Przed
naradą spotkałem się z Anubisem na ulicy. Chciałem z nim chwilę porozmawiać, o
tym, co zrobimy, żeby ratować Robina. Upierał się, że naszym nadrzędnym celem
jest ocalić Akera i świat, a nie jakąś bezwartościową Gwiazdę. Oczywiście
przyznałem mu rację, bo ją miał, ale musiałem mu przypomnieć, że przecież ren
Akera jest w ciele Robina i bez niego nie powiedzie nam się. Przez chwilę
milczał, a potem opowiedział mi swój sen. Okazało się, że obu nam śniło się to
samo.
Nad
brzegiem bystrej rzeki klęczał Robin z pochyloną głową. Po twarzy ciekły mu
łzy, chociaż szeroko otwarte oczy miały barwę szmaragdu. Wpatrywał się w
spienione fale z takim spokojem na twarzy, że to było nie do wyobrażenia. Nawet
Anubis nie mógł się z nim równać. Niespodziewanie z wody wyskoczył krokodyl.
Pomyślałem sobie, że Sobek chyba się uwziął na Robina, jak jakiś nauczyciel
cięty na jednego, wybranego ucznia. A potem Gwiazda wstał i spojrzał wyzywająco
na gada.
- To Nut cię przysłała - stwierdził,
ścierając łzy z policzków. - Nie do uwierzenia, że matka wynajmuje zabójcę dla
własnego dziecka.
- Nie uważa cię za syna - zaśmiał się okrutnie
Sobek, nie okazując chociażby cienia współczucia. - Dla niej i swojego
rodzeństwa jesteś tylko zdrajcą.
- Więc przyszedłeś zabić zdrajcę. Wykonaj
swoją powinność, ale wiedz, że nigdy nie poddam się bez walki - zapowiedział
Robin, wyciągając z rękawów dwa sztylety. Jakkolwiek dramatycznie by to nie
brzmiało, o wiele gorzej wyglądało. Zaczęli tak szybko wokół siebie wirować, że
ich nie widziałem. Błyskały tylko kły krokodyla i ostrza Robina. Zaczęły walić
gromy, spadł deszcz. Nagle w ziemię tuż obok mnie uderzył piorun, oświetlając
walczących. Sobek wyrwał chłopakowi sztylet i wbił mu go w mostek. Krew
chlusnęła raz a porządnie i Robin wpadł do wody. Prąd porwał jego ciało, które
zbliżając się do horyzontu zamigotało jak gwiazda na nocnym niebie i zniknęło.
Gdy
Jirou poszedł na piętro szukać Biblii, streściłem pozostałym ten sen. Carter w
końcu nie wytrzymał i wybuchł płaczem. Razem z Bastet oraz Thalią głęboko mu
współczułem, za to Anubis wyglądał tylko przez okno z zamyśloną miną. Rudy
wrócił po kilku minutach i rzucił Biblię na stół. Huknęło tak, że kotka
miauknęła przeraźliwie, a An podskoczył w miejscu, obdarzając go zezłoszczoną
miną.
-
Masz Biblię, szukaj, czego potrzebujesz - mag usiadł na krześle koło Cartera i
objął go ramieniem. Poleciało kolejne wymowne spojrzenie, na które jednak rudy
nie zareagował.
-
Nie mogę dotknąć chrześcijańskiej księgi - westchnął Szakal, uspokoiwszy się
trochę. - W najlepszym przypadku mnie przypali. Ty albo Thalia musicie szukać
informacji.
Blondynka
zgarnęła loki z ramion i otworzyła Biblię, czekając na instrukcje. An kazał jej
otworzyć na “Apokalipsie” i przeczytać na głos całą księgę. Tak morderczego
spojrzenia jakie ona mu posłała, pozazdrościłby każdy. Była absolutną
mistrzynią w ciskaniu piorunami wzrokiem. Przeczytała, co trzeba, a potem
Szakal cytował kawałki z pamięci, zastanawiając się nad nimi głośno. To jeszcze
bardziej wpieniło Thalię, która w końcu wzięła ostatni placek jabłkowy i
rzuciła nim centralnie w nos bruneta. Nikt nie opanował śmiechu, nawet Carter
zachichotał. Zdezorientowany Anubis był widokiem wartym zapamiętania. Otrząsnął
się z zaskoczenia i wrócił do swoich myśli.
- “I
trzeci anioł zatrąbił: i spadła z nieba wielka gwiazda, płonąca jak pochodnia,
a spadła na trzecią część rzek i na źródła wód. A imię gwiazdy zowie się
Piołun.” Czy tak to wyglądało, Bastet?
-
Nie do końca, ale jak spadł z nieba na morzu pojawiła się wyspa porośnięta
bielicą piołun - sprostowała kotka, bawiąc się swoim ogonem.
-
To oznacza, że Robin naprawdę jest zapowiedzią Apokalipsy - podsumował Jirou. -
A czy… były już inne znaki? Te późniejsze?
-
Działy się rzeczy opisane przez świętego Jana, ale nie sądziliśmy, że to oznaki
nadchodzącego Końca Świata - odparłem ze wstydem. Teraz jak tak o tym myślałem,
wydało mi się oczywiste, że powinienem je rozpoznać. Westchnąłem zrezygnowany.
-
Koniec Świata jest blisko, czuć go śmiercią - mruknął Anubis, ignorując swoją
niemożność dotykania Biblii. Zatrzasnął ją z impetem, a w powietrzu uniósł się
słodki swąd palonego ciała. - Musimy znaleźć Robina i go ocalić.
-
Nie nawiążemy z nim kontaktu empatycznego - zauważyła Bastet. - Ma bariery,
chroniące go przed atakami psychicznymi. Nie wejdziemy też do jego snów, żeby z
nim pogadać. On nie jest typem osoby, którą łatwo znaleźć.
Roześmiałem
się smutno. Prawie słowo w słowo powtórzyła to, co ja sam mówiłem o bogach
kilkanaście dni temu. Robin mający w sobie Akera też w pewnym sensie stał się
bogiem. Plus te jego super zdolności blokowania ataków mentalnych. Ale, cholera
jasna, zawsze jest jakaś opcja i sposób, żeby działać. Myślałem gorączkowo,
szukając rozwiązania i nagle Thalia podsunęła mi pomysł.
-
W mitologii greckiej jest Hypnos i on ma dostęp do snów wszystkich ludzi na
świecie - westchnęła, uderzając lekko czołem o blat stołu. Olśniło mnie.
-
Anubis! Musimy odwiedzić Serapisa i Besa - oznajmiłem, a on spojrzał na mnie zdumiony.
Śmiertelnicy wyglądali na zaskoczonych, za to ogon Bastet zmienił się w
miotełkę do kurzu. Napuszyła się i pokazała pazurki. Nie umiałem sobie
przypomnieć, czy miała jakieś starcie z bogami snu, ale chyba nie.
-
Dobry pomysł - powiedział po chwili namysłu Anubis, wstając od stołu. - Thalia,
Jirou, pilnujcie Cartera. Strzeżcie go lepiej niż Sarkofagu czy lotosu. Teraz
on jest najważniejszy.
-
Ale, dlaczego…? - Thalia urwała, gdy ich oczy się spotkały. W spojrzeniach
obojga dostrzegłem smutek i strach. Szakal pochylił się nad nią i dał jej
całusa w policzek.
-
Po prostu go pilnuj - powtórzył. Skinięciem głowy nakazał mi i Bastet wyjść za
sobą z mieszkania Jirou. Zostawiliśmy zaskoczoną trójkę w kuchni i poszliśmy.
Nie stanąłem nawet na ulicy, gdy otworzyłem portal, wiodący nas prosto do…
-
Grenlandia! - parsknęła Bastet, wypluwając śnieg. Wpakowałem nas w głęboką
zaspę. - Dlaczego, na wszystkich wielkich bogów, Serapis musi lubić takie
zimno?
Wygrzebałem
się spod warstwy białego puchu i strzepnąłem go z włosów. Rozejrzałem się
dokoła, ale nie zobaczyłem nic poza lodową pustynią. W kwestii temperatury
wyjątkowo zgadzałem się z kocicą - poniżej dziesięciu stopni, to już był dla
nas mróz. Anubis wyciągnął nas z zaspy i postawił na nogi. Poszliśmy za nim,
dygocąc z zimna. Trwało to długo, a wiatr sypał nam śnieg w oczy, ale w końcu
całkowicie straciłem czucie we wszystkich odstających częściach ciała. Nie
byłem już świadomy, że mam coś takiego jak palce, uszy czy nos. Jedyne, czego
chciałem to paść na ten śnieg i zakopać się pod nim jak husky. Tam by było
ciepło. Wszyscy się potykaliśmy i
ślizgaliśmy, i już kilka razy wyrąbałem na lód, uderzając się głową, ale
szedłem uparcie, wmawiając sobie, że dojdę do Serapisa i Besa, choćbym miał się
czołgać.
Wreszcie
zobaczyłem, tak wymarzony widok. Na horyzoncie pośród zamieci, daleko hen kilka
kilometrów, dostrzegłem mały drewniany domek, wyglądający jak szopa. Ale
wiedziałem, że to tam mieszkają bogowie snów. Obiecałem sobie, że kiedy ich
zobaczę, rąbnę ich w makówki za taką lokalizację.
Dotarliśmy
do chałupy po półtorej godziny i wpadliśmy tak jak porażeni prądem. Legliśmy u
stóp zaskoczonych bogów. Ignorując ich, ja i Bastet, podczołgaliśmy się do
kominka i prawie do niego wleźliśmy, żeby się ogrzać i roztopić sople lodu,
które zwisały nam z włosów. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się miłego
powitania, bo bogowie bardzo rzadko lubią pomagać innym w potrzebie, ale ci to
mnie zaskoczyli. Ledwo palce zdążyły nam odtajać, poczułem, że ktoś okrywa mnie
wełnianym kocem, a po moim ciele rozpływa przyjemne ciepełko. Bastet siedziała
już skulona w fotelu, popijając gorące kakao. Zastanawiałem się, na jak długo
zapatrzyłem się w trzaskający ogień. Anubis zajął miejsce obok mnie na
podłodze, wyciągając w moją stronę rękę z kubkiem, z którego unosiła się para.
Wziąłem go i przytknąłem do ust. Ciepły napój rozkosznie mnie grzał od środka,
a koc oraz kominek od zewnątrz. Dopiero, kiedy byłem pewien, że wszystko mi się
rozmroziło, przyjrzałem się naszym gospodarzom.
Bes
nie zmienił się ani trochę od naszego ostatniego spotkania, które miało
miejsce, gdy wyciągaliśmy Bastet z jej magicznego więzienia, w którym została
zamknięta, by po wieki wieków naparzać się tam z Apopisem. Bóg-karzeł nadal
miał metr czterdzieści wzrostu, krótkie pulchne kończyny i tłustą idealnie
okrągłą brzydką twarz. Brązowe loczki upodabniające go do dziecka nieco mu
urosły, ale te cholernie błękitne oczy, poznałbym na końcu świata. Bes
uśmiechał się do mnie, chociaż raczej wyglądało to jakby uśmiechała się do mnie
żaba. Mimo wszystko przyjemnie było patrzeć na przyjazną twarz.
Serapis
był trochę straszniejszy. Swoją chudą posturą i wysokim wzrostem przypominał mi
Seta bez brody. Jednak był o wiele bardziej opalony, co jest dziwne zważywszy
na to, w jakim klimacie żyje. Miał popielate przetłuszczone włosy do połowy
pleców, związane w luźny warkocz, i przymknięte brązowe oczy, nadające mu
wygląd wiecznie sennego. Urody nie dodawały mu też fioletowe worki pod oczami,
biorące się z niewyspania. Ale się uśmiechał, więc był to jakiś plus.
W
milczeniu piliśmy kakao lub (w przypadku Anubisa) zieloną herbatę, a potem
bogowie snów odstawili swoje kubki i zwrócili się do nas.
-
W czym możemy wam pomóc? - spytał uprzejmie Serapis. Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo
i pozwoliliśmy Anubisowi mówić.
-
Czy moglibyście nas z kimś skontaktować? Chłopak jest Gwiazdą i ma ciekawe
umiejętności blokad mentalnych, ale sądzimy, że tacy bogowie jak wy są w stanie
przebić się przez nie.
-
Gwiazda? - zastanowił się Bes, drapiąc się po tłustym podbródku. - Ostatnia
Gwiazda, z którą chciałeś się skontaktować i umówić, zginęła.
-
Nie chcę się z nim umawiać, chcę go uratować - warknął An. - W jego ciele jest
część duszy Akera, bez którego nie damy rady ocalić świata przed okrutnym
planem Seta.
Bes
i ja parsknęliśmy śmiechem. W minie Anubisa i w temacie rozmowy nie było
absolutnie nic zabawnego, ale nie potrafiłem się powstrzymać. Wyobraziłem sobie
Ana i Robina na randce, po czym zacząłem dziękować bogom, że aktualnie żaden z
nich nie jest w stanie czytać mi w myślach. Zabiliby mnie obaj na miejscu i bez
ostrzeżenia. Uciszyliśmy się dopiero wtedy, gdy Serapis ochrzanił nas, że
przeszkadzamy mu w dostaniu się do głowy Robina. Miałem własną teorię, dlaczego
mu to nie wychodzi, ale postanowiłem poczekać, by sprawdzić, czy bóg snów sam
się domyśli. Zajęło mu to więcej czasu, niż się spodziewałem.
-
Ta wasza Gwiazda ma niespotykanie silne bariery mentalne.
-
Mówiłem - parsknąłem, a po chwili zarobiłem pustym już kubkiem Anubisa w łeb. -
Za co to?
-
Ogarnij się - miauknęła Bastet. - Co z robimy z tym fantem, że nie możemy się
skontaktować z Robinem?
Na
kilka minut zapadła cisza, podczas której zastanawialiśmy się nad kolejnym
rozwiązaniem problemu.
-
Mówiłeś, Anubisie, że w ciele tej Gwiazdy znajduje się ren Akera, nie
tak? - odezwał się Bes, głaszcząc nieświadomie Bastet po głowie. - Gdyby
spróbować skontaktować się z nim, a nie z Gwiazdą, mogłoby się udać.
-
Ale czy to nie narazi Robina? - zaniepokoiła się kotka. - Jego ciało odrzucało
duszę Akera, więc to chyba trochę ryzykowne.
-
To nasza jedyna nadzieja, że go zlokalizujemy - stwierdził Anubis bezbarwnym
głosem. Zdawało się, że gdyby mógł ocalić Akera za cenę życia Robina, zrobiłby
to. Ale prawda była taka, że Claude był dla niego jak brat. W końcu to on zajął
się nim, kiedy byli w więzieniu. Serapis uznał, że się wszyscy zgadzamy na ten
pomysł i zamknął oczy.
Znaleźliśmy się w ciemnej przestrzeni.------------------------------------------
Z racji tego, że jestem małą sierotką i przegapiłam drugą rocznicę bloga, postanowiłam napisać one-shota/miniaturkę/mini-opowiadanie (niepotrzebne skreślić) o naszych bohaterach. Ale żeby było lepiej to Wy, moi kochani i wierni, Czytelnicy, podrzucicie mi tematy, o których chcielibyście przeczytać (np. zagłębianie się w psychikę postaci, coś zabawnego, co mogło by im się przydarzyć). Propozycje składajcie w komentarzach lub na maila: zozu@onet.eu
Pozdrawiam ;*
Sophie