Jirou zasnął. Jak stał, tak padł i zasnął. Batę najwyraźniej bawił fakt, że nie jesteśmy odporni na zmęczenie tak jak on. Przykrył Jirou swoją kurtką i stwierdził, że ja również powinnam się zdrzemnąć. Kategorycznie zaprzeczyłam, mówiąc, że nie mam zamiaru spać, dopóki nie znajdziemy Akera oraz Anubisa. Blondyn zamyślił się, po czym oświadczył, że gdyby Szakalowi cokolwiek się stało, wiedzielibyśmy o tym od razu. Nie zrozumiałam, jakim cudem mielibyśmy się dowiedzieć. Westchnął zmęczony moją “nierozumnością” i kilka minut zastanawiał się, jak wyjaśnić mi, na czym polega ten fakt. Wspomniał coś o łączu empatycznym. Nadal nie zajarzyłam. Cisza zapadła na kolejne minuty. W końcu wyjaśnił mi, że między dwoma chłopcami powstała wyjątkowo rzadka więź, dzięki której wzajemnie mają wgląd w swoje myśli i emocje. Co również oznacza, że gdyby Anubisowi coś złego się przydarzyło, Jirou by to poczuł, a jeśliby Szakal zginął, istniała możliwość, że rudy również straciłby życie. Nie spodobała mi się taka opcja, biorąc pod uwagę fakt, że oni obaj co parę chwil, ładują się w jakieś niebezpieczeństwo. Zastanowiłam się, czy łącze empatyczne nie miało wpływu na zaśnięcie Jirou. Bata chyba też o tym myślał. Nagle oświadczył, że weźmie rudego na plecy i pójdziemy szukać naszych dwóch znajomych. Zgodziłam się na to, bo bardzo zależało mi na odnalezieniu Anubisa. Bałam się, że coś mogło mu się stać, a Jirou tego nie wyczuł. Bata wziął rudego na plecy, tak delikatnie, że ten nawet nie mruknął. Ruszyliśmy przez pustynię.
Wkoło było pusto. Cicho. Blondyn całą drogę milczał. Kiedy na chwilę przerwałam ciszę pytając go, czemu nic nie mówi, odpowiedział mi, że próbuje telepatycznie skontaktować się z Anubisem lub Akerem, ale żaden z nich nie odpowiada. Nie podobało mi się to. A Jirou oddychał tak słabo, że prawie wcale. Zaczęłam się stresować jeszcze bardziej. Szliśmy i szliśmy, aż zaczęło mi się to chodzenie nudzić. Ziewałam, mruczałam i jęczałam, byleby tylko subtelnie zwrócić uwagę Baty. A on mnie ignorował. W końcu zatrzymałam się i siadłam obrażona na piasku. Spojrzał na mnie, unosząc pytająco brwi. Zanim jednak się odezwał choć słowem, powietrze przed nami zafalowało, zabłysło delikatnym, czerwonym światłem. Gdyby nie to, że Jirou mógłby się przypadkiem połamać przy upadku, Bata by go zrzucił z pleców, żeby móc nas chronić czarami. Ku mojej ogromnej uldze nie musiał tego robić, bo po chwili, w miejscu światła, stał Aker, kaszląc sobie w rękaw.
- Nienawidzę teleportacji… - wykrztusił. Niewiele czasu mi zajęło przewrócenie go na piasek i wyściskanie tak mocno, że prawie się udusił. Tylko dzięki Bacie szybko się ogarnęłam. Czerwonowłosy siedział kilka minut zaskoczony moim atakiem, a potem uśmiechnął się ponuro. Jirou przeciągnął się na plecach blondyna, który spojrzał na niego i posadził go delikatnie na piasku, mówiąc, że skoro już się rudy obudził to koniec darmowego transportu. Zapytałam Akera, gdzie zgubił Anubisa, a on nam opowiedział, że wymyślili sposób na Seta i jego złych kumpli, ale to dość ryzykowne i prawie niemożliwe do wykonania.
- To nie jest odpowiedź na pytanie - zauważył Bata podnosząc Jirou z ziemi i wtykając mu do ręki kanapkę z szynką. Sekundę zastanawiałam się, skąd ją wytrzasnął, a potem przyszło mi do głowy, że przecież jest bogiem, który może wszystko.
- Anubis śpi. Zmęczył się czarami - odparł wymijająco Aker. Wiedziałam, że coś się stało, a on nie chce nam powiedzieć. Jirou wyciągnął różdżkę i wycelował jej końcem między oczy czerwonowłosego. Aker wybuchł śmiechem. W sumie ja też bym się nie przestraszyła. Zwłaszcza jakbym była potężnym bogiem.
- Zabierz nas do niego - poprosiłam. - Jak się obudzi, to razem zastanowimy się, co dalej robimy.
Aker wziął mnie za rękę, a drugą dłonią chwycił nadgarstek Baty, który przytrzymał Jirou. I znowu jak na kolejce górskiej. A myślałam, że przynajmniej jego teleportacja będzie nieco przyjemniejsza. Marzenie ściętej głowy.
Wylądowaliśmy na piasku. Niedaleko nas leżał Anubis. Był blady jak zawsze. A taki spokojny, że nie wierzę. Leżał na boku z dłońmi pod policzkiem i jednym kolanem podciągniętym pod brodę. To się jakoś nazywało… eee… pozycja boczna chyba. Bata usiadł przy nim. Jeju, Anubis wygląda tak słodko, kiedy się nie denerwuje. A robi to praktycznie dwadzieścia cztery na dobę, siedem dni w tygodniu. Zaśmiałam się na tę myśl. Poczułam ulgę, gdy zobaczyłam jak Anubis się podnosi, ziewa i przeciąga. Rudy siadł na piasku wpychając sobie kanapkę do ust. Pierwsze, co Szakal powiedział widząc nas to komentarz o “nienażartym dziecku”. Jirou spojrzał na niego z żalem i próbował coś powiedzieć, ale miał za dużo żarcia w buzi, więc nic nie zrozumieliśmy.
- Tak, gadaj se gadaj - zaśmiał się Bata. Pogłaskał Anubisa po głowie, a ten trzepnął go w rękę.
- Spadaj. Nie jesteś moją matką - warknął. I wrócił Szakal, którego znam i kocham. O, nie! Zapomnijcie, że to powiedziałam! Ja nic nie miałam na myśli. Serio, no! Bata patrzył na mnie i się śmiał jak idiota. Zerknęłam na Anubisa, ale on nie zwrócił uwagi na moje myśli. Jirou na szczęście nie umiał czytać w myślach. Ale Aker miał minę bez emocji (poza lekkim, cynicznym uśmiechem), więc nie wiedziałam, czy usłyszał, co pomyślałam, czy nie.
- Jestem twoim starszym bratem - prychnął blondyn, dmuchając czarnowłosemu w czoło. - Macie ten plan ze znalezieniem Sarkofagu, tak? No, to powiedzcie mi, gdzie zamierzacie szukać głównego przedmiotu?
- O tym pomyślimy później - oświadczył Anubis, przeczesując włosy palcami. - Najpierw znajdźmy to, co łatwiej zlokalizować.
- Czyli co? - Jirou wreszcie przełknął tę kanapkę i mógł mówić.
- Skoro mamy neczeri, teraz powinniśmy zdobyć kwiat lotosu. To dość proste. Ale Anubis z nami nie pójdzie - dodał Aker zerkając niepewnie na przyjaciela. Zdziwiło mnie to.
- Dlaczego nie? - spytałam. Więcej nie mogłam powiedzieć, póki się nie dowiedziałam.
- Ponieważ, jak głoszą starożytne podania, lotos jest świętym kwiatem Anubisa, tak? Nie wiadomo na pewno, lecz lepiej nie ryzykować - wyjaśnił cicho Jirou. Bata skinął głową, a ja nadal nie rozumiałam.
- No, i co z tym fantem?
- Jeśli poczułbym zapach lotosu orzechodajnego, mógłbym zwariować - mruknął ponuro Anubis. - I właśnie dlatego Aker chce mnie tu zostawić.
- A jak cię znowu coś napadnie? - wypalił Jirou. Ja i Bata spojrzeliśmy zaskoczeni na rudego, a zaraz potem na dwóch młodych zbuntowanych. Chyba tylko nasza dwójka nie wiedziała o czymś, co przydarzyło się Akerowi i Anubisowi.
- I po co siedzisz mi w głowie? - warknął Szakal ze złością.
- Nie moja wina - wzruszył ramionami Jirou uśmiechając się niewinnie.
- Powie mi ktoś, o co chodzi? - wtrącił im się Bata robiąc zirytowaną minę. O, po raz pierwszy się zdenerwował.
- Mieliśmy małe komplikacje przy zdobywaniu karty z zaklęciem i neczeri - wyznał Aker. - W waszym podziemnym pałacu czekała na nas Bastet ze swoim koteczkiem i mumiami. Nieźle nami zamiotła podłogę, a potem Szakal fajnie się bawił rzucając zaklęcie ognia i padł.
- Dobra, więcej nie chcę wiedzieć - rzuciłam patrząc na Anubisa. Wywrócił oczami i się podniósł.
- Wiem, co powiesz. Idę z wami po kwiat lotosu - oznajmił. Jirou chyba się to nie spodobało. Zrobił minę jakby bał się, że Szakal zwariuje i nas pozabija. Mi też taka opcja wydawałaby się prawdopodobna, gdyby Anubis był mordercą. A nim nie jest. W każdym razie ja nic o tym nie wiem. Aker pokiwał głową, podniósł rękę i wskazał nam kierunek.
Szliśmy za czerwonowłosym bardzo długo, grając w “Co widziały moje gały?”. Bata co chwila zgadywał, o czym myślimy. Uznałam, że to niesprawiedliwe, bo on umie czytać w myślach. Śmiał się z mojego wniosku, po czym zapewnił, że więcej nie będzie oszukiwać. Nie wierzyłam w to, ale mówi się trudno. Innego wyjścia nie miałam. Po pewnym czasie Jirou odłączył się od zabawy i szedł w milczeniu. Od czasu do czasu rzucał zaniepokojone spojrzenie na Anubisa, który pochylał głowę i trzymał ręce w kieszeniach. Obaj wyglądali jak nie oni. Rudy stał się jakby bardziej dojrzały, a An jakby zagubiony nastolatek. Wszyscy byliśmy zmęczeni. Szliśmy w zbitej grupce, a tylko Aker wybił się nieco do przodu, żeby nas prowadzić.
Mniej więcej w południe na horyzoncie zamajaczył nam wysoki mur. Zdawał się być ze złota. Ale może to tylko przez słońce? Aker prowadził nas właśnie w tamtą stronę. Im bliżej podchodziliśmy, tym wyraźniej widziałam, że mur naprawdę jest złoty. Opleciony soczyście zielonymi pędami bluszczu. Nigdy nie widziałam, żeby bluszcz miał białe kwiaty. Zza ogrodzenia czułam słodki zapach. Szłam tuż obok Anubisa i poczułam jak się spiął. Wreszcie wyglądał jak człowiek. Miał potargane przez wiatr włosy, zakurzoną twarz. Zdjął koszulkę, żeby nie było mu za gorąco, więc doskonale widziałam jego napięte mięśnie. Z każdą minutą wydawało mi się, że jego skóra brązowieje pod wpływem słońca. A oczy mu błyszczały jak nigdy. Wydawało się, że bije od niego ciepło, jakby dostał gorączki. Bata spojrzał w jego stronę, a on pokręcił głową. Aker zatrzymał się. Staliśmy pod złotą bramą, na której wyryte były hieroglify.
- Nie podchodź złodzieju z dalekich stron
Kwiat weź dla innych, wyciągnij dłoń
Uważaj Synu Ciemności, lotos opęta cię
Jeśli dasz radę, pokonasz cień - przeczytał Anubis. Głos mu drżał, gdy czytał trzeci wers. Aker położył mu dłoń na ramieniu.
- Jeden błędny krok prowadzi do następnego - szepnął mu do ucha. Szakal zacisnął usta. Skinął głową, po czym pewnym ruchem pchnął bramę. Otworzyła się z cichym skrzypnięciem, brzmiącym jak śmiech chochlika. Troszkę ten tekst był pozbawiony sensu, no ale co ja wiem o bogach i ich logice?
- To jest ogród Izydy? - zapytał Jirou z uśmiechem. Bata pokiwał głową. Również się szczerzył. To chyba ten słodki zapach kwiatów tak na nas działał. Upajał nas i pobudzał endorfiny. Nawet Aker się słabo uśmiechnął. Ale Anubis miał kamienną twarz. Jako pierwszy wszedł do ogrodu, który wewnątrz był większy niż się wydawał z zewnątrz. Dokoła rozciągały się niewysokie pagórki porośniętej tak zieloną trawą, że wyglądała jak sztuczna. Między nimi dostrzegałam miliony niewielkich jezior. Ich tafla była całkowicie gładka, chociaż wiatr wiał dość mocny. Nieliczne, rozłożyste drzewa dające cień uginały się pod jego podmuchami. Na powierzchni jezior pływały fioletowe, białe, różowe i czerwone kwiaty wśród zielonych, dużych liści. Lotosy. Ciekawe, że w koronach drzew też rosły. Ich zapach oszałamiał. Było ich tyle, że nie mogłam policzyć ich nawet na jednym drzewie. Naprawdę zachwycający widok. Przed nami zamigotało słabe światło. Unosiło się nad ziemią jak pył z gwiazd. Zmaterializowała się kobieta. Piękna, dumna, smukła. Miała twarz bladą, ale nie tak jak Aker czy Anubis. Policzki miała zaróżowione. Jej brązowe oczy błyszczały z radością i zadowoleniem. Tak głębokiego brązu czekolady mlecznej jeszcze nigdy nie widziałam. Długie, brązowe włosy rozczesała i pozwoliła im spłynąć na ramiona jak kaskadzie wodospadu. Ostatnio miała związane w warkocz upięty w kok. Teraz mogłam się jej lepiej przyjrzeć. Oczy miała pomalowane dokoła granatowym kholem, a powieki połyskiwały złotem i srebrem. Mały, zgrabny nos znajdował się nad pełnymi wargami pomalowanymi krwistoczerwoną szminką. Kobieta była ubrana w lekką, zwiewną suknię z białego jedwabiu i satyny. Lamówki miała złote, a na ramionach delikatny szal. Izyda uśmiechnęła się. Oczarowała mnie. Tak pięknej osoby nigdy nie widziałam. Chyba dostanę kompleksów.
- A więc przyszliście - powiedziała z zadowoleniem. - Czekałam na was już kilka dni. Czemu się spóźniliście?
- Korki w drodze - odparł Aker. Bata uśmiechnął się rozbawiony i skłonił się lekko królowej magii.
- Zgubiliśmy się na pustyni - powiedział grzeczniej niż nasz czerwonowłosy kolega. - A naszych przyjaciół zatrzymała Bastet ze świtą.
- Och, oczywiście - zaśmiała się perliście Izyda. - Wybaczcie mi gapiostwo. Zapomniałam, że Set wysłał ją po Anubisa. A swoją drogą, mój drogi chłopcze, wszedłeś do mego ogrodu i jeszcze nie oszalałeś od tego zapachu. Wyjaśnij mi, proszę, jak to możliwe?
- Tch… - mruknął Anubis. Dopiero zauważyłam, że stara się jak najmniej oddychać. Nic nie odpowiedział. Musiałby wciągnąć powietrze. Izyda uśmiechnęła się szerzej na ten widok. Nagle zamrugała powiekami i zaprosiła nas w głąb ogrodu.
- Chodźcie, kochani. Musicie się odświeżyć, dam wam czyste ubrania, ale niestety, Thalio, mam tylko jedną łaźnię. Nie będzie ci przeszkadzać kąpiel wśród naszych czterech młodzieńców? - zapytała puszczając do mnie oczko. Zarumieniłam się, ale pokręciłam głową. Z chęcią sobie posiedzę w cieplutkiej wodzie otoczona przez czterech chłopców, z czego trzech ma niesamowite mięśnie.
"Żołnierze, ja jestem Anubis, bóg pogrzebów, pan Podziemia, sługa Ozyrysa. Winniście mi posłuszeństwo, wracajcie do Otchłani Seta"
czwartek, 22 listopada 2012
poniedziałek, 5 listopada 2012
"Rozwalam swój dom" (Anubis)
Bata wyciągnął Jirou z kantorka, a ja, Ak i Thalia ruszyliśmy biegiem zaraz za nimi. Ciężko mi było się skupić na ucieczce i pilnowaniu, która noga ma być następna. Ból po uderzeniach Akera był prawie nie do zniesienia. W pewnym momencie zatrzymałem się. Wiedziałem, że nie ucieknę. Z resztą zależało mi, żeby spotkać się z Setem, a to była bardzo dobra okazja. Jirou się na mnie wydarł. Nie usłyszałem w sumie, o co mu chodzi, ale to nieważne - pewnie, żebym biegł dalej. Strażnicy byli coraz bliżej. Myślałem, że będą chcieli mnie pojmać całego. Oj, pomyliłem się - jednocześnie kilkadziesiąt włóczni pomknęło w moją stronę. Byłem tak zaskoczony, że nie zdążyłem zareagować. Ostrza prawie się we mnie wbiły, ale parę centymetrów od mojej twarzy się zatrzymały i opadły na ziemię. Spojrzałem w bok. Obok mnie stał Aker z lekko uniesioną dłonią. To on zatrzymał włócznie. Strażnicy przystanęli zdezorientowani, a ja byłem w podobnej sytuacji. Ten dureń dopiero co chciał mnie zabić, a teraz mnie uratował. Poczułem jego zimną dłoń na nadgarstku i w chwilę później leżeliśmy na popękanej, pustynnej ziemi.
Myślałem o snach Jirou, które złapałem w jego myślach. Ten koszmar o mnie wywoływał dreszcze. Dziwnie było patrzeć na własną śmierć.
Zrobiło się ciemno i było coraz zimniej. Siedziałem z kolanami podkulonymi pod brodę, patrząc na niewielkie ognisko, które Aker rozpalił, żeby nas ogrzać. Nie było go już od kilku godzin. Teoretycznie powinienem się o niego martwić, ale nie obchodziło mnie, czy coś go zeżre, czy nie. Bardziej niepokoiłem się o Jirou, Thalię oraz Batę. Byli już od dłuższego czasu sami. Mam nadzieję, że się o siebie zatroszczą. Z upływem czasu coraz bardziej się z nimi zaprzyjaźniałem. Chciałbym, żeby Thalia wiedziała, dlaczego pozwoliłem Setowi ją zabrać. Może wtedy by nie wybrała Akera i Baty. Teraz to nieważne. Jesteśmy osobno.
Poczułem jak coś mnie otula. Aker przysiadł kilka metrów ode mnie, a wcześniej zarzucił mi koc na ramiona. Zaciekawiło mnie, skąd go wziął, ale się nie odezwałem. Nie miałem najmniejszej ochoty z nim rozmawiać. Cały czas czułem ból. Bolał mnie brzuch i bolała mnie twarz. I szczypała mnie rana przy wardze. Delikatnie musnąłem palcami policzek.
- Anubis, przepraszam - szepnął Aker, przybliżając się do mnie. - Nie powinienem cię bić. Ja… zdenerwowałem się.
- Nie odzywaj się do mnie - warknąłem, odwracając głowę.
- Ej, słuchaj - poprosił natarczywym tonem, który wcale nie wskazywał na to, że chce być dla mnie miły. - Thalia ma rację, powinniśmy porozmawiać. Jesteśmy przyjaciółmi, chociaż nie mieliśmy ze sobą kontaktu, dopóki nie wysłali mnie do twojej szkoły. Wiesz, kiedy odszedłeś ja i Bata nie nadawaliśmy się do życia. Czułem się jak dziecko bez matki. Zagubiony. Gdyby nie to, że zacząłem się uczyć gry na gitarze, nie pozbierałbym się. Słuchaj, brakuje mi ciebie. Moglibyśmy zapomnieć o tym wszystkim i zacząć od początku? Mogę ci pomóc. Ja z Batą się przydamy. Znamy plany Seta. Wiemy, gdzie poustawiał na ciebie pułapki. Wiemy też, co zamierza zrobić, żeby spróbować cię przekonać do dołączenia do siebie. Proszę cię, An. Wybacz mi, bracie.
- Nie wybaczę ci nigdy - powiedziałem cicho. W jego słowach było dużo racji. Rzeczywiście mogli się przydać; w tym momencie Bata bardzo się przydawał. Oby ich upilnował. - Ale mogę się nad tym zastanowić, jeśli tylko wyjaśnisz mi, dlaczego nazwałeś mnie “zdrajcą”?
Nie odezwał się przez dłuższą chwilę, namyślając się nad odpowiedzią. Układał sobie w głowie wyjaśnienia. Czekałem aż coś powie. Nigdzie mi się nie spieszyło.
- Kiedy odszedłeś, nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego to zrobiłeś. Poczułem się zdradzony. Wiedziałem, że ratujesz swoje życie, ale… chciałem wiedzieć, czemu odszedłeś w nocy i to nie żegnając się z nim, a mi mówiąc, że to koniec przyjaźni. A później, kiedy przysłałeś list, prosząc nas, żebyśmy do ciebie dołączyli, myślałem, że chcesz nas narazić na śmierć. Nie potrafiłem ci wtedy zaufać. Teraz wiem, że się myliłem. Ale ty się nie myliłeś co do mnie. To ja jestem zdrajcą. Nie powinienem…
Podniosłem leżący obok mnie kamyk i rzuciłem mu w głowę. Spojrzał na mnie zdziwiony i jednocześnie przestraszony. Uśmiechnąłem się rozbawiony. Wyciągnąłem do niego rękę na zgodę. Uścisnął moją dłoń i również uśmiechnął się niepewnie.
- Nie płaszcz mi się tutaj, Ak. Do ciebie to niepodobne.
- Między nami zgoda?
Pokiwałem głową. Jakoś lżej mi się zrobiło, kiedy przyznałem przed sobą, że mi go brakowało. Uświadomiłem sobie, że im dalej znajdowałem się od bogów, a dłużej przebywałem wśród śmiertelników, stawałem się do nich coraz bardziej podobny. Przez tysiąc lat zmieniłem się niewiarygodnie. Kiedy pierwszy raz poszedłem do szkoły spaliłem ją na proch już pierwszego dnia. Dwie następne po kilku miesiącach. Z czasem lepiej kontrolowałem złość. Udało mi się zamknąć całą swoją magię i boską dumę do kieszeni. Stałem się nastolatkiem z ambicjami na prymusa. Ale pamiętałem, czemu jestem na to skazany. Co ciekawe, wcześniej mimo mojej przemiany w człowieka, nie byłem tak sentymentalny i łagodny. Dopiero po poznaniu Thalii oraz Jirou stałem się mniej… mogę tu użyć słowa: Anubisowy. To znaczy mniej wredny, twardy i ostry. Coraz częściej czułem dziwny ciężar w klatce piersiowej, jakby moje emocje i uczucia chciały uciec ode mnie i dać poznać się światu.
Nie mogłem sobie na to pozwolić. Puściłem gwałtownie dłoń Akera, zrywając się na nogi. Zaskoczony też się podniósł. Przez chwilę przypatrywał się mi pytająco. Zastanawiał się, czemu mi tak nagle odbiło. Przypomniałem sobie, co Thot mówił Jirou i co się śniło rudemu. Muszę umrzeć, żeby ocalić świat. Aker położył mi dłoń na ramieniu. On - tak jak i ja - umiał czytać w myślach. Miał więcej ograniczeń, bo był starszy, a ludzie nigdy nie wyznawali jego kultu i nie budowali mu świątyń, które naprawdę były źródłem mocy bogów, a nie tylko miejscem ich czczenia. Ale mimo to wciąż był ode mnie potężniejszy. Nie miał dostępu do tych myśli, których ktoś nie chciał ujawnić, ale z odczytywaniem pozostałych świetnie sobie radził. Bez trudu dowiedział się o słowach Thota i sennej wizji Jirou. Wtedy uśmiechnął się posępnie, pokazując kły. Jest jak pirania zmieszana z wampirem. Chyba pilniczkiem sobie naostrzył kły. Parsknął niezadowolony z mojego skojarzenia.
- Złoty Sarkofag, An - powiedział. Przez chwilę nie zrozumiałem, o czym mówi, ale w kilka sekund sobie przypomniałem. Dawno temu Thot do spółki z kilkoma innymi bogami (wśród nich był też Aker) stworzyli sarkofag wykonany w całości ze złota. Otoczyli go wieloma zaklęciami i w nim uwięzili Apopa, albo jak wolicie Apopisa. Przez tysiące lat się z niego nie wydostał, choć był potężniejszy od wszystkich bogów poza Ra. Potem Węża przeniesiono do innego więzienia, a Sarkofag został ukryty na bardzo długi czas. Z winy - a może raczej zasługi - Izydy Thot umieścił go niewiadomo gdzie. Bogini sądziła, że przedmiot o tak potężnej mocy magicznej może zagrażać również bogom. Jedyny przeciwnym temu był Aker, który był zdania, że w każdej chwili może pojawić się jakiś potężny wróg, którego inaczej niż przez uwięzienie nie da się pokonać. Ale ponieważ był sam jeden, nikt go nie posłuchał i ukryto Sarkofag. Nawet sam Thot nie wie, gdzie on się teraz znajduje. A Aker wymyślił dobry sposób, żeby powstrzymać bogów przed ich okropnym planem. Tylko… nie mamy bladego pojęcia, gdzie szukać naszego rozwiązania. Chociaż może jest i na to sposób.
- Wracamy do mnie, Ak - powiedziałem mu. Wyszczerzył się w odpowiedzi. Doskonale wiedział, o czym pomyślałem. Wziął mnie za rękę, zamknął oczy i po chwili staliśmy w moim dawnym domu.
Powiedzmy, że “dom” to słowo względne. Bardziej pasowałoby krypta lub podziemny pałac. Ściany były z węgla czarniejszego niż cień. Jedynym oświetleniem były płomienie niewielkich świec kandelabrów ustawionych pod ścianami. Poza czernią dominowała czerwień, której krwisty odcień miał dywan. Położony był na podłodze z marmurowych płytek. Sufit za to był z granitu. Pod nim wisiał kryształowy żyrandol. Właściwie w krypcie stał tylko jeden wysoki regał z czarnego dębu oraz długi stół z takiego samego drewna. Normalny człowiek mógłby wpaść w depresję w tak ponurym miejscu. Ale mi oraz Akerowi bardzo się podobało. To przywołało wspomnienia. Kiedy mama jeszcze mieszkała ze mną i Batą było więcej niebieskiego koloru. Czerwonowłosy zapytał, gdzie trzymam księgę zaklęć, którą półtora tysiąca lat temu ukradliśmy Thotowi z biurka. Podszedłem do regału i ściągnąłem z najwyższej półki opasłe tomiszcze w oprawie z brązowej skóry. Starłem z niej kurz i odpiąłem klamrę, zamykającą księgę. Zacząłem szukać odpowiedniego zaklęcia, które potem miało mi się bardzo przydać. Strona dwieście siedemdziesiąta ósma. Jest, mam to. Wyrwałem kartę, a księgę rzuciłem na stół. Pierwsza rzecz jakiej potrzebuję to neczeri. Mój nóż używany podczas ceremonii rytuału Otwarcia Ust. O ile dobrze pamiętam, zostawiłem go pod dywanem. Tak, uwielbiam chować swoje rzeczy w dziwnych miejscach. Wczołgałem się pod stół, ignorując śmiejącego się ze mnie Akera. Znalazłem rozdarte miejsce w dywanie i przez dziurę wyciągnąłem nóż: długi, zakrzywiony, złowrogo ostry z jednej strony, wykonany z czarnego metalu. Tylko brzeg ostrza był srebrny, a rękojeść złoto-czerwona. Usiadłem na podłodze (oczywiście, kiedy już wyszedłem spod stołu) i przesunąłem palcem po ostrzu. Rozcięło mi skórę. Na dywan skapnęła kropla krwi, a rana natychmiast znikła. Aker wziął ode mnie kartę z zaklęciem. Skrzywił się niezadowolony. Zawsze robił taką dziwną minę, kiedy coś mu nie pasowało.
- Czytałeś to? - spytał z wyrzutem. - Złoty Sarkofag, neczeri, Pióro Prawdy, kwiat lotosu, krew Syna Ciemności…
- Damy radę. Nie jesteśmy sami, nie? Są jeszcze Bata, Jirou oraz Thalia. Może nawet Thot i Neftyda nam pomogą.
- Wreszcie w nich uwierzyłeś - pokazał mi język. Mogłem zacząć z nim dyskutować, ale po co? I tak by w końcu postawił na swoim. Nigdy nie przegrał żadnej kłótni. Zawsze miał na wszystko odpowiedź i jakiś sensowny argument. Wzruszyłem ramionami. Wstałem z podłogi.
Chowałem nóż za pasek, ale nagle przez pokój przeleciał ostry sztylet i przybił moją dłoń do ściany. Aker uchylił się przed dwoma podobnymi. W krypcie poza nami stała Bastet z wieloma nożami w rękach i za paskiem, a za nią sześć mumii i mały lew. Set dowiedział się, że mamy plan, więc wysłał kotkę, żeby się nas pozbyła. Wolną ręką wyrwałem jej sztylet ze ściany i uwolniłem się. Neczeri leżał kilka metrów ode mnie. Aker zaczął bawić się w akrobatę. Wykonał przewrót pod stołem, skąd rzucił się na Bastet. Złapał ją za kostki i przewrócił na podłogę. Potoczyli się pod ścianę, szarpiąc siebie nawzajem. Ułamek sekundy mogłem na nich patrzeć, bo po chwili i ja zostałem zaatakowany. Młody lew przemknął obok mnie z pazurami, a wszystkie mumie tuż za nim. Szlag! Kto myślał, że truposze są powolne, był w błędzie. Uskoczyłem przed nimi w stronę neczeri. Upadając na dywan, złapałem za rękojeść i rozciąłem mumię na pół. Oj, Ozyrys by się wściekł, gdyby się dowiedział, że używam świętego noża do walki z byle trupem. Mały wielki kot rzucił się na mnie z kłami. Aż szkoda zabijać. Kopnąłem go w szczękę przetrącając mu kark. Kości chrupnęły, a bezwładne ciało lwa upadło na mnie. Ciężkie to zwierzę. Zepchnąłem cielsko z nóg i w ostatniej chwili umknąłem przed atakiem mumii, która chciała mnie zaciąć sztyletem Bastet. Wyrwałem jej rękę z ramienia. Wdzięczność, cholera. Zabalsamowałem jej ciało i taki ładny pogrzeb urządziłem, a ona co? Chce mnie zabić. Nie pozwolę się tak traktować. Walnąłem ją jej własną ręką w ucho. Głowa jej się przekręciła o sto osiemdziesiąt stopni. Zanim zaatakowałem pozostałe cztery mumie, Bastet skopała z siebie Akera. Uderzył plecami w ścianę i osunął się na podłogę. Nie stracił przytomności, ale był na tyle zamroczony, żeby nie móc się podnieść. Potworne umarlaki ruszyły szybko w jego stronę jak to drapieżniki. Zawsze atakują najsłabszych. Zdążyłem tylko osłonić go słabą tarczą, ale wystarczająco silną, aby powstrzymać atak trupów. W tej samej sekundzie Bastet przygwoździła mnie do ziemi, przeskakując zwinnym ruchem nad stołem. Wyrwała mi neczeri z dłoni i przystawiła go do gardła.
- Witaj, kuzynku - zaśmiała się zimno. - Co tam? Twój tatuś kazał mi posprzątać bałagan, jaki zrobiłeś swoim buntem.
- Spadaj, kuzyneczko - warknąłem, próbując jej się wyrwać. Nie miałem za wiele możliwości ruchu, bo przy źle wybranym mogłem stracić głowę. Tak, neczeri jest na tyle ostry, żeby bez problemu przeciąć kość. Zaczęło brakować mi tchu. Bastet jednym kolanem przygniatała mi przeponę, a drugim tchawicę. Nóż trzymała tuż pod szczęką. Usłyszałem trzask. To moja tarcza osłaniająca Akera pękła. Mumie pochwyciły go w rozkładające się ramiona. Zaczęły rozrywać go jak Hunowie swoje ofiary. Uderzyłem Bastet pięścią w twarz. Zaskoczył ją ten atak, więc wykorzystałem jej zdziwienie i przerzuciłem ją sobie nad głową. Zerwałem się na nogi. Podniosłem rękę.
- Vuur! (Ogień) - zawołałem. Pod każdą z mumii zapalił się mały płomyczek ognia. Wszystkie cztery puściły Akera na podłogę i cofnęły się do tyłu. Wtedy powtórzyłem słowo, a chłopaka otoczyła ściana ognia, odgradzając go od potworów. Żar zaczął rozprzestrzeniać się po krypcie. Kiedy doszedł do regału wszystkie moje książki i księgi stanęły w płomieniach. Mumie mimo przeszkody znowu zaczęły zbliżać się do Akera. Wzmocniłem więc czar, a ogień runął na umarlaki jak fala tsunami na plażę. Bastet najeżyła się jak zestresowany kot. Ha! Boi się ognia.
- Vuur! - mruknąłem kierując dłoń na kuzynkę. Ogień ją otoczył i podpalił jej włosy. Zaczęła wrzeszczeć. Dobiegłem do Akera, przerzuciłem go sobie przez ramię, podniosłem z podłogi neczeri oraz kartę z naszym zaklęciem. W tym samym momencie, w którym wypowiedziałem zaklęcie teleportacji, mój dom stanął w ogniu i wybuchł.
Upadliśmy na piasek. Neczeri i kartka wylądowały obok nas. Aker podniósł się prawie natychmiast. Ja natomiast uderzyłem głową w ziemię, próbując złapać oddech.
- Kiedy ostatnio czarowałeś? - spytał zaniepokojony Aker, obracając mnie do pozycji bezpiecznej. Zastanowiłem się nad tym.
- Tysiąc lat temu, może mniej… - wycharczałem z trudem. Rzeczywiście, po długim czasie odpoczynku nie można używać tak potężnych zaklęć jak vuur, co w afrikaans oznacza ogień.
- Idioto, nie wolno czarować bez rozgrzewki - upomniał mnie Aker jak matka upomina nieposłuszne dziecko. Uśmiechnąłem się do niego.
- Tylko odpocznę… i możemy szukać Sarkofagu.
- Śpij. Jak się obudzisz, Bata z twoimi dzieciakami już tu będą - obiecał czerwonowłosy. Zamknąłem oczy i zasnąłem już po sekundzie.
Myślałem o snach Jirou, które złapałem w jego myślach. Ten koszmar o mnie wywoływał dreszcze. Dziwnie było patrzeć na własną śmierć.
Zrobiło się ciemno i było coraz zimniej. Siedziałem z kolanami podkulonymi pod brodę, patrząc na niewielkie ognisko, które Aker rozpalił, żeby nas ogrzać. Nie było go już od kilku godzin. Teoretycznie powinienem się o niego martwić, ale nie obchodziło mnie, czy coś go zeżre, czy nie. Bardziej niepokoiłem się o Jirou, Thalię oraz Batę. Byli już od dłuższego czasu sami. Mam nadzieję, że się o siebie zatroszczą. Z upływem czasu coraz bardziej się z nimi zaprzyjaźniałem. Chciałbym, żeby Thalia wiedziała, dlaczego pozwoliłem Setowi ją zabrać. Może wtedy by nie wybrała Akera i Baty. Teraz to nieważne. Jesteśmy osobno.
Poczułem jak coś mnie otula. Aker przysiadł kilka metrów ode mnie, a wcześniej zarzucił mi koc na ramiona. Zaciekawiło mnie, skąd go wziął, ale się nie odezwałem. Nie miałem najmniejszej ochoty z nim rozmawiać. Cały czas czułem ból. Bolał mnie brzuch i bolała mnie twarz. I szczypała mnie rana przy wardze. Delikatnie musnąłem palcami policzek.
- Anubis, przepraszam - szepnął Aker, przybliżając się do mnie. - Nie powinienem cię bić. Ja… zdenerwowałem się.
- Nie odzywaj się do mnie - warknąłem, odwracając głowę.
- Ej, słuchaj - poprosił natarczywym tonem, który wcale nie wskazywał na to, że chce być dla mnie miły. - Thalia ma rację, powinniśmy porozmawiać. Jesteśmy przyjaciółmi, chociaż nie mieliśmy ze sobą kontaktu, dopóki nie wysłali mnie do twojej szkoły. Wiesz, kiedy odszedłeś ja i Bata nie nadawaliśmy się do życia. Czułem się jak dziecko bez matki. Zagubiony. Gdyby nie to, że zacząłem się uczyć gry na gitarze, nie pozbierałbym się. Słuchaj, brakuje mi ciebie. Moglibyśmy zapomnieć o tym wszystkim i zacząć od początku? Mogę ci pomóc. Ja z Batą się przydamy. Znamy plany Seta. Wiemy, gdzie poustawiał na ciebie pułapki. Wiemy też, co zamierza zrobić, żeby spróbować cię przekonać do dołączenia do siebie. Proszę cię, An. Wybacz mi, bracie.
- Nie wybaczę ci nigdy - powiedziałem cicho. W jego słowach było dużo racji. Rzeczywiście mogli się przydać; w tym momencie Bata bardzo się przydawał. Oby ich upilnował. - Ale mogę się nad tym zastanowić, jeśli tylko wyjaśnisz mi, dlaczego nazwałeś mnie “zdrajcą”?
Nie odezwał się przez dłuższą chwilę, namyślając się nad odpowiedzią. Układał sobie w głowie wyjaśnienia. Czekałem aż coś powie. Nigdzie mi się nie spieszyło.
- Kiedy odszedłeś, nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego to zrobiłeś. Poczułem się zdradzony. Wiedziałem, że ratujesz swoje życie, ale… chciałem wiedzieć, czemu odszedłeś w nocy i to nie żegnając się z nim, a mi mówiąc, że to koniec przyjaźni. A później, kiedy przysłałeś list, prosząc nas, żebyśmy do ciebie dołączyli, myślałem, że chcesz nas narazić na śmierć. Nie potrafiłem ci wtedy zaufać. Teraz wiem, że się myliłem. Ale ty się nie myliłeś co do mnie. To ja jestem zdrajcą. Nie powinienem…
Podniosłem leżący obok mnie kamyk i rzuciłem mu w głowę. Spojrzał na mnie zdziwiony i jednocześnie przestraszony. Uśmiechnąłem się rozbawiony. Wyciągnąłem do niego rękę na zgodę. Uścisnął moją dłoń i również uśmiechnął się niepewnie.
- Nie płaszcz mi się tutaj, Ak. Do ciebie to niepodobne.
- Między nami zgoda?
Pokiwałem głową. Jakoś lżej mi się zrobiło, kiedy przyznałem przed sobą, że mi go brakowało. Uświadomiłem sobie, że im dalej znajdowałem się od bogów, a dłużej przebywałem wśród śmiertelników, stawałem się do nich coraz bardziej podobny. Przez tysiąc lat zmieniłem się niewiarygodnie. Kiedy pierwszy raz poszedłem do szkoły spaliłem ją na proch już pierwszego dnia. Dwie następne po kilku miesiącach. Z czasem lepiej kontrolowałem złość. Udało mi się zamknąć całą swoją magię i boską dumę do kieszeni. Stałem się nastolatkiem z ambicjami na prymusa. Ale pamiętałem, czemu jestem na to skazany. Co ciekawe, wcześniej mimo mojej przemiany w człowieka, nie byłem tak sentymentalny i łagodny. Dopiero po poznaniu Thalii oraz Jirou stałem się mniej… mogę tu użyć słowa: Anubisowy. To znaczy mniej wredny, twardy i ostry. Coraz częściej czułem dziwny ciężar w klatce piersiowej, jakby moje emocje i uczucia chciały uciec ode mnie i dać poznać się światu.
Nie mogłem sobie na to pozwolić. Puściłem gwałtownie dłoń Akera, zrywając się na nogi. Zaskoczony też się podniósł. Przez chwilę przypatrywał się mi pytająco. Zastanawiał się, czemu mi tak nagle odbiło. Przypomniałem sobie, co Thot mówił Jirou i co się śniło rudemu. Muszę umrzeć, żeby ocalić świat. Aker położył mi dłoń na ramieniu. On - tak jak i ja - umiał czytać w myślach. Miał więcej ograniczeń, bo był starszy, a ludzie nigdy nie wyznawali jego kultu i nie budowali mu świątyń, które naprawdę były źródłem mocy bogów, a nie tylko miejscem ich czczenia. Ale mimo to wciąż był ode mnie potężniejszy. Nie miał dostępu do tych myśli, których ktoś nie chciał ujawnić, ale z odczytywaniem pozostałych świetnie sobie radził. Bez trudu dowiedział się o słowach Thota i sennej wizji Jirou. Wtedy uśmiechnął się posępnie, pokazując kły. Jest jak pirania zmieszana z wampirem. Chyba pilniczkiem sobie naostrzył kły. Parsknął niezadowolony z mojego skojarzenia.
- Złoty Sarkofag, An - powiedział. Przez chwilę nie zrozumiałem, o czym mówi, ale w kilka sekund sobie przypomniałem. Dawno temu Thot do spółki z kilkoma innymi bogami (wśród nich był też Aker) stworzyli sarkofag wykonany w całości ze złota. Otoczyli go wieloma zaklęciami i w nim uwięzili Apopa, albo jak wolicie Apopisa. Przez tysiące lat się z niego nie wydostał, choć był potężniejszy od wszystkich bogów poza Ra. Potem Węża przeniesiono do innego więzienia, a Sarkofag został ukryty na bardzo długi czas. Z winy - a może raczej zasługi - Izydy Thot umieścił go niewiadomo gdzie. Bogini sądziła, że przedmiot o tak potężnej mocy magicznej może zagrażać również bogom. Jedyny przeciwnym temu był Aker, który był zdania, że w każdej chwili może pojawić się jakiś potężny wróg, którego inaczej niż przez uwięzienie nie da się pokonać. Ale ponieważ był sam jeden, nikt go nie posłuchał i ukryto Sarkofag. Nawet sam Thot nie wie, gdzie on się teraz znajduje. A Aker wymyślił dobry sposób, żeby powstrzymać bogów przed ich okropnym planem. Tylko… nie mamy bladego pojęcia, gdzie szukać naszego rozwiązania. Chociaż może jest i na to sposób.
- Wracamy do mnie, Ak - powiedziałem mu. Wyszczerzył się w odpowiedzi. Doskonale wiedział, o czym pomyślałem. Wziął mnie za rękę, zamknął oczy i po chwili staliśmy w moim dawnym domu.
Powiedzmy, że “dom” to słowo względne. Bardziej pasowałoby krypta lub podziemny pałac. Ściany były z węgla czarniejszego niż cień. Jedynym oświetleniem były płomienie niewielkich świec kandelabrów ustawionych pod ścianami. Poza czernią dominowała czerwień, której krwisty odcień miał dywan. Położony był na podłodze z marmurowych płytek. Sufit za to był z granitu. Pod nim wisiał kryształowy żyrandol. Właściwie w krypcie stał tylko jeden wysoki regał z czarnego dębu oraz długi stół z takiego samego drewna. Normalny człowiek mógłby wpaść w depresję w tak ponurym miejscu. Ale mi oraz Akerowi bardzo się podobało. To przywołało wspomnienia. Kiedy mama jeszcze mieszkała ze mną i Batą było więcej niebieskiego koloru. Czerwonowłosy zapytał, gdzie trzymam księgę zaklęć, którą półtora tysiąca lat temu ukradliśmy Thotowi z biurka. Podszedłem do regału i ściągnąłem z najwyższej półki opasłe tomiszcze w oprawie z brązowej skóry. Starłem z niej kurz i odpiąłem klamrę, zamykającą księgę. Zacząłem szukać odpowiedniego zaklęcia, które potem miało mi się bardzo przydać. Strona dwieście siedemdziesiąta ósma. Jest, mam to. Wyrwałem kartę, a księgę rzuciłem na stół. Pierwsza rzecz jakiej potrzebuję to neczeri. Mój nóż używany podczas ceremonii rytuału Otwarcia Ust. O ile dobrze pamiętam, zostawiłem go pod dywanem. Tak, uwielbiam chować swoje rzeczy w dziwnych miejscach. Wczołgałem się pod stół, ignorując śmiejącego się ze mnie Akera. Znalazłem rozdarte miejsce w dywanie i przez dziurę wyciągnąłem nóż: długi, zakrzywiony, złowrogo ostry z jednej strony, wykonany z czarnego metalu. Tylko brzeg ostrza był srebrny, a rękojeść złoto-czerwona. Usiadłem na podłodze (oczywiście, kiedy już wyszedłem spod stołu) i przesunąłem palcem po ostrzu. Rozcięło mi skórę. Na dywan skapnęła kropla krwi, a rana natychmiast znikła. Aker wziął ode mnie kartę z zaklęciem. Skrzywił się niezadowolony. Zawsze robił taką dziwną minę, kiedy coś mu nie pasowało.
- Czytałeś to? - spytał z wyrzutem. - Złoty Sarkofag, neczeri, Pióro Prawdy, kwiat lotosu, krew Syna Ciemności…
- Damy radę. Nie jesteśmy sami, nie? Są jeszcze Bata, Jirou oraz Thalia. Może nawet Thot i Neftyda nam pomogą.
- Wreszcie w nich uwierzyłeś - pokazał mi język. Mogłem zacząć z nim dyskutować, ale po co? I tak by w końcu postawił na swoim. Nigdy nie przegrał żadnej kłótni. Zawsze miał na wszystko odpowiedź i jakiś sensowny argument. Wzruszyłem ramionami. Wstałem z podłogi.
Chowałem nóż za pasek, ale nagle przez pokój przeleciał ostry sztylet i przybił moją dłoń do ściany. Aker uchylił się przed dwoma podobnymi. W krypcie poza nami stała Bastet z wieloma nożami w rękach i za paskiem, a za nią sześć mumii i mały lew. Set dowiedział się, że mamy plan, więc wysłał kotkę, żeby się nas pozbyła. Wolną ręką wyrwałem jej sztylet ze ściany i uwolniłem się. Neczeri leżał kilka metrów ode mnie. Aker zaczął bawić się w akrobatę. Wykonał przewrót pod stołem, skąd rzucił się na Bastet. Złapał ją za kostki i przewrócił na podłogę. Potoczyli się pod ścianę, szarpiąc siebie nawzajem. Ułamek sekundy mogłem na nich patrzeć, bo po chwili i ja zostałem zaatakowany. Młody lew przemknął obok mnie z pazurami, a wszystkie mumie tuż za nim. Szlag! Kto myślał, że truposze są powolne, był w błędzie. Uskoczyłem przed nimi w stronę neczeri. Upadając na dywan, złapałem za rękojeść i rozciąłem mumię na pół. Oj, Ozyrys by się wściekł, gdyby się dowiedział, że używam świętego noża do walki z byle trupem. Mały wielki kot rzucił się na mnie z kłami. Aż szkoda zabijać. Kopnąłem go w szczękę przetrącając mu kark. Kości chrupnęły, a bezwładne ciało lwa upadło na mnie. Ciężkie to zwierzę. Zepchnąłem cielsko z nóg i w ostatniej chwili umknąłem przed atakiem mumii, która chciała mnie zaciąć sztyletem Bastet. Wyrwałem jej rękę z ramienia. Wdzięczność, cholera. Zabalsamowałem jej ciało i taki ładny pogrzeb urządziłem, a ona co? Chce mnie zabić. Nie pozwolę się tak traktować. Walnąłem ją jej własną ręką w ucho. Głowa jej się przekręciła o sto osiemdziesiąt stopni. Zanim zaatakowałem pozostałe cztery mumie, Bastet skopała z siebie Akera. Uderzył plecami w ścianę i osunął się na podłogę. Nie stracił przytomności, ale był na tyle zamroczony, żeby nie móc się podnieść. Potworne umarlaki ruszyły szybko w jego stronę jak to drapieżniki. Zawsze atakują najsłabszych. Zdążyłem tylko osłonić go słabą tarczą, ale wystarczająco silną, aby powstrzymać atak trupów. W tej samej sekundzie Bastet przygwoździła mnie do ziemi, przeskakując zwinnym ruchem nad stołem. Wyrwała mi neczeri z dłoni i przystawiła go do gardła.
- Witaj, kuzynku - zaśmiała się zimno. - Co tam? Twój tatuś kazał mi posprzątać bałagan, jaki zrobiłeś swoim buntem.
- Spadaj, kuzyneczko - warknąłem, próbując jej się wyrwać. Nie miałem za wiele możliwości ruchu, bo przy źle wybranym mogłem stracić głowę. Tak, neczeri jest na tyle ostry, żeby bez problemu przeciąć kość. Zaczęło brakować mi tchu. Bastet jednym kolanem przygniatała mi przeponę, a drugim tchawicę. Nóż trzymała tuż pod szczęką. Usłyszałem trzask. To moja tarcza osłaniająca Akera pękła. Mumie pochwyciły go w rozkładające się ramiona. Zaczęły rozrywać go jak Hunowie swoje ofiary. Uderzyłem Bastet pięścią w twarz. Zaskoczył ją ten atak, więc wykorzystałem jej zdziwienie i przerzuciłem ją sobie nad głową. Zerwałem się na nogi. Podniosłem rękę.
- Vuur! (Ogień) - zawołałem. Pod każdą z mumii zapalił się mały płomyczek ognia. Wszystkie cztery puściły Akera na podłogę i cofnęły się do tyłu. Wtedy powtórzyłem słowo, a chłopaka otoczyła ściana ognia, odgradzając go od potworów. Żar zaczął rozprzestrzeniać się po krypcie. Kiedy doszedł do regału wszystkie moje książki i księgi stanęły w płomieniach. Mumie mimo przeszkody znowu zaczęły zbliżać się do Akera. Wzmocniłem więc czar, a ogień runął na umarlaki jak fala tsunami na plażę. Bastet najeżyła się jak zestresowany kot. Ha! Boi się ognia.
- Vuur! - mruknąłem kierując dłoń na kuzynkę. Ogień ją otoczył i podpalił jej włosy. Zaczęła wrzeszczeć. Dobiegłem do Akera, przerzuciłem go sobie przez ramię, podniosłem z podłogi neczeri oraz kartę z naszym zaklęciem. W tym samym momencie, w którym wypowiedziałem zaklęcie teleportacji, mój dom stanął w ogniu i wybuchł.
Upadliśmy na piasek. Neczeri i kartka wylądowały obok nas. Aker podniósł się prawie natychmiast. Ja natomiast uderzyłem głową w ziemię, próbując złapać oddech.
- Kiedy ostatnio czarowałeś? - spytał zaniepokojony Aker, obracając mnie do pozycji bezpiecznej. Zastanowiłem się nad tym.
- Tysiąc lat temu, może mniej… - wycharczałem z trudem. Rzeczywiście, po długim czasie odpoczynku nie można używać tak potężnych zaklęć jak vuur, co w afrikaans oznacza ogień.
- Idioto, nie wolno czarować bez rozgrzewki - upomniał mnie Aker jak matka upomina nieposłuszne dziecko. Uśmiechnąłem się do niego.
- Tylko odpocznę… i możemy szukać Sarkofagu.
- Śpij. Jak się obudzisz, Bata z twoimi dzieciakami już tu będą - obiecał czerwonowłosy. Zamknąłem oczy i zasnąłem już po sekundzie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)