Postanowiliśmy z Anubisem podróżować jak zwykli ludzie. Jemu ten pomysł nie przypadł do gustu, ale zgodził się na niego tylko ze względu na to, że Thalia prosiła, żeby się nie pakował w kłopoty, co również oznacza: “Nie rzucaj się w oczy”. Pożyczyliśmy samochód od mamy Jirou, bo ona nie jeździ, a nam się przydał niekradziony wóz. Z początku trochę się kłóciliśmy, który ma prowadzić, ale w końcu wyszło na moje, bo ja mam prawo jazdy, a on nie. Ha! Po raz pierwszy w życiu udało mi się wygrać sprzeczkę z Anubisem. Byłem z siebie dumny. Odjeżdżając patrzyliśmy na Jirou oraz Thalię we wstecznym lusterku, którzy machali do nas na pożegnanie. Otworzyliśmy okna i ruszyliśmy pełnym gazem na drogę szybkiego ruchu za miastem.
- To gdzie najpierw? - zapytałem, widząc, że zbliżamy się do rozjazdu. Anubis spojrzał na znaki i wskazał lewy zjazd.
- Musimy dostać się do Peru, więc jedziemy na najbliższe lotnisko poza miastem - uznał i oparł się o opuszczoną szybę okna. Położył na niej rękę, a na nadgarstku głowę i westchnął. Dziwiłem się, jak szybko potrafi mu się zmienić nastrój. Jeszcze kilkanaście minut wcześniej zachowywał się jak radosne dziecko, zaś teraz jakby mu ktoś wyrwał śledzionę. Coś zapiszczało. Zerknąłem na wszystkie wskaźniki i na początku nic nie zauważyłem. Potem skapnąłem się, że benzyna nam się kończyła, więc zacząłem rozglądać się za jakąś stacją. Tylko, że w pobliżu nic takiego nie było.
Jechałem już na rezerwie, aż w końcu zabrakło nam paliwa. Zatrzymaliśmy się na środku ulicy. Uderzyłem pięścią w kierownicę. Odrobinę zbyt mocno - otworzyła się poduszka powietrzna przyciskając mnie do oparcia fotela. Anubis na to zaczął się śmiać i wyciągnął swoją wykałaczkę. Wbił ją w poduszkę, która natychmiast sflaczała, opadając mi na kolana. Z wyrzutem prychnąłem, wysiadając z auta. An też wysiadł, ale się uśmiechał w przeciwieństwie do mnie. Po jakimś czasie pieszej wędrówki udało mu się mnie rozbawić, przypominając mi jak kiedyś razem z Akerem kąpaliśmy się w Morzu Martwym. Nie wiem, dlaczego mu się to przypomniało, ale miło było wspomnieć ten radosny dzień. My pływaliśmy przy brzegu, a nasza Bastet opalała się na plaży. Mieliśmy około trzech tysięcy lat, ale z wyglądu przypominaliśmy dwunastolatków. Wtedy jeszcze Neftyda czasem nas odwiedzała, mimo zakazu Ra, a Anubis nie był zgorzkniały. Dopiero pięćset lat po tym wypadzie nad morze, stał się okropny.
- Szakal, wiesz, że smutno i trudno nam będzie, jeśli nikogo nie weźmiemy do pomocy? - zapytałem mając nadzieję, że skoro ma dobry humor, będzie skłonny poprosić kogoś o współpracę. Pokiwał z uśmiechem głową i sięgnął do kieszeni. Wyciągnął z niej komórkę, wystukał coś szybko, a potem schował telefon z radosnym uśmiechem. Zaniepokoiło mnie to, ale nie skomentowałem. Szliśmy powoli, bo było gorąco, a kiedy na horyzoncie zobaczyliśmy stację benzynową, zrobiło się ciemno. Byliśmy spoceni i ledwo żywi. Czułem się jakby wyparowała i wypłynęła ze mnie cała woda. A gdy dotarliśmy do stacji padaliśmy na twarze.
Pierwsze, co zrobiliśmy po wejściu do małego sklepu, to rzuciliśmy się do lodówek, żeby się napić czegoś zimnego. Anubis sięgnął po butelkę coli, odkręcił ją i wlał sobie do ust pół jej zawartości. Ja wolałem wodę, bo miała więcej zastosowań. Jedną butelkę wylałem sobie na głowę, a drugą opróżniłem w trzydzieści sekund. Od razu zrobiło nam się lepiej. Na szczęście nikogo nie było przy kasie, więc nikt nie mógł nam przeszkodzić. Piliśmy póki mogliśmy. W którymś momencie skończyło się picie.
- No, no, no! - usłyszeliśmy dźwięczny śmiech od wejścia do sklepu. Odwróciłem się błagając w myślach, żeby to nie był właściciel stacji. Ku naszej uldze i mojemu zaskoczeniu była to…
- Bastet! - zawołałem z radością, wstając z podłogi. Podszedłem do niej szybko i uścisnąłem ją najmocniej jak się dało. Podniosłem ją nad ziemię. Pocałowała mnie w policzek, machając końcówką ogona. Potem podeszła do Anubisa, przytuliła go i znowu się zaśmiała.
- Chłopaki, tak się nie robi, wiecie? - wytknęła nam patrząc na dziesiątki pustych butelek po napojach. Wzruszyliśmy ramionami z niewinnymi uśmieszkami, no bo co? Byliśmy spragnieniu po długiej wędrówce, niech się nie czepia. Wyciągnęła z kieszeni swoich obcisłych, skórzanych spodni kilkadziesiąt dolarów i rzuciła je na ladę, jako zapłatę za wypicie wszystkich zapasów. W dodatku zdjęła z półki puszkę sardynek oraz paczkę chipsów o smaku papryczek chili. Rzuciła nam chrupki, które pochłonęliśmy w parę minut.
- To zbierajcie się. Ruszamy dalej - postanowiła odwracając się do wyjścia. Ruszała się jak profesjonalna modelka, kręciła biodrami tak kusząco, że mnie ścisnęło w podbrzuszu. Przyznam się bez bicia, że mnie to zachwyciło, ale nieważne. Poszliśmy za nią, a że nigdzie nie zauważyliśmy samochodu, zapytaliśmy ją jak zamierza dalej podróżować. Wyciągnęła rękę przed siebie i wskazała lśniący w półmroku czarny motor z przyczepą. Zmrużyłem oczy, bo wiedziałem na co się zanosi. Anubis w jednej sekundzie zarezerwował sobie miejsce za kierownicą, a Bastet za nim. Oczywiście; wiedziałem, że przyczepa jest dla mnie, ale cóż. Przynajmniej będzie mi wygodniej niż im - będę mógł wyciągnąć nogi. Zajęliśmy swoje miejsca i ruszyliśmy dalej do lotniska.
Nawet przyjemna podróż by była, gdyby tylko Anubis nagle nie dostrzegł w ciemności sylwetki chudego mężczyzny z kozią bródką. Natychmiast zjechał z drogi i pojechał na przełaj po nierównej ziemi. Bastet darła się na niego, żeby zawrócił, bo jej motor zepsuje, a on nic - ściana. Też zacząłem krzyczeć, żeby zawrócił, bo musimy ratować Akera, a czas nam ucieka. Też nic. Nie zareagował, tylko jechał dalej. Wyhamował tuż przed mężczyzną. Ten spojrzał na nas i uśmiechnął się słabo, ukazując niewielkie białe kły. W ciemności błysnęły też czerwone źrenice. Przeszedł mnie dreszcz. Czułem, że coś złego się zaraz wydarzy, więc kiwnąłem na Bastet głową, żeby trzymała Szakala. Zanim zdążyła go złapać, rzucił się na mężczyznę i z wrzaskiem zaczął okładać go pięściami.
- To ty! Set! Zabrałeś mi Akera! Przez ciebie mogę stracić Batę! Morderca! - ryknął. Wokół nas rozległo się wycie policyjnych syren. Jakby na nas czekali. Czerwono-niebieskie światła ich lamp, zalewały najbliższą okolicę. Skoczyłem do Anubisa, żeby go powstrzymać, ale było za późno. Miał naprawdę mocne ciosy. Mężczyzna leżał już nieprzytomny w kałuży własnej krwi wypływającej z rany w głowie. Przyjrzałem mu się uważnie i bez problemu dostrzegłem, że to nie jest Set, tylko jakiś mężczyzna niezwykle do niego podobny. Złapałem Anubisa za łokcie i odciągnąłem go od jego ofiary. Miał pianę na ustach, cholera! Wyglądał jakby miał wściekliznę.
- An! - krzyknąłem starając się go opanować. - Gliny zjechały! Uspokój się, uciekamy! Zaraz cię aresztują!
Bastet pobiegła do policjantów, spróbować ich zatrzymać. To był głupi pomysł, bo po kilku minutach szarpaniny wrócili z nią, trzymając ją za ramiona. Patrzyła na nas zrozpaczona, samym wzrokiem każąc nam uciekać. Ale Anubis był już tak wściekły i rozdygotany, że kiedy zobaczył, że ją pojmali, wyrwał mi się i ich zaatakował. Pierwszy raz widziałem, żeby mu tak odbiło. Wyglądał przerażająco, musiałem się cofnąć ze strachu przed nim. Policjanci puścili Bastet z zaskoczonymi minami. Wsadziłem ją na motor i kopniakiem odłączyłem od niego przyczepę. Krzyknęła na mnie, że teraz nie pojedziemy we trójkę. Zerknąłem nagląco na Anubisa, który zatrzymał się na sekundę. Policjanci nie byli ubrani w mundury, tylko w egipskie spódniczki żołnierzy. Nie wierzyłem. Rzuciłem mu się na pomoc. Sługa Seta uderzył mnie pięścią. Walnąłem w ziemię, wytwarzając na dłoni mini-burzę. Cisnąłem nią w twarz jednego z żołnierzy, ale ją odbił i poleciała prosto w Bastet. Skumulowana burza wybuchła, gdy chciałem ją odepchnąć na bok. Jej moc odrzuciła mnie oraz kotkę na dwie różne strony. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, ale przed utratą przytomności widziałem, jak żołnierze odciągają Anubisa do radiowozu, a on się szarpał z przerażeniem i rozpaczą na twarzy. Płakał.
Ocknąłem się, gdy słońce stało wysoko na niebie i świeciło mi prosto w oczy. Leżałem na plecach, czując w nich potworny ból. Plus jeszcze miałem rozszarpany policzek. Zaschnięta krew przylepiła mi się do twarzy. Przewróciłem się na bok i podpierając się na ręce, podniosłem się. Wzrokiem obeznałem się z okolicą. Bastet kucała przy swoim motorze ruszając gwałtownie łokciem. Przykręcała chyba jakieś śruby. Wydawała się przybita. Zeskrobałem ciemną posokę z policzka i podszedłem do niej powoli. Kiedy siadłem obok niej, na sekundę przeniosła na mnie spojrzenie, unosząc lekko kąciki ust.
- Bałam się, że się nie obudzisz - powiedziała cicho wracając do pracy. Pojazd był w dość kiepskim stanie. Moja burza rozwaliła spory jego kawałek.
- Emm… Bastet, przepraszam za zniszczenia - mruknąłem nieśmiało spuszczając wzrok na ziemię. Zapanowała cisza, po której poczułem jak bierze mnie za rękę.
- Nie szkodzi - zapewniła. - Próbowałeś ratować Anubisa, to starczy za wymówkę. A z resztą… już naprawiłam. Jedziemy dalej.
- Nie pomożemy mu? Przecież nie mogli go zabrać zbyt daleko, znajdźmy go - zacząłem nalegać, ale ona uparcie kręciła głową. Cicho westchnęła.
- Musimy szukać Akera, nie Anubisa - przypomniała z żalem. - Ty i ja znajdziemy go, pokonamy Seta oraz Horusa i odzyskamy naszego przyjaciela. Tymczasem An się sobą zaopiekuje.
- A jeśli nie? - szepnąłem z bólem w głosie. - Jeśli to jest cena, którą musimy zapłacić za powrót Akera? Jeśli on i Anubis nie mogą być wolni w tym samym czasie? To tysiąc lat, gdy Szakal cieszył się życiem bez walki o nie, ja i Aker byliśmy więźniami Seta.
- Wszystko będzie dobrze - ucięła kotka, chowając klucz francuski do bagażnika motoru i wsiadła na pojazd. - Wsiadaj, ja prowadzę. Ty zadzwoń do Thalii.
- Po co? - zdziwiłem się, siadając za nią i obejmując ją w pasie. Zaśmiała się cicho.
- Żeby powiedzieć jej, że miała rację, jeśli chodzi o Anubisa.
Zastanowiło mnie, o czym ona mówi, a potem sobie przypomniałem. Mówiła, że An wpakuje się w kłopoty, gdy tylko skręci za róg i teoretycznie miała rację. Zaledwie kilka godzin po wyjeździe władował się w ręce sługusów Seta. Uśmiechnąłem się na myśl o reakcji Thalii na tę wiadomość. Sięgnąłem po telefon, wyjąłem go i szybko wystukałem numer dziewczyny. Po dwóch sygnałach usłyszałem jej radosny głos. Wydawała z siebie tyle pytań na raz, że niewiele zrozumiałem. Zobaczyłem, że Bastet się cicho śmieje z wesołości Thalii i jej zdolności gadania na różne tematy jednocześnie.
- Hej, ptaszyno! - zawołałem do słuchawki, żeby ją uciszyć. - Możesz się zamknąć i mnie posłuchać? To fajnie.
Najpierw odpowiedziałem na wszystkie jej pytania po kolei, bo by mi spokoju nie dała, a dopiero potem opowiedziałem o tym, co nam się przydarzyło. Potem grzecznie wysłuchałem kazania, w którym robiła mi wyrzuty, za to, że nie pilnowałem Szakala. Te krzyki zajęły jakieś dwie godziny, aż dziwiłem się, że starczało jej powietrza w płucach, a mnie baterii w telefonie. To było przerażające. Bastet też słyszała to kazanie, mimo że nie ustawiłem głośnomówiącego. W końcu wyrwała mi telefon i zaczęła tłumaczyć Thalii, że nawet agenci specjalni CIA czy FBI nie zdołaliby upilnować tego “narwanego, kochającego zadymy psiaka”. Parsknąłem śmiechem. Kilka minut kotka rozmawiała z dziewczyną na temat Anubisa i naszych poszukiwań, a potem się rozłączyła. Dziękowałem bogom, że się nie przewróciła na tym motorze, prowadząc jedną ręką. Kiedy oddała mi słuchawkę, zapytałem, czy nie możemy trochę zmienić planów Anubisa, ale ona zabroniła i kazała się nie odzywać na ten temat. Posłuchałem. Była tak samo despotyczna jak jej idol. Zapatrzona w niego jak w obraz, pewnie nazywałaby go mistrzem, gdyby nie bała się odrzucenia. Chłopak ma powodzenie: zabujała się w nim nasza kotka oraz Thalia. Wcześniej oczywiście też kilka takich naiwnych było, ale tylko jedna przypadła mu do gustu. Heh… pamiętam ją. Słodka, białowłosa dwunastolatka, w której zakochał się An - Nicole. A potem ją zabito na rozkaz Seta. I to zapoczątkowało tę chorą historię - on uciekł, a Set przysiągł, że go dorwie i zabije za nieposłuszeństwo. Do tej pory mu się nie udało, chyba, że ci jego strażnicy to zrobią. Nie. Nie pozwolę na to.
"Żołnierze, ja jestem Anubis, bóg pogrzebów, pan Podziemia, sługa Ozyrysa. Winniście mi posłuszeństwo, wracajcie do Otchłani Seta"
poniedziałek, 23 września 2013
środa, 4 września 2013
"Pożegnanie" (Anubis)
Horus i Set w ciele Akera uciekli z kamiennej piramidy, która zaczęła walić nam się na głowy. Złapałem Thalię oraz Jirou za ręce i w ciągu paru sekund przeniosłem ich do domu maga. Jego mama przywitała nas z otwartymi ramionami, zaprosiła na obiad, podczas którego opowiedzieli jej, co nas spotkało.
Sprytnie omijali temat Akera, ale pani Galer nie była świadoma, że to tabu. Zapytała, gdzie on jest i czy nic mu się nie stało. Thalia zerknęła na mnie nieświadomie i nie widząc mojego sprzeciwu, wyjaśniła kobiecie, że to on był poszukiwaną przez bogów istotą. Natychmiast zrozumiała, dlaczego jestem przybity. Ale według mnie “przybity” to kiepskie określenie mojego samopoczucia. Byłem załamany i zdołowany. Grzebałem widelcem w potrawce z kurczaka, patrząc jak moje łzy skapują z twarzy i płynął po warzywach w sosie. Straciłem ochotę do życia. Nie było już Akera. Nie było już Baty. Więc po co miał być Anubis? Nierozłączne trio muszkieterów rozpadło się po raz kolejny, ale tym razem chyba na zawsze. Śmierci nie da się cofnąć, a złych bogów już nie da się powstrzymać. Gdybym przynajmniej mógł ich przeprosić, że im nie pomogłem... Przecież mogę! Wpadłem na pomysł, jak porozmawiać z Batą. Ale musiałem się pospieszyć, więc wstałem od stołu, podziękowałem mamie Jirou za obiad, którego nie zjadłem, i przeniosłem się w trymiga do Duat, do Sali Sądu. Na tronie siedział błękitnoskóry Ozyrys mówiąc coś z poważną miną, a u jego stóp siedział zasępiony blondyn. W jednej chwili stałem nie wierząc, że znowu go widzę, a już w drugiej znajdowałem się w jego ramionach, roniąc cholernie słone łzy. Przytulił mnie, a potem puścił i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Miło cię znowu widzieć, An - powiedział Bata, głaszcząc mnie po policzku i jednocześnie ścierając moje łzy. - Ten wypadek w sali Urwiska Straconych Dusz…
- Przepraszam cię za to - jęknąłem drżącym głosem. - Chciałem wrócić, chciałem cię ratować, ale Thalia i Jirou mi nie pozwolili. Mogłem na kilka minut zawiesić misję i wrócić po ciebie… zabronili mi.
- I dobrze - prychnął blondyn, krzyżując ramiona na piersi. - Mógłbyś wszystko zaprzepaścić i posłać mnie oraz Akera na daremną śmierć.
- Przepraszam… przynajmniej ciebie jeszcze spotkałem - westchnąłem.
- Właśnie; gdzie Aker?
- Kłamałem, twierdząc, że mnie szukają… - przyznałem, a on wywrócił oczami, jakby już mu ktoś to mówił. - To nie ja byłem osobą potrzebną Horusowi i Setowi, tylko Aker - wyjaśniłem. - Przejęli jego ciało i moc. Stworzyli Horeta.
- Wiesz, jakoś nie bardzo mnie to zdziwiło - przyznał Bata, wykrzywiając twarz tak, że nie sposób było zgadnąć czy to złośliwy uśmieszek chochlika, czy też grymas zniesmaczenia. Ja stawiam na coś pomiędzy.
Ciesząc się z ponownego spotkania z Batą, zupełnie zapomniałem o obecności Ozyrysa, który przypomniał mi o sobie dzięki cichemu chrząknięciu. Obaj spojrzeliśmy z szacunkiem na błękitnoskórego boga. Ten wstał z tronu, zszedł do nas po schodach i podniósł nas z podłogi.
- Bata, nim Anubis tu przybył, prosiłeś mnie o kolejną szansę - wrócił do poprzedniego tematu.
- Ozyrysie, gdyby nie on, nie byłoby mnie tutaj. Proszę, pozwól mu wrócić - prawie błagałem, a kolana mi się trzęsły tak, że ledwo stałem. I znowu poczułem łzy na twarzy oraz w oczach. - To mój przyjaciel - dodałem z rozpaczą, patrząc to na Batę, to na Ozyrysa. Król śmierci milczał tak długo, że zacząłem bać się, że nie pozwoli, aby Bata mógł dalej żyć. Kilka minut obaj staliśmy na baczność, ściskając swoje dłonie. Krew nam obu odpływała z palców i już ich nie czuliśmy, gdy Ozyrys znowu się odezwał.
- Dobrze, chłopcy - zgodził się cichym głosem. - Dostaniecie miesiąc. Jeśli do tego czasu nie odnajdziecie Akera, nie będę mógł nic więcej zrobić.
- Dziękujemy ci, Ozyrysie! - zawołaliśmy chórem z wielką radością. Skoczyliśmy ku niemu, mając ochotę go uściskać, ale w porę się opanowaliśmy. Bata śmiał się jak wariat, skacząc i płacząc ze śmiechu. Bóg śmierci wypuścił go na powierzchnię, a mnie poprosił, żebym został jeszcze chwilę. Posłuchałem, co ma mi do powiedzenia i również opuściłem Duat.
Przed domem Jirou, gdzie czekali na mnie wszyscy, myślałem o słowach Ozyrysa. Mówił mi o rodzinie i przyjaciołach; o tym, jak ważne jest mieć ich wsparcie. Nie rozumiałem, co to ma do rzeczy, bo przecież ja i pozostali byliśmy zżyci, umieliśmy sobie razem poradzić.
Zbliżyłem się do przyjaciół zamyślony. Thalia trąciła mnie w ramię i uśmiechnęła się na pocieszenie. Uścisnąłem ją z wdzięcznością, a potem zwróciłem się do niej i Jirou, tłumacząc sytuację, w jakiej się znaleźliśmy i warunek, który postawił Ozyrys w zamian za powrót Baty.
- On może być w każdym miejscu na świecie, a ty chcesz szukać go tylko miesiąc? Nie masz szans - stwierdził pesymistycznie mag. Z wściekłości zgrzytnąłem zębami. Policzyłem do dziesięciu, żeby go nie rąbnąć. Nie pomogło, więc się wyżyłem i pstryknąłem go w ucho. Tyle wystarczyło, żeby mi ulżyło.
- Ej, w powieści Julesa Verne’a bohater obleciał świat w osiemdziesiąt dni, prawda? To jest możliwe, bo w końcu to było tylko dwa i pół miesiąca, a oni mają miesiąc. Biorąc pod uwagę fakt, że są bogami i więcej mogą to jakby mieli te osiemdziesiąt dni - zauważyła trafnie Thalia. Przynajmniej ona myśli pozytywnie. Ale Bata zaraz musiał to zepsuć.
- Ale, Thalio, to tylko powieść, na której podstawie nakręcono film - powiedział powoli, obawiając się, że i na niego się wkurzę. Miał rację, o mało go nie strzeliłem. - Nawet dla boga niemożliwym jest odszukać kogoś takiego jak Aker, kiedy jest sobą, a co dopiero, kiedy dwaj wredni bogowie uciekają w jego ciele. Mamy to do siebie, że nie jesteśmy kimś, kogo łatwo znaleźć.
- To dobry pomysł - upierała się dziewczyna, cały czas trzymając moją stronę. Ja się nie odzywałem; nieładnie jest przerywać kobiecie, gdy mówi. - Czemu, co cholery, zawsze jesteście takimi skończonymi pesymistami?
- Nie jestem pesymistą! - oburzyli się obaj chórem. - Tylko sądzę, że twój plan jest głupi, Anubisie - dodał Bata.
- Jedyną głupotą jaką tu widzę, jest twoje podejście - warknąłem. - Chcesz odzyskać Akera? Tak? To mi pomóż!
- Pomogę, oczywiście, że pomogę - obiecał blondyn z zaangażowaniem. - Po prostu sądzę, że nam się to nie uda.
- To po co w ogóle wracałeś? - spytałem ze złością, czując, że wolałbym go nie widzieć.
Nie odpowiedział. Westchnąłem zrezygnowany. Jak to kiedyś powiedziała moja nauczycielka matmy: “Mów do słupa, a słup dupa”. Na tę myśl od razu poprawił mi się humor. Te lekcje były naprawdę nie do zapomnienia. Żałowałem, że pozostali nie mieli tej przyjemności poznać tej uroczej kobiety, bo była naprawdę zarąbista. Ale lekcje miała tylko z moją klasą. Może i nie lubiłem chodzić do szkoły z powodu panującej tam nieustannej nudy i dziwactw o Egipcie opowiadanych przez nauczyciela historii, ale co jak co, ale matematykę uwielbiałem. Tak jak rozmowy z naszym trenerem, zabawny był z niego gość. Pan Fisher to mój ulubiony nauczyciel. A w sumie jedyny człowiek, którego lubiłem, zanim poznałem Thalię oraz Jirou i odzyskałem Batę oraz Akera. Z myśli o szkole wyrwała mnie blondynka, pytając, kiedy ruszamy na misję poszukiwawczą.
- My? Thalia, rozumiem, że pozwoliłem ci szukać Sarkofagu, żeby cię chronić, ale to jest bardziej niebezpieczne - powiedziałem czując, że sam mój ton wszystko jej wyjaśnił. Patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem, a Jirou westchnął.
- Wybacz, dziewczyno. To misja tylko dla mężczyzn - uśmiechnął się dumnie stając obok mnie i Baty. Całą trójką spojrzeliśmy na niego z uniesionymi brwiami. Z trudem powstrzymałem się od parsknięcia śmiechem, bo słowa “Jirou” i “mężczyzna” ni w ząb mi ze sobą nie współgrały.
- Jirou, ty też zostajesz w domu - oznajmił Bata najdelikatniejszym i najspokojniejszym tonem na jaki było go stać. - Anubis ma rację, to zbyt niebezpieczne. Żadne z was z nami nie pójdzie.
- A co mamy robić? Stać z boku i kibicować? Nigdy w życiu! - wrzasnęła Thalia, a jej oczy zaczęły z wściekłości zachodzić łzami. Wyczułem, że się o mnie boi. Ująłem jej dłonie i spojrzałem jej głęboko w oczy. Zamarła.
- Wy też będziecie mieć bardzo ważną misję - zapewniłem ją szeptem, żeby wzmocnić efekt i żeby zdała sobie sprawę, że to co jej zaraz powiem jest zadaniem na skalę światową. Jirou oraz Bata nachylili się do nas, żeby słyszeć. - Zostaniecie tu, będziecie chodzić do szkoły i się pilnie uczyć, spróbujecie udawać normalnych, którzy nigdy nie mieli styczności z magią ani nadludzkimi zdolnościami. To będzie przykrywka dla waszej misji. Musicie pilnować Złotego Sarkofagu i lotosu jak oka w głowie. To musi być wasz priorytet, rozumiecie mnie oboje?
Kiwnęli głowami, a rudy zapytał, co będzie z neczeri.
- Nóż pójdzie z nami - poinformował go Bata, wiedząc, że będę chciał zatrzymać święte ostrze przy sobie. Przytaknąłem. - Może się przydać, gdybyśmy mieli walczyć z bogami lub nawet samym Akerem.
Thalia objęła mnie za szyję i wcisnęła twarz w moje ramię. Jirou też mnie przytulił, a zaraz potem zagarnął do nas Batę i staliśmy we czwórkę ściskając się. Czułem się szczęśliwy.
- Będziemy tęsknić, więc nie władujcie się w żadne tarapaty, dobrze? - poprosiła dziewczyna, puszczając nas. Bata obiecał jej za nas dwóch, że będziemy się pilnować, po czym poprawił się i obiecał, że on będzie nas pilnować. Zgodnie uznali, że ja się wpakuję w kłopoty, gdy tylko skręcę za róg. Bardzo dojrzale pokazałem im język. Dziwne było, że zachowuję się jak normalny nastolatek, ale to taki wpływ środowiska.
------------------------
Rozdział krótki, ale pisany naprędce. Osobiście twierdzę, że mi nie wyszedł. Jak są błędy, to bardzo przepraszam i proszę o wytknięcie.
Sprytnie omijali temat Akera, ale pani Galer nie była świadoma, że to tabu. Zapytała, gdzie on jest i czy nic mu się nie stało. Thalia zerknęła na mnie nieświadomie i nie widząc mojego sprzeciwu, wyjaśniła kobiecie, że to on był poszukiwaną przez bogów istotą. Natychmiast zrozumiała, dlaczego jestem przybity. Ale według mnie “przybity” to kiepskie określenie mojego samopoczucia. Byłem załamany i zdołowany. Grzebałem widelcem w potrawce z kurczaka, patrząc jak moje łzy skapują z twarzy i płynął po warzywach w sosie. Straciłem ochotę do życia. Nie było już Akera. Nie było już Baty. Więc po co miał być Anubis? Nierozłączne trio muszkieterów rozpadło się po raz kolejny, ale tym razem chyba na zawsze. Śmierci nie da się cofnąć, a złych bogów już nie da się powstrzymać. Gdybym przynajmniej mógł ich przeprosić, że im nie pomogłem... Przecież mogę! Wpadłem na pomysł, jak porozmawiać z Batą. Ale musiałem się pospieszyć, więc wstałem od stołu, podziękowałem mamie Jirou za obiad, którego nie zjadłem, i przeniosłem się w trymiga do Duat, do Sali Sądu. Na tronie siedział błękitnoskóry Ozyrys mówiąc coś z poważną miną, a u jego stóp siedział zasępiony blondyn. W jednej chwili stałem nie wierząc, że znowu go widzę, a już w drugiej znajdowałem się w jego ramionach, roniąc cholernie słone łzy. Przytulił mnie, a potem puścił i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Miło cię znowu widzieć, An - powiedział Bata, głaszcząc mnie po policzku i jednocześnie ścierając moje łzy. - Ten wypadek w sali Urwiska Straconych Dusz…
- Przepraszam cię za to - jęknąłem drżącym głosem. - Chciałem wrócić, chciałem cię ratować, ale Thalia i Jirou mi nie pozwolili. Mogłem na kilka minut zawiesić misję i wrócić po ciebie… zabronili mi.
- I dobrze - prychnął blondyn, krzyżując ramiona na piersi. - Mógłbyś wszystko zaprzepaścić i posłać mnie oraz Akera na daremną śmierć.
- Przepraszam… przynajmniej ciebie jeszcze spotkałem - westchnąłem.
- Właśnie; gdzie Aker?
- Kłamałem, twierdząc, że mnie szukają… - przyznałem, a on wywrócił oczami, jakby już mu ktoś to mówił. - To nie ja byłem osobą potrzebną Horusowi i Setowi, tylko Aker - wyjaśniłem. - Przejęli jego ciało i moc. Stworzyli Horeta.
- Wiesz, jakoś nie bardzo mnie to zdziwiło - przyznał Bata, wykrzywiając twarz tak, że nie sposób było zgadnąć czy to złośliwy uśmieszek chochlika, czy też grymas zniesmaczenia. Ja stawiam na coś pomiędzy.
Ciesząc się z ponownego spotkania z Batą, zupełnie zapomniałem o obecności Ozyrysa, który przypomniał mi o sobie dzięki cichemu chrząknięciu. Obaj spojrzeliśmy z szacunkiem na błękitnoskórego boga. Ten wstał z tronu, zszedł do nas po schodach i podniósł nas z podłogi.
- Bata, nim Anubis tu przybył, prosiłeś mnie o kolejną szansę - wrócił do poprzedniego tematu.
- Ozyrysie, gdyby nie on, nie byłoby mnie tutaj. Proszę, pozwól mu wrócić - prawie błagałem, a kolana mi się trzęsły tak, że ledwo stałem. I znowu poczułem łzy na twarzy oraz w oczach. - To mój przyjaciel - dodałem z rozpaczą, patrząc to na Batę, to na Ozyrysa. Król śmierci milczał tak długo, że zacząłem bać się, że nie pozwoli, aby Bata mógł dalej żyć. Kilka minut obaj staliśmy na baczność, ściskając swoje dłonie. Krew nam obu odpływała z palców i już ich nie czuliśmy, gdy Ozyrys znowu się odezwał.
- Dobrze, chłopcy - zgodził się cichym głosem. - Dostaniecie miesiąc. Jeśli do tego czasu nie odnajdziecie Akera, nie będę mógł nic więcej zrobić.
- Dziękujemy ci, Ozyrysie! - zawołaliśmy chórem z wielką radością. Skoczyliśmy ku niemu, mając ochotę go uściskać, ale w porę się opanowaliśmy. Bata śmiał się jak wariat, skacząc i płacząc ze śmiechu. Bóg śmierci wypuścił go na powierzchnię, a mnie poprosił, żebym został jeszcze chwilę. Posłuchałem, co ma mi do powiedzenia i również opuściłem Duat.
Przed domem Jirou, gdzie czekali na mnie wszyscy, myślałem o słowach Ozyrysa. Mówił mi o rodzinie i przyjaciołach; o tym, jak ważne jest mieć ich wsparcie. Nie rozumiałem, co to ma do rzeczy, bo przecież ja i pozostali byliśmy zżyci, umieliśmy sobie razem poradzić.
Zbliżyłem się do przyjaciół zamyślony. Thalia trąciła mnie w ramię i uśmiechnęła się na pocieszenie. Uścisnąłem ją z wdzięcznością, a potem zwróciłem się do niej i Jirou, tłumacząc sytuację, w jakiej się znaleźliśmy i warunek, który postawił Ozyrys w zamian za powrót Baty.
- On może być w każdym miejscu na świecie, a ty chcesz szukać go tylko miesiąc? Nie masz szans - stwierdził pesymistycznie mag. Z wściekłości zgrzytnąłem zębami. Policzyłem do dziesięciu, żeby go nie rąbnąć. Nie pomogło, więc się wyżyłem i pstryknąłem go w ucho. Tyle wystarczyło, żeby mi ulżyło.
- Ej, w powieści Julesa Verne’a bohater obleciał świat w osiemdziesiąt dni, prawda? To jest możliwe, bo w końcu to było tylko dwa i pół miesiąca, a oni mają miesiąc. Biorąc pod uwagę fakt, że są bogami i więcej mogą to jakby mieli te osiemdziesiąt dni - zauważyła trafnie Thalia. Przynajmniej ona myśli pozytywnie. Ale Bata zaraz musiał to zepsuć.
- Ale, Thalio, to tylko powieść, na której podstawie nakręcono film - powiedział powoli, obawiając się, że i na niego się wkurzę. Miał rację, o mało go nie strzeliłem. - Nawet dla boga niemożliwym jest odszukać kogoś takiego jak Aker, kiedy jest sobą, a co dopiero, kiedy dwaj wredni bogowie uciekają w jego ciele. Mamy to do siebie, że nie jesteśmy kimś, kogo łatwo znaleźć.
- To dobry pomysł - upierała się dziewczyna, cały czas trzymając moją stronę. Ja się nie odzywałem; nieładnie jest przerywać kobiecie, gdy mówi. - Czemu, co cholery, zawsze jesteście takimi skończonymi pesymistami?
- Nie jestem pesymistą! - oburzyli się obaj chórem. - Tylko sądzę, że twój plan jest głupi, Anubisie - dodał Bata.
- Jedyną głupotą jaką tu widzę, jest twoje podejście - warknąłem. - Chcesz odzyskać Akera? Tak? To mi pomóż!
- Pomogę, oczywiście, że pomogę - obiecał blondyn z zaangażowaniem. - Po prostu sądzę, że nam się to nie uda.
- To po co w ogóle wracałeś? - spytałem ze złością, czując, że wolałbym go nie widzieć.
Nie odpowiedział. Westchnąłem zrezygnowany. Jak to kiedyś powiedziała moja nauczycielka matmy: “Mów do słupa, a słup dupa”. Na tę myśl od razu poprawił mi się humor. Te lekcje były naprawdę nie do zapomnienia. Żałowałem, że pozostali nie mieli tej przyjemności poznać tej uroczej kobiety, bo była naprawdę zarąbista. Ale lekcje miała tylko z moją klasą. Może i nie lubiłem chodzić do szkoły z powodu panującej tam nieustannej nudy i dziwactw o Egipcie opowiadanych przez nauczyciela historii, ale co jak co, ale matematykę uwielbiałem. Tak jak rozmowy z naszym trenerem, zabawny był z niego gość. Pan Fisher to mój ulubiony nauczyciel. A w sumie jedyny człowiek, którego lubiłem, zanim poznałem Thalię oraz Jirou i odzyskałem Batę oraz Akera. Z myśli o szkole wyrwała mnie blondynka, pytając, kiedy ruszamy na misję poszukiwawczą.
- My? Thalia, rozumiem, że pozwoliłem ci szukać Sarkofagu, żeby cię chronić, ale to jest bardziej niebezpieczne - powiedziałem czując, że sam mój ton wszystko jej wyjaśnił. Patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem, a Jirou westchnął.
- Wybacz, dziewczyno. To misja tylko dla mężczyzn - uśmiechnął się dumnie stając obok mnie i Baty. Całą trójką spojrzeliśmy na niego z uniesionymi brwiami. Z trudem powstrzymałem się od parsknięcia śmiechem, bo słowa “Jirou” i “mężczyzna” ni w ząb mi ze sobą nie współgrały.
- Jirou, ty też zostajesz w domu - oznajmił Bata najdelikatniejszym i najspokojniejszym tonem na jaki było go stać. - Anubis ma rację, to zbyt niebezpieczne. Żadne z was z nami nie pójdzie.
- A co mamy robić? Stać z boku i kibicować? Nigdy w życiu! - wrzasnęła Thalia, a jej oczy zaczęły z wściekłości zachodzić łzami. Wyczułem, że się o mnie boi. Ująłem jej dłonie i spojrzałem jej głęboko w oczy. Zamarła.
- Wy też będziecie mieć bardzo ważną misję - zapewniłem ją szeptem, żeby wzmocnić efekt i żeby zdała sobie sprawę, że to co jej zaraz powiem jest zadaniem na skalę światową. Jirou oraz Bata nachylili się do nas, żeby słyszeć. - Zostaniecie tu, będziecie chodzić do szkoły i się pilnie uczyć, spróbujecie udawać normalnych, którzy nigdy nie mieli styczności z magią ani nadludzkimi zdolnościami. To będzie przykrywka dla waszej misji. Musicie pilnować Złotego Sarkofagu i lotosu jak oka w głowie. To musi być wasz priorytet, rozumiecie mnie oboje?
Kiwnęli głowami, a rudy zapytał, co będzie z neczeri.
- Nóż pójdzie z nami - poinformował go Bata, wiedząc, że będę chciał zatrzymać święte ostrze przy sobie. Przytaknąłem. - Może się przydać, gdybyśmy mieli walczyć z bogami lub nawet samym Akerem.
Thalia objęła mnie za szyję i wcisnęła twarz w moje ramię. Jirou też mnie przytulił, a zaraz potem zagarnął do nas Batę i staliśmy we czwórkę ściskając się. Czułem się szczęśliwy.
- Będziemy tęsknić, więc nie władujcie się w żadne tarapaty, dobrze? - poprosiła dziewczyna, puszczając nas. Bata obiecał jej za nas dwóch, że będziemy się pilnować, po czym poprawił się i obiecał, że on będzie nas pilnować. Zgodnie uznali, że ja się wpakuję w kłopoty, gdy tylko skręcę za róg. Bardzo dojrzale pokazałem im język. Dziwne było, że zachowuję się jak normalny nastolatek, ale to taki wpływ środowiska.
------------------------
Rozdział krótki, ale pisany naprędce. Osobiście twierdzę, że mi nie wyszedł. Jak są błędy, to bardzo przepraszam i proszę o wytknięcie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)