sobota, 6 grudnia 2014

"Bezproblemowa pustynia" (Bastet)

         Hm… ciekawe. Stanęliśmy na środku pustyni, rozglądając się z niepokojem, że znowu coś na nas wyskoczy jak Filip z konopi. Ale ku naszemu zdumieniu wokół panowała niczym niezmącona cisza. Wiał lekki wiatr, targając nam włosy. Zerknęłam na Batę. Na jego twarzy malował się błogi spokój, którego od tak dawna nie widziałam. To było jak lód na ranę - długo już nie mieliśmy chwili spokoju. Bata szepnął, że chce mu się spać.
         Uklękłam na piasku, kładąc sobie jego głowę na kolanach. Zamknął oczy i odetchnął głęboko. Przeczesywałam blond kosmyki, kiedy on spał. Był całkiem przystojny, zwłaszcza jak nie gadał. Westchnęłam cicho, siedząc bez rozrywki, podczas jego odpoczynku. Patrzyłam na jego bladą, zmęczoną twarz. Miał na niej kilka brzydkich szram po walce. Polizałam kilka razy palce i oczyściłam rany z zaschniętej krwi oraz brudu tak dokładnie, jak mogłam. Uśmiechnęłam się słabo. Nie mając nic lepszego do roboty, zaczęłam rozmyślać. O wszystkim i o niczym. Zamknęłam oczy, pozwalając, żeby ciepły wiatr głaskał moją twarz. To było przyjemne uczucie. Serce przestało mi się tłuc o żebra. Wreszcie się uspokoiłam.
         Czułam się jakbym znowu była w nicości. Słyszałam tylko oddechy, mój i Baty, i ciche pukanie naszych serc. Pasowały do siebie, tworzyły harmonijną melodię. Były jednym. Po chwili uderzały już w tym samym rytmie. Da-dam, da-dam, da-dam… otworzyłam oczy i spojrzałam na przyjaciela. Patrzył na mnie z błogim uśmiechem na twarzy. Jego źrenice radośnie błyszczały w słońcu pustyni. Chyba długo tak siedziałam zamyślona, bo zauważyłam, że zbliżał się już wieczór.
 - Spałem cały dzień? - mruknął cicho Bata, siadając prosto i przeciągając się. Wyglądał o wiele lepiej niż w chwili, gdy trafiliśmy na pustynię.
 - Coś koło tego - pokiwałam głową, głaszcząc go po włosach. - Przybyliśmy tu chyba w południe.
         Pokiwał głową i wstał, wyciągając do mnie rękę. Chwyciłam jego dłoń i się podniosłam. Ruszyliśmy przez pustynię, nad którą zapadała noc, wciąż trzymając się za ręce. Nawet nie wiedzieliśmy, dokąd mamy się kierować. Czerwona Pustynia była ostatnim miejscem, do którego jakikolwiek bóg, egipski, grecki czy rzymski, by się zapuszczał.
         Czerwona Pustynia wzięła swoją nazwę oczywiście od koloru piasku oraz od tego, że czerwień to barwa symbolizująca krew, zło, wściekłość i samego Seta. Może i czasami była uznawana za miłość i namiętność, ale według większości Egipcjan jednak oznaczała zło. To miejsce było zawsze najzwyczajniejszą oazą, ale uchodziło za kolebkę najokropniejszych potworów wszechświata. Stąd pochodził Apopis, wielki wąż, przed którym miałam chronić świat, z którym przez tysiące lat walczyłam zamknięta w obelisku. Tak czy inaczej, nie podobało mi się, że właśnie w tym miejscu Aker ukrył swoje Ib. Zastanawiało mnie, co go właściwie podkusiło, żeby wybrać taką lokację. Może to, że tam nikt nigdy się nie wybierał na piesze wycieczki.
         Mimo braku mapy oraz jakichkolwiek wskazówek, w którą stronę mamy się kierować, doskonale wiedziałam, jak poprowadzić Batę. Wystarczyło iść za nosem. Czarna magia Seta i Apopisa była bardzo wyczuwalna w czystym nocnym powietrzu. Gdyby mogła być widoczna, pewnie wyglądałaby jak gruba linia z czerwonej mgły, unosząca się nad piaskiem. Prowadziła prosto do oazy. Ale gdy to sobie wyobrażałam, zdawało mi się, że czeka nas jeszcze bardzo daleka droga zanim dotrzemy do celu. W pewnym momencie spytałam Batę, czy nie możemy się teleportować, ale on potrząsnął głową. Podniósł rękę na wysokość twarzy i zacisnął palce - przeskoczyła między nimi pojedyncza błyskawica, a po chwili zgasła.
 - Nadal nie mam wystarczająco dużo mocy, żeby otworzyć portal - wyjaśnił, ruszając dalej. - Walka z Setem bardzo mnie zmęczyła.
         Pokiwałam głową i ścisnęłam lekko jego dłoń. Doskonale wiedziałam, jak się teraz czuje. Jak owoc, który zbyt długo leżał na kaloryferze. Miękki, suchy, do niczego się nienadający. Znałam to uczucie, tak samo miałam po każdej walce z Apopisem. Bezustanne starcia, dzień w dzień przez tysiące lat. Tylko czasem miałam przerwę, gdy udało mi się go znokautować wystarczająco mocno. Wtedy siadałam w najciaśniejszym kącie nicości (wiem, jak to brzmi, ale tak właśnie było) i udawałam, że znowu jestem w domu. W białym pokoju, w którym zawsze zostawałam zamknięta podczas zebrań Rady. Anubis też tam był. I Bata. Akera nigdy nie widziałam, widocznie jest dużo starszy ode mnie. Anubis… ciekawe, co teraz robi? Może jest w trakcie jakiejś zajadłej walki o życie? Albo po prostu znowu czeka, aż Robin, który zemdlał, się obudzi. A może zrobili postój, żeby odpocząć. Gwiazda. Robin był inny niż te, które spotkałam u Nut i Chonsu. Tamte były dumne, zdawało im się, że to, że są światłem, ciałami niebieskimi, nadaje im prawo wywyższania się ponad innych. On wydawał się bardziej ludzki. To pewnie wpływ lat spędzonych na Ziemi, ale miał w sobie więcej pokory niż inne Gwiazdy, co oczywiście nie zmieniało faktu, że był arogantem.
 - Bastet, chcesz się zatrzymać? - usłyszałam głos Baty, który wyrwał mnie z zamyślenia. - Wyglądasz na nieprzytomną.
 - Daj spokój, tylko się zamyśliłam - zaśmiałam się, przytulając się do niego. Był ciepły, a powietrze się ochłodziło. - Jak często myślisz o Akerze?
 - Częściej niż bym chciał, kotko. Tęsknię za nim. I myślę, że gdybyśmy mieli go już nigdy więcej nie zobaczyć, błagałbym jego ducha o wybaczenie.
         Patrzyłam na niego i domyśliłam się, o co chodzi.
 - Bez nerwów, Bata - spróbowałam się uśmiechnąć, ale chyba wyszedł mi z tego tylko grymas. - Znajdziemy wszystkie części jego duszy, poskładamy do kupy, pokonamy Horeta i pójdziemy wszyscy na drinka.
 - Nie rozumiesz… pamiętasz, co się stało pod Złotą Jabłonią? - jego oczy zaszły łzami. - To była nasza wina. Gdyby nie tamto wydarzenie, prawdopodobnie cała obecna afera nie miałaby miejsca. To my go naraziliśmy. Potrafisz sobie przypomnieć, ile razy jego życie było zagrożone?
         Skinęłam głową.
 - Każdy raz to nasza wina. Gdyby nie jego upadek… być może teraz… dzisiaj… - łzy ścisnęły mu gardło, a ja mogłam tylko je ocierać, gdy spłynęły. Odetchnęłam głęboko.
 - Gdyby nie ten upadek, słoneczko, Aker już by nie żył - przypomniałam. - Może i kilka razy był w śmiertelnym niebezpieczeństwie, ale przynajmniej żyje i może cieszyć się adrenaliną. Nie zna prawdy i prawdopodobnie nigdy jej nie pozna. Przecież nie musi, tak?
         Blondyn pokiwał głową, ocierając oczy dłonią. Uśmiechnął się do mnie smutno i pocałował mnie w czoło.
 - Jesteś najbardziej niezwykłym kotem, jakiego miałem szczęście poznać, Bastet.
         Zamruczałam, bo bardzo przyjemnie było to usłyszeć. Bata umie być słodki, jeśli chce. A nawet jeśli nie chce, to taki jest.
         Szliśmy dalej w milczeniu, trzymając się za ręce. Nawzajem dodawaliśmy sobie otuchy, co jakiś czas lekko ściskając palce drugiego. Noc była bezchmurna. Patrzyłam w niebo, myśląc o Robinie. Nut, uda mu się kiedyś wrócić do domu?, spytałam boginię, ale odpowiedziała mi tylko cisza i szmer ziarenek piasku przesuwających się pod naszymi stopami. Miałam nadzieję, że milczenie oznacza potwierdzenie, ale jakaś część mnie wątpiła w to. Przypomniały mi się rozmowy Akera i Anubisa, kiedy byliśmy młodsi. Często na plaży kłócili się o łopatkę.
 - Aker, pożyczysz mi tę zieloną? - pytał Anubis, szczerząc się słodko, jako szczerbaty czterolatek. Aker nie odpowiadał, więc An sięgał już po swój cel i dopiero wtedy ten drugi łapał go za rękę.
 - Nie słyszałem “nie” - mruczał An.
 - Ale nie mówiłem też “tak” - odpowiadał Aker i wtedy Bata albo Neftyda musieli ich ogarniać, bo by się tymi łopatkami pozabijali.
         Teraz było tak samo. Jak Anubis liczyłam, że milczenie nie oznacza “nie”, a jednocześnie wiedziałam, że nie oznacza również “tak”. Uśmiechnęłam się do wspomnień. Byliśmy mali, nieświadomi… nic nam nie zagrażało. Set nie mógł widywać się z Anubisem, więc nie stanowił dla niego niebezpieczeństwa. To było tak dawno, a zdawać by się mogło, że wczoraj jeszcze siedzieliśmy przy stole, jedząc naleśniki i śmiejąc się z Anubisa. No dobra, wczoraj też nie było źle, pomijając fakt, że Anubis się pobił z Robinem. Zatrzymałam się gwałtownie, przez co szarpnęłam ręką Baty. Spojrzał na mnie zdziwiony.
 - Co jest? Chcesz jednak odpocząć?
 - Nie - mruknęłam, przeciągając ostatnią literę. - Tylko tak sobie wyobraziłam, że Szakal znowu zaczyna kłócić się z Robinem. Przecież to by oznaczało porażkę ich misji.
         Blondyn podrapał się po podbródku, po czym wybuchł radosnym śmiechem.
 - Nie martw się, An może i jest głupi, ale ma też iskierkę inteligencji po matce - zapewnił mnie. - Nie zabije Robina w samym sercu kultury greckiej.
         Parsknęłam śmiechem, stwierdzając, że rzeczywiście to byłby szczyt idiotyzmu ze strony Anubisa. Śmialiśmy się głośno, a nasze głosy odbijały się echem wśród wydm pustyni. I wtedy właśnie usłyszałam ten hałas, na który ogon mi się napuszył. Ciężkie łomotanie, jakby ktoś w równych odstępach kilku sekund walił młotem w kowadło. Od tego piasek na ziemi drżał, a my dwoje podskakiwaliśmy w miejscu. Bata napiął mięśnie, zaciskając mocno palce na mojej dłoni. Poczułam przeskakujące iskry, ale wciąż były za słabe, aby zrobić komukolwiek krzywdę. Co najwyżej ten prąd mógł kogoś połaskotać. Uderzenia stawały się głośniejsze, więc uznałam, że to kroki.
ŁUP! ŁUP!
         O tak! Z pewnością kroki. I to co je wydaje nie jest małe.
ŁUP! ŁUP!
         Pociągnęłam Batę za ramię i rzuciłam się do ucieczki.
ŁUP! ŁUP!
         Kroki też przyspieszyły. Coś nas goniło.
ŁUP! ŁUP!
         Potknęłam się i upadłam na piasek. Bata złapał mnie w pasie i podniósł, ale było za późno. Nad nami urósł olbrzymi cień, zasłaniając rozgwieżdżone niebo. Zacisnęłam oczy i ledwo powstrzymałam krzyk. Bata na szczęście mnie przytulił, ale po chwili rozluźnił uścisk i rozległo się jego westchnienie ulgi. Podniosłam jedną powiekę, żeby rozeznać się w sytuacji. Nigdzie nie było widać olbrzyma, a przed nami stał jedynie dwumetrowy Latynos o czarnych oczach i łagodnym uśmiechu, przywodzącym na myśl troskliwego ojca. Rzeczywiście bardzo pasował do roli ojca, bo już go w niej widziałam, tylko gdzie?
 - Jesteś Koniec Świata, prawda? - spytał Bata niby spokojnie, ale drżenie w jego głosie wyczułby każdy. Teraz poznałam. Ten wielki facet to ojciec Robina - w żadnym calu niepodobny. Gdy przyjrzałam mu się dłużej zrozumiałam, że jego oczy nie są czarne. Były po prostu puste. Na tę rewelację z gardła uciekł mi przerażony pisk. Schowałam się za Batą. Widziałam w swoim życiu wiele przerażających rzeczy, ale tak miło wyglądający facet bez oczu, sprawił, że zmiękły mi kolana. Patrzył na mnie zdziwiony pustymi oczodołami, ale w końcu chyba domyślił się, czemu krzyknęłam.
 - Przepraszam, mała - powiedział ze szczerym uśmiechem, zakładając okulary przeciwsłoneczne, które miał w kieszeni. - Zapomniało mi się, że nie wszyscy jak Nut są przyzwyczajeni do mojego widoku.
 - Ta, nic się nie stało, panie Koniec Świata - odetchnęłam, puszczając ramiona Baty, który wypuścił powietrze jakby mu ktoś zdjął z serca ogromny ciężar. Zdałam sobie sprawę, że musiałam wbić w niego pazurki.
 - Mów mi Koniec, to całe Koniec Świata jest za długie - wzruszył ramionami zupełnie jak jego syn.
 - Dobra… Koniec - zawahał się Bata, bo chyba zabrzmiało mu to jak zakończenie rozmowy. Zachichotałam na to skojarzenie, a ojciec Robina zerknął na mnie i też się zaśmiał. Bata się zaróżowił ze wstydu. - W każdym razie, po co przyszedłeś?
 - Szukam Robina - odparł Koniec, marszcząc brwi. - Mój syn będzie w jeszcze większym niebezpieczeństwie, niż jest w tej chwili, gdy dowie się jakie przeznaczenie mu zapisano. Muszę go znaleźć i ochronić.
 - Czemu? - zdziwiłam się i nagle ogarnęła mnie złość na tego faceta. - Przecież przez ostatnie tysiąc lat jakoś go olewałeś bez wyrzutów sumienia. I teraz nagle zebrało ci się, żeby zgrywać dobrego, kochającego tatusia? Sorry, ale mi kitu nie wciskaj, ja nie okno. Robin doskonale radził sobie bez ciebie, nauczył się, że na nikogo nie może liczyć. W tym cholernym więzieniu, do którego go zesłali, odwiedzała go tylko matka. A ty gdzie wtedy byłeś, co? Pewnie latałeś sobie po wszechświecie i niszczyłeś inne światy. Ile żyję, wiele razy słyszałam dzieci uskarżające się, że nie mają rodziców. I wiesz co, cholero? Dochodzę do wniosku, tak patrząc na ciebie i Seta, że lepiej nie mieć rodziny wcale, niż mieć taką, która cię olewa albo próbuje zabić!
 - Emm… Bastet…
 - Morda, Bata, ja się dopiero rozkręcam!
 - Bastet.
 - Przecież mówię, żebyś milczał!
 - BASTET!
         Krzyk Baty jest rzeczą rzadko spotykaną, więc się zamknęłam. Spojrzałam na niego, a on stał jakby nigdy nie podniósł głosu - ręce w kieszeniach i tylko jego oczy ciskały błyskawice.
 - Zamknij się, Bastet - burknął. - Nie zawsze ojciec może zajmować się dzieckiem. Często pojawiają się okoliczności, które na to nie pozwalają. Na przykład jakiś upierdliwy teść.
         Koniec podrapał się po głowie.
 - Szu nie jest wcale taki upierdliwy - stwierdził. Bata spojrzał na niego, unosząc brwi. - A! To była przenośnia. Tak Chonsu był cholernie wkurzającym gościem. Nie pozwalał mi się zbliżyć do Robina i Nut na kilka metrów, ale to było przed strąceniem mojego syna z nieba. Potem niestety było tak, jak mówi Bastet, Bato. Ignorowałem Robina, bo myślałem, że w ten sposób nauczę go samodzielności.
 - I nauczyłeś - zauważyłam. - Tylko również nauczyłeś go nieufności.
 - Wiem. I bardzo tego żałuję. Dlatego teraz musicie mi powiedzieć, gdzie on jest, żebym mógł mu pomóc. Chcę jakoś odzyskać jego zaufanie.
         Zabrzmiało to jak szczere wyznanie, więc westchnęłam pokonana.
 - Robin jest w Delfach z Anubisem - powiedziałam w końcu. - Próbuje dostać się do Wyroczni.
         Koniec Świata skinął nam głową.
 - Dziękuję - uśmiechnął się ciepło. Gdy mnie przytulił, poczułam zapach ciepłego mleka. - W zamian za to, że wy pomogliście mi, ja pomogę wam. Zabiorę was na Czerwoną Pustynię.
         Bez ostrzeżenia zaczął rosnąć tak, że doszedł do wzrostu przeciętnego czteropiętrowego bloku. Prawie zeszłam na zawał, kiedy jego wielka łapa złapała mnie w pół i posadziła sobie na ramieniu. Kurczowo złapałam się fałdów jego koszuli i zamknęłam oczy. Nagle poczułam, że mam lęk wysokości. Bata tego problemu nie miał, bo wszedł spokojnie po rękawie i usiadł obok mnie. Przytuliłam się do niego, błagając, żeby nie pozwolił mi spaść.
 - Nie wypuszczę cię z uścisku już nigdy więcej - zamruczał mi do ucha. Przeszedł mnie miły dreszcz i wtuliłam się w pierś Baty. Koniec Świata zaczął iść w kierunku, z którego wyczuwałam magię zła. Towarzyszyło temu głośnie łupanie o podłoże, ale ja wolałam skupić się na rytmicznych uderzeniach serca Baty.
         Na miejsce dotarliśmy o wschodzie słońca. Widok był przepiękny, mimo że straszny. Piasek nie przypominał piasku. Cała oaza była skąpana w czerwonym blasku tak, że wyglądała jakby została zalana krwią. Spokojna woda w jeziorku, liście krzewów, palma - wszystko było czerwone. Ale największe wrażenie robił właśnie piasek - w pierwszych promieniach słońca przypominał mi rozpryśnięte na miliardy miliardów maleńkich drobinek rubiny. Przesypywał się na wietrze, sprawiając wrażenie jakby patrzyło na rzekę krwi, spokojnie przepływającą przez ten kawałek pustyni. Spojrzałam na granicę oazy, była dobrze widoczna, bo tam, gdzie się kończyła zaczynała się zwykła Sahara. Piasek był złocisty.
 - Pięknie tu jest - szepnęłam, przecierając oczy.
 - I niebezpiecznie - mruknął Bata, zsuwając się z ramienia Końca Świata. Też to wyczułam. Magia była tu tak gęsta, że obawiałam się, że coś nas napadnie. Zeskoczyłam na piasek, a gdy odwróciłam się, by podziękować ojcu Robina, jego już nie było. Pozostał po nim tylko ten słodki zapach mleka.

czwartek, 16 października 2014

"Ciemność w Ogrodzie Cieni" (Bata)

         Zrobiłem krok w mroku, uważając, by przypadkiem nie nastąpić na jakiegoś ślimaka. Nie przypominam sobie egipskich ciemności w jakimkolwiek miejscu na Ziemi, nawet w Ogrodzie Cieni. Tu zawsze panowała noc, więc nic dziwnego, że było ciemno, ale… coś mi się nie zgadzało. Nie zauważałem ani jednej gwiazdki na niebie - było zachmurzone, a to niemożliwe. Ogród Cieni to jedyne miejsce na świecie, gdzie widać wszystkie konstelacje tak wyraźnie, jakby były wyrysowane fluorescencyjnym długopisem na granatowym niebie, bez względu na pogodę panującą za jego murami. Lecz dzisiaj, tego dnia, w którym pojawiłem się tam z Bastet, na niebie gromadziły się burzowe chmury. Zadrżałem pod wpływem powiewu lodowatego, północnego wiatru.
 - Coś tu jest nie tak - mruknęła kotka, wsuwając dłoń w moje palce. Zacisnąłem je, aby jej nie zgubić. - Nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim mrokiem, nawet moje kocie oczy niewiele tu mogą wypatrzeć, a co dopiero szukać cienia.
         Skinąłem głową, choć wiedziałem, że tego też nie zobaczy. Rozglądałem się dokoła ze świadomością, że nic nie dostrzegę, ale i tak to robiłem. Z przyzwyczajenia. W powietrzu unosił się zapach ozonu i morskiej wody. W oddali coś błyszczało. Chmury nad nami przecinały błyskawice, a po chwili zaczął kapać chłodny deszcz. Jęknąłem, bo to nie oznaczało nic dobrego. Obejrzałem się do tyłu na Bastet i dostrzegłem jej lśniące żółte oczy, a w nich czyste przerażenie. Jej dłoń w mojej drżała. Chciałem spytać, o co chodzi, kiedy skoczyła na mnie i przygwoździła mnie do drzewa, o którego obecności nie wiedzieliśmy. Przez miejsce, w którym ułamek sekundy temu staliśmy, przemknęła czerwona błyskawica, po której rozległ się złowieszczy rechot. Około pół metra od nas na krwistym tle majaczyła sylwetka chudego, wysokiego mężczyzny z kozią bródką. Syknąłem przestraszony, przytulając Bastet do piersi. Dopiero teraz poczułem jak szybko uderza jej serce.
 - Bata? Jak stąd uciekniemy? - wyszeptała prosto do mojego ucha. Wyjrzałem ostrożnie zza drzewa, ale postać mężczyzny ani drgnęła. Odetchnąłem, starając się oczyścić umysł.
 - Nie mam pojęcia - odparłem szczerze, ściszając głos. - Ale wiem, że nie odejdę stąd bez cienia Akera, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.
         Okrutny chichot rozległ się znowu.
 - Niezły plan, Bata, podoba mi się - zachrypiał Set, postępując krok do przodu.
         Jedyne, czemu mogliśmy z Bastet teraz zawierzyć był jej koci słuch. Domyśliłem się, że Set się zbliża po jej cichutkim pisku przerażenia. Westchnąłem, próbując się uspokoić i pozbierać myśli, ale zanim na cokolwiek wpadłem, tuż obok mojej głowy przeleciał czerwony piorun, rozświetlając nieco ciemność. W jego błysku dostrzegłem wykrzywioną grymasem przerażenia twarz przyjaciółki. Zacisnąłem mocniej dłoń na jej palcach i rzuciłem się biegiem do przodu. Set ciskał pioruny w nasze plecy, lecz jakimś cudem nie trafiał.
 - Co zrobimy, Bata? - jęknęła kotka, gdy skoczyliśmy za kolejne drzewo, aby się schować.
 - Hm… masz lepszy wzrok niż ja, więc ty zajmiesz się szukaniem cienia Akera, a ja odwrócę uwagę Seta, pasuje? - zaproponowałem, doskonale wiedząc, że zaraz zacznie się sprzeciw. Ku mojemu zdziwieniu, przytulona do mnie kotka, skinęła głową, po czym wyrwała mi się i pomknęła w mrok, zostawiając mnie z brudną robotą. Cholera, czemu tu jest tak ciemno. Zacząłem gorączkowo myśleć, co mogę zrobić, żeby dać jak najwięcej czasu przyjaciółce. Słyszałem, jak Set woła mnie po imieniu, a w jego głosie słychać złośliwy śmiech. Oparłem głowę o drzewo, za którym się kryłem. Coś błysnęło koło mojego biodra. Spojrzałem w dół, ale nic nie zobaczyłem, za to poczułem prąd, przeszywający moją dłoń. Tuż pod skórą przeskakiwały mi niewielkie wyładowania elektryczne. Uśmiechnąłem się rozpalając mini burzę między palcami. Moc podobna do Seta, chociaż o wiele słabsza, musiała mi wystarczyć. Skumulowałem wszystkie siły i wyszedłem z ukrycia. Set stał niedaleko żonglując kilkoma kulami piorunów. W mordę! Przy nim wyglądam jak dziecko. Przynajmniej coś widziałem. Chociaż aktualnie wolałbym nie oglądać przerażającej twarzy boga pustyni. Wpatrywał się we mnie czekoladowymi oczami, w których płonął ogień. Miałem wrażenie, że patrzę na Anubisa za kilkaset lat.
 - Dobra, jesteśmy tylko my dwaj, dziadku - warknąłem, starając się nie okazać strachu. - Ty i ja.
 - Mi to pasuje - roześmiał się Set. - Więc… zacznijmy to przyjęcie.
         Cofnąłem rękę, żeby go zaatakować, ale on tylko wskoczył na drzewo, zwinny jak sarna, gdzie zaczęło dziać się z nim coś dziwnego. Jego pociągła twarz skróciła się nieco i zaokrągliła, zniknęły z niej zmarszczki, ale nad lewą skronią pojawiły się liczne blizny po oparzeniach. Usta rozciągnięte w okrutnym uśmiechu nabrały jędrności, policzki się zaróżowiły w blasku czerwonych błyskawic. Całe ciało Seta stało się bardziej krępe, bary się poszerzały, biodra zwężały, ramiona i pierś nabrały masy mięśniowej. Po chwili na gałęzi drzewa siedział Aker. Mój Aker. Mój kochany Aker… ale oczy nie należały do niego. Wciąż płonął w nich ten sam piekielny ogień. Jedyny raz widziałem go w spojrzeniu prawdziwego Akera, gdy przyszedł do mnie po zerwaniu kontaktu z Anubisem tysiąc lat temu. Z mojego gardła dobył się głuchy jęk. Walka z Setem byłaby o wiele łatwiejsza niż z Akerem, nawet jeśli miałbym przy tym zginąć. Zacisnąłem zęby, żeby powstrzymać krzyk. Po moim policzku przetoczyła się łza.
 - Dobra, to jedziemy z tym koksem - wycedziłem, kumulując jeszcze więcej energii na dłoni. “Aker” parsknął lodowatym śmiechem i zaatakował mnie tak szybko, że ledwo zauważyłem, z której strony nadchodzi uderzenie. W ostatnim momencie zdołałem uskoczyć w bok, ale on cisnął kulą piorunów w moje plecy. Padłem na kolana, ocierając dłonie do krwi i przeturlałem się kawałek dalej za potężne drzewo. Oparłem się o nie, zaciskając zęby, żeby nie krzyknąć. Przeciwnik mocno mnie zranił - czułem spływającą po plecach gęstą ciecz i miałem wrażenie, że jeśli Bastet się nie pospieszy, to czeka mnie tu niechybna śmierć.
 - Nie chowaj się, Bata - dobiegł mnie zmieniony głos Akera. - I tak cię dorwę, a jeśli nie ciebie to Bastet. Decyduj: ty czy ona?
         Odchyliłem głowę do tyłu, biorąc głęboki wdech. Palcami przeczesałem wilgotne od potu włosy i zgarnąłem je do tyłu. Jęknąłem z bólu, lecz wybór i tak był prosty.
         Kiedy pierwszy raz spotkałem Bastet o mało co się nie pozabijaliśmy. Już jako mały szkrab była ostro stuknięta i porywcza. Poznaliśmy się podczas jednego z zebrań boskiej rady. Nie braliśmy udziału w rozmowach starszych, tylko zostaliśmy zamknięci w białym pokoju bez drzwi i okien, który jednocześnie był sypialnią małego Anubisa. W tamtym czasie byłem potwornie nadęty i agresywny, dzieciaki się mnie bały. Pamiętam tylko, że jako najstarszy z młodych musiałem ich tam pilnować, więc uznałem, że mogę się trochę zabawić. Dzień, w którym poznałem tę dwójkę, był moim ostatnim w Poczekalni, bo następnego dnia miałem mieć urodziny i zyskać wszystkie boskie prawa. Byłem mocno nabuzowany i wkurzony, że rada nie mogła odbyć się kilkanaście godzin później, więc dzieciaki miały ze mną przerąbane. Ustaliłem, że mój ostatni dzień, będzie najlepszym dniem Króla Baty - tak kazałem młodym do siebie mówić. Mając sporą moc magiczną, wyczarowałem sobie złoty tron, na którym rozsiadłem się wygodnie. Jeden z dzieciaków służył mi jako podnóżek, klęcząc przede mną bokiem, a ja oparłem skrzyżowane kostki na jego plecach. Nie przejmowałem się jego drżeniem, wyobrażałem sobie, że to darmowy masaż. Rolą Bastet tego dnia było karmienie mnie winogronami i opowiadanie mi kawałów - robiła mi za takiego małego błazna, a była przy tym tak przerażona, że normalnemu człowiekowi pękłoby serce. Ale nie mi, miałem to w głębokim poważaniu. Po prostu miała się dobrze spisać, a jeśli nie, czekała ją kara. Przyznaję, byłem potworem.
         Nasze następne spotkanie odbyło się w nieco milszej atmosferze, bo już przeszedłem przemianę i stałem się tym radosnym debilem, którym jestem aktualnie. Kochałem świat, życie oraz wszystkich otaczających mnie ludzi. Anubis i Aker wręcz mieli mnie ochotę za to dekapitować. Z Bastet zobaczyłem się pod wieczór, na bankiecie wyprawianym z okazji urodzin Ozyrysa. Nie była już tą samą kotką, którą poznałem w Poczekalni. Wyrosła, a Matka Natura wypełniła w niej pewne kobiece braki. Stała się naprawdę ślicznym kociakiem. Miała na sobie wtedy śliczną, cętkowaną sukienkę do kostek z rozcięciem na jednej nodze od biodra w dół. Tamtego dnia się w niej zakochałem i to do szaleństwa.
         Dlatego teraz nie miałem większego problemu z wyborem. Wyszedłem zza drzewa, kumulując w dłoni pioruny.
 - Nie dostaniesz żadnego z nas, potworze - wycedziłem, czując prąd przebiegający pod skórą. Trochę bolało, ale musiałem wytrzymać. Miałem tylko jeden strzał. Moja moc ma spore ograniczenia, więc po jakimś czasie po prostu się wyczerpuje jak bateria. - A jeśli musisz kogoś zniszczyć, to najpierw musisz mnie złapać.
         Na oślep rzuciłem się biegiem, aby odciągnąć go od Bastet. Udało mi się. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, co nie? W tym przypadku bardziej sprawdza się na odwrót - nie ma tego dobrego, co by na złe nie wyszło.
         Aker pojawił się przede mną z wyciągniętą dłonią. Jego oczy przygasły, nie były agresywne. Głos wrócił do normy, gdy ponownie przemówił, patrząc na kulę piorunów.
 - Bata, przyjacielu - jęknął tak zbolałym głosem, że serce ścisnął mi żal. - Błagam, pomóż mi. Nie możesz mnie zaatakować. Horet… on zrozumiał, że możesz go zniszczyć i uciekł. To ja… naprawdę.
         Zacisnąłem zęby, próbując go przejrzeć. Wydawało się, że mówi prawdę. Nie wyczułem podstępu w jego głosie, ani żadnej fałszywej nuty. Już miałem opuścić rękę, ale od tyłu skoczyła na mnie Bastet, wrzeszcząc, żebym zaatakował. Obejrzałem się na nią zdumiony, a ona wskazała palcem Akera - znowu miał wściekłe spojrzenie i szykował się do skoku. Nie myśląc, co robię, cisnąłem w niego pioruny. Zatoczył się do tyłu szczerze zaskoczony z żywą raną na ramieniu. Zapach spalonej skóry uniósł się w powietrzu. Ciało mojego przyjaciela z powrotem przemieniło się w Seta, lecz rana nie zniknęła. No i dobrze! Stary bóg patrzył na mnie z wściekłością, a ja już nie mogłem się bronić. Nim Czerwony Pan rzucił na mnie zaklęcie, w jego podniesioną dłoń wbił się sztylet Bastet.
         Kotka objęła mnie w pasie, zakładając sobie na ramię moją rękę. Oddychała ciężko, choć była w lepszym stanie niż ja. Po chwili świat zawirował mi przed oczami i odpłynąłem. Słyszałem tylko, jak Bastet woła do mnie z oddali, żebym nie zasypiał.

         Otworzyłem oczy w jakimś lesie. Leżałem na brzuchu z rękami pod policzkiem. Plecy nie bolały. Czułem na nich przyjemny chłód. Powoli i ostrożnie usiadłem na trawie, rozglądając się za przyjaciółką. Była niedaleko. Stała oparta o drzewo z zamkniętymi oczami, a w dłoniach ściskała niewielką glinianą figurkę. Była skupiona, więc stwierdziłem, że rozmawia telepatycznie z Anubisem, lecz gdy tupnęła zirytowana nogą i podeszła do mnie gwałtownym krokiem, uznałem, że raczej próbowała się z nim skontaktować.
 - Jak się czujesz, blondasie? - spytała, klękając obok mnie. Uśmiechnęła się słodko. W jej policzkach pojawiły się urocze dołeczki.
 - Całkiem nieźle. W każdym razie bywało gorzej - zaśmiałem się szczerze. To ona mnie opatrzyła, więc nie było mowy, żebym czuł się fatalnie. - Znalazłaś cień Akera?
         Skinęła dumnie głową i pokazała mi figurkę. Lalka była podobizną Akera w dużej skali. Odetchnąłem z ulgą. To oznaczało, że zostały nam jeszcze dwie części duszy Akera do odnalezienia. Ib na Czerwonej Pustyni oraz Ka w Krainie Zmarłych. Pozostał tylko ten drobny szczegół, że ja wolałem na razie omijać królestwo Ozyrysa szerokim łukiem. Uznałem więc, że zabiorę kotkę na pustynię i zdobędziemy przedostatni kawałek układanki, a potem zamienię się z Anubisem i on powędruje z Bastet do Podziemia, za to ja zabawię się w niańkę Robina.
 - Bata, co teraz? - spytała kocica, miętosząc w palcach figurkę. Opowiedziałem jej, co postanowiłem, a ona przytaknęła. Oboje wiedzieliśmy, że gdybym pojawił się w Krainie Zmarłych, Ozyrys nie przepuściłby okazji, aby mnie tam uwięzić.

         Podniosłem się z ziemi i wziąłem przyjaciółkę za rękę, po czym z niemałym trudem otworzyłem portal. Kosztowało mnie to wiele wysiłku, bo wciąż nie odzyskałem całej mocy, ale nie sądziłem, aby na Czerwonej Pustyni ktoś nas znowu atakował, skoro Set jest ciężko ranny, a Horus pewnie przynajmniej odrobinę.

czwartek, 11 września 2014

"Witamy w Delfach. Śmiertelnikom, potworom i Egipcjanom wstęp surowo zabroniony" (Robin)

         Pożegnaliśmy się z Thalią i Jirou dopiero nad ranem, gdy w końcu skończyli opatrywać ranę, którą zadał mi Anubis. Oni wrócili do domu, żeby pilnować dla mnie Cartera, który był jedynym powodem (może poza uciążliwym bogiem w mojej głowie), dla którego pakowałem się w to całe egipskie bagno. No i może ewentualnie sam fakt, że pragnąłem dowiedzieć się, dlaczego tak naprawdę zostałem zrzucony z nieba. Byliśmy gotowi w trymiga, więc z miasta wyruszyliśmy tuż przed wschodem słońca i poszliśmy tym pustkowiem, które rozciągało się na wszystkie strony, gdzie nie spojrzeć, aż po horyzont.
         Szliśmy w milczeniu. Nikt nie miał ochoty rozmawiać - nawet Bata i Bastet wkrótce po rozpoczęciu prób konwersacji, zamilkli, widząc, że ich starania są bezskuteczne. Anubis pogrążył się we własnych rozmyślaniach, zapewne na temat Akera i planu ocalenia świata, a ja szedłem z zamkniętymi oczami i pochyloną głową, zastanawiając się, co powie Sobek Setowi, gdy będzie musiał się przyznać, że Gwiazdka mu uciekła. Te wyobrażenia wprawiały mnie w dobry humor, ale zaraz potem przypominałem sobie, że jesteśmy w bardzo poważnych kłopotach i znowu wpadałem w depresję. Powoli przypominałem sobie coraz więcej chwil z mojego dzieciństwa, co pomogło mi znaleźć rozwiązanie zagadki z kluczem. Wspomnienie z wizyty u Wyroczni Delfickiej stawało się coraz jaśniejsze i wyraźniejsze, a gdy osiągnęło maksymalny wymiar, poczułem, że kręci mi się w głowie. Nawet nie zdążyłem trącić najbliżej idącego Baty w ramię i już leżałem na ziemi, kurczowo czepiając się zaniepokojonego głosu Bastet, żeby nie odpłynąć. I tak guzik mi to dało.

         Miałem jakieś siedem lat. Wtedy to po raz pierwszy spotkałem się z greckimi półbogami oraz ich kulturą. Pozwolono mi na kilka dni opuścić niebo, żebym poznał świat, który podobno już zawsze miałem oglądać wyłącznie z góry. Mama posłała mnie do Kairu, gdzie czekał na mnie mój starszy przyjaciel - Syriusz. Był Gwiazdą już około dwóch tysięcy lat i widział wiele na własne oczy, dlatego też to on miał mnie oprowadzić po świecie.
         Początek zwiedzania był nudny jak flaki z olejem - jakieś stare, kruszące się pod samym spojrzeniem zabytki oraz grupy zachwycających się każdym okruszkiem egipskiej cywilizacji turystów. Niby fajnie, bo Egipt naprawdę znał się na architekturze i rzeźbiarstwie, a każda pamiątka po jego kulturze była zachwycająca, lecz nie dla mnie. Ja to wszystko miałem w małym palcu, gdyż głupi Chonsu dostał od Ra rozkaz, aby mnie uczyć. Nie rozumiałem, dlaczego tylko mnie, jako jedynego spośród miliarda gwiazd na całym niebie, ma spotkać “zaszczyt” zdobywania wiedzy. Nie interesowała mnie historia, sztuka też nie. Przynajmniej z początku, potem zacząłem się tym zachwycać. Jedyne, o czym mogłem się uczyć bez problemów to astronomia. Może to dlatego, że sam jestem Gwiazdą, a może dlatego, że to było ciekawe. Nie wiem.
         W każdym razie, Syriusz oprowadzał mnie po Kairze, a ja nie słuchałem go, marząc o przeżyciu największej z przygód wszechczasów. Zważywszy na to, że to były lata siedemdziesiąte po narodzinach Chrystusa, niewiele było przygód, które mógłbym pobić. Ale tak się złożyło, że przekonałem wtedy Syriusza, aby zabrał mnie do Grecji. Zgodził się na to, po argumencie, że każdy powinien choć raz odwiedzić dom starożytnych bogów Śródziemnomorskich.
         Dotarliśmy do Aten. Tam spotkaliśmy pewnego herosa, który był bardzo nieprzyjemny w obyciu, ale pozwolił nam ze sobą udać się do Wyroczni w Delfach.
         Kobieta była miłą osóbką, tylko że starą, pomarszczoną i niewidomą, co mnie zastanawiało, skoro ma niby widzieć wszystko. Wokół niej kręciło się mnóstwo ślicznych, młodych dziewcząt w białych szatach. Mężczyzn nie widziałem zbyt wielu, bo tylko prorocy mieli prawo wstępu do świątyni. My, jako heros i jego towarzysze, mogliśmy wejść na chwilę, aby usłyszeć przepowiednię, dotyczącą misji chłopaka, ale zamiast niej, otrzymaliśmy inną. Przerażającą, lecz równocześnie pełną nadziei. Opowiadającą o zniszczeniu świata, a jednocześnie o jego ocaleniu.

         Otworzyłem oczy. A właściwie jedno oko, bo drugie miałem starannie zabandażowane razem z resztą głowy. Moja głowa znajdowała się na ramieniu zatroskanego Baty, który niósł mnie w chwycie matczynym, uważając, żebym przypadkiem nie oberwał mocniej. Spojrzałem na niego nieprzytomnie zdrowym okiem.
 - Co się stało? - jęknąłem, próbując się uwolnić z jego uścisku. Zerknął na mnie z delikatnym uśmiechem.
 - A co się mogło stać? - odpowiedział mi poirytowany głos Anubisa, idącego kilka metrów przed nami. Nawet się nie odwrócił, żeby sprawdzić, czy nic mi nie jest. - Zemdlałeś i przywaliłeś głową w ziemię. Człowieku, masz wielki talent do robienia sobie krzywdy. Zanim znajdziemy Wyrocznię zrobię z ciebie piękną mumię.
 - Czemu mam zabandażowane oko? - zainteresowałem się, rezygnując z prób uwolnienia się. Walka z ramionami Baty była jak przekonywanie Akera, żeby się zamknął - bezskuteczna. Chłopak w mojej głowie prychnął z niezadowoleniem. Dobrze mu tak.
 - Jak mówi Anubis, masz talent do robienia sobie krzywdy - wtrąciła się rozbawiona Bastet. - Przewracając się, przywaliłeś skronią w kamień. Tak się zraniłeś, że trzeba było opatrzyć ci pół twarzy i całą głowę. Co widziałeś tym razem?
         Potrząsnąłem głową, dając jej do zrozumienia, że nic ważnego, po czym zasugerowałem, aby się rozdzielić. Anubis zatrzymał się gwałtownie, a Bata przywalił twarzą w jego plecy. Skuliłem się, żeby nie oberwać, przy czym wykorzystałem okazję i wymknąłem się blondynowi z uścisku. Twarz Szakala, gdy się odwrócił wyrażała naprawdę bezcenne do zobaczenia zdumienie. Zapytał, po co mamy się rozdzielać, skoro dopiero co się wszyscy odnaleźliśmy. Wyjaśniłem, że i tak mamy mnóstwo miejsc do odwiedzenia, aby odszukać duszę Akera, a odnalezienie Wyroczni nie jest aż tak ważne. Zapewniłem, że sam sobie poradzę w drodze do Delf i z powrotem, ale on już przestał mnie słuchać. Zaczął na mnie podnosić głos, kategorycznie zabraniając mi oddalać się od grupy na dziesięć centymetrów. Bastet też zaczęła się z nami przekrzykiwać, popierając Anubisa, argumentując tym, że jestem poważnie ranny w głowę i żebra, więc nie mogę się sam włóczyć. Rozpoczęła się kłótnia, którą przerwał Bata wrzaskiem tak głośnym, że cała nasza trójka upadła na kolana i zatkała uszy, krzywiąc się z bólu. Rany, ależ on ma płuca.
 - Weźcie się w końcu uspokójcie, albo dostaniecie klapsa w dupę, każde osobno!
 - A co my dzieci, że nam grozisz klapsem? - miauknęła oburzona kocica, krzyżując ramiona na piersi.
 - Tak właśnie się zachowujecie, więc albo się zamkniecie, albo wszystkim spuszczę manto - odetchnął spokojniej. - Słuchaj, Robin. Masz trochę racji. Nie mamy zbyt wiele czasu. Wkrótce minie mój termin i będę musiał stawić się na rozprawę w Sali Sądu. An, miesiąc minął dość szybko, nieprawdaż? Większość tego czasu siedziałeś w poprawczaku, więc pewnie nie zauważyłeś. Musimy się rozdzielić, żeby to wszystko zdążyć załatwić.
         Anubis już otwierał usta, żeby się znowu zacząć kłócić, ale Bata nie dał mu nic powiedzieć, podnosząc ręce do góry w obronnym geście.
 - Co wcale nie oznacza, że popieram pomysł, aby Robin szedł sam - dodał, ignorując mój protest. - Jedno z nas musi iść z tobą, stary, bo nie wiadomo, ile jeszcze razy zdarzy ci się zemdleć i stracić przytomność na kolejne kilka godzin. Dlatego sądzę, że najlepiej, aby to Anubis z tobą poszedł, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że pierwszym przystankiem będzie Ogród Cieni. O ile dobrze pamiętam, to tam zyskałeś przydomek “Szakal”, prawda, An?
         Anubis skinął głową, krzywiąc się na złe wspomnienie, związane z Ogrodem Cieni. Zgodził się na taki układ, aby wraz ze mną wyruszyć do Delf, w czasie gdy Bata i Bastet mieli odszukać shut Akera. Układ, żeby to An mnie pilnował był o tyle dobry, że w razie czego, miał mnie kto zabandażować. Dostałem specjalistę od mumifikacji jako kompana podróży.
         Po kilku minutach byliśmy gotowi do podróży i żegnaliśmy się na jakiś czas z Batą i Bastet, która kazała nam na siebie uważać. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że stanęła na palcach, opierając się dłońmi o moje ramiona, i pocałowała mnie krótko w usta. Potem wskoczyła w portal otwarty przez Batę i zniknęła, a ja stałem między dwoma bogami, którzy na moją minę zaczęli się śmiać. Domyśliłem się, że muszę być nieźle czerwony na twarzy. Dotknąłem palcami warg, posyłając Bacie ponaglające spojrzenie, więc szybko skoczył za kotką przez portal, pozostawiając mnie z Anubisem, który po uspokojeniu swojego napadu śmiechu, otworzył nam drogę do Delf.

         - Nic się nie zmieniło - mruknąłem do siebie, wpatrując się w górujący nad nami potężny pałac ze złota i marmuru. Portal przeniósł nas w najbliższe świątyni niechronione miejsce, czyli na szczyt dwunastometrowej wieży ulokowanej dokładnie naprzeciwko naszego celu. Wiał silny wiatr, zasypując nam oczy śniegiem. Obok mnie Anubis przeklinał niczym szewc. Uśmiechnąłem się, zerkając na niego, a potem znowu przenosząc spojrzenie na świątynię delficką. Była potężna jak pamiętałem - wysoka, zbudowana na planie koła, cała z marmuru z obsydianowymi kolumnami podpierającymi kopuły z czystego złota. Odbijało się od nich promienie zimowego słońca, które ledwo co przedostawało się przez grubą warstwę chmur. Szczyty gór otaczających wieżę oraz pałac połyskiwały jak brokat w świetle. Jedynym, co dzieliło nas od świątyni były trzy olbrzymie pytony, wijące się u stóp skalnych grani w przepaści między wieżą a świątynią. Niby wszystko cacy, bo to całe dwanaście metrów, więc nie powinno być problemu, ale…
 - Obawiam się, że to nie takie proste - powiedziałem Anubisowi, który nie zrozumiał, dlaczego tak twierdzę. Schyliłem się, podniosłem niewielki kamień i pokazałem go przyjacielowi z wymowną miną. Nadal nie załapał, więc wyrzuciłem kamień jak najwyżej w górę ponad przepaścią. Zaledwie chwilę trwało jego zniszczenie - jeden z pytonów wystrzelił z samego dna i połknął kamień w całości, a gdy zorientował się, co pochwycił, wypluł go pod nasze stopy, gdzie skała zmieniła się w syczącą, parującą ciecz.
 - Węże jak sprężyny z jadem o właściwościach żrącego kwasu - wyjaśniłem zszokowanemu Anubisowi. On wciąż wpatrywał się z przerażeniem w wyżartą powierzchnię tuż przed nami.
 - Aha - tylko tyle był w stanie wydusić ze ściśniętego strachem gardła. Nie sądziłem, że kiedyś zobaczę go w takim stanie, ale nie miałem serca, by mu dokuczyć. W pełni rozumiałem jego obawy. Był bogiem Egiptu w samym sercu potęgi Grecji. Wszystko tutaj mogło stanowić dla niego śmiertelne zagrożenie.
         Położyłem mu dłoń na ramieniu. Spojrzał na mnie pytająco.
 - Masz jakiś plan?
         Spojrzałem w dół, zamyślony.
 - Nie masz planu?
 - Mam i oczywiście jest genialny - uśmiechnąłem się cwanie, zdejmując plecak od Thalii ze zdrowego ramienia. Postawiłem go na ziemi i zacząłem grzebać, wyszukując to, co było mi niezbędne do zrealizowania mojego, jak zwykle, głupiego i ryzykownego, pomysłu. Przez głowę mi przemknęło, że im dłużej mam Akera w głowie, tym bardziej się do niego upodabniam. W końcu znalazłem linę. Zamknąłem plecak i zarzuciłem go na ramiona, jęcząc cicho, gdy przez przypadek podrażniłem ranę pod żebrami.
         Oblizałem wargi ze zdenerwowania i sięgnąłem po kolejny kamień, modląc się do Nut, żeby moja moc mnie nie zawiodła. Kazałem Anubisowi się cofnąć, więc posłusznie wykonał polecenie, całkowicie we mnie wierząc. Problem w tym, że ja sam nie wierzyłem, że może mi się udać. Podałem kamień Szakalowi, tłumacząc, kiedy ma go rzucić, a jednocześnie zawiązywałem na linie węzeł samobójców. Fachowo zwany stryczkiem, ale wolę swoją nazwę, ponieważ właśnie zamierzałem popełnić samobójstwo. Stanąłem na samej krawędzi wieży, ściskając w dłoni sznur z pętlą i kiwnąłem głową na Anubisa, który wyrzucił kamień ponad przepaść. Zacząłem kręcić liną nad głową jak kowboj, by nadać jej pęd. Całkowicie zaschło mi w gardle. Wąż wyskoczył w górę i połknął kamień, a ja w tym samym czasie zarzuciłem lasso.
        Przez długą, pełną napięcia chwilę ciszy patrzyłem na pętlę, zbliżającą się do celu. Wszystko zdawało się dziać w zwolnionym tempie. Lina zahaczyła o kieł pytona, Anubis krzyknął, a ja poczułem, że lecę do przodu. Tak mniej więcej to miało wyglądać. Tylko że nie przewidziałem dwóch rzeczy: po pierwsze, że jad węża może zniszczyć linę, co właśnie działo się na moich oczach, a po drugie z przepaści rzuci się na mnie drugi pyton. Zorientowałem się o tym dopiero po palącym bólu przeszywającym moją prawą nogę. Zacisnąłem zęby tak mocno, że poczułem jak jeden z nich pęka i błagałem tylko o jedno: szybką śmierć. Ale nie mogę umrzeć, nim nie dowiem się, czemu straciłem wszystko. Ostatnie, co dane było mi zobaczyć przed utratą przytomności, to Anubis rzucający się jak nurek prosto na trzeciego pytona.

sobota, 23 sierpnia 2014

"Klucz" (Bastet)

         Wyszliśmy w tego piekielnego domku dla bezsennych i przeszliśmy kilkaset metrów w biel, zanim Bata mógł bezpiecznie otworzyć portal, żeby nie zdmuchnąć tej szopy. Zanim byliśmy gotowi do przejścia, spytałam dokąd właściwie teraz lecimy, skoro mięliśmy kilka opcji do wyboru, a Anubis twardo i stanowczo powiedział, że polecimy jeszcze raz do Thalii oraz Jirou, sprawdzimy, czy Carter jeszcze żyje, a potem zaczniemy szukać Robina. Na imię Gwiazdy westchnęłam ciężko, bo przypomniało mi się jego wspomnienie. Naprawdę współczułam jemu i Nut. Odkąd tylko pamiętam, zawsze zastanawiałam się, czemu gwiezdna bogini jest taka smutna. No, a teraz już wiem. Musiała pozbyć się syna, bo tak jej jakiś popaprany chrześcijanin kazał. Co mnie jeszcze teraz zaczęło zastanawiać; kim jest ten gość, z którym Nut ma Robina? I, w cholerę, dlaczego zdradziła Geba? I jasny gwint!
 - Robin jest twoim wujkiem, An! - zawołałam, obracając Anubisa za ramiona tak, żeby spojrzał mi w oczy. Był wyraźnie zdumiony, nie mając bladego pojęcia, o czym myślałam. Między nami zapadła cisza, podczas której wpatrywałam się w jego zabójczo brązowe oczy. Bata również mu się przyglądał i obaj analizowali moje słowa, po czym blondyn wykonał zawodowy facepalm.
 - Ona ma rację, An - przyznał załamany tym faktem. - Nut jest matką jednocześnie Seta i Robina, co czyni ich przyrodnimi braćmi.
         Do Anubisa nadal nie dotarło. Ja rozumiem: nie każdy chciałby mieć nie dość, że psychicznego ojca, to jeszcze wujka-pirotechnika. Związki bogów są skomplikowane: niby Set, Horus, Izyda, Neftyda i Ozyrys są dziećmi jednej i tej samej bogini, ale co kilka tysięcy lat odradzają się z innymi powiązaniami rodzinnymi. Aktualnie, mimo wspólnej matki wszystkich, Izyda i Neftyda są siostrami, Ozyrys bratem Seta i mężem Izydy, Set Neftydy, a Horus synem Ozyrysa oraz Izydy. To jest nie do pojęcia przez zwykłych śmiertelników, skoro nawet ja sobie z tym nie radzę, a jestem potężną boginią.
 - Robin jest moim wujkiem? No, błagam was! Litości! - krzyknął w końcu An, padając do przodu, twarzą prosto w głęboką zaspę. Staliśmy z Batą dłuższą chwilę, pochyleni, żeby ewentualnie usłyszeć jego jęki. Ani słowa nie zrozumieliśmy, kiedy tak leżał i przeklinał w śnieg.
         Zaczynało mną już trząść z zimna, aż w końcu się ten popapraniec podniósł. Wyglądał dokładnie tak jak trzy minuty przed moją rewelacją. Zapewnił nas, że przetrawił informacje o swoim pokrewieństwie z Robinem i jako pierwszy przeszedł przez portal. Ruszyliśmy za nim, otrzepując mu z ramion płatki śniegu.

         Stanęliśmy przy wjeździe do miasta, w którym mieszkali Jirou oraz Thalia. Ku naszemu zdziwieniu oczekiwał nas komitet powitalny w postaci tej dwójki i…
 - Robin?! - zawołałam, pół zaskoczona, pół ucieszona. Skoczyłam chłopakowi na szyję, a on objął mnie najdelikatniej jak umiał i wtulił twarz w moje włosy.
 - Cześć, kocico! - szepnął tak delikatnie, że sama się zdziwiłam. Jego zimny oddech owinął mnie wraz ze słodkim zapachem. - Co tam u ciebie?
 - U mnie? Właśnie uciekłam z Grenlandii - powiedziałam wesoło, opierając dłonie o jego pierś. Trzymał mnie w pasie. Nasze twarze dzieliło kilka milimetrów, a ja mogłam wpatrywać się w jego piękne zielone oczy bez granic. - Ciekawsze, co u ciebie?
 - Mam Ba Akera - pochwalił się, wypuszczając mnie z objęć.
 - Gdzie Carter, Thalio? - przerwał nam Anubis. Nie zareagował na wieść o kolejnym kawałku duszy naszego przyjaciela, ale na jego twarzy odmalowała się radość. Robin podskoczył na dźwięk imienia swojego małego przyjaciela i zerknął zamarły na dziewczynę, która od razu zaczęła uspakajać i jego, i Ana, że Carter żyje, ale jest u niej w domu pod najlepszą opieką jaką mogli mu zapewnić. Kiedy Bata zakpił, że pewnie pilnuje go mama blondynki, ta obrażona skinęła głową, dodając, że jej mama prędzej potłucze swoją najlepszą porcelanę niż pozwoli skrzywdzić “takie urocze dzieciątko”. Cytując słowa kobiety, Thalia zmieniła głos. Wpadliśmy w dobry humor i staliśmy jakiś czas, rozmawiając o niczym, tak naprawdę. Ale zawsze coś złego musi się nam przydarzyć, bo, kurka, co by było, gdybyśmy raz na jakiś czas, dostali jakieś proste zadanie; znikąd przed nami pojawił się Sobek. Robin na jego widok odepchnął mnie w stronę Anubisa i Baty, robiąc zezłoszczoną minę. Podszedł do krokodyla.
 - Mam neczeri i złoty lotos, tak jak obiecałem - powiedział, pokazując bogu przedmioty. Bata warknął na Jirou i Thalię, nazywając ich bezmózgami, a Anubis jęknął głucho. Zwróciłam ku niemu wzrok. Tę zbolałą minę widziałam tylko raz - kiedy okazało się, że Set chce go zabić. Jestem pewna, że jeszcze potem robił ją nie raz, ale ja byłam świadkiem tylko wtedy.
 - Zdradziłeś mnie… - zamrugał oczami brunet, chcąc powstrzymać łzy. Cofnęłam się do niego i położyłam dłoń na jego policzku. - Robin… czemu?
 - Bo wreszcie zdał sobie sprawę, że w waszej drużynie nie ma szans na zwycięstwo, a po stronie Seta istnieje możliwość ocalenia go od niechybnej śmierci - pospieszył z odpowiedzią Sobek. Robin przez sekundę wyglądał jakby nie wiedział, o czym ta gadzina mówi, ale zaraz jego dłoń pomknęła do szyi i złapała srebrny kluczyk. Ten sam, który dostał od Końca Świata we wspomnieniu. Z wyrazu twarzy szatyna (i oczywiście po kolorze jego oczu, aktualnie granatowym) wywnioskowałam, że przypomniał sobie, co ten kluczyk otwiera. Teraz pozostawała tylko kwestia tego, jak go przeciągnąć na swoją stronę. Ale tym zajęła się Thalia.
 - Ty larwo nieopierzona! - wydarła się na Robina, który zatrzymał się w pół ruchu oddawania cennych przedmiotów krokodylowi. Na jego twarzy wymalowała się ulga. - Oddawaj neczeri i lotos, pustaku. A jak nie chcesz współpracować po dobroci, to się założymy. Może powalczysz sobie z prawnym właścicielem ostrza i jeśli wygrasz, to je zabierzesz, lecz jeśli przegrasz to je oddasz?
 - Ha! To ma być zakład? - zakpił Claude, prowokującym tonem. Jirou natychmiast wychwycił, że to była aluzja do podwyższenia ceny.
 - Inaczej: jeśli przegrasz, to nie dość, że oddasz nam nóż i kwiat, to jeszcze przejdziesz nieodwołalnie i bez sztuczek na naszą stronę, a ty, Sobku, nie będziesz mógł mu w tym przeszkodzić, bo to święte prawo pojedynku.
         Piołun uśmiechnął się szeroko, rzucając przedmioty w ramiona rudego, po czym spojrzał wyzywająco na Anubisa, którego mina nadal była zbolała, ale już trochę mniej. Odetchnął głęboko i podszedł do Gwiazdy. Mimo że stałam dość daleko od nich usłyszałam, jak pyta, co też nasz przyjaciel z nieba kombinuje. Robin mu odpowiedział tylko słowami: “Wygraj ze mną”. Na komendę Anubis wziął zamach i trzasnął Claude’a w nos z pięści. Ach, jego słynny prawy sierpowy! Tylko wybrańcy nim obrywają, więc Robin powinien czuć się zaszczycony. Chociaż obawiam się, że ten cios wkrótce przestanie być taki wyjątkowy, jeśli będzie trzeba go częściej używać na Gwieździe. Twarz Robina (aktualnie czerwona od krwi) miała wyraz kompletnego zaskoczenia, bo chyba nie spodziewał się tak brutalnego ataku. Za to Anubis wyglądał na wściekłego. Ułamek sekundy zajęło mu doskoczenie do Claude’a, którego poprzednie uderzenie zwaliło z nóg i kilka metrów do tyłu. Chwilę później szatyn dostał kopniaka w żołądek - nie powstrzymał potoku przekleństw, a ja nie powstrzymałam wrzasku na Anubisa, żeby się trochę ogarnął. Nie posłuchał, tylko uderzał dalej. Za każdym razem mocniej. To cud, że po pierwszym uderzeniu Robinowi udało się wstać i nie upaść ponownie. Ciągle trzymał się na nogach, odpierając ataki Szakala. W końcu chyba trochę się zirytował, bo uderzył go bardzo mocno w splot słoneczny. Nie wyglądał na zadowolonego, że Anubis tak bardzo wczuł się w rolę oprawcy. A temu za to nie spodobało się, że Robin stawia opór.
         Z początku myślałam, że ta walka będzie ustawiona przez Robina, który się w pewnym momencie podłoży i wyjdzie na nasze, ale im dłużej na to patrzyłam, tym bardziej wydawało mi się, że oni się biją na serio. A w sumie już mi się nie wydawało, tylko tak było. Obaj mieli zacięte miny i dzikość w oczach, przyprawiającą mnie o przerażenie. Walczyli jak na śmierć i życie, i żaden nie chciał ustąpić. Sobek miał uciechę z tej brutalnej zabawy, Bata ledwo się powstrzymywał, żeby ich nie rozdzielić, a ja z Thalią oraz Jirou siedzieliśmy jak na szpilkach, błagając, by obaj wreszcie odzyskali rozum. Ale się na to nie zapowiadało. Dopiero, gdy Anubis wyrwał Jirou neczeri i wbił je pod żebra Robina, bardzo blisko serca, poczuliśmy, że czara się przelała i wszyscy skoczyliśmy ich zatrzymać. Ja i Thalia odciągnęłyśmy Robina poza zasięg ataku Anubisa, a jego złapali chłopcy i krokodyl. Momentalnie obaj się uspokoili, a Claude w końcu zauważył, że jest bardzo poważnie ranny. Zapanowała na krótki moment cisza, którą przerwał Jirou, stwierdzając spokojnym, ale triumfalnym głosem, że Anubis wygrał pojedynek i Robin zostaje z nami. Sobek zmarszczył swoje krokodyle brwi i zniknął w zielonym, duszącym dymie.
         Zostaliśmy w szóstkę na tym pustkowiu, mimo że robiło się już ciemno. Mama Jirou na pewno będzie się o nas zamartwiać, ale nie wydaje mi się, żeby wzywała policję, bo zginęły jej dzieci. Naburmuszony Robin nie pozwalał nam się zająć swoją raną, tylko uparcie patrzył wściekły na Anubisa, którego negatywne emocje powoli opuszczały. Wkrótce uspokoił się na tyle, żeby być w stanie przeprosić szatyna za taką gwałtowność i za atak nożem. Miał minę winowajcy, lecz Robin nie chciał mu wybaczyć. Zapytałam go cicho, czemu się tak zachowuje, a Claude spojrzał na mnie, jednocześnie doprowadzając swoje oczy do koloru szmaragdowej zieleni.
 - On nie przeprasza mnie, tylko Akera, dlatego mu nie wybaczę - wyjaśnił mi grzecznie. Anubis skulił się w ramionach i pochylił głowę.
 - Wybacz, Robin… ja wciąż nie mogę pogodzić się z tym, że być może już nigdy nie zobaczę Akera - szepnął Szakal tak żałosnym tonem, że nawet Bata się zdziwił. Robin westchnął z rezygnacją.
 - Wiem… rozumiem - uśmiechnął się wyzywająco. - Jak chcesz, to mogę ci go oddać natychmiast. Wpienia mnie gorzej niż Szóstki.
         Anubis się rozpogodził i zapytał, co oznaczała ta chwila oświecenia, gdy Robin dotknął kluczyka na swojej szyi. Claude przypomniał nam o wspomnieniu, w którym go otrzymał i zacytował słowa swojego ojca, o tym, że w odpowiednim czasie, przypomni sobie, do czego służy ten klucz. Thalia i Jirou nie byli w temacie, więc Bata bardzo szybko im streścił naszą wizytę w podświadomości Gwiazdy i opisał wszystkie wspomnienia, które tam widzieliśmy. Dziewczynę zaczęło zastanawiać, czemu Chonsu wspomniał o końcu świata i o braku roboty dla ojca Robina. Jak tak na to spojrzeć, to to rzeczywiście dziwne i wyjęte z kontekstu.
 - Koniec Świata, Thalio, to dla śmiertelnych ludzi tylko wydarzenie. Zwykłe, nic nieznaczące, które prawdopodobnie nie ma prawa bytu, lecz dla magicznych, takich jak my, Koniec Świata jest żywą, cielesną osobą, a w tym wypadku zdaje się, że jest również biologicznym ojcem Robina - wyjaśnił Anubis, po chwili namysłu. To by się zgadzało. Gwiazda Piołun, zwiastująca Apokalipsę, jako potomek Końca Świata, brzmiała logicznie. Robin uśmiechnął się szeroko, chociaż w jego oczach zabłysnął ledwo widoczny gniew na ojca.
 - To skoro tak kwestia została wyjaśniona, możemy ruszać i szukać tego, co ten kluczyk otwiera - stwierdził z radością Jirou, klaszcząc w dłonie. Zmierzyłam go powątpiewającym spojrzeniem.
 - Pierwsze primo: wy nigdzie nie idziecie. Drugie primo: uważacie na siebie i nie dajecie się zabić nikomu. Trzecie primo: pilnujecie Cartera jak oczka w głowie. A czwarte primo: Robin, dokąd idziemy? - spytałam zmieniając temat i ignorując zdenerwowanie prychnięcia maga oraz Thalii. Gwiazda westchnął, uśmiechając się wyzywająco.
 - Jedziemy do Grecji, konkretnie do Delf na spotkanie z Wyrocznią, która odpowie nam, gdzie jest skrzynka z przepowiednią dotyczącą moich narodzin.

wtorek, 12 sierpnia 2014

"Czekoladowe szaleństwo: stuknięta blondyna i jej kanapka" (Robin)

         Po wybitnie nieaprobowanej przeze mnie rozmowie z tym małym krasnoludkiem, który siedzi mi w głowie i ma na imię Aker, stwierdziłem, że on ma rację i nie mogę się poddać władzy Seta. Kluczyk znaleziony w kuferku zawiesiłem sobie na szyi, po czym poprosiłem gościa swojej podświadomości, żeby w razie odwiedzin Anubisa i całej reszty, pokazał im kilka moich wspomnień, które pozwoliłyby im poznać mnie od początku, ale tym razem bez tajemnic. Aker obiecał to zrobić, nakazując mi nie mieszać się w ich rozmowy, choćbym nie wiem co słyszał. Po dłuższym namyśle zgodziłem się na taki układ, ale stwierdziłem, że jak Anubis będzie mi jeździć po ambicji, to mu w najbliższej przyszłości zrobię niemałą krzywdę. Na przykład nabiję mu guza wielkości gruszki. Pomyślałem, że dość prostą sprawą będzie dostanie się do tej dwójki dzieciaków, o której mówił Aker. Jirou, początkujący mag (z Anubisem jako nauczycielem, oj współczuję) oraz Thalia, pokręcona śmiertelniczka (z porządnym ADHD). Ale niestety miałem jedną, lecz za to dużą i obślizgłą przeszkodę o imieniu Sobek. Ta wstrętna gadzina raczej nie zgodzi się mi pomóc, jeśli dowie się jakie mam prawdziwe plany. No ale od czego ma się wrodzony spryt i inteligencję, szlifowane przez tysiące lat.
 - I w dodatku ta twoja nienaganna skromność - zakpił ze mnie Aker. Och, jakbym go mógł zobaczyć, to bym mu skręcił kark.
 - Zamknij się, ośla łąko - mruknąłem, wstając ze swojego obrotowego krzesła. Podszedłem do drzwi, nasłuchując, czy nikt nie idzie. Chwilę później nacisnąłem klamkę i wyszedłem na korytarz. Po raz pierwszy opuściłem swoją celę. Spodziewałem się przed nią grupy uzbrojonych po zęby strażników z psimi głowami, a tymczasem było tam pusto. Korytarz był długi i kremowy. I pusty. Ruszyłem nim w kierunku podpowiadanym przez intuicję oraz Akera. Jakiś czas później trafiłem do okrągłego pokoju, w którym był błękitny basen, a w nim Sobek. Usiadłem na leżaku, na którym leżały ciuchy krokodyla (oraz neczeri) stojącym niedaleko trampoliny i zaplotłem dłonie na kolanach.
 - Cześć, gadzino - uśmiechnąłem się do krokodyla, który zdziwiony moim widokiem, podpłynął do brzegu.
 - Co tu robisz, Gwiazdorze?
 - Chciałem z tobą pogadać - powiedziałem pewnie, nawet nie mrugnąwszy okiem, kiedy bóg na mnie spojrzał, mrużąc swoje gadzie ślepka. Kłamanie mu w żywe oczy, sprawiało mi niesamowitą satysfakcję. Powoli przesunąłem dłoń w kierunku ostrza, tak, aby Sobek nie zauważył. - Słuchaj. Doszedłem do wniosku, że skoro Set ma pod swoją kontrolą Akera, najsilniejszą istotę wszechświata, to Anubis nie ma szans zwyciężyć. A ja jestem dość inteligentny, więc uznałem, że dołączę do wygranych. Chcę zostać wspólnikiem Seta, a żeby dowieść swojej lojalności, postanowiłem wybrać się do Thalii oraz Jirou i zdobyć dla was złoty lotos - skrzyżowałem palce za plecami.
 - Sądzisz, że tak po prostu ci to oddadzą? - zwątpił Sobek, wychodząc niezdarnie z wody. Kiwnąłem pewnie głową, przywołując na usta kapryśny uśmieszek.
 - Jeśli Anubis już tam był, a był na pewno, żeby sprawdzić, czy nic im nie zrobiłeś, to opowiadał im o tym, co przeżyli do tej pory, więc i o mnie wspomniał. A wiesz przecież doskonale, że Anubis mi ufa. Mógłbym po pierwsze zdobyć kwiat bez większej trudności, a po drugie nadawałbym się na szpiega.
         Zamilkłem, czekając aż mikroskopijny móżdżek Sobka przyswoi to, co właśnie powiedziałem. Nie zajęło mu to tak dużo czasu jak się spodziewałem, biorąc pod uwagę jego inteligencję złotej rybki. Wyszczerzył się do mnie z bardzo żarłocznym błyskiem w oku i podał mi rękę.
 - Dobra - zgodził się zaskakująco łatwo. Nie dałem poznać jak mi ulżyło, gdy to usłyszałem. - Polecisz tam, ale jeśli zawalisz, zginiesz w takich męczarniach, jakich nawet sobie nie wyobrażasz, czy to jasne?
 - Olśniewająco - wyrwałem rękę i odwróciłem się, stając w pozycji gwiazdy rocka, a gad mnie teleportował do miasta, w którym mieszkali przyjaciele Ana. Nawet nie zauważył, że zwinąłem nóż.

         Siedziałem pod szkołą dzieciaków kilka godzin, przysypiając z głową podpartą na dłoniach. W końcu usłyszałem ich głosy, wyzywające się od idiotów, krewetek i bezmózgich biedronek. Nie powiem: takiej niedojrzałości się nie spodziewałem. Wstałem powoli i poczekałem jeszcze chwilę, aż wyszli. Jirou był małym cherlawym rudzielcem, dlatego nie zwróciłem na niego większej uwagi, ale Thalia była godna uwagi. Średniego wzrostu blondynka o niebieskich oczach, wyposażona przez matkę naturę w co trzeba. Uśmiechnąłem się, widząc, że właśnie wgryza się w kanapkę z kremem czekoladowym. Stanąłem jej na drodze, a ona na mnie wpadła, upuszczając swój lunch.
 - Moja kanapka z Nutellą! - zawyła, uderzając mnie pięścią w pierś. Prychnąłem, odsuwając się kawałek.
 - O tak, dobra jesteś. Aker mówił, że ostra z ciebie panna, ale nie sądziłem, że aż tak - rzuciłem, ignorując Jirou, który się zakrztusił, słysząc imię przyjaciela.
 - Moja Nutella, to mój honor. Oberwiesz w dziób! - zagroziła, nie robiąc na mnie najmniejszego wrażenia. Uznałem, że z nią się nie dogadam, skoro zamierza cały czas nadawać o Nutelli. Odwróciłem się do maga.
 - Dobra, mały. Aker prosił mnie, żebyście przekazali mi złoty lotos, bo Anubisowi może się przydać.
 - Aker został porwany, jakim cudem z nim rozmawiałeś? - spytał podejrzliwie. - A z resztą, ktoś ty?
 - Robin. Jestem Gwiazdą i bożkiem Akera.
 - Nie wierzę - skrzyżował ramiona. Powstrzymując się od rzucenia w niego czymś ciężkim, zignorowałem Thalię bijącą mnie po plecach i drącą się o ósmym cudzie świata jakim jest Nutella. Podwinąłem wysoko rękaw, pokazując Jirou znamię, które pojawiło się tam, gdy tylko zacząłem dzielić ciało z Akerem: podwójnego sfinksa. Rudy pokiwał głową na znak, że mi uwierzył i jest skłonny współpracować.
 - Jestem głodna, a nie zjadłam Nutelli, więc oddaj mi swój palec! - zażądała Thalia.
 - Co ty, człowieku, masz z tą Nutellą?! - wydarłem się, łapiąc ją za ramiona i patrząc jej prosto w oczy. Zamarła, nie mrugając nawet jedną powieką i po chwili powiedziała:
 - Ty, oczy ci zmieniają kolor, wiedziałeś?
         Stoczyłem się na dno rozpaczy, opuszczając z rezygnacją głowę. Spojrzałem na Jirou. Pokręcił głową, wznosząc oczy ku niebu w bardzo teatralnym stylu, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie powinienem pytać, dlaczego Thalia tak zgłupiała. Chociaż powiem szczerze, że trochę mnie to zainteresowało. Szedłem spokojnie za rudym magiem i w końcu moja piekielna ciekawość, zwyciężyła nad zdrowym rozsądkiem - spytałem, co się stało blondynce. Jirou odpowiedział mi, że ona ma tak zawsze, kiedy w pobliżu znajduje się jakiś przystojny chłopak. Na te słowa poczułem, że pieką mnie policzki, co było uczuciem nowym i nieznanym mi dotychczas, bo jakoś nie miałem czasu na romansowanie. Rudy zaczął się śmiać, twierdząc, że dobrze mi z rumieńcem. Gorąco uderzyło mnie w twarz, ale już raczej ze złości. Czy ja wyglądam na zainteresowanego stałym związkiem?
 - Wiesz, trochę tak - zaśmiał się mag, pchnąwszy lekko drzwi jednego z domów na przedmieściach. Nawet nie zauważyłem, kiedy wyszliśmy z gęstych zabudowań. - Nosisz obcisłe spodnie i rozpiętą koszulę, więc można się zastanawiać, czy przypadkiem nie chcesz z kimś poflirtować.
 - Huknij go tam, to się zamknie - poradził mi w głowie Aker znudzonym głosem. Uśmiechnąłem się do siebie (albo raczej do niego) i potrząsnąłem głową, wchodząc za rudym i Thalią do budynku. Zostawili mnie w salonie i poszli do kuchni, teoretycznie po złoty lotos. Jednak po chwili siedzenia na kanapie, usłyszałem ich głosy. Złotowłosa nie była do końca przekonana, czy można mi zaufać, bo w końcu porwał mnie Sobek i mógł mnie zabrać do Seta, który z kolei mógł zrobić mi pranie mózgu. Nie powiem: sprytna panna. Widać zdarzają się mądre blondynki. Jirou się z nią kłócił, że widział znamię na moim ramieniu, dlatego można uznać, że jestem przyjacielem. Na to ona wysunęła trafny wniosek, potwierdzający jej tezę. Mogłem zostać opętany przez Seta oraz Horusa w ciele Akera. Przykro mi, mała, ale takich obelg to ja nie lubię. Wstałem z kanapy i wszedłem bezceremonialnie do kuchni, bawiąc się w obracanie neczeri w palcach.
 - Thalio, posłuchaj mnie trzy minuty - dziewczyna spojrzała na zegarek, a potem na mnie, dając mi sygnał, że mogę mówić. - Nazywam się Robin Claude, mieszkałem z Anubisem w jednej celi w ośrodku poprawczym dla magicznych stworzeń. Od tysięcy lat czułem się jak więzień i dopiero, gdy z pomocą Baty i Bastet uciekłem, stwierdziłem, że nadal jest cel, aby sprzeciwiać się Setowi. Żywym dowodem na to, iż jestem waszym przyjacielem są po pierwsze zeznania Anubisa, a po drugie moje znamię. Jeśli nawet to cię nie przekonuje, to wyobraź sobie, że dusza, według wierzeń starożytnego Egiptu, dzieli się na pięć części. Ka, Ba, Ren, Shut i Ib. Gdy Set oraz Horus przejęli ciało Akera, jego dusza zaczęła się dzielić, aby odszukać dla siebie schronienie. Kiedy dotknąłem skóry przebudzonego Akera, część jego duszy, konkretnie ren, opętała mnie i zamieszkała w mojej głowie, co jest praktycznie niemożliwe, ponieważ jestem Gwiazdą, a my słyniemy z bardzo dobrych blokad mentalnych oraz zmiennego koloru oczu. Jestem naturalnym nośnikiem duszy bogów, jeśli już pozwolę się opętać. Aktualnie wraz z waszymi przyjaciółmi poszukujemy pozostałych czterech części duszy Akera, a jedna z nich znajduje się w posiadanym przeze mnie rytualnym ostrzu, ale muszę je otrzymać oficjalnie… - rzuciłem nóż rudemu. - … więc musisz mi go oficjalnie podarować. Dobra, skończyłem.
         Thalia uniosła wysoko brwi, przypatrując się ostrzu.
 - Równo trzy minuty - oznajmiła bardzo zdziwiona. - Wyczucie czasu też masz w genach?
 - Tak, Gwiazdy są bardzo punktualne - kiwnąłem głową. - W każdym razie: wierzysz mi już?
 - Tak, jasne. Jirou, oddaj mu złoty lotos i neczeri.
         Rudy uśmiechnął się do mnie, podając mi przedmioty. W chwili, gdy moja skóra ponownie dotknęła rękojeści noża, poczułem zimny dreszcz. Z czarnego ostrza wyleciała błyszcząca kulka i zaczęła krążyć wokół mnie. Thalia i Jirou przyglądali się temu jak zauroczeni. Światełko uderzyło mnie w pierś. Zatoczyłem się do tyłu, a dwójka dzieciaków musiała mnie podtrzymać, żebym nie upadł.
 - Robin, co ci jest? - spytała zaniepokojona Thalia. Pokręciłem głową, próbując złapać oddech. Panikowałem, bo znowu czułem ten doprowadzający do łez ból. Zamokły mi policzki.
 - Połóż mnie… - wycharczałem. - Muszę odpocząć…
         Jak powiedziałem, tak zrobili, i już po minucie leżałem na kanapie w salonie, patrząc się w biały sufit. Taki kolor uspakaja, więc bardzo to było pomocne. W końcu udało mi się odetchnąć normalnie i bezboleśnie, ale nawet nie próbowałem wstawać. Nie sądziłem, że mi się to uda, dlatego leżałem z zamkniętymi oczami i czekałem. Na co? Aż Aker się odezwie i powie mi, że wszystko w porządku. Że połączył swoje ren z drugą częścią duszy, którą właśnie wchłonąłem. Ale on milczał. Tak długo i uparcie, że zacząłem się bać, czy coś nie poszło nie tak jak powinno. Gdy usłyszałem w głowie cichutkie westchnięcie, wypuściłem z ulgą powietrze i spojrzałem na przestraszonych Thalię oraz Jirou, którzy nie odeszli ode mnie nawet na krok, podczas tej ciążącej chwili niepewności.
 - Co się stało? - szepnął chłopak, ocierając z ulgą policzki, na których dostrzegłem łzy. Ten widok wywołał u mnie bardzo przyjemne uczucie ciepła w brzuchu. To się chyba nazywa sympatia. Tak: poczułem rosnącą sympatię do tego dzieciaka. Z trudem usiadłem, podtrzymując się ramienia Thalii.
 - W neczeri ukryte było Ba Akera - wyjaśniłem, spuszczając nogi na podłogę. - Przyjmowanie boga zawsze jest męczące i wymaga dużo siły. Czasami też bywa bolesne, ale tylko jeśli przyjmujący nie pozwala przyjmowanemu przejąć pełnej kontroli nad ciałem.
 - A ty Akerowi nie pozwalasz - uśmiechnęła się blondynka. Przytaknąłem jej, unosząc kąciki ust. Jirou podał mi złoty lotos, który prędko schowałem do saszetki przy pasku.
 - Muszę znaleźć Anubisa - powiedziałem, wstając i kierując się do drzwi wyjściowych.
         Odprowadzili mnie aż do samego krańca miasta. W tym czasie milczeliśmy, ale gdy już odchodzili w powietrzu uniósł się zapach lotosu i siarki. Cała nasza trójka wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu, a przed nami otworzył się portal, przez który przeszli do nas Anubis, Bata oraz Bastet obsypani białym puchem.

------------------------------------------

Ahhh... nie dotrzymałam słowa i bardzo przepraszam :( To wszystko wina głupiego internetu, którego nie miałam Q.Q W ramach zadość uczynienia w sierpniu pojawią się nie dwa ale trzy rozdziały
Pozdrawiam i wesołej reszty wakacji ;*

sobota, 19 lipca 2014

"Dzień na plaży cz. 2" (Anubis)

     Bawiłem się z Batą na piasku. Było wesoło. Budowaliśmy zamek z wieżami i murami, otoczony fosą. Muszelki zdobiły ściany naszej fortecy, gdzie niegdzie Aker powtykał jeszcze kawałki rozbitych butelek dla dekoracji. Ślicznie to wyglądało, gdy promienie słońca rozpraszały się w szkle. Rzucały tęczowe ślady na otoczenie.
 - Jest przepiękny - westchnęła zachwycona Bastet, zadzierając głowę. Nasz zamek był prawie naturalnej wielkości. Ludzie na plaży patrzyli na nas zaskoczeni, ale też byli pod wrażeniem.
 - No, to robota skończona - zaśmiał się Aker, kładąc wielką kłodę nad fosą. Wolałem nawet nie pytać, skąd wytrzasnął taki pieniek. - Zapraszam do zamku, księżniczko - zażartował, kłaniając się przed Bastet, która prychnęła na niego i przeszła z gracją po "moście". Wbiegła truchtem po piaskowych schodach i pomachała nam ze szczytu wieży. We trzech zaczęliśmy się śmiać.
 - Witaj, nadobna damo! - zawołałem. - Przybyłem cię ocalić przed krwiożerczym smokiem, Akerem.
      Chłopak popchnął mnie i wpadł do zamku. Trzy sekundy później ściskał Bastet w pasie i się z nią kręcił, a ona piszczała z radości. Bata mnie podniósł i razem pobiegliśmy atakować Akera.
      Neftyda stała kilka metrów od nas i uśmiechała się.

      Gdy tak unosiłem się na wodzie, przed zamkniętymi oczami stanęło mi to wspomnienie. To było takie piękne, pamiętam. Mieliśmy "8" lat. Bastet była księżniczką, Aker smokiem, a ja i Bata rycerzami. Popatrzyłem na przyjaciół bawiących się na brzegu. Brakowało mi tej szurniętej kotki, z nią zawsze był ubaw. Aker wybiegł z wody i rzucił się na Batę, wywalając go na piach. Kiedy wstał cały był nim oblepiony, a blondyn pluł niesmacznymi ziarenkami. Rudy i Thalia roześmiali się. Nawet mnie to rozbawiło, więc podpłynąłem do nich i usiadłem na łasze.
 - Aker, czemu właściwie Bastet wyjechała na weekend? - spytałem, wytrzepując Bacie piasek z włosów. - Mówiła, że strasznie chce iść z nami na plażę.
 - Nie wiem - wzruszył ramionami. - Coś mówiła o wakacjach w Grecji.
      Wywróciłem oczami, wzdychając ciężko. Jak mogłem o tym nie pomyśleć? To było tak oczywiste, że okazałem się na to za mądry.
 - Co jest, Szakal? - spytała Thalia, zbliżając się. Blask słońca nie mógł równać się z lśnieniem jej włosów. Jej delikatnie miedziana skóra połyskiwała od olejku do opalania, a krągłe biodra kołysały się z każdym krokiem... tak kusząco to wyglądało, że... ej! Ogarnij się, stary! Zganiłem się w myślach i spojrzałem na jej twarz.
 - Bastet poleciała do Grecji dwa dni temu. Zgadnijmy, po co? - uśmiechnąłem się, chlapiąc w nią wodą.
 - Tylko po jedno mogła tłuc się aż tam.
 - Aloha, przyjaciele - rozległ się wesoły głos. Wszyscy spojrzeliśmy na wejście na plażę, gdzie słodka Bastet w cętkowanym bikini stała przytulona do wysokiego szatyna w czarno-czerwonych kąpielówkach z deską surfingową pod pachą.
 - Cześć, Robin - pomachała Thalia. - Czy ty nie masz w zwyczaju uprzedzać o wizycie?
     Chłopak wzruszył ramionami.
 - Nie. Z resztą nie wiedziałem, czy Stary Grzmot da mi urlop. Dobra, będziemy tak gadać, czy wolicie razem ze mną zapolować na fale?
      Zaczęliśmy się śmiać i razem z nim wszyscy wskoczyli do wody. On surfował jak zawodowiec, a my próbowaliśmy zrzucić go z deski. Na ogół kończyło się to tym, że wykonywał nagle gwałtowny skręt i ochlapywał nas wodą, ale kilka razy udało nam się wciągnąć go pod powierzchnię, a wtedy śmiał się z nami i dalej chlapał.
        Pod wieczór siedzieliśmy już ubrani w swetry i grube buty, patrząc w tańczący ogień. Piekliśmy pianki i i kiełbaski, opowiadaliśmy straszne historie. Robin relacjonował nam swój pobyt w Grecji. Bardzo mu się tam podobało, ale i tak tęsknił za domem. Ale póki jeszcze mieliśmy wakacje, wiedzieliśmy, że to będą najlepsze dwa miesiące w naszym życiu. Zwłaszcza, że Claude miał w planach zostać na całe lato.

wtorek, 15 lipca 2014

"Dzień na plaży cz.1" (Anubis)

   Szczęka mi opadła, jak dowiedziałem się, co Thalia zaplanowała na zajęcie czasu.
Jakiś czas temu zaczęły się wakacje, więc dzień w dzień robiliśmy coś innego. Raz było mycie samochodów, raz sprzedawanie lemoniady, a raz było nawet wesołe miasteczko. Za każdym razem było mnóstwo śmiechu, zwłaszcza przy tym ostatnim, kiedy Aker zwymiotował na rollercoasterze. Ale naprawdę - ja mogłem znieść bardzo wiele, ale to, co ona wymyśliła na dzisiaj, było totalnym przegięciem. Akurat się z nią o to sprzeczałem, gdy do pokoju wszedł Bata, pogwizdując wesoło. Zatrzymał się i popatrzył na nas zdziwiony.
 - O co znowu drzecie koty? - zapytał beztrosko. Wydąłem dolną wargę, wpychając dłonie do kieszeni.
 - Ona każe mi iść na plażę - poskarżyłem się jak dziecko, któremu ktoś zabrał lizaka. Blondyn wybuchnął śmiechem i rzucił się na łóżko. Przyjrzałem mu się z wyrzutem: odkąd mieliśmy spokój trochę się zapuścił. Głównie włosy, które sięgały mu już do ramion. Na ogół związywał je w luźną kitkę, chociaż zdarzało się, że nosił rozpuszczone. Dzisiaj właśnie był jeden z takich dni. Ale jego błękitno-szare oczy nie zmieniły się ani trochę, wciąż błyszczały radośnie. Thalia za to popełniła największą zbrodnię przeciw światu. To było jak cios w serce dla każdego z nas.
    Ścięła swoje złociste loki na krótko. Ledwo za ucho.
 - To genialny pomysł - podchwycił Bata, ignorując mój jęk sprzeciwu. Zacząłem błagać go o wsparcie, żeby zmienił zdanie, więc powiedział, że przeprowadzimy głosowanie i jeśli Jirou oraz Aker mnie poprą, nie pójdziemy na plażę.
    Poszliśmy więc do domu rudego, który właśnie do nas wybiegał ze sportową torbą na ramieniu i szerokim wyszczerzem na twarzy.
 - Ruchy! Anubis, czemu nie masz ręcznika, idziemy na plażę! - zawołał, zeskakując z ostatnich dwóch schodków przed drzwiami. Posłałem blondynce miażdżące spojrzenie, które ona oczywiście świetnie zniosła, a nawet się ważyła uśmiechnąć niewinnie, mimo że zdawała sobie sprawę, że wiem, że to ona napisała Jirou SMSa o wypadzie. Moja złość trwała krótko, po czym zamieniła się w rozpacz, bo dotarło do mnie, że nawet poparcie Akera nie da mi wygranej. Chyba że wziąć pod uwagę jego stanowczość i anarchiczność, to wtedy jego głos liczyłby się potrójnie.
 - Gdzie jest Aker, kiedy go potrzeba? - jęknąłem, siadając na krawężniku. Jirou powiedział, że właśnie szuka ręcznika plażowego.
          Po chwili z domu rudego wyskoczył Aker w przyciemnionych okularach i się uśmiechnął szeroko do słońca.
 - Ah, lato! Skóra czerwienieje, pot ścieka strumieniami i jeszcze te wszech obecne komary - to mówiąc zabił sobie jednego na karku.
 - Ah, tak? - uniosłem ironicznie brew. - Jak na taką letnią marudę, wyjątkowo zadowolony jesteś, nie sądzisz?
 - Ja letnią marudą? Kpisz ze mnie, bucu - zaśmiał się, kucając przede mną z tym swoim aroganckim uśmieszkiem. Wydąłem wargę, powstrzymując się od przyłożenia mu w zęby. - Daj spokój, An. Pomyśl, od jak dawna nie mieliśmy wakacji. Wreszcie będzie można się położyć i odpocząć...
 - Mogę to zrobić równie dobrze w domu - zauważyłem. - Z tym, że bez tego koszmarnego upału i cholernego plażowego tłumu.
 - Tak, możesz, ale czy lato to nie czas spotkań z przyjaciółmi? - naciskał dalej.
 - Przecież widuję was codziennie i to kilka razy na dobę, to i tak za dużo.
      Skrzywił się zdenerwowany. Chyba już zbliżam się do granicy. Jeszcze trochę go tak podrażnię i będę mógł zostać w domu, bo nie będzie chciał na mnie patrzeć. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem, ale... on też uniósł kąciki ust i szepnął mi na ucho:
 - Zobaczysz Thalię w bikini.
          Zarumieniłem się leciutko i wbiłem wzrok w beton. Nienawidzę tego typa, nie znoszę go po prostu. Westchnąłem zrezygnowany.
 - Dajcie mi chwilę, pójdę się spakować.
 - Nie musisz, już cię spakowałam - uprzedziła mnie blondynka, rzucając w moją stronę plecaczek. Zajrzałem do środka i znalazłem ręcznik, krem z filtrem oraz kąpielówki. Niech im będzie, ale i tak z góry ostrzegam, że nie mam zamiaru świetnie się bawić.
      Bata pogratulował Akerowi sukcesu, po czym wcisnął nas wszystkich do swojego kochanego srebrnego chevroleta i ruszył na plażę.

       Wbrew moim obawom nie było tam tak wielu ludzi jak się spodziewałem. Właściwie pół plaży było puste, prawdopodobnie przez wczesną porę. Thalia i Jirou wybrali przyjemne miejsce blisko wody i rozstawili tam nasz mały obóz. Parasol był tak olbrzymi, że jakby mocniejszy wiatr powiał, można by na nim latać. Usiadłem sobie na ręczniku, patrząc jak Aker zrzuca bluzę i spodnie, po czym pędzi w stronę morza i znika w nim. Zapomniałem jak z niego stwór morski. Uśmiechnąłem się. Dawno nie byłem na plaży. Dotarło do mnie, że za tym tęskniłem. Bata z Jirou zaczęli budować zamek z piasku. Parsknąłem śmiechem widząc, że blondyn używa do tego czarów. On nigdy nie nauczy się żyć normalnie. Nie omieszkałem mu tego wytknąć, za co skarciła mnie Thalia.
 - Daj mu spokój - poprosiła, kładąc się obok mnie. - Niech się bawi. Sam powinieneś spróbować.
       Uśmiechnąłem się lekko. Miała płaski brzuch, a jej kostium ładnie podkreślał jej biust. No wiem, typowy gość, ale nie umiałem się powstrzymać przed patrzeniem, więc żeby nie wyszło, że się gapię, zdjąłem bluzę i poleciałem za Akerem. Wskoczyłem do wody. Szukałem pod powierzchnią plątaniny czerwonych kłaków przyjaciela. Popłynąłem trochę dalej i w końcu go zobaczyłem. Wynurzyliśmy się obok siebie, śmiejąc się jak wariaci, chociaż nic śmiesznego się nie stało.
 - I co? Jest źle, bucu? - roześmiał się, mrużący oczy, bo słona woda skapywała mu z grzywki na twarz.
 - Skąd, jest całkiem przyjemnie - przyznałem. Nie mogłem uwierzyć, że może być tak wesoło. - Nawet nie wiedziałem, jak brakowało mi morza.
 - A jednak wspomnienia wracają?
          Zamyśliłem się. Tak, wracały. Znowu widziałem siebie, Akera, Batę i Bastet bawiących się radośnie na gorącym piasku przy szumie fal. Pilnowała nas mama. Doskonale to pamiętam, było świetnie. Położyłem się na plecach, żeby w spokoju powspominać i podryfować.

--------------------------------------------

Wieeeem, miało być w niedzielę i nie dość, że się spóźniłam to jeszcze nie jest całe. Dlatego na razie wstawiam pierwszą połowę i proszę o cierpliwość, bo druga też się pojawi.
No i błagam o wybaczenie Q.Q Moją wymówką jest "wakacyjny leń", więc nie musicie wybaczać
Pozdrawiam ;*

niedziela, 29 czerwca 2014

"Co nieco o przeszłości Robina" (Anubis)

         Nic nie widziałem, a Bastet przeklinała cicho. Jeśli nawet ona nic nie widziała, to naprawdę musiały panować tu egipskie ciemności. Nagle zabłysło światło. Jasny snop oświetlił najbliższą okolicę, a także postać chłopaka, siedzącego kilka metrów od nas. Miał skrzyżowane nogi i brodę opartą na dłoniach. Uśmiechał się szeroko, ukazując ostre jak u piranii kły. Wyglądał nieźle. Kolczyki w uszach błyszczały tak samo psotnie jak jego oczy, skórzana kurtka i skórzane biodrówki dodawały mu polotu. Do tego ciężkie glany i łańcuch zamiast paska idealnie odzwierciedlały charakter mojego przyjaciela. Ułamek sekundy się wahałem, a potem nawet nie zauważyłem, kiedy ren Akera wylądowało na plecach, broniąc się rozpaczliwie rękami i nogami przed atakiem rozradowanej Bastet.
 - Ej, kiziu, złaź! - zawył Aker, dusząc się ze śmiechu. Kotka zeszła z niego niechętnie, ale nie odsunęła się dalej niż metr. Przyglądała mu się błyszczącymi oczami. Bata uklęknął przy czerwonowłosym, kładąc mu dłoń na ramieniu.
 - Wiesz… dobrze, że masz trochę oleju w głowie - rzucił szczęśliwy. - Gdybyś nie rozesłał swojej duszy, nie mielibyśmy szans w starciu z Setem.
         Aker uśmiechnął się dumny i skierował spojrzenie na mnie, a ja w tym czasie rozglądałem się po wnętrzu głowy Robina.
 - Kurde, zawsze przypuszczałem, że ma tu trochę więcej - westchnąłem rozbawiony. Coś nami zatrzęsło, jakby w odpowiedzi na moje żarty.
 - On nas słyszy - wyjaśniło ren, wstając na nogi. Dopiero zauważyłem, że siedział na metalowej podłodze. Zastanowiło mnie, gdzie jesteśmy. Aker uśmiechnął się do mnie i pstryknął palcami. Okazało się, że nad nami jest sufit wyposażony w lampy, z których zaczęło sączyć się światło. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, że jesteśmy w korytarzu. Wyglądało to jak w szpitalu. W ścianach rażących brudną bielą były żelazne drzwi z niewielkimi okienkami, przez które sączyły się różnobarwne światła. Na każdej z klamek wisiała kartka - na jednej było napisane “Maj 2001”, a na innej “Luty 1860”. Aker wstał, otrzepując spodnie i koszulkę. Przeczesał palcami swoje farbowane kłaki, podchodząc do mnie. Podał mi rękę, a gdy ją uścisnąłem, znalazłem się w jego mocnym uścisku. Ramiona ren przytuliły mnie z czułością, głowa oparła się o mój kark i poczułem przyjemne ciepło, rozpływające się po całym ciele.
 - Aker, czemu tu jest jak w jakimś zakładzie zamkniętym? - spytałem, przyciskając go mocniej, kiedy poczułem, że próbuje się ode mnie odsunąć. Westchnął rezygnując z tego zamiaru, ale byłem pewien, że wywraca oczami.
 - Bo Robin jest jak psychopata, który powinien w takim przebywać - zaśmiał się kpiąco. Poczuliśmy wstrząs, jakby uderzenie w coś twardego. - Dobra, już! Nie szalej! Tak naprawdę jego głowa jest jego własnym więzieniem.
 - Aha, często tak z nim masz? - zainteresowała się Bastet. Pewnie zastanawiała się, czy jakby się z nim pobrała, to też by jej tak gwiazdorzył. Aker w końcu się ode mnie uwolnił i pokręcił głową.
 - Na ogół jest bardzo spokojny - oznajmił, ruszając przed siebie tym upiornym korytarzem. - Raz tylko jak się popłakał, prawie mnie tu zalało. Muszę wam pokazać kilka jego wspomnień.
 - A on ci nie zrobi za to chrztu?
 - Nie - potrząsnęło głową ren. Tak trudno było mi przywyknąć, że to tylko część mojego przyjaciela. Że to tylko jego imię. - Domyślał się, że spróbujecie się z nim skontaktować przeze mnie, więc sam poprosił mnie, żebym pokazał wam co nieco z jego życia. Chłopak trochę wam o sobie nakłamał, choć on to woli nazwać “nie mówieniem wam całej prawdy”. Jakby to była jakaś różnica. Wy dwaj już się kiedyś spotkaliście, An.
 - Jak to? - zdziwiłem się, unosząc brwi. Aker się uśmiechnął.
 - Tylko wtedy chłopak był normalny. Nie zachowywał się jak szarlatan, ale jak najzwyczajniejszy dzieciak.
 - A jaśniej możesz? - poprosiłem, powstrzymując warknięcie zirytowania. Bogowie, już prawie zapomniałem, jak drażniący jest ten farbowany baran.
 - Zrozumiesz, jak wam coś pokażę - machnął ręką, patrząc jak Bata sięga ręką do klamki jednych drzwi. Zobaczyłem przeskakujące iskry. Aker odsunął dłoń blondyna, kręcąc głową.
 - Całe to miejsce to podświadomość Robina, która chroni mnie przed Setem i jego wpływami. Tu jestem bezpieczny. Wy też mieliście problem z odnalezieniem mnie, nie?
 - Niewielki - przyznał milczący dotąd Serapis. - Chłopak ma niezłe bariery mentalne.
         Ren Akera uśmiechnęło się.
 - Za tymi drzwiami są jego wspomnienia. Niektóre widziałem, ale wolałbym ich nigdy więcej nie oglądać, a na inne było bardzo miło patrzeć - uśmiechnął się sam do siebie. - Chodźcie, czas, żebyście poznali o nim prawdę.
         Nacisnął klamkę z kartką “Styczeń 68 r.n.e.”. Eee, no kłaniam się do stóp, Robin. Stary jesteś, jeszcze kiedyś ci to wytknę. Aker pchnął drzwi, za którymi był tylko jasny błękit i jaśniejsza biel. Weszliśmy do środka, a gdy tylko drzwi się za nami zamknęły, zniknęły jak rozwiane przez wiatr. Powoli zaczął kształtować się przed nami obraz. Dochodziły nowe barwy i figury, aż w końcu pojawiła się scena. Byliśmy w jakimś pokoju o granatowych ścianach i dywanie, pokrytym błyszczącymi gwiazdami. Domyśliłem się, że to po prostu nocne niebo. W pomieszczeniu stały trzy osoby - młoda kobieta o skórze bardzo podobnej kolorystycznie do otoczenia i tak samo przyozdobionej mrugającymi światełkami, ubrana w długi gwiaździsty płaszcz. Tuż przy niej stał blady jak Księżyc mężczyzna o siwych włosach i bródce, z lekko szpiczastym nosem, odziany w elegancki biało-błękitny garnitur. Oddalony od nich o kilka metrów był inny mężczyzna trzymający w rękach niewielkie zawiniątko. Był bardzo wysoki i bardzo szeroki w barach, miał włosy czarne jak heban, dziko rozpuszczone, latynoską karnację, a oczy zasłonięte stylowymi okularami przeciwsłonecznymi. Nie wiem jak był ubrany, bo wszystko zakrywał długim, snującym się po podłodze węglowym płaszczem. Aker podprowadził nas bardzo blisko tego dziwnego człowieka i odchylił rąbek materiału, zakrywającego zawiniątko, które okazało się około pięciomiesięcznym dzieckiem. Miało ono bujną czuprynę mlecznobrązowych włosów i brzoskwiniową karnację. Spało smacznie wtulone w ramiona mężczyzny.
 - To Robin? - spytałem Akera, który kiwnął głową, patrząc jednak na dwójkę rozmawiającą ze sobą kilka metrów dalej. Ich głosy słyszałem wyraźnie, jednak mój brzmiał jakby dochodził z daleka.
 - Nut, twój syn jest Gwiazdą Apokalipsy - powiedział blady mężczyzna, Chonsu. - Doskonale wiesz, że to Piołun. I wiesz dobrze, że za jakiś czas będziesz musiała go zrzucić z nieba, bez względu na to czy coś przeskrobie, czy też nie. Czy nie lepiej, żebyś od razu zesłała go na ziemię, zanim w ogóle zacznie być świadomy.
 - Chonsu, zrozum, że choćby i Robin miał być największym zwyrodnialcem wszech czasów, pozostanie na zawsze moim synem - powiedziała twardym głosem bogini. W jej czerwonych oczach malował się olbrzymi gniew. - Nie pozbędę się go. Tak długo jak będę mogła, zatrzymam go przy sobie. Nie traktuj go jak nieświadome zwierzę, nie jest jak inne nowonarodzone Gwiazdy. On już nas słyszy i zapamiętuje, co o nim mówimy.
 - A gdybyś go oddała ojcu na wychowanie? - zasugerował przebiegle Chonsu, zerkając na mężczyznę, tulącego dziecko. Zapewne to jest ojciec Robina, choć wcale niepodobny. - Miałby rodzinę, mogłabyś go odwiedzać, a nie miałabyś potem wyrzutów sumienia z powodu obowiązku jaki narzucił ci święty Jan.
 - Ech, ci chrześcijanie - westchnęła kobieta, łamiąc się pod naciskiem argumentów boga Księżyca. - Nieświadomie wtrącili się w moje życie rodzinne.
 - Chonsu, stary piernik z ciebie i na pewno nie zrozumiesz jak ważna dla Nut jest rodzina - wtrącił się nieznajomy, podchodząc do nich. Dobra, widzę podobieństwo! Obaj tak samo bezczelni. - Nie wezmę syna ze sobą, moja praca jest niebezpieczna.
 - Przez następne kilka tysięcy lat będziesz bezrobotny i dobrze o tym wiesz - wściekł się Chonsu, najwyraźniej rozdrażniony swoją nową ksywką. - Koniec świata nie nastąpi co najmniej do dwa tysiące dwunastego roku, więc gdzie przeszkoda, żebyś zabrał tego bękarta?
         Oczy Nut zalśniły jeszcze jaśniej niż wcześniej, a ramiona wyciągnęły się po syna, jakby tylko on mógł powstrzymać jej chęć do walnięcia (albo i zamordowania) boga. Nieznajomy podał jej dziecko, uśmiechając się kpiąco. Wyciągnął z kieszeni malutki, srebrny kluczyk na sznurku i zawiesił go na pulchnej szyi Robina.
 - Kiedy nadejdzie jego czas, domyśli się, co otwiera - szepnął we włosy Nut. - Nie martw się o niego, poradzi sobie.
 - Czeka go śmierć - jęknęła bogini, całując syna w czoło. - Spokojnie, Robin. Póki co, będziesz bezpieczny.
         Scena znowu się rozjaśniła, a po chwili staliśmy w piątkę przed drzwiami. To wspomnienie absolutnie nic mi nie dało, poza stwierdzeniem, że Nut i ten koleś naprawdę strasznie kochali Robina. Aker westchnął i poszedł dalej. Tym razem wybrał drzwi z napisem “Wrzesień 1000”. Weszliśmy tam i tak jak poprzednim razem musieliśmy chwilę zaczekać, aż “film się załaduje”.
         Po rozgwieżdżonym niebie biegł dwunastolatek o burzy brązowych włosów do ramion i błyszczących złoto-lazurowych oczach. Przerażony i jednocześnie smutny Robin przed czymś uciekał. Po kilku minutach takiego biegu, drogę zastąpiła mu Nut i wściekłe Gwiazdy. Wszystko rozegrało się tak, jak nam to opisywała Bastet. Jednak dowiedzieliśmy się tym razem więcej. Nim pod Robinem rozstąpiło się niebo, Nut przyciągnęła go do siebie i szepnęła mu do ucha:
 - Na niebie już więcej nie będzie dla ciebie miejsca, ale postaram się porozmawiać o tym z Ra, obiecuję. Spróbuję zapewnić ci powrót do domu, choć popełniłeś najstraszliwszą zbrodnię, jaką Gwiazda może popełnić.
 - Nie wiedziałem, że nie wolno mi dzielić się wiedzą nieśmiertelnych z ludźmi - mruknął na swoją obronę chłopak, przyciskając policzek do ramienia matki. - Przepraszam.
 - To ja przepraszam - chlipnęła bogini. - Sobek będzie cię ścigał, aż cię zabije. Proszę, walcz z nim. Jesteś stworzony do wielkich rzeczy, ale musisz umrzeć. Za jakiś czas odnajdziesz klucz.
         Robin spadł, a my razem z nim. Wylądowaliśmy w korytarzu, a Aker nie czekając aż się pozbieramy, poprowadził nas dalej - do drzwi z kartką “Sierpień 1012”. Pomijając długi, biały wstęp do wspomnienia, bardzo szybko ukazała się nam Sala Sądu. Tak, mój dom. Jak zawsze na podwyższeniu stał tron, na którym zasiadał błękitnoskóry Ozyrys, a po jego dwóch stronach stali Horus i Ra. U podnóża sceny stała wielka złota waga (dalej: Szale Sprawiedliwości), a obok niej ja z głową psa, głaszczący niecierpliwiącą się już moją pieszczochę, Ammit Pożeraczkę. Przed wrota prowadzące do Sali weszli Set oraz Sobek, prowadząc między sobą szarpiącego się siedemnastolatka. Po jego twarzy płynęły łzy przerażenia, smutku i gniewu. Pamiętałem tę sprawę. O tym mówił Aker, twierdząc, że spotkałem już Robina. Rzeczywiście nie przypominał siebie. Ten Claude, którego ja znam z więzienia nigdy by tak nie spanikował.
 - Robinie Claude, Gwiazdo Piołun, synu Nut i Końca Świata - rzekł dumnie Ozyrys, wstając z tronu. Po lewej usłyszałem chrobot pióra Thota, spisującego każde słowo z rozprawy. - Jesteś tu, ponieważ wykonano na tobie wyrok śmierci za zdradzenie sekretów nieśmiertelnych człowiekowi. Twoje serce zostanie poddane ważeniu Szal Sprawiedliwości. Jeśli przeważy nad Piórem Prawdy, zostanie pożarte przez ukochaną przyjaciółkę Anubisa. Jeśli jednak będzie lżejsze, i tak nie zostaniesz ułaskawiony. Skażę cię wtedy na pobyt w zakładzie karnym Seta, gdzie będziesz zajmował się utrzymywaniem porządku wśród pół magicznych. Czy akceptujesz ten układ?
         Robin pokornie kiwnął głową, poruszając bezgłośnie ustami w modlitwie o ten drugi wyrok. Jeszcze nie wiedział z jakimi debilami będzie musiał się męczyć. Moje ówczesne wcielenie podeszło do Robina i wsunęło rękę w jego pierś, by po chwili wyciągnąć bijące serce. Wydaje się okropne, nie? Ale tak naprawdę to cudowne uczucie mieć na dłoni czyjeś życie. Wcale nie jest tak źle. Serce waży około czterech kilogramów, co daje uczucie odpowiedzialności za kogoś, ale jednocześnie lekkość, że ktoś ci ufa. Tamto “ja” położyło na jednej szali serce Gwiazdy, a na drugiej białe pióro feniksa. Szale wyrównały się na jakąś sekundę, po czym serce uniosło się w górę. Uśmiechnąłem się, patrząc na tę scenę. Obejrzałem się na pozostałych, na których twarzach malowało się wzruszenie. Jedynie Aker pozostał niewzruszony.
 - Koniec kina - rzucił, pstrykając palcami.
         Stanęliśmy w tym pustym korytarzu, patrząc na siebie. Ren Akera w końcu się uśmiechnęło, widząc, że nie zamierzamy się wściekać na Robina.
 - Więc już kiedyś umarł - pisnęła Bastet, przytulając się do Baty. - Ale czemu nam tego nie powiedział?
 - Bał się, że mu nie zaufacie - wyjaśnił Aker. - Ale skoro już go znacie naprawdę, możecie się stąd zabrać i lecieć szukać pozostałych części mojej duszy. Spotkacie się z nim później.
 - Gdzie mamy szukać? - zapytał Bata, patrząc na naszego przyjaciela z bólem.
 - Shut znajdziecie w Ogrodzie Cieni, Ba przekaże wam Robin, kiedy się z nim spotkacie, Ib na Czerwonej Pustyni, a Ka w Krainie Umarłych, tam gdzie każdego zmarłego.
 - Przysięgam ci, Aker, będziesz wolny - powiedzieliśmy jednym głosem ja i Bata, gdy chłopak nas przytulił, a potem zaczął się rozpływać w powietrzu.
         Otworzyłem oczy, leżąc na podłodze w małym domku bogów snów.

---------------------------------------------------------

Na teraz to tyle, za 2 tygodnie możecie spodziewać się pierwszego z kilku one-shotów z serii: "Wakacje Anubisa". Czemu nie wcześniej? A jakoś tak, czekam aż zostanę sama w domu - wtedy będę mogła pisać więcej niż normalnie. Dlatego zapowiadam, że one-shoty będą pojawiać się maksymalnie co 4-5 dni, przez cały lipiec. W sierpniu ukażą się dwa rozdziały. Zachęcam do podrzucania pomysłów, co Anubis i jego paczka mogliby robić w wakacje :)
Pozdrawiam ;*