środa, 4 września 2013

"Pożegnanie" (Anubis)

      Horus i Set w ciele Akera uciekli z kamiennej piramidy, która zaczęła walić nam się na głowy. Złapałem Thalię oraz Jirou za ręce i w ciągu paru sekund przeniosłem ich do domu maga. Jego mama przywitała nas z otwartymi ramionami, zaprosiła na obiad, podczas którego opowiedzieli jej, co nas spotkało.
      Sprytnie omijali temat Akera, ale pani Galer nie była świadoma, że to tabu. Zapytała, gdzie on jest i czy nic mu się nie stało. Thalia zerknęła na mnie nieświadomie i nie widząc mojego sprzeciwu, wyjaśniła kobiecie, że to on był poszukiwaną przez bogów istotą. Natychmiast zrozumiała, dlaczego jestem przybity. Ale według mnie “przybity” to kiepskie określenie mojego samopoczucia. Byłem załamany i zdołowany. Grzebałem widelcem w potrawce z kurczaka, patrząc jak moje łzy skapują z twarzy i płynął po warzywach w sosie. Straciłem ochotę do życia. Nie było już Akera. Nie było już Baty. Więc po co miał być Anubis? Nierozłączne trio muszkieterów rozpadło się po raz kolejny, ale tym razem chyba na zawsze. Śmierci nie da się cofnąć, a złych bogów już nie da się powstrzymać. Gdybym przynajmniej mógł ich przeprosić, że im nie pomogłem... Przecież mogę! Wpadłem na pomysł, jak porozmawiać z Batą. Ale musiałem się pospieszyć, więc wstałem od stołu, podziękowałem mamie Jirou za obiad, którego nie zjadłem, i przeniosłem się w trymiga do Duat, do Sali Sądu. Na tronie siedział błękitnoskóry Ozyrys mówiąc coś z poważną miną, a u jego stóp siedział zasępiony blondyn. W jednej chwili stałem nie wierząc, że znowu go widzę, a już w drugiej znajdowałem się w jego ramionach, roniąc cholernie słone łzy. Przytulił mnie, a potem puścił i uśmiechnął się przyjaźnie.
 - Miło cię znowu widzieć, An - powiedział Bata, głaszcząc mnie po policzku i jednocześnie ścierając moje łzy. - Ten wypadek w sali Urwiska Straconych Dusz…
 - Przepraszam cię za to - jęknąłem drżącym głosem. - Chciałem wrócić, chciałem cię ratować, ale Thalia i Jirou mi nie pozwolili. Mogłem na kilka minut zawiesić misję i wrócić po ciebie… zabronili mi.
 - I dobrze - prychnął blondyn, krzyżując ramiona na piersi. - Mógłbyś wszystko zaprzepaścić i posłać mnie oraz Akera na daremną śmierć.
 - Przepraszam… przynajmniej ciebie jeszcze spotkałem - westchnąłem.
 - Właśnie; gdzie Aker?
 - Kłamałem, twierdząc, że mnie szukają… - przyznałem, a on wywrócił oczami, jakby już mu ktoś to mówił. - To nie ja byłem osobą potrzebną Horusowi i Setowi, tylko Aker - wyjaśniłem. - Przejęli jego ciało i moc. Stworzyli Horeta.
 - Wiesz, jakoś nie bardzo mnie to zdziwiło - przyznał Bata, wykrzywiając twarz tak, że nie sposób było zgadnąć czy to złośliwy  uśmieszek chochlika, czy też grymas zniesmaczenia. Ja stawiam na coś pomiędzy.
      Ciesząc się z ponownego spotkania z Batą, zupełnie zapomniałem o obecności Ozyrysa, który przypomniał mi o sobie dzięki cichemu chrząknięciu. Obaj spojrzeliśmy z szacunkiem na błękitnoskórego boga. Ten wstał z tronu, zszedł do nas po schodach i podniósł nas z podłogi.
 - Bata, nim Anubis tu przybył, prosiłeś mnie o kolejną szansę - wrócił do poprzedniego tematu.
 - Ozyrysie, gdyby nie on, nie byłoby mnie tutaj. Proszę, pozwól mu wrócić - prawie błagałem, a kolana mi się trzęsły tak, że ledwo stałem. I znowu poczułem łzy na twarzy oraz w oczach. - To mój przyjaciel - dodałem z rozpaczą, patrząc to na Batę, to na Ozyrysa. Król śmierci milczał tak długo, że zacząłem bać się, że nie pozwoli, aby Bata mógł dalej żyć. Kilka minut obaj staliśmy na baczność, ściskając swoje dłonie. Krew nam obu odpływała z palców i już ich nie czuliśmy, gdy Ozyrys znowu się odezwał.
 - Dobrze, chłopcy - zgodził się cichym głosem. - Dostaniecie miesiąc. Jeśli do tego czasu nie odnajdziecie Akera, nie będę mógł nic więcej zrobić.
 - Dziękujemy ci, Ozyrysie! - zawołaliśmy chórem z wielką radością. Skoczyliśmy ku niemu, mając ochotę go uściskać, ale w porę się opanowaliśmy. Bata śmiał się jak wariat, skacząc i płacząc ze śmiechu. Bóg śmierci wypuścił go na powierzchnię, a mnie poprosił, żebym został jeszcze chwilę. Posłuchałem, co ma mi do powiedzenia i również opuściłem Duat.
      Przed domem Jirou, gdzie czekali na mnie wszyscy, myślałem o słowach Ozyrysa. Mówił mi o rodzinie i przyjaciołach; o tym, jak ważne jest mieć ich wsparcie. Nie rozumiałem, co to ma do rzeczy, bo przecież ja i pozostali byliśmy zżyci, umieliśmy sobie razem poradzić.
      Zbliżyłem się do przyjaciół zamyślony. Thalia trąciła mnie w ramię i uśmiechnęła się na pocieszenie. Uścisnąłem ją z wdzięcznością, a potem zwróciłem się do niej i Jirou, tłumacząc sytuację, w jakiej się znaleźliśmy i warunek, który postawił Ozyrys w zamian za powrót Baty.
 - On może być w każdym miejscu na świecie, a ty chcesz szukać go tylko miesiąc? Nie masz szans - stwierdził pesymistycznie mag. Z wściekłości zgrzytnąłem zębami. Policzyłem do dziesięciu, żeby go nie rąbnąć. Nie pomogło, więc się wyżyłem i pstryknąłem go w ucho. Tyle wystarczyło, żeby mi ulżyło.
 - Ej, w powieści Julesa Verne’a bohater obleciał świat w osiemdziesiąt dni, prawda? To jest możliwe, bo w końcu to było tylko dwa i pół miesiąca, a oni mają miesiąc. Biorąc pod uwagę fakt, że są bogami i więcej mogą to jakby mieli te osiemdziesiąt dni - zauważyła trafnie Thalia. Przynajmniej ona myśli pozytywnie. Ale Bata zaraz musiał to zepsuć.
 - Ale, Thalio, to tylko powieść, na której podstawie nakręcono film - powiedział powoli, obawiając się, że i na niego się wkurzę. Miał rację, o mało go nie strzeliłem. - Nawet dla boga niemożliwym jest odszukać kogoś takiego jak Aker, kiedy jest sobą, a co dopiero, kiedy dwaj wredni bogowie uciekają w jego ciele. Mamy to do siebie, że nie jesteśmy kimś, kogo łatwo znaleźć.
 - To dobry pomysł - upierała się dziewczyna, cały czas trzymając moją stronę. Ja się nie odzywałem; nieładnie jest przerywać kobiecie, gdy mówi. - Czemu, co cholery, zawsze jesteście takimi skończonymi pesymistami?
 - Nie jestem pesymistą! - oburzyli się obaj chórem. - Tylko sądzę, że twój plan jest głupi, Anubisie - dodał Bata.
 - Jedyną głupotą jaką tu widzę, jest twoje podejście - warknąłem. - Chcesz odzyskać Akera? Tak? To mi pomóż!
 - Pomogę, oczywiście, że pomogę - obiecał blondyn z zaangażowaniem. - Po prostu sądzę, że nam się to nie uda.
 - To po co w ogóle wracałeś? - spytałem ze złością, czując, że wolałbym go nie widzieć.
      Nie odpowiedział. Westchnąłem zrezygnowany. Jak to kiedyś powiedziała moja nauczycielka matmy: “Mów do słupa, a słup dupa”. Na tę myśl od razu poprawił mi się humor. Te lekcje były naprawdę nie do zapomnienia. Żałowałem, że pozostali nie mieli tej przyjemności poznać tej uroczej kobiety, bo była naprawdę zarąbista. Ale lekcje miała tylko z moją klasą. Może i nie lubiłem chodzić do szkoły z powodu panującej tam nieustannej nudy i dziwactw o Egipcie opowiadanych przez nauczyciela historii, ale co jak co, ale matematykę uwielbiałem. Tak jak rozmowy z naszym trenerem, zabawny był z niego gość. Pan Fisher to mój ulubiony nauczyciel. A w sumie jedyny człowiek, którego lubiłem, zanim poznałem Thalię oraz Jirou i odzyskałem Batę oraz Akera. Z myśli o szkole wyrwała mnie blondynka, pytając, kiedy ruszamy na misję poszukiwawczą.
 - My? Thalia, rozumiem, że pozwoliłem ci szukać Sarkofagu, żeby cię chronić, ale to jest bardziej niebezpieczne - powiedziałem czując, że sam mój ton wszystko jej wyjaśnił. Patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem, a Jirou westchnął.
 - Wybacz, dziewczyno. To misja tylko dla mężczyzn - uśmiechnął się dumnie stając obok mnie i Baty. Całą trójką spojrzeliśmy na niego z uniesionymi brwiami. Z trudem powstrzymałem się od parsknięcia śmiechem, bo słowa “Jirou” i “mężczyzna” ni w ząb mi ze sobą nie współgrały.
 - Jirou, ty też zostajesz w domu - oznajmił Bata najdelikatniejszym i najspokojniejszym tonem na jaki było go stać. - Anubis ma rację, to zbyt niebezpieczne. Żadne z was z nami nie pójdzie.
 - A co mamy robić? Stać z boku i kibicować? Nigdy w życiu! - wrzasnęła Thalia, a jej oczy zaczęły z wściekłości zachodzić łzami. Wyczułem, że się o mnie boi. Ująłem jej dłonie i spojrzałem jej głęboko w oczy. Zamarła.
 - Wy też będziecie mieć bardzo ważną misję - zapewniłem ją szeptem, żeby wzmocnić efekt i żeby zdała sobie sprawę, że to co jej zaraz powiem jest zadaniem na skalę światową. Jirou oraz Bata nachylili się do nas, żeby słyszeć. - Zostaniecie tu, będziecie chodzić do szkoły i się pilnie uczyć, spróbujecie udawać normalnych, którzy nigdy nie mieli styczności z magią ani nadludzkimi zdolnościami. To będzie przykrywka dla waszej misji. Musicie pilnować Złotego Sarkofagu i lotosu jak oka w głowie. To musi być wasz priorytet, rozumiecie mnie oboje?
      Kiwnęli głowami, a rudy zapytał, co będzie z neczeri.
 - Nóż pójdzie z nami - poinformował go Bata, wiedząc, że będę chciał zatrzymać święte ostrze przy sobie. Przytaknąłem. - Może się przydać, gdybyśmy mieli walczyć z bogami lub nawet samym Akerem.
      Thalia objęła mnie za szyję i wcisnęła twarz w moje ramię. Jirou też mnie przytulił, a zaraz potem zagarnął do nas Batę i staliśmy we czwórkę ściskając się. Czułem się szczęśliwy.
 - Będziemy tęsknić, więc nie władujcie się w żadne tarapaty, dobrze? - poprosiła dziewczyna, puszczając nas. Bata obiecał jej za nas dwóch, że będziemy się pilnować, po czym poprawił się i obiecał, że on będzie nas pilnować. Zgodnie uznali, że ja się wpakuję w kłopoty, gdy tylko skręcę za róg. Bardzo dojrzale pokazałem im język. Dziwne było, że zachowuję się jak normalny nastolatek, ale to taki wpływ środowiska.

------------------------

Rozdział krótki, ale pisany naprędce. Osobiście twierdzę, że mi nie wyszedł. Jak są błędy, to bardzo przepraszam i proszę o wytknięcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz