niedziela, 23 grudnia 2012

"Nasze Boże Narodzenie" (Aker)

   Nudaaaaaaaaaa....! I nic więcej!
Zamknęli szkołę, bo jakieś Święta idą! W Egipcie coś takiego nie miałoby miejsca. A wiecie dlaczego? - bo w Egipcie nie obchodzi się Świąt Bożego Narodzenia. (Znaczy, kiedyś się nie obchodziło. Jak jest teraz niestety nie mam sprawdzonych informacji). Nie ta religia.
    Śniegu spadło od chu** i jeszcze trochę, i ciągle pada, więc pani Galer nie chce nas wypuścić na dwór chociażby na 10 minut. Z braku szerszej perspektywy, siedzę więc na parapecie w sypialni, którą w razie gości muszę oddać i iść spać u Anubisa. Mam własny pokój głównie z tej przyczyny, że dzieląc się z kimś przestrzenią, rozniósłbym wszystko w pył. Od listopada rodzinka maga przeprowadziła się na przedmieścia do większego domu niż wcześniejsze mieszkanie, dlatego też wreszcie mieszkam u Jirou, a nie u Thalii. Chociaż ona spędza tu prawie 24/7, więc w sumie bez różnicy czyj dom.
   Drzwi trzasnęły o ścianę, jak zawsze, kiedy Anubis wchodzi do pokoju. On nigdy nie puka. Pieski szakal z bożej łaski.
 - Masz jakiś interes, czy po prostu lubisz mi robić na złość? - warknąłem, spoglądając na niego spode łba. Na tej jego niewyobrażalnie spokojnej gębie nie było widać żadnych emocji. Jedno słowo, które mi się nasunęło: "Zabić".
 - Thalia kazała mi zawołać cię na dół - powiedział chłodno. - Masz pomóc mamie Jirou w przygotowaniu kolacji.
 - A czemu ty nie pomagasz? - zapytałem oskarżycielskim tonem.
 - Jadę z Thalią po drzewko - odparł zadowolony z siebie i wyszedł, zostawiając mnie na parapecie w jeszcze podlejszym humorze niż dwie minuty wcześniej. W końcu jednak stwierdziłem, że będąc wściekłym na Anubisa nikomu nie pomogę, więc wstałem i zszedłem do kuchni, gdzie pani Galer mieszała kutię. Od kilku dni w domu unosiły się niesamowite zapachy, ale dopiero teraz poczułem... jak to mówił Jirou: "Magię Świąt".
 - Dzień dobry, Aker - uśmiechnęła się przyjaźnie mama rudego. - Pomożesz mi trochę z tą rybą? Trzeba wyjąć z niej ości, a ty posługujesz się nożem o wiele sprawniej niż ja.
   Uśmiechnąłem się. Ta kobieta albo miała jakiś radar na zły humor w głowie, albo zawsze była taka miła dla wszystkich. Druga opcja była bardziej prawdopodobna, bo jej syn też taki jest, ale on o wiele bardziej działa mi na nerwy. Usiadłem przy stole i wziąłem nóż do mięs, modląc się, żeby Szakal nie wszedł w tym momencie do kuchni, bo bym go chyba oskalpował. W milczeniu filetowałem karpia, a mama Jirou mieszała w garnku z barszczem. Po jakimś czasie zaczęła mi opowiadać o Bożym Narodzeniu. O tradycji obdarowywania się prezentami, o wspólnym posiłku i takich innych bredniach. Przecież ja to wszystko wiedziałem - nie jestem idiotą. Chociaż niektórzy by się z tym spierali. A potem mimochodem pani Galer wtrąciła coś o godzeniu wszystkich sporów przed zjedzeniem kolacji Wigilijnej. Czyżby subtelna aluzja? Być może.
   Skończyłem te ryby i powiedziałem, że idę się przejść. Nadal padało, ale co mi tam. Założyłem płaszcz i czapkę, i wyszedłem na ulicę. W sekundę zasypało mi oczy, ale wytrwale brnąłem dalej w tej zawiei. Chodziłem po Grenlandii, do jasnej Anielki!

   Zrobiło się ciemno, a ja nie wziąłem zegarka, więc zawróciłem do domu, tylko że... nie bardzo wiedziałem, gdzie jestem. Wywiało mnie na jakąś polankę w lesie i tam przesiedziałem kilka godzin. Jak w końcu zachciało mi się wrócić, miałem problem. Padać przestało jakiś czas temu, ale niebo nadal było zasnute chmurami i nie widziałem Gwiazdy Polarnej, więc szedłem na ślepo. A potem nagle oślepił mnie jakiś blask na niebie.
 - Gwiazda Betlejemska? - zdziwiłem się, patrząc przez palce w górę. Pod chmurami sunęła złota smuga, mrugając do mnie, jakby chciała, żebym za nią poszedł. Tak zrobiłem i...

   ... po półgodzinie stałem już pod domem. Stali tam już wszyscy. I wszyscy mieli zmartwione miny - nawet Anubis (a może raczej: zwłaszcza Anubis). Na mój widok uśmiechnęli się szeroko, a ta scena była tak piękna, że prawie się wzruszyłem. Pani Galer, obejmowała Jirou jedną ręką, a w drugiej trzymała wyciągniętą do przodu latarnię ze świecą. Jej syn przyciskał do siebie wełniany koc i dopiero na to poczułem jak bardzo jest mi zimno. An obejmował Thalię ramieniem i oboje, wyciągali do mnie ręce. Bata miał minę jakby jednocześnie chciał mnie przytulić i wepchnąć mi łeb z zaspę, co mnie rozbawiło do tego stopnia, że parsknąłem śmiechem. Oni też. Poza tą piątką stała tam też Bastet z dzikim błyskiem w oczach, trzymająca Jirou za rękę. Wszyscy unieśli brwi w wyrazie zadowolenia, więc myślałem, że tak bardzo się cieszą, że nic mi nie jest. Pomyliłem się.
 - AKER! - tak znajomy głos, tuż obok mnie, wywołał nagłe przyspieszenie akcji serca i sprawił, że wedle życzenia Baty, wylądowałem w zaspie, a nade stał wyszczerzony szelmowsko od ucha do ucha szatyn o tak ciemnogranatowych oczach, że wydawało mi się, że patrzę w otchłań. Mimo temperatury -18 stopni Celsjusza chłopak nie wyglądał na zmarzniętego, chociaż stał po kolana w śniegu w samych dżinsach i do połowy rozpiętej granatowej koszuli z krótkim rękawem.
 - Robin? - zdziwiłem się, siadając, gdy Jirou podawał mi koc. - Co ty tu robisz?
 - Przyjechałem na Święta, Anubis mnie zaprosił - Robin* podniósł mnie i wprowadził do domu, opowiadając, czemu przyjechał: - An opowiadał mi przez iryfon, że się pokłóciliście i chciałby, żebym was pogodził, więc przyleciałem z Grecji. Nikt nie mówił, jak mam działać, więc podpowiedziałem ci pomysł ze spacerem na tę polanę, żebyś długo nie wracał. Wiedziałem, że Szakal będzie się martwić i ci wybaczy to... cokolwiek zrobiłeś. Podziałało, tylko nie przewidziałem, że jesteś takim matołem, żeby się zgubić.
 - Ta spadająca gwiazda to byłeś ty?
 - Ktoś musiał cię znaleźć - zaśmiał się Robin. - Chodź, kolacja stygnie. Pogadamy później.
      Poszedłem z pozostałymi do salonu, gdzie wszystko było już przygotowane. Przystrojona choinka migała radośnie, potrawy pachniały przepysznie, a nad stołem wisiała jemioła. Wreszcie czułem się jak w domu.

     Po kolacji (i dłużącym się w nieskończoność składaniem życzeń) usiedliśmy całą gromadą przy choince, a Robin naciągnął mi na oczy czerwoną czapkę św. Mikołaja. Nie mogłem uwierzyć, że on tu jest. Nie widzieliśmy się od wielu miesięcy i nagle nam spadł na głowę. Prawie dosłownie. Prezenty! Najbardziej wyczekiwana przez Jirou część Wigilii.

On dostał:
1. od Anubisa: nową różdżkę (z jasnego drewna, zakończoną perłą)
2. od Baty: świnkę morską
3. od Bastet: klatkę dla świnki morskiej
4. od Thalii: żarcie dla świnki morskiej
5. od mamy: srebrny zegarek
6. od Robina: dziwne czerwone pudełko (w którym, jak się później okazało, były gałki oczne. Po przeraźliwym krzyku dziewczyn i Jirou, Robin wyjaśnił, że to tylko żelki)
7. ode mnie: gumki do włosów, żeby mógł sobie związać te rude kudły do ramion

An dostał:
1. od Baty: nowe glany
2. od Bastet: obrożę z krótkimi ćwiekami
3. od Jirou: album na zdjęcia
4. od Thalii: aparat fotograficzny
5. od pani Galer: poradnik o rozmowach z dziewczynami
6. od Robina: kulę śnieżną z napisem "Jestem transwestytą" (wszyscy się podpisaliśmy na plastiku, więc wszyscy nimi byliśmy)
7. ode mnie: swój wisiorek z głową psa, ale naprawiony, wyczyszczony i z dwoma rubinami zamiast oczu

Bata dostał:
1. od Anubisa: kluczyki (jak się potem okazało do srebrnego chevroleta**)
2. od Bastet: kożuszek z baraniej wełny z kartką, na której było napisane: "Żaden baran, ani kot nie ucierpiał na produkcji"
3. od Thalii: zestaw do włosów (szampon, odżywkę, maseczkę, szczotkę, grzebień i spinki)
4. od Jirou: piłkę do nogi z podpisami najsłynniejszych piłkarzy świata
5. od pani Galer: maskotki "Serce i Rozum" w świątecznych czapeczkach
6. od Robina: strój renifera Rudolfa z działającym na baterie nosem
7. ode mnie: perkusję

Robin dostał:
1. od Anubisa: okrągły dzwoneczek na szyję, taki jak św.Mikołaj przywiązuje swoim reniferom
2. od Baty: teleskop
3. od Bastet: książkę o starożytnej architekturze
4. od Jirou: kupon na 50% zniżki u fryzjera (bardzo praktyczny prezent, biorąc pod uwagę, że Robin ma szopę na głowie)
5. od Thalii: siedem biletów na koncert Three Days Grace (oczywiście po to, żeby nas tam zabrał)
6. od pani Galer: książkę o kosmosie
7. ode mnie: litr spirytusu i kieliszek z napisem "Najlepsza niania"

Bastet dostała:
1. od Anubisa: czerwony spray do graffiti i szablony płomieni
2. od Baty: srebrno-złotą arafatkę z agrafkami
3. od Thalii: duże, złote kolczyki kólka
4. od Jirou: Mikołaja z czerwonej gumy do żucia
5. od pani Galer: kask na motor
6. od Robina: skórzany kombinezon na motor przyozdobiony gwiezdnym pyłem
7. ode mnie: strój pirata jako aluzję do jej szaleńczego stylu jazdy

Thalia dostała:
1. od Anubisa: wisiorek w kształcie połowy pękniętego serca z wygrawerowanym "BFF <3" (drugą połowę miał on)
2. od Baty: słownik egipsko-angielski
3. od Bastet: zestaw bardzo drogich kosmetyków
4. od Jirou: perfumy "Chanel No.5"
5. od pani Galer: naszyjnik z niewielkich nieoszlifowanych bursztynów
6. od Robina: gwizdek na psy (tzn. na Anubisa)
7. ode mnie: gaz pieprzowy

Mama Jirou dostała:
1. od Anubisa: kilka pasów z napisami: "Na Batę", "Na Akera", "Na Thalię", "Na Jirou" i "Na Anubisa"
2. od Baty: klepsydrę wypełnioną solą morską
3. od Bastet: kocimiętkę (taką roślinę, od której koty "dostają jobla***" - jak to skomentował Robin)
4. od Jirou: świecę o zapachu lotosu
5. od Thalii: bransoletkę z błyszczących kamyków i muszelek znad morza
6. od Robina: piękną granatową sukienkę ozdobioną prawdziwymi diamencikami
7. ode mnie: książkę pt. "Jak wychować rozwydrzonych bogów" (mojego autorstwa)

Ja dostałem:
1. od Anubisa: gitarę elektryczną
2. od Baty: zdjęcia z 1879 roku (robiliśmy wtedy zdjęcia z byle okazji: ja, Bastet, Anubis, Bata i kilku naszych przyjaciół)
3. od Bastet: zbiór akordów najlepszych piosenek rock'owych wszech czasów
4. od Thalii: wzmacniacz
5. od Jirou: nowe pistolety RGP Dual Mach 5, duuuuużo naboi oraz tarczę do strzelania
6. od Robina: wełniany różowo-czarny sweterek w serek z wydzierganym serduszkiem, w którym był napis "I'm No.1"
7. od pani Galer: czerwone czapkę, szalik i rękawiczki

   Cóż, prezenty niczego sobie! Niektórzy się nieźle wykosztowali, ale i tak Robin dawał najlepsze. Kupa śmiechu była. Za ten sweterek to miałem ochotę wywalić go przez okno, żeby sobie kark skręcił, ale niestety: przeżywał upadki ze znacznie wyższych wysokości. Zamiast tego nalałem kompotu do kubka i wylałem go na głowę Robina. Tak więc właśnie minęły mi pierwsze Święta w gronie nowej, popapranej, patologicznej rodzinki xD

------------------------------------------

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę wszystkim moim Czytelnikom mnóstwo zdrowia, szczęścia, spełnienia marzeń tych dużych i małych, ważnych i mniej ważnych, ale wszystkich. Życzę też chęci do nauki, do rozwijania swoich umiejętności i pasji. Mnóstwa fajnych prezentów, dobrych osiągnięć w nauce czy pracy i czego Wam się tam jeszcze zachce. Wybuchowego Nowego Roku, kolorowych fajerwerków, kaca jak stąd do Vegas, no i oczywiście, żeby rok 2013 był tysiąc razy lepszy od 2012. (I żadnego końca świata)

Pozdrawia autorka, to znaczy - ja!
 Zofia Ciastoń

------------------------------------------
*** w kolejnych rozdziałach będzie wyjaśnione, dlaczego właśnie do tego auta
**"dostać jobla" = "zachowywać się jak na prochach", "świrować"
*Robin jest bohaterem, który pojawia się dopiero w drugiej części całej historii o Anubisie i znajomych, ale niestety musiałam wprowadzić go teraz, ponieważ Święta bez Robina, to nie Święta xD Miał być niespodzianką, ale niech już będzie. Kilka słów o nim: jest wredny, miewa głupie pomysły, ma specyficzne poczucie humoru... no i umie latać po niebie ^.^ (tajemnica, jakim cudem umie, ale może ktoś się domyśli xD)

środa, 5 grudnia 2012

"Ożywiam martwe drzewo" (Jirou)

Domek Izydy był otoczony tą samą magią, co jej ogród. Wewnątrz był o wiele przestronniejszy niż na zewnątrz. Ale piękny jak pałac.
Po kąpieli w łaźni, wszyscy poszliśmy do salonu, gdzie Izyda czekała na nas z herbatą i ciastkami. Miła kobieta, a Anubis patrzy na nią jak na żabę. Wydaje mi się, że w sumie tylko ja, Thalia i Bata ją polubiliśmy. Aker traktował ją jak kogoś gorszego; był okropny. Kiedy podsunęła mu tacę z ciastkami, on tylko spojrzał na nie, prychnął i oparł się. Myślałem, że Izyda się obrazi, a ona ku mojemu zdziwieniu uśmiechnęła się. Podała mi słodkości. Natychmiast wsadziłem je sobie do ust. Rozpływały się. Były pyszne, kremowe, mięciutkie. Mniam! Thalii też smakowały. Uśmiechała się błogo, chrupiąc kawałek po kawałku. No, przynajmniej nie tylko mnie zjedzie Anubis, jeśli będzie miał taką ochotę.
 - Pani, czekałaś na nas - zaczął uprzejmie Bata. - Skoro wiedziałaś, że nadejdziemy, musisz też wiedzieć, po co przybyliśmy.
 - Oczywiście, mój kochany chłopcze - uśmiechnęła się pięknie Izyda. Była tak niesamowita, czarująca, urzekająca, że prawie straciłem zmysły. - Potrzebujecie kwiatu z mego ogrodu. Oddam wam go z chęcią, lecz nie za darmo.
 - Mów, pani, czego od nas żądasz. Damy ci wszystko, jeśli dzięki temu zdobędziemy lotos - obiecał blondyn. Thalia gorliwie pokiwała głową, a Aker tylko przytaknął. Anubis nie reagował na nasze rozmowy. Stał przy zamkniętym oknie z czołem opartym o szybę. Widziałem w jego oczach tęsknotę. Chciał wyjść, ale wiedział, że nie może póki wszyscy nie opuścimy ogrodu Izydy.
 - Każdy z was dostanie ode mnie zadanie, które będzie musiał wykonać. Jeśli zawiedziecie, kwiatu nie otrzymacie.
 - Przepraszam, Izydo. Powiedziałaś “każdy” a nie “wszyscy” - wtrąciła się Thalia. - Czy to przejęzyczenie? Czy ja nie dostanę zadania?
 - Nie, kochana - przytaknęła królowa magii. - Ty swoje zadanie wykonałaś. Nie łatwo jest opuścić świat śmiertelników, by wejść do świata bogów, magów i magii. Wiem, że jesteś godna, aby otrzymać kwiat lotosu.
 - Pani Izydo, ja również opuściłem świat śmiertelników i wkroczyłem do bogów, magów i magii - przypomniałem o sobie. Bogini spojrzała na mnie przyjaźnie i położyła mi dłoń na głowie. Miałem nadzieję, że ten gest znaczy, że nie będę musiał nic robić. Słabo mi się zrobiło.
 - Jirou, ty nigdy nie należałeś do świata zwyczajnych ludzi. Choć swą moc odkryłeś niedawno, magia zawsze płynęła w twoich żyłach, czyniąc cię częścią mego królestwa. Dostaniesz swoje zadanie, lecz ze względu, że nie wiesz, na czym polega twoja potęga, będzie ono łatwiejsze niż Akera, Baty czy Anubisa.
 - Pani… - jęknąłem, ale ona mnie uciszyła gwałtownym gestem. Podniosła dłoń. - Powiedz, na czym polega moje wyzwanie?
 - Mój kochany, w sercu mego ogrodu znajduje się drzewo. Jedyne bez liści i kwiatów. Pragnę, abyś w swoim zadaniu ożywił je magią.
 - I to jest łatwe? - spytałem z nutą ironii. - Tak, tylko machnę różdżką i po krzyku, oczywiście.
 - Kochany chłopcze, moja magia zawsze będzie w tobie krążyć. Z nią wszystkiego dokonasz - zapewniła mnie Izyda, a potem zrobiła coś, czego się nie spodziewałem. Pochyliła się i pocałowała mnie w czoło i oba policzki. Poczułem, że się czerwienię, a obok mnie Thalia krztusi się śmiechem. Skinąłem głową.
 - Pani, czy oni pójdą ze mną? - zapytałem. W sumie czułbym się pewniej, wiedząc, że mam za plecami boga, który w razie czego mi pomoże. Izyda popatrzyła na mnie, a później na moich przyjaciół.
 - Tylko Anubis - odparła bogini. - Jest twoim nauczycielem, powinien nadzorować twoją magię.
 - Skąd wiesz, że to mnie wyznaczono? - Szakal odwrócił się od okna i popatrzył na nią. Izyda uśmiechnęła się. Odezwał się chyba po raz pierwszy, odkąd weszliśmy do domku.
 - Rozmawiałam z Thotem, po tym jak od niego wyruszyliście - wyjaśniła kobieta, wstając z kanapy. Podeszła do drzwi i je otworzyła, a Anubis przymknął oczy. W nos uderzył mnie niesamowicie słodki zapach lotosu. Wyszedł tuż przede mną. Pożegnałem się z Thalią, Batą i Akerem.
Dogoniłem Szakala kilkanaście metrów od domku bogini. Nie wyglądał jak on. Odkąd opuściliśmy szkołę każdego dnia wyglądał doroślej, chociaż z każdym dniem stawał się bardziej ludzki. A teraz wyglądał jak mniejsza wersja Seta, poza drobnymi różnicami. Z tego co mi Thalia opowiadała, to Set miał kozią bródkę i był straszliwe chudy. Anubis nie. Znaczy schudł i to bardzo, ale nie chorobliwie. Ubrał się w brązowe legginsy do kostek, wysokie buty (tym razem czerwone), koszulę z czarnej satyny ze złotymi guzikami. Przy bucie miał neczeri, a przy pasie krótki miecz wykuty z czarnej stali. Jego rękojeść była srebrna; na niej wyryto hieroglify. Skąd miał broń? Tego nie wiem, ale wyglądał jak rycerz. Izyda podarowała mu pektorał z czystego złota, zdobiony rubinami, szafirami, szmaragdami, ametystami i każdym innym rodzajem kamieni szlachetnych. Ogólnie ozdoba była piękna i bogata, ale Anubis nie chciał się nią chwalić, więc założył ją i ukrył pod koszulą. Szliśmy w milczeniu, aż doszliśmy na najwyższy pagórek. Rzeczywiście, stało na nim wielkie drzewo. Chyba największe ze wszystkich. Nie miało nawet jednego koloru. Było po prostu czarne. Miało rozłożyste konary, na jednym nawet siedział kruk. Ziemia wokół drzewa była sucha, popękana, nie porośnięta trawą. Smutny widok. Nie wiem czemu, ale gdy na nie patrzyłem, pomyślałem o Anubisie. Też był taki samotny. Opuszczony i zniszczony przez czas. Ale jeśli je da się ożywić, to może Szakala również?
Czarnowłosy usiadł na trawie, tuż przy granicy z ciemną ziemią. Patrzył na drzewo ze smutkiem, żalem i złością. Dzięki łączu empatycznemu wyczułem, że ma takie samo skojarzenie jak ja. I, że bardzo liczył, że uda mi się przywrócić drzewu dawne piękno. Stanąłem pod próchniejącym pniem. Zastanawiało mnie, jak mam wykonać zadanie Izydy. Z początku próbowałem po prostu podlać drzewo wodą, potem napełnić ziemię solami mineralnymi. Kilkanaście minut później przypomniałem sobie, że nauczyciel biologii w szkole opowiadał, że aby roślina mogła znów żyć, muszę przyciąć jej stare gałązki. Bałem się, ale musiałem spróbować. Tylko jak to zrobić? Nie uczyłem się magii bitewnej, Anubis nie powiedział jak. Musiałem zrezygnować z tego pomysłu. Spojrzałem na Szakala, szukając u niego pomocy.
 - Użyj swojego serca i umysłu, Jirou - poradził na jednym wydechu. - Magia musi wypływać z ciebie, nie z różdżki.
Coś podobnego mówił mi Thot. Zamknąłem oczy i skupiłem się. Magią ziemi próbowałem jakoś wpłynąć na roślinę i jej liście. Kora delikatnie zbrązowiała, ale nic więcej. Gdybym mógł coś innego wymyślić. Co by zrobiła Izyda? Taka dobra kobieta prędzej by oddała własne, nieśmiertelne życie niż pozwoliłaby komuś umrzeć. O, to jest pomysł! Może oddam część swojej mentalności drzewu? Warto spróbować. Niech moja magia płynie ze mnie, a nie z różdżki. Stałem kilka minut w całkowitym bezruchu i czułem parzący wzrok Anubisa na plecach. Usłyszałem cichy szelest. Zimna dłoń Szakala chwyciła mój nadgarstek, a jego głos kazał mi otworzyć oczy. Posłuchałem. An stał obok mnie z zadowoleniem wpatrując się przed siebie. Drzewo, które było celem mojego wyzwania stało porośnięte zielonymi liśćmi, kolorowymi kwiatami, a wokół na wietrze kołysała się świeża trawa. Na moich oczach rozwijały się nowe, wonne lotosy.
 - Jestem z ciebie dumny, dzieciaku - oznajmił cicho. Rzuciłem mu się na szyję. Nie chciałem go już nigdy więcej puścić. Bogowie, powiedział, że jest ze mnie dumny! Odepchnął mnie od siebie. - Ej, zasada trzech sekund!
 - Naprawdę jesteś ze mnie dumny? - spytałem z radością. Skinął mi głową.
 - Idziemy do Izydy. Im szybciej wykonamy wszystkie zadania, tym szybciej dostaniemy kwiat i stąd odejdziemy.
Wróciliśmy do domku bogini, gdzie pozostali czekali na nas. Anubis nie powiedział nawet słowa przez całą drogę, ani też po tym, jak weszliśmy do naszych znajomych. Stanął przy oknie, zacisnął dłonie w pięści i znowu przestał oddychać. Biedak, tak strasznie się męczy, żeby ratować świat. Szkoda go. Nagle znalazłem się w czyichś ramionach. Izyda mnie przytuliła tak mocno, że prawie zacząłem się dusić. I byłem pewien, że moja twarz zrobiła się czerwona jak światło na przejściu dla pieszych. I zrobiło mi się gorąco, a Thalia zaczęła się głupio śmiać. Z resztą nie tylko ona. Aker o mało co nie spadł z kanapy na widok mojej miny. Tylko Bata się ze mnie nie nabijał. On się patrzył na Anubisa. Mogło się komuś wydawać, że ten jego uśmiech oznacza naigrawanie się z cierpiącego, ale ja wiedziałem, że współczuje Szakalowi. Tak jak ja. Izyda szepnęła mi do ucha, że nic mu nie będzie. Bata poprosił o swoje zadanie. Królowa magii zaśmiała się jak złoto.
 - Kochany, ty musisz przejść test siły - zapowiedziała. - Od strony południowej bramy na mój ogród napada gryf. Z pustoszeniu tamtych okolic pomaga mu młody feniks. Pragnę, abyś powstrzymał ich bez robienia im krzywdy, czy rozumiesz? Podołasz temu?
 - Tak, pani - Bata wstał i lekko się skłonił. - Pójdę tam i wrócę.
 - Zabierz Jirou, by cię wspierał - poprosiła Izyda, patrząc na mnie z uśmiechem. - Zasłoni się tarczą i nie będzie przeszkadzać.
Blondyn popatrzył na mnie niepewnie. Chciałem z nim pójść i Izyda o tym wiedziała. Dlatego go prosiła, żeby mi pozwolił. Chwilę bałem się, że Bata odmówi z obawy, że może mi się coś stać. Ale ku mojemu szczeremu zdziwieniu on pokiwał głową. Otworzył przede mną drzwi i wyszedł dopiero po mnie. A wcześniej usłyszałem, jak prosi o zajęcie Anubisa czymś innym niż hipnotyzujący zapach lotosów.