Zamknąłem oczy.

Pojawiłem się w samym sercu wielkiego ogrodu, z którego miałem pełen widok na pałac ojca. Musiałem przyznać, że co jak co, ale stylu mu nie brakuje. W pobliżu nie dostrzegłem żadnych strażników, więc powoli ruszyłem w kierunku budynku. Bez najmniejszego szmeru dotarłem pod ścianę. Szedłem wzdłuż niej, aż doszedłem do drzwi tego schowka, z którego ostatnim razem wybiegliśmy w takiej panice, że aż musiałem zawrócić, żeby dać pozostałym więcej czasu na ucieczkę. Nacisnąłem klamkę i pchnąłem drzwi. Otworzyły się bez problemu. Tylko to już nie było to samo pomieszczenie. Ściany były pomalowane na czerwono, dywan był czarny na środku stało wielkie łóżko, a pod ścianami stało chyba pięćdziesiąt stosów książek sięgających pod sam sufit. Nad łóżkiem wisiał żyrandol, żywcem wzięty z “Upiora w operze”. A na miękkim materacu spał Aker. Właściwie, gdyby nie wysokie, białe kozaki ze złotymi zdobieniami, to bym się nie domyślił, że to on. Od pasa w górę był przykryty górą książek. Siadłem obok niego na brzegu łóżka i szybko wzrokiem przewertowałem tytuły. Właściwie wszystkie były o tym samym, to znaczy o Secie i Złotym Sarkofagu. Trąciłem czerwonowłosego w ramię. Poderwał się gwałtownie i spadł na dywan twarzą w dół, a woluminy runęły na niego. Przechyliłem się nad łóżkiem ze złośliwym uśmiechem.
 - Cześć, kretynie - powiedziałem na powitanie, kiedy usiadł, otrząsnął się i na mnie popatrzył. Uniósł jedną brew.
 - Co tu robisz, Szakal? - zapytał w odpowiedzi. Wstał z podłogi i pozbierał książki.
 - Bardziej ciekawi mnie, co ty robisz z tymi księgami?
 - Szukam sposobu na Seta - odparł uśmiechając się porozumiewawczo. Od razu załapałem, o co chodziło. Spojrzałem w kąt pokoju, gdzie nie było książek, tylko szafka nocna a na niej przeźroczysta miska wypełniona do połowy wodą. Na tafli unosił się złoty kwiat. Podszedłem do niego i sięgnąłem, żeby go wyjąć. Ale Aker mnie zatrzymał.
 - Nie dotykaj go - poradził, trzymając mocno mój nadgarstek. - Jest otoczony zaklęciami Izydy. Tylko przez walkę go zdobędziesz.
 - Z tobą? Czy z Izydą? - zakpiłem, wiedząc, że bogini magii nie jest dla mnie wyzwaniem, a Aker nie zechce ryzykować mojego życia. Tak, mojego. W tej jednej kwestii przyznaję się bez bicia, że on jest lepszym wojownikiem ode mnie.
 - Z jej wężem - mruknął. - Tym samym, który ukąsił Ra.
 - Żaden problem. Skręcę mu kark z taką łatwością, jakbym dziecku cukierka zabierał.
 - Anubis, czesu-heru to nie dziecko z lizakiem, tylko dwugłowy, jadowity wąż, który cię zabije jeśli się do niego zbliżysz - powiedział poważnie czerwonowłosy z proszącą miną. Cofnąłem rękę. Czesu-heru to obrzydliwe, obślizgłe stworzenie tak naprawdę będące pod niczyją kontrolą. Nie bałem się go tylko dlatego, że jestem bogiem, chociaż wiedziałem, że nawet nieśmiertelnego ten wąż zabije, jeśli rozkaz otrzyma od kogoś potężniejszego. Mimo że Aker prosił, żebym nie dotykał lotosu, chwyciłem kwiat i wyciągnąłem go z wody, gdy tylko Ak puścił moją rękę. Czerwonowłosy zaklął tak, że nie będę przytaczać, ale nawet mną to wstrząsnęło. Poczułem unoszący się w powietrzu zapach siarki. Otoczył nas gęsty dym. Obaj zaczęliśmy kaszleć i się dusić, a zaraz potem padliśmy na kolana, trzymając się za gardła. To chyba jednak nie dym tylko jakiś gaz duszący albo coś takiego. Pociągnąłem Akera na podłogę. Trzymając twarze tuż przy ziemi, podczołgaliśmy się do drzwi. Sięgnął ręką, żeby nacisnąć klamkę. W sumie nawet się ucieszyłem, że nie może mówić, bo drzwi okazały się zamknięte. Mógłby nas utopić w przekleństwach, gdyby mógł złapać oddech. Normalny gaz nie byłby w stanie zaszkodzić ani mi, ani Akerowi, ale byłem przekonany, że to nie zwykły gaz. Dławiłem się, łzy napływały mi do oczu. Dym był dość gęsty, żeby kroić go nożem, ale na tyle rzadki, że mogłem wszystko widzieć. Wstałem, bo leżenie na podłodze w ogóle nie pomagało. Prawie pod samym sufitem było niewielkie okno, przez które moglibyśmy się przecisnąć, gdyby tylko udało nam się tam dostać. Aker odczytał mój pomysł z myśli i pchnął mnie w tamtą stronę. Wlazł na stos książek i stamtąd rozbił szybkę, i wdrapał się na parapet. Wyciągnął do mnie ręce, żeby mnie do siebie wciągnąć. Zakręciło mi się w głowie. Poznałem zapach - to lotos. Ścisnąłem w dłoni złoty kwiat. Poluzowałem uścisk ręki, za którą Aker mnie trzymał, a on zaczął na mnie wrzeszczeć, pomimo duszącego dymu.
 - Idź - mruknąłem, odpychając się nogami od ściany. Wyślizgnąłem się z jego ramion i rąbnąłem o podłogę. Myślałem, że zabierze mi kwiat, ale tego nie zrobił. Schowałem lotos do kieszeni i zamknąłem oczy. Na sekundę przed tym, zobaczyłem nad sobą uśmiechniętą twarz kobiety. I straciłem przytomność.

Kiedy się ocknąłem, siedziałem w kącie jasnego pokoju. Był pusty, ale wyglądał znajomo. Miał owalny kształt i czarny sufit, a na nim ponaklejane fluorescencyjne gwiazdki i planety. Jedynym meblem jaki stał w pokoju była drewniana kołyska. Wstałem niepewnie na nogi. Miałem miękkie kolana, więc trudno było mi podejść do łóżeczka. Oparłem się o nie i dopiero wtedy doszedłem do wniosku, że to mój stary pokój. Zanim rodzina się rozpadła, co noc sypiałem w tej kołysce. Dopóki byłem dzieckiem; potem przenieśli mnie do innego pokoju. Ale to pomieszczenie było pełne wspomnień. W nim poznałem Bastet, gdy Set przyprowadził ją, żebym się nią zajął. Rodzice szli na boską radę, a ja, Bastet i kilkoro innych młodszych bogów musieliśmy siedzieć w tym pokoju. Bez okien i drzwi, żebyśmy przypadkiem nic nie rozwalili. Zawsze mnie śmieszyło, że tak się boją o naszą siłę i nadmiar energii. Był taki jeden dzień, w którym jeszcze był z nami Bata, ale wtedy się nim nie przejmowałem. Nie chciałem się nawet do niego odezwać. Nie uwierzylibyście, gdybym opowiedział wam, jaki był wredny i przerażający.
 - Wspomnienia powracają, prawda? - rozległ się za mną przyjazny głos. Odwróciłem się powoli. W drugim kącie siedziała Bastet z kolanami podciągniętymi pod brodę i ogonem zawiniętym wokół kostek. Miała poobijaną twarz oraz ranę ciętą na policzku. Bawiła się swoimi włosami. Odruchowo sięgnąłem po neczeri, ale go nie było. Z paniką sięgnąłem do kieszeni, żeby szukać kwiatu. Bastet wstała i jednym susem znalazła się przy mnie, machając mi nożem i lotosem przed nosem. Wyciągnąłem szybko rękę, żeby je zabrać, ale była szybsza i odsunęła się. Zabrała mi broń oraz rzecz, której potrzebowałem na gwałt i się ze mną bawiła. Ale nie była uśmiechnięta.
 - Czego chcesz? - spytałem ostrożnie, a ona podała mi neczeri. Kwiat jeszcze sobie zatrzymała. Powąchała go i posmutniała.
 - Jest sztuczny. Jak wszystko, w czym żyłam - wyznała. Podeszła do mnie i oddała mi lotos. Objęła mnie za szyję. - Po naszej walce poszłam do Seta, żeby prosić go, żeby cię nie krzywdził, ale on się zaparł. Mówił, że jeśli nie chcesz dołączyć, to zginiesz. Obiecał, że cię zniszczy. Wtedy odmówiłam mu pomocy i mnie tu zamknął.
 - Czemu się zbuntowałaś? - zdziwiłem się. Odsunąłem ją na odległość wyciągniętej ręki. Zignorowała to, zbliżyła się i mnie pocałowała. Lekko, niewyczuwalnie. Po siostrzanemu. Tyle wystarczyło na odpowiedź, ale wkurzyło mnie. Odskoczyłem od niej z warkotem. Najeżyła się, ale chyba nieświadomie, bo nadal się uśmiechała.
 - Wybacz. Zawsze chciałam to zrobić - szepnęła. - Pomogę ci się stąd wydostać.
To już trochę dziwne. Sufit nad nami rozsunął się, a na lince opuściła się do pokoju metalowa skrzynia. Odsunęliśmy się spod niej. Gdy tylko rąbnęła o podłogę z łomotem, usłyszeliśmy syk. Potworny, wstrętny i przerażający. A zaraz potem charkot głośniejszy niż mój sprzed kilku minut. Bastet cofnęła się i prawie wskoczyła na ścianę ze strachu. Miauczała przeraźliwie, aż uszy bolały. Uderzyłem ją mocno w ramię, żeby się uciszyła. W skrzyni na sto procent znajdował się czesu-heru, a z tego co było mi wiadomo, ten wąż nie bardzo lubi hałas, więc lepiej zachować ciszę. Bastet pisnęła ostatni raz, zanim klapa zamykająca skrzynię się uniosła, wypuszczając na nas potwora. Najpierw wypełza głowa. Syczała na nas i pokazywała kły. Następnie ze skrzyni wyłoniła się druga głowa. Ale… wąż Izydy miał jeden łeb, chyba że… to nie był czesu-heru, tylko amfisbaena. Wąż z mitologii greckiej. Wrzuciłem Bastet do kołyski, a sam odskoczyłem na bok. Amfisbaena mnie zauważyła. Natychmiast zaatakowała. No, ale przecież amfisbaena żywiła się mrówkami. Chociaż pewnie dla tak wielkiego węża wyglądałem jak owad.
 - Anubis! - zawołała Bastet. - Uważaj!
 - Nie pomagasz - warknąłem, uchylając się przed kolejnym niewiarygodnie szybkim atakiem. Kły węża mknęły w moją stronę z prędkością światła, co kilkanaście sekund, albo i częściej. Amfisbaena wypełzła cała ze skrzyni i owinęła się wokół mnie. Z każdą minutą sploty jej ciała zacieśniały się na moich kostkach. Kotka panicznie szukała jakiegoś wyjścia, żeby uciec i wezwać pomoc. Wyciągnąłem neczeri i ciąłem za każdym razem, gdy głowa węża pędziła moją w stronę. Zauważyłem, że szyb, przez który nasz potwór został spuszczony nadal jest otwarty. Wskazałem go kotce, która natychmiast wskoczyła na łańcuch i wdrapała się po nim, aż do dziury w suficie.
 - Niedługo kogoś sprowadzę, obiecuję! - zawołała na pożegnanie. Patrzyłem na nią o sekundę za długo. Amfisbaena wbiła we mnie cztery kły z jadem jednocześnie. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, ale rzuciłem się na węża. Chowałem się już długo, teraz będę walczyć dopóki mam siłę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz