wtorek, 27 maja 2014

" "Apokalipsa" św. Jana i Serapis" (Bata)

         Przed naradą spotkałem się z Anubisem na ulicy. Chciałem z nim chwilę porozmawiać, o tym, co zrobimy, żeby ratować Robina. Upierał się, że naszym nadrzędnym celem jest ocalić Akera i świat, a nie jakąś bezwartościową Gwiazdę. Oczywiście przyznałem mu rację, bo ją miał, ale musiałem mu przypomnieć, że przecież ren Akera jest w ciele Robina i bez niego nie powiedzie nam się. Przez chwilę milczał, a potem opowiedział mi swój sen. Okazało się, że obu nam śniło się to samo.

         Nad brzegiem bystrej rzeki klęczał Robin z pochyloną głową. Po twarzy ciekły mu łzy, chociaż szeroko otwarte oczy miały barwę szmaragdu. Wpatrywał się w spienione fale z takim spokojem na twarzy, że to było nie do wyobrażenia. Nawet Anubis nie mógł się z nim równać. Niespodziewanie z wody wyskoczył krokodyl. Pomyślałem sobie, że Sobek chyba się uwziął na Robina, jak jakiś nauczyciel cięty na jednego, wybranego ucznia. A potem Gwiazda wstał i spojrzał wyzywająco na gada.
 - To Nut cię przysłała - stwierdził, ścierając łzy z policzków. - Nie do uwierzenia, że matka wynajmuje zabójcę dla własnego dziecka.
 - Nie uważa cię za syna - zaśmiał się okrutnie Sobek, nie okazując chociażby cienia współczucia. - Dla niej i swojego rodzeństwa jesteś tylko zdrajcą.
 - Więc przyszedłeś zabić zdrajcę. Wykonaj swoją powinność, ale wiedz, że nigdy nie poddam się bez walki - zapowiedział Robin, wyciągając z rękawów dwa sztylety. Jakkolwiek dramatycznie by to nie brzmiało, o wiele gorzej wyglądało. Zaczęli tak szybko wokół siebie wirować, że ich nie widziałem. Błyskały tylko kły krokodyla i ostrza Robina. Zaczęły walić gromy, spadł deszcz. Nagle w ziemię tuż obok mnie uderzył piorun, oświetlając walczących. Sobek wyrwał chłopakowi sztylet i wbił mu go w mostek. Krew chlusnęła raz a porządnie i Robin wpadł do wody. Prąd porwał jego ciało, które zbliżając się do horyzontu zamigotało jak gwiazda na nocnym niebie i zniknęło.

         Gdy Jirou poszedł na piętro szukać Biblii, streściłem pozostałym ten sen. Carter w końcu nie wytrzymał i wybuchł płaczem. Razem z Bastet oraz Thalią głęboko mu współczułem, za to Anubis wyglądał tylko przez okno z zamyśloną miną. Rudy wrócił po kilku minutach i rzucił Biblię na stół. Huknęło tak, że kotka miauknęła przeraźliwie, a An podskoczył w miejscu, obdarzając go zezłoszczoną miną.
 - Masz Biblię, szukaj, czego potrzebujesz - mag usiadł na krześle koło Cartera i objął go ramieniem. Poleciało kolejne wymowne spojrzenie, na które jednak rudy nie zareagował.
 - Nie mogę dotknąć chrześcijańskiej księgi - westchnął Szakal, uspokoiwszy się trochę. - W najlepszym przypadku mnie przypali. Ty albo Thalia musicie szukać informacji.
         Blondynka zgarnęła loki z ramion i otworzyła Biblię, czekając na instrukcje. An kazał jej otworzyć na “Apokalipsie” i przeczytać na głos całą księgę. Tak morderczego spojrzenia jakie ona mu posłała, pozazdrościłby każdy. Była absolutną mistrzynią w ciskaniu piorunami wzrokiem. Przeczytała, co trzeba, a potem Szakal cytował kawałki z pamięci, zastanawiając się nad nimi głośno. To jeszcze bardziej wpieniło Thalię, która w końcu wzięła ostatni placek jabłkowy i rzuciła nim centralnie w nos bruneta. Nikt nie opanował śmiechu, nawet Carter zachichotał. Zdezorientowany Anubis był widokiem wartym zapamiętania. Otrząsnął się z zaskoczenia i wrócił do swoich myśli.
 - “I trzeci anioł zatrąbił: i spadła z nieba wielka gwiazda, płonąca jak pochodnia, a spadła na trzecią część rzek i na źródła wód. A imię gwiazdy zowie się Piołun.” Czy tak to wyglądało, Bastet?
 - Nie do końca, ale jak spadł z nieba na morzu pojawiła się wyspa porośnięta bielicą piołun - sprostowała kotka, bawiąc się swoim ogonem.
 - To oznacza, że Robin naprawdę jest zapowiedzią Apokalipsy - podsumował Jirou. - A czy… były już inne znaki? Te późniejsze?
 - Działy się rzeczy opisane przez świętego Jana, ale nie sądziliśmy, że to oznaki nadchodzącego Końca Świata - odparłem ze wstydem. Teraz jak tak o tym myślałem, wydało mi się oczywiste, że powinienem je rozpoznać. Westchnąłem zrezygnowany.
 - Koniec Świata jest blisko, czuć go śmiercią - mruknął Anubis, ignorując swoją niemożność dotykania Biblii. Zatrzasnął ją z impetem, a w powietrzu uniósł się słodki swąd palonego ciała. - Musimy znaleźć Robina i go ocalić.
 - Nie nawiążemy z nim kontaktu empatycznego - zauważyła Bastet. - Ma bariery, chroniące go przed atakami psychicznymi. Nie wejdziemy też do jego snów, żeby z nim pogadać. On nie jest typem osoby, którą łatwo znaleźć.
         Roześmiałem się smutno. Prawie słowo w słowo powtórzyła to, co ja sam mówiłem o bogach kilkanaście dni temu. Robin mający w sobie Akera też w pewnym sensie stał się bogiem. Plus te jego super zdolności blokowania ataków mentalnych. Ale, cholera jasna, zawsze jest jakaś opcja i sposób, żeby działać. Myślałem gorączkowo, szukając rozwiązania i nagle Thalia podsunęła mi pomysł.
 - W mitologii greckiej jest Hypnos i on ma dostęp do snów wszystkich ludzi na świecie - westchnęła, uderzając lekko czołem o blat stołu. Olśniło mnie.
 - Anubis! Musimy odwiedzić Serapisa i Besa - oznajmiłem, a on spojrzał na mnie zdumiony. Śmiertelnicy wyglądali na zaskoczonych, za to ogon Bastet zmienił się w miotełkę do kurzu. Napuszyła się i pokazała pazurki. Nie umiałem sobie przypomnieć, czy miała jakieś starcie z bogami snu, ale chyba nie.
 - Dobry pomysł - powiedział po chwili namysłu Anubis, wstając od stołu. - Thalia, Jirou, pilnujcie Cartera. Strzeżcie go lepiej niż Sarkofagu czy lotosu. Teraz on jest najważniejszy.
 - Ale, dlaczego…? - Thalia urwała, gdy ich oczy się spotkały. W spojrzeniach obojga dostrzegłem smutek i strach. Szakal pochylił się nad nią i dał jej całusa w policzek.
 - Po prostu go pilnuj - powtórzył. Skinięciem głowy nakazał mi i Bastet wyjść za sobą z mieszkania Jirou. Zostawiliśmy zaskoczoną trójkę w kuchni i poszliśmy. Nie stanąłem nawet na ulicy, gdy otworzyłem portal, wiodący nas prosto do…

 - Grenlandia! - parsknęła Bastet, wypluwając śnieg. Wpakowałem nas w głęboką zaspę. - Dlaczego, na wszystkich wielkich bogów, Serapis musi lubić takie zimno?
         Wygrzebałem się spod warstwy białego puchu i strzepnąłem go z włosów. Rozejrzałem się dokoła, ale nie zobaczyłem nic poza lodową pustynią. W kwestii temperatury wyjątkowo zgadzałem się z kocicą - poniżej dziesięciu stopni, to już był dla nas mróz. Anubis wyciągnął nas z zaspy i postawił na nogi. Poszliśmy za nim, dygocąc z zimna. Trwało to długo, a wiatr sypał nam śnieg w oczy, ale w końcu całkowicie straciłem czucie we wszystkich odstających częściach ciała. Nie byłem już świadomy, że mam coś takiego jak palce, uszy czy nos. Jedyne, czego chciałem to paść na ten śnieg i zakopać się pod nim jak husky. Tam by było ciepło.     Wszyscy się potykaliśmy i ślizgaliśmy, i już kilka razy wyrąbałem na lód, uderzając się głową, ale szedłem uparcie, wmawiając sobie, że dojdę do Serapisa i Besa, choćbym miał się czołgać.
         Wreszcie zobaczyłem, tak wymarzony widok. Na horyzoncie pośród zamieci, daleko hen kilka kilometrów, dostrzegłem mały drewniany domek, wyglądający jak szopa. Ale wiedziałem, że to tam mieszkają bogowie snów. Obiecałem sobie, że kiedy ich zobaczę, rąbnę ich w makówki za taką lokalizację.
         Dotarliśmy do chałupy po półtorej godziny i wpadliśmy tak jak porażeni prądem. Legliśmy u stóp zaskoczonych bogów. Ignorując ich, ja i Bastet, podczołgaliśmy się do kominka i prawie do niego wleźliśmy, żeby się ogrzać i roztopić sople lodu, które zwisały nam z włosów. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się miłego powitania, bo bogowie bardzo rzadko lubią pomagać innym w potrzebie, ale ci to mnie zaskoczyli. Ledwo palce zdążyły nam odtajać, poczułem, że ktoś okrywa mnie wełnianym kocem, a po moim ciele rozpływa przyjemne ciepełko. Bastet siedziała już skulona w fotelu, popijając gorące kakao. Zastanawiałem się, na jak długo zapatrzyłem się w trzaskający ogień. Anubis zajął miejsce obok mnie na podłodze, wyciągając w moją stronę rękę z kubkiem, z którego unosiła się para. Wziąłem go i przytknąłem do ust. Ciepły napój rozkosznie mnie grzał od środka, a koc oraz kominek od zewnątrz. Dopiero, kiedy byłem pewien, że wszystko mi się rozmroziło, przyjrzałem się naszym gospodarzom.
         Bes nie zmienił się ani trochę od naszego ostatniego spotkania, które miało miejsce, gdy wyciągaliśmy Bastet z jej magicznego więzienia, w którym została zamknięta, by po wieki wieków naparzać się tam z Apopisem. Bóg-karzeł nadal miał metr czterdzieści wzrostu, krótkie pulchne kończyny i tłustą idealnie okrągłą brzydką twarz. Brązowe loczki upodabniające go do dziecka nieco mu urosły, ale te cholernie błękitne oczy, poznałbym na końcu świata. Bes uśmiechał się do mnie, chociaż raczej wyglądało to jakby uśmiechała się do mnie żaba. Mimo wszystko przyjemnie było patrzeć na przyjazną twarz.
         Serapis był trochę straszniejszy. Swoją chudą posturą i wysokim wzrostem przypominał mi Seta bez brody. Jednak był o wiele bardziej opalony, co jest dziwne zważywszy na to, w jakim klimacie żyje. Miał popielate przetłuszczone włosy do połowy pleców, związane w luźny warkocz, i przymknięte brązowe oczy, nadające mu wygląd wiecznie sennego. Urody nie dodawały mu też fioletowe worki pod oczami, biorące się z niewyspania. Ale się uśmiechał, więc był to jakiś plus.
         W milczeniu piliśmy kakao lub (w przypadku Anubisa) zieloną herbatę, a potem bogowie snów odstawili swoje kubki i zwrócili się do nas.
 - W czym możemy wam pomóc? - spytał uprzejmie Serapis. Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo i pozwoliliśmy Anubisowi mówić.
 - Czy moglibyście nas z kimś skontaktować? Chłopak jest Gwiazdą i ma ciekawe umiejętności blokad mentalnych, ale sądzimy, że tacy bogowie jak wy są w stanie przebić się przez nie.
 - Gwiazda? - zastanowił się Bes, drapiąc się po tłustym podbródku. - Ostatnia Gwiazda, z którą chciałeś się skontaktować i umówić, zginęła.
 - Nie chcę się z nim umawiać, chcę go uratować - warknął An. - W jego ciele jest część duszy Akera, bez którego nie damy rady ocalić świata przed okrutnym planem Seta.
         Bes i ja parsknęliśmy śmiechem. W minie Anubisa i w temacie rozmowy nie było absolutnie nic zabawnego, ale nie potrafiłem się powstrzymać. Wyobraziłem sobie Ana i Robina na randce, po czym zacząłem dziękować bogom, że aktualnie żaden z nich nie jest w stanie czytać mi w myślach. Zabiliby mnie obaj na miejscu i bez ostrzeżenia. Uciszyliśmy się dopiero wtedy, gdy Serapis ochrzanił nas, że przeszkadzamy mu w dostaniu się do głowy Robina. Miałem własną teorię, dlaczego mu to nie wychodzi, ale postanowiłem poczekać, by sprawdzić, czy bóg snów sam się domyśli. Zajęło mu to więcej czasu, niż się spodziewałem.
 - Ta wasza Gwiazda ma niespotykanie silne bariery mentalne.
 - Mówiłem - parsknąłem, a po chwili zarobiłem pustym już kubkiem Anubisa w łeb. - Za co to?
 - Ogarnij się - miauknęła Bastet. - Co z robimy z tym fantem, że nie możemy się skontaktować z Robinem?
         Na kilka minut zapadła cisza, podczas której zastanawialiśmy się nad kolejnym rozwiązaniem problemu.
 - Mówiłeś, Anubisie, że w ciele tej Gwiazdy znajduje się ren Akera, nie tak? - odezwał się Bes, głaszcząc nieświadomie Bastet po głowie. - Gdyby spróbować skontaktować się z nim, a nie z Gwiazdą, mogłoby się udać.
 - Ale czy to nie narazi Robina? - zaniepokoiła się kotka. - Jego ciało odrzucało duszę Akera, więc to chyba trochę ryzykowne.
 - To nasza jedyna nadzieja, że go zlokalizujemy - stwierdził Anubis bezbarwnym głosem. Zdawało się, że gdyby mógł ocalić Akera za cenę życia Robina, zrobiłby to. Ale prawda była taka, że Claude był dla niego jak brat. W końcu to on zajął się nim, kiedy byli w więzieniu. Serapis uznał, że się wszyscy zgadzamy na ten pomysł i zamknął oczy.
         Znaleźliśmy się w ciemnej przestrzeni.

------------------------------------------

Z racji tego, że jestem małą sierotką i przegapiłam drugą rocznicę bloga, postanowiłam napisać one-shota/miniaturkę/mini-opowiadanie (niepotrzebne skreślić) o naszych bohaterach. Ale żeby było lepiej to Wy, moi kochani i wierni, Czytelnicy, podrzucicie mi tematy, o których chcielibyście przeczytać (np. zagłębianie się w psychikę postaci, coś zabawnego, co mogło by im się przydarzyć). Propozycje składajcie w komentarzach lub na maila: zozu@onet.eu 
Pozdrawiam ;*
Sophie

środa, 14 maja 2014

"Narada wojenna" (Bastet)

         Gdy Sobek zniknął, zabierając ze sobą Robina, ten mały chłopiec, - Carter - za którego Gwiazda się oddał Setowi w niewolę, wybuchł płaczem. Opierając się o moje ramiona, szlochał przerażony, cały czas wołając imię Claude’a. Ból w jego głosie sprawiał, że ja też płakałam. On naprawdę kochał tego chłopaka i nigdy nie kazałby mu się poświęcać, gdyby nie to, że był przerażony. Próbowałam go uspokoić, ale sama nie byłam w lepszym stanie. Miałam ochotę paść na kolana i więcej nie wstawać, ale jedno spojrzenie na Anubisa wystarczyło mi, żeby się opanować. Miał zaciętą, ale jednocześnie zaniepokojoną minę. Odetchnął głęboko i kazał Bacie otwierać portal do domu Jirou.
 - Dlaczego tam? - zdziwił się.
 - Bo to stamtąd Sobek miał neczeri. Zaatakował Thalię i Jirou.
         Blondyn zerknął na mnie porozumiewawczo i oboje spojrzeliśmy na Cartera.
 - An, nie możemy go zostawić - powiedział z żalem. Szakal przeniósł wzrok na chłopca i skinął głową.
 - Nie zostawimy - zapewnił go, biorąc Cartera na ręce. Wyglądało to słodko, ale nie odważyłam się odezwać. - Zabierzemy go do mamy Jirou, tam się nim zaopiekują.
 - Oby tylko im się nic nie stało, kiedy Sobek ukradł im neczeri - mruknął Bata, skupiając się na portalu. Kiedy tylko piaskowe koło się pojawiło weszłam jako pierwsza, a chłopcy za mną.

         Stanęliśmy na środku salonu w małym mieszkaniu. Rozejrzałam się: kanapa, stolik do kawy, miękki fotel i kilka regałów z książkami. W pokoiku siedziały trzy osoby: Thalia, Jirou oraz kobieta, która musiała być jego mamą. Mieli totalnie zszokowane miny, jak się przed nimi pojawiłam, a dzieciaki się zerwały. Rudy wyciągnął różdżkę gotów do ataku, a potem pojawili się Bata oraz Anubis z Carterem. Szakal ledwo zdążył go odstawić i już po ułamku sekundy Thalia zawiesiła mu się na szyi, przyciskając swoje usta do jego. Chwilę wszyscy patrzyliśmy na nich w ciszy, zaskoczeni tym, co zrobiła. W następnej chwili Jirou, ja i Bata wybuchliśmy śmiechem, Carter otarł łzy, a mama rudego uśmiechnęła się do niego i podała mu chusteczkę do nosa. Thalia dopiero po paru minutach całowania Anubisa, ocknęła się i cofnęła czerwona na twarzy jak piwonia. An stał tylko z rozchylonymi ze zdziwienia wargami, przyglądając jej się pytająco spod lekko uniesionych brwi. Spuściła głowę, żeby loki zasłoniły jej policzki i bąknęła cicho jakieś “Przepraszam”.
 - No, nareszcie jesteście - powiedział Jirou, przerywając śmiech i ratując Thalię od kłopotliwych pytań. - Wyglądacie okropnie, więc może najpierw się odświeżycie i prześpicie, jeśli chcecie, a za parę godzin przy posiłku sobie pogadamy, co?
 - Wanna, czyste ciuchy i ciepłe łóżko! - zawołałam z radością. - Ludzie, chwalcie bogów, mogę odpocząć.
         Anubis spojrzał na mnie krytycznie, ale pokiwał głową.
 - Przyda nam się odpoczynek - stwierdził, unikając wzroku Thalii. - Jeśli oczywiście nie ma pani nic przeciwko trójce rozkapryszonych bogów w domu - zwrócił się do pani Galer, która podniosła się powoli z kanapy, posyłając mu złośliwy uśmiech. W kącikach jej oczu pojawiły się zmarszczki.
 - Anubisie, jeśli myślisz, że nie ugościłabym was, po tym co przeszliście, musiałabym być okrutnikiem - oświadczyła, obejmując wyszczerzonego Batę ramieniem. - Thalio, zabierz Bastet na piętro i pokaż jej, gdzie co jest, a ty Jirou zaopiekuj się małym przyjacielem. Chciałabym zapytać o coś chłopców.
         Oboje skinęli głowami i natychmiast zajęli się rozkazami. Jirou wziął Cartera za rękę i wyprowadził go z pokoju, a Thalia wyglądała na przeszczęśliwą, że może Anubisowi zejść z oczu. Jak najszybciej ruszyła na schody, a ja za nią. Gdzieś na czwartym stopniu spojrzała na mnie z uśmiechem i zapytała, czy bardzo jestem zmęczona, czy też możemy chwilę porozmawiać przed snem. Pod drzwiami łazienki stwierdziłam, że na kilka pytań mogę odpowiedzieć tylko pod warunkiem, że ona też mi coś powie. Zawarłyśmy umowę, pokazała mi drogę do sypialni i tam poszła, a ja weszłam do niewielkiej łazienki, w której była kabina prysznicowa, sedes, umywalka i szafka na kosmetyki. Białe ręczniki wisiały na wieszaku przymocowanym do drzwi. Odkręciłam gorącą wodę, zrzuciłam ubłocone ubrania na podłogę i weszłam pod parujący strumień. Natychmiast zaczęłam mruczeć ze szczęścia. To dziwne, ale normalnie za wodą nie przepadam, za to jak tylko mam okazję na prysznic czy ciepłą kąpiel, to biegnę szybciej niż światło. Sięgnęłam po pierwszy z brzegu żel pod prysznic o zapachu róży i tyle go zużyłam, że stałam przez kilka minut cała w różowo-białej pianie, napawając się aromatem i dopiero jak zrobiło mi się od niego słabo, spłukałam żel i wyszłam spod prysznica. Wytarłam się puszystym ręcznikiem, a potem zauważyłam na sedesie wyciągniętą pomarańczową koszulkę z krótkim rękawem i szare dresy. Thalia musiała tu wejść, żeby mi je dać i zabrać moje stare trykoty, o których braku dowiedziałam się po sekundzie od spojrzenia na piżamę. Założyłam ją i zaczęłam w myślach chwalić Ra za coś takiego jak czyste ciuchy. Wyszłam z łazienki, unikając o milimetr zderzenia z roześmianym Batą. Zapytałam go, co go tak strasznie bawi, a on pokazał mi język i zamknął się za drzwiami, zostawiając mnie z zapewne bardzo ciekawą miną. Po paru sekundach wzruszyłam ramionami i poszłam do sypialni, w której czekało na mnie łóżeczko. Rzuciłam się na mięciutki materac tak gwałtownie, że sprężyny skrzypnęły, a Thalia siedząca na podłodze podskoczyła. Lekkim kopniakiem zatrzasnęła drzwi, żeby nikt nam nie przeszkadzał i spojrzała na mnie poważnym wzrokiem. Usiadłam po turecku, dając jej do zrozumienia, że czekam na pytania. Od razu przeszła do sedna.
 - Czy Anubis coś o mnie mówił? - wypaliła, rumieniąc się lekko. Milczałam chwilę, próbując wyczaić, czy przypadkiem, jakiś wścibski blondas nas nie podsłuchuje. Nic nie usłyszałam.
 - Z tego co pamiętam, to chyba nie - zmarkotniała, kiedy to powiedziałam, więc szybko się poprawiłam. - To znaczy, wiesz, nie przy mnie. Był taki moment, że się rozdzieliliśmy, albo że poszedł na spacer bez nas, nie? Może nic nie mówił, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że myślał.
 - Dzięki, Bastet - posłała mi smutny uśmiech i przeniosła się na łóżko. - W sumie tylko o to chciałam cię zapytać, więc teraz ty możesz pytać.
         Zastanowiłam się chwilę.
 - Dobra. Mama Jirou powiedziała “po tym, co przeszliście”, czy to znaczy, że wiecie, co nam się przydarzyło?
 - Nie do końca - uznała. - Mniej więcej wiemy, co spotkało Anubisa. Między nim a Jirou wytworzyło się łącze empatyczne, dzięki któremu rudy może mieć jaki taki wgląd na to, co dzieje się z Anem. Na przykład wiemy, że był w tym dziwnym więzieniu, a potem go uwolniliście. To były tylko przebłyski, ale zdajemy sobie sprawę, że mogło wam być ciężko.
         Cały czas patrzyła na mnie z uwagą, jakby się o mnie martwiła.
 - Dobra, załóżmy, że kapuję - powiedziałam w końcu. - Ty tutaj śpisz?
 - Od kilku dni - mruknęła, odwracając wzrok. - Mama Jirou twierdzi, że tu jestem bezpieczniejsza niż w domu.
 - Po ataku Sobka kazała ci się przeprowadzić? - zgadłam, a ona skinęła głową.
 - Opowiemy wam o tym za kilka godzin, a teraz już idź spać, bo wyglądasz jakbyś miała zaraz zemdleć - uśmiechnęła się wreszcie, wstając z materaca. Wyszła z pokoju, zostawiając mnie samą. Opadłam na poduszkę i prawie natychmiast zmorzył mnie sen.

         Byłam sama na skraju urwiska i patrzyłam w dół na fale, obijające się o skały. Woda była czarna, a nade mną świeciły gwiazdy i księżyc. Wyglądał jakby się do mnie uśmiechał. Stary Chonsu był naprawdę najbardziej złośliwym bogiem, jakiego miałam nieszczęście spotkać. Chociaż z Akerem mógłby o pierwsze miejsce konkurować. Zerwał się niespokojny wiatr, targając mi włosy i odbierając dech w piersiach. Po chwili niebo przecięła błyskawica i uderzyła w powierzchnię wody. W słabym świetle szalejących piorunów, dostrzegłam unoszące się w powietrzu postacie. Rozpoznałam boginię Nut, a reszta wyglądała różnie: niektóre były niskie i miały młode twarze, inne wręcz przeciwnie. Wszystkie miały wściekle czerwone oczy, poza jedną, która miała oczy jak osoba heterochromią (czyli, że jedno oko miała złote, a drugie lazurowe). Nie było opcji, żebym go nie rozpoznała. To był Robin, przerażony i jednocześnie smutny. Miną przypominał winowajcę. Nut patrzyła na niego groźnie.
 - Robinie, nadszedł twój czas - oznajmiła głosem, od którego zadrżałam z zimna.
 - Nie, pani. Błagam, nie - jęknął zrozpaczony. Gwiazdy wokół niego wydały z siebie zbiorowy syk, więc się cofnął i uciszył. Przez powietrze przebił się dźwięk anielskiej trąby. Zahuczało mi w uszach, woda wzburzyła się jeszcze bardziej.
 - Gwiazdo Apokalipsy! Gwiazdo Piołun! Zadął trzeci anioł, czas na ciebie!
         Robin próbował złapać równowagę, ale niebo pod nim się zapadło i runął prosto w morską głębinę. W miejscu, gdzie zniknął pojawiła się niewielka wysepka porośnięta piołunem.

         Otworzyłam oczy i znowu znalazłam się w łóżku w pokoju Thalii. Przypomniałam sobie jak Set nazwał Robina “Gwiazdą Apokalipsy”, ale wtedy nie brałam pod uwagę, że on naprawdę może być Piołunem. Myślałam, że to tylko aluzja to jego destrukcyjnych zapędów. Usiadłam na skraju łóżka, myśląc o swoim śnie. Muszę opowiedzieć go Anubisowi.
         Wyszłam z pokoju i już na schodach czułam słodki zapach placków jabłkowych. Weszłam do kuchni, gdzie wszyscy już siedzieli przy okrągłym stoliku i rozmawiali o ocenach Thalii i Jirou. Nie powiem: nieźle się zdziwiłam, słysząc taką normalną rozmowę w czasie, kiedy los świata i życie Akera wisiały na włosku.
 - Wreszcie się obudziłaś - zaśmiał się Bata, poklepując dłonią krzesło obok siebie. Usiadłam, lustrując go wzrokiem: miał mokre potargane włosy, białą koszulę i dżinsy. Wyglądał nienormalnie zwyczajnie. Sięgnęłam po placek, zerkając na Thalię i Anubisa, siedzących obok siebie. Przypadek, czy ktoś jest na tyle wredny, żeby ich tak usadzić? Carter wyglądał o wiele lepiej niż wczoraj, ale i tak był smutny.
 - A czemu miałabym się nie obudzić? - spytałam obojętnie.
 - Bo próbowaliśmy godzinę temu i nic. Spałaś jak kłoda - wyjaśnił Jirou z uśmiechem. Wzruszyłam ramionami, stwierdzając, że na razie nic nie powiem o swoim śnie.
 - To nieważne - oświadczył Anubis spokojnym głosem. Zaciekawiło mnie, że miał na nosie kilka jasnych piegów. Zazwyczaj nie było ich widać: tylko jak się czymś stresował, a mało było takich rzeczy. - Skoro już jesteś, możemy posłuchać o wizycie Sobka.
 - Nie ma co opowiadać - mruknęła nieśmiało Thalia. Spojrzał na nią zaskoczony, jakby do tej pory się przy nim nie odzywała, albo jakby do tej pory nigdy nie była nieśmiała. Obie wersje były tak samo możliwe. Zerknęła na niego i chyba to zdziwienie ją zirytowało. - No, co chcesz?
 - Nic - powiedział szybko, odwracając wzrok.
 - A mnie oprócz tego, że Sobek tu był, zastanawia, dlaczego neczeri tu był - wtrącił Bata, odsuwając od siebie talerz. - I skąd, Anubisie, wiedziałeś, że właśnie im Sobek ukradł nóż, skoro zabrali ci go żołnierze Seta?
 - Neczeri pojawił mi się przed nosem na biologii - wyjaśnił Jirou. - Nie wiem, skąd się wziął, ani dlaczego właśnie do mnie się przeniósł, ale tak było.
 - A to łączy się z twoim drugim pytaniem, Bata - odparł Szakal. - Wiedziałem, że Sobek tu był, ponieważ jestem empatycznie połączony z Jirou i wyczułem, że ma neczeri. A potem Pan Krokodyl pojawił się z nim przed nami, więc natychmiast dotarło do mnie, że ich napadł.
 - Dobra, nie mam więcej pytań.
 - Tego samego dnia, jak wracaliśmy do domu po lekcjach, na drodze stanął nam Sobek - westchnęła Thalia. - Jirou prosił mnie, żebym pilnowała ostrza, skoro on ma lotos. Obślizgły gadzina nas zaatakował tak szybko, że nawet się nie zorientowaliśmy, kiedy leżeliśmy nieprzytomni na ulicy. Obudziliśmy się, a neczeri już nie było. Ot, cała opowieść.
         Z tym radosnym akcentem zamilkła, pozostawiając we mnie jeszcze większą nienawiść do gadów. Nagle Carter nieśmiało podniósł rękę. Bata spojrzał na niego z uśmiechem i udzielił mu głosu.
 - Czy Robin będzie bezpieczny z Sobkiem? - zapytał zmartwiony. Wyglądało na to, że możliwości ataku krokodyla go przerażały. Zrobiło mi się go żal. Wyciągnęłam rękę i ujęłam jego dłoń.
 - Robin jest sprytny, poradzi sobie - zapewniłam go, patrząc na chłopaków wyczekująco, żeby mnie poparli. Bata natychmiast gorliwie pokiwał głową, bo wiedział, jak ostre potrafią być moje pazurki, kiedy się zirytuję, ale Anubis na nieszczęście nie był tak uległy.
 - No, nie jestem pewien, Bastet - mruknął zdenerwowany. Założyłabym się o stówę, że zrobił się czerwony, jak Thalia opowiadała o tym, że Sobek ją zaatakował. - Miałem tej nocy dziwny sen. Wydaje mi się, że to mogła być równie dobrze przyszłość jak i przeszłość, ale Robin tam zginął. I to właśnie zabity przez Sobka.
         Carter wzdrygnął się, a jego oczy zapełniły się łzami. Usiłował się nie popłakać. Spiorunowałam Anubisa spojrzeniem.
 - Też miałam sen - powiedziałam. - Ale mój na pewno był w przeszłości.
 - Mów - poprosił Jirou, więc odetchnęłam i opowiedziałam im wszystko, co widziałam.
         Po moich słowach zapadła cisza, którą przerwał dopiero Anubis, rozkazując rudemu przynieść Biblię. To był najdziwniejszy rozkaz, jaki usłyszałam z ust egipskiego boga.