Oneshot z serii: "Co by było, gdyby... Aker, Bata i Anubis mogli zwyczajnie żyć"
Oneshot'y będą pojawiać się bardzo rzadko (najczęściej z okazji jakiegoś święta lub tak dla rozrywki). Niemniej jednak mam nadzieję, że nie będą za bardzo odciągać od głównej opowieści.
Chciałabym wiedzieć, co myślicie na temat takich krótkich opowiadanek, więc dajcie znać w komentarzach - czekam na Wasze opinie : ) A teraz zapraszam do czytania...
------------------------------------------------
31. października nadszedł tak szybko, że aż za szybko. Pierwsze, co wpadło mi do głowy po "obudzeniu się" (tak, ja nie sypiam, bo mi to niepotrzebne, ale udaję, skoro już mieszkam u Thalii <przynajmniej tymczasowo póki u Jirou nie będzie wolnego pokoju>) to: "HALLOWEEN!". Wyskoczyłem z łóżka i pobiegłem do pokoju Baty, który już nie spał. Siedział na podłodze koło swojego łóżka i gapił się na jakieś zdjęcie. Nachyliłem się nad nim.
- Co to? - zapytałem, siadając obok. Dał mi czarno-białe zdjęcie, na którym on, ja, Anubis oraz Bastet siedzimy w nocy na cmentarzu wśród płonących lampionów. Data wykonania fotografii: 31.10.1012 r. Doskonale to pamiętam - ostatnie Halloween, które spędziliśmy razem zanim Set wziął i się zeźlił na cały świat. Patrzyliśmy na to zdjęcie, aż przerwało nam pukanie. Podnieśliśmy głowy i uśmiechnęliśmy się do Thalii, stojącej w otwartych drzwiach. Była już w pełni ubrana, a przez ramię miała przewieszoną torbę.
- Chodźcie, chłopaki - popędziła nas. - Anubis i Jirou już czekają pod bramą. A An nie wygląda na zadowolonego.
- On nigdy nie jest zadowolony - mruknąłem, podnosząc się z podłogi.
- Nie przesadzaj, Aker - zaśmiał się Bata, idąc w moje ślady. - Raz na tysiąc lat zdarzało mu się mieć dobry humor.
Thalia obrzuciła nas rozbawionym spojrzeniem i wyszła, pozwalając nam się przebrać. Zajęło nam to mniej niż trzy minuty i po tym czasie staliśmy w czwórkę przed jej domem. Dopiero kilka chwil później dołączyła do nas ze skrzywioną miną. Poklepałem ją po głowie, a ona spojrzała na mnie jakby mówiła: "Moglibyście choć stwarzać pozory normalności". Jirou i Bata wybuchli śmiechem, a Anubis wywrócił teatralnie oczami i ruszył do szkoły. Poszliśmy za nim. Było mokro. I to bardzo. Tylko cudem udało mi się powstrzymać przed wrzuceniem któregoś z moich przyjaciół do kałuży. Anubisa oczywiście bym się nie ośmielił, bo mógłby się zemścić i to okrutnie, ale Batę czy Jirou mogłem bez wahania, jednak tego nie zrobiłem. Dotarliśmy do szkoły susi, za to potargani niemiłosiernie przez wiatr.
W szatni, gdy zdejmowaliśmy kurtki i szaliki, podbiegła do nas Emma, piszcząc z radości. Thalia błagała ją, żeby się zamknęła, ale weź tu przekaż takiej wariatce, że ma się uspokoić. Jirou spojrzał błagalnie na Anubisa, wyciągając zza paska różdżkę, ale ten pokręcił głową. Stwierdziłem, że jak się Emmę zignoruje, to w końcu się przymknie. Po kilku minutach zapadła cisza, więc wreszcie się odwróciłem. No, tak: Bata ją uciszył, przytulając ją do siebie. Ten chłopak jest naprawdę niesamowity - ciągnie do siebie dziewczyny jak magnes i jeszcze mu mało, haha. Oparłem się o szafkę, czekając aż Emma powie nam, o co chodzi, ale na tyle normalnym tonem, że ją zrozumiemy.
- Wiecie, co dzisiaj jest? - zapytała, odsuwając się niechętnie od Baty. Widać było, że ledwo się powstrzymuje przed piskiem.
- Halloween - wzruszył bezradnie ramionami Jirou.
- Tak! I co jeszcze w związku z tym? - zaczęła podskakiwać w miejscu. Spojrzeliśmy po sobie, nie wiedząc, co powiedzieć. W końcu Thalię olśniło.
- Impreza! Dyrektor się w końcu zgodził? Świetnie! - wykrzyknęła, przytulając przyjaciółkę. - Niesamowicie! Chłopaki, to będzie wasza pierwsza dyskoteka w szkole. I to na Halloween. Coś dla ciebie, Anubis.
An uśmiechnął się krzywo i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwał mu dzwonek. Odetchnąłem z ulgą, bo jak on zacznie wymyślać wymówki, to już nigdy nie skończy. A kto będzie musiał go przekonać? - oczywiście, że ja. Nikogo innego się nie posłucha. Wziąłem plecak i poszedłem na lekcję. To nie fair, że jestem sam w klasie. Znaczy, są inni uczniowie, ale jestem jako jedyny wśród swoich przyjaciół. Trudno - ja przynajmniej już za rok skończę szkołę, a oni będą się tu męczyć dalej. Usiadłem w ostatniej ławce pod ścianą, wyjąłem książki i położyłem na nich głowę. Poczekałem tylko, aż nauczyciel wyczyta moje nazwisko, a potem się wyłączyłem.
Cały dzień chodziłem jak nieprzytomne zombie i dopiero znalazłszy się z powrotem w szatni, obudziłem się z półsnu. Skończyłem lekcje przed pozostałymi, więc siedziałem przez godzinę sam, wpatrując się w plakat reklamujący dyskotekę Halloweenową. Hmm... trzeba by pomyśleć o przebraniu. Thalię przebierzemy za wiedźmę - to dość oczywiste. Anubis zejdzie ze śmiechu. A Jirou czasem wygląda jak szczeniak, więc może być wilkołakiem. Z Baty zrobimy Draculę - będzie wariatkowo. Anubis się przebierze w spódniczkę i założy pektorał, a do tego wyrosną mu uszy szakala i będzie przebrany za samego siebie. Ja ubiorę się jak goth i wszyscy będą przede mną uciekać. Właściwie już uciekają jak tylko się pojawię, więc nie ma różnicy.
- Aker! - z zamyślenia wyrwał mnie głos Jirou. Podniosłem głowę, żeby spojrzeć na rudego. Już wszyscy skończyli lekcje i byli gotowi do wyjścia. Wstałem i poszedłem za Thalią. Gdy już dochodziliśmy do domu Jirou, który był naszym stałym przystankiem, skoro Anubis tam mieszkał, Thalia stanęła na palcach i szepnęła mi do ucha:
- Bata mówi, że jutro, w Święto Zmarłych, Anubis ma urodziny, to prawda?
- Nie do końca - mruknąłem, patrząc kątem oka, czy An nas nie podsłuchuje. Zniknął za drzwiami. - Żaden z bogów tak naprawdę nie pamięta, kiedy obchodzi urodziny. Poza Setem, Horusem, Izydą, Neftydą i Ozyrysem. Ich święta następują po sobie: w pięć ostatnich dni roku. Pierwszy listopada to taka symboliczna data, którą zawsze traktowaliśmy jak urodziny Ana.
- Można by wyprawić mu imprezę - zaproponował Jirou, który nie wiadomo skąd nagle pojawił się obok nas. Rzuciłem mu nieprzyjazne spojrzenie, więc się cofnął parę kroków. - No co?
- To nie taki zły pomysł, Aker - poparł go Bata. - Ostatnio świętowaliśmy tysiąc lat temu.
- Ja tam nie mam nic przeciwko, uważam, że to świetny plan. Tylko wiecie, że jest mały problem? - rzuciłem wymowne spojrzenie na drzwi. Westchnęli chóralnie, ale zaraz potem Jirou się rozchmurzył.
- A co by było, gdyby Anubis nie wiedział, że to impreza urodzinowa? - podsunął z uśmiechem aniołka. Uniosłem brwi, a on przypomniał o dzisiejszej dyskotece w szkole. Spojrzeliśmy na siebie i jednocześnie skinęliśmy głowami - to był dobry pomysł. Nawet za dobry jak na Jirou, ale tego już mu nie powiedziałem. Rozmawialiśmy szeptem omawiając szczegóły takie jak "Czy upiec tort?" lub "A może przynieść mu balony?", dopóki Anubis nie wyszedł z domu. Przebrał się w stare dżinsy i białą koszulę, więc doszedłem do wniosku, że w czasie lekcji Bata namówił go na wycieczkę do sklepu z ubraniami - och, ten mój blondas i jego zamiłowanie do mody. Pokręciłem głową.
- Thalia... jakoś dziwnie wyglądasz - wypaliłem, przypatrując jej się z uwagą. - Dobrze się czujesz?
- Ja...? - zdziwiła się. - Czuję się dokonaaaa... ała! - jęknęła, łapiąc się za stopę, na którą Jirou ukradkiem jej nadepnął. Spojrzała na niego gniewnie, a ja podszedłem do niej i stanąłem tak, żeby Anubis nie widział jej miny. Uciszyłem ją dyskretnie, udając, że sprawdzam jej temperaturę.
- Masz gorączkę, chodź do domu. Trzeba by dać ci aspirynę. Mam nadzieję, że do wieczora ci przejdzie - mruknąłem. - Widzę, chłopaki, że macie plany, więc do zobaczenia na imprezie - dodałem na pożegnanie, ciągnąc Thalię i Jirou za ręce do domu dziewczyny. Bata pomachał nam z niewinnym uśmiechem i zabrał Anubisa do centrum handlowego.
Te dziesięć minut, które mieliśmy do przejścia od mieszkania Jirou do Thalii, spędziliśmy słuchając narzekania dziewczyny, na to, że "chłopcy są niedelikatni". Śmiać mi się chciało jak jej słuchałem. W ulgą powitałem widok otwartych na oścież drzwi, w których stała mama blondynki. Wyglądała prawie jak córka, tylko miała niewielkie zmarszczki wokół oczu. Z daleka jej pomachałem, a potem wpychając Thalię i Jirou do środka, uśmiechnąłem się czarująco.
- Dzień dobry, pani Vitani. Ładny dziś dzionek, nieprawdaż? Wybieramy się dziś na dyskotekę szkolną, nie ma pani nic przeciwko, prawda? Bo to przy okazji doskonały czas, żeby świętować jutrzejsze urodziny Anubisa. Czy będzie pani przeszkadzać jeśli upieczemy mu tort?
- Ty, ty, ty... zwolnij trochę - przerwał moje szczebiotanie Jirou, za co byłem mu wdzięczny, bo od uśmiechu rozbolała mnie twarz. Mama Thalii patrzyła na mnie zaskoczona, ale pokiwała ze zrozumieniem głową. Odetchnąłem i spoważniałem, gdy tylko zamknąłem drzwi. Bogowie, czemu mi tak odbija, jak muszę być dla kogoś miły?
- Bo to działa tak: albo będziesz piekielnie miły, albo wcale - odparł rudy, zdejmując buty. Machnąłem ręką, jakbym odganiał natrętną muchę.
- Wypad z mojej głowy, gamoniu - warknąłem, ale on sobie nic z tego nie zrobił. Już przywykł, że jestem drażliwy. We trójkę pobiegliśmy do kuchni, gdzie natychmiast zabraliśmy się do pieczenia. Dostała mi się obsługa miksera, ale nie mogłem narzekać, bo Jirou musiał zmywać. Chlapał wodą na wszystkie strony, byleby tylko nie do zlewu. Thalia wrzucała składniki do miski, a potem nastawiła piekarnik na 220 stopni Celsjusza i wsadziła tam okrągłą formę, do której wlaliśmy ciasto. Podczas, gdy tort się wypiekał, blondynka zaciągnęła nas do sypialni i rzuciła w nas jakimiś workami. Rozkazała nam się przebrać. Tak, rozkazała! Phi, też mi coś. Nie uznaję władzy wyższej... no, chyba że ktoś patrzy na mnie jak głodny niedźwiedź, a ja nie mogę użyć magii. Tak jak w tej chwili, gdy Thalia zauważyła, że się nie przebieram. Otworzyłem worek - ta mała czyta mi w myślach: skórzane spodnie, glany do kolan w czerwone plamy jak od farby, podkoszulek do połowy brzucha z krótkimi postrzępionymi rękawami i skórzana kamizelka. Wszystko czarno-czerwone. Jako dodatki: pieszczocha na szyję z kilkumilimetrowymi ćwiekami, rękawiczki bez palców (też z ćwiekami, ale mniejszymi), łańcuch zamiast paska i kilka srebrnych kolczyków do ucha. Z kieszeni starych dżinsów, wyciągnąłem wisiorek przedstawiający pentagram - idealne uzupełnienie tego stroju. Potem Thalia kazała mi usiąść na łóżku i zamknąć oczy. Zrobiłem to bez większego oporu, chociaż miałem złe przeczucia. Kiedy poczułem, że nakłada mi cień na powieki i szminkę na usta, o mało co jej nie przygrzmociłem. Bogowie! Ona robi ze mnie babę! Ale jak już pozwoliła mi otworzyć oczy i spojrzeć w lustro, udało mi się powiedzieć tylko:
- Wow! Wyglądam jak upiór!
Zaśmiała się i poszła sprawdzić, co z naszym tortem, a ja w tym czasie, oceniałem kostium Jirou. Nie przebrała go za wilkołaka, a szkoda. Zrobiła z niego czarodzieja z bajki - doczepiła mu sztuczną brodę, włosy pomalowała kredkami pastelowymi, a na łeb wsadziła mu szpiczasty kapelusz w gwiazdki. Parsknąłem śmiechem, widząc jak chłopaczyna męczy się z podwijaniem za długich rękawów granatowej szaty w słońca i księżyce, sięgającej do samej ziemi. Zdziwię się, jeśli przy chodzeniu, rudy się nie zabije. Pomogłem mu trochę z tymi rękawami, a potem wcisnąłem mu jego różdżkę do ręki.
- No, magik z pełnym rodowodem - podsumowałem jego wygląd. A potem wróciła Thalia i ją też trzeba było przebrać. Szkoda, że nie dała z siebie zrobić wiedźmy. Byłaby w tej roli idealna, haha! Jak to powiedziałem, dostałem słownikiem po głowie. Zdecydowała się przebrać za zombie panny młodej. Pokazała nam suknię ślubną, którą chciała założyć. Przyglądaliśmy się jej we dwóch, a potem nie wiadomo skąd w moich rękach znalazły się nożyczki. Nawet nie zauważyłem kiedy doskoczyłem do sukni i ją poszarpałem. Jirou w tym czasie wziął zieloną kredkę pastelową i zaczął brudzić śnieżną biel kiecki. To będzie dzieło sztuki - Bata nas pochwali. Thalia założyła przerobioną sukienkę z uśmiechem i przejrzała się. Rudy sięgnął po grzebień i w ciągu kilkunastu minut zrobił dziewczynie z włosów taką szopę, że wylądowałem na podłodze, wijąc się ze śmiechu. Trzeba było zrobić jeszcze makijaż, ale nie bardzo wiedziałem jak się do tego zabrać. Na szczęście w porę pojawił się Bata ze swoim kostiumem z wypożyczalni. Wziął się za make-up i zrobił z Thalii prawdziwą księżniczkę zombie.
- Wiesz, Bata, tak od dłuższego czasu sobie myślę, że od kobiet odróżnia cię tylko brak pedicuru - zaszydziłem, rozkładając się na łóżku.
- Dzięki, stary. Miły jesteś aż do bólu - jęknął urażony, ale potem już więcej nic nie powiedział, bo musiał się przebrać za... Edwarda Cullena ze "Zmierzchu". Tak jak wcześniej tylko lekko chichotałem z Jirou i Thalii, tak w tym momencie, gdy zobaczyłem przebranie Baty, spadłem z łóżka, rechocząc na całe gardło. Nie uspokoiłem się przez następne półtorej godziny, podczas gdy pozostali dekorowali tort dla Anubisa. Kiedy w końcu udało mi się opanować na tyle, żeby móc normalnie mówić, poszedłem do kuchni i stanąłem w drzwiach.
- Już ci przeszło? - spytał Bata, strzelając do mnie ze strzykawki z kremem cytrynowym. Dostałem w czoło.
- Tak, jest lepiej - przyznałem, wycierając twarz ręką. - Ja tam do Edzia nic nie mam, tylko mnie zaskoczyłeś, bo miałeś być Draculą.
- Wiem, ale im się stroje skończyły - uśmiechnął się pobłażliwie, poprawiając miedzianowłosą perukę na głowie. - Więc jest Edward. Mogła być jeszcze Rosalie lub Alice.
- O, złośliwy chochlik! To coś dla ciebie! - parsknąłem, zlizując krem z palca. - Gdzie An?
- W domu Jirou. Przebiera się za siebie - dodał, wracając do wyciskania kremu na ciasto. Thalia dekorowała je owocami, a Jirou robił galaretkę. - Mamy jeszcze godzinę, a nie mamy dla niego prezentów.
Zamyśliłem się. Co można dać Anubisowi? Porządną dawkę śmiechu - dostanie jak zobaczy Batę. Wolny taniec z dziewczyną - Thalia mu nie odpuści. Porcję kłopotów - zawsze, gdy jestem w pobliżu. Trochę powodu do narzekania - Jirou jest na zawołanie. Ale nie... to musi być coś wystrzałowego... wystrzałowego! Mam!
- Fajerwerki - oznajmiłem dumny ze swojego myślenia. - Ale nie takie jak na Nowy Rok. Bombowe!
- Dynamo! - poparł Bata, rzucając strzykawkę do zlewu. - Skąd wziąć fajerwerki. Nie sprzedają ich nieletnim.
- Jestem gothem, mi dadzą wszystko - powiedziałem strasznym tonem i wyszedłem po prezent.
Wróciłem tuż przed dyskoteką, więc od razu poszedłem po Anubisa i zaciągnąłem go do szkoły. Wszyscy się zarąbiście bawili przy muzyce na pełny regulator, więc i my zaczęliśmy tańczyć z jakimiś pannami, które uznały, że "Anubis ma niezłą klatę". Bogowie, jak mi się śmiać chciało.
Godzina. Druga. Trzecia.
- Gdzie Bata, Thalia i Jirou? - zapytał nagle An, rozglądając się. Jego odpowiedź pojawiła się na scenie, gdzie do tej pory grał zespół naszej szkoły.
- Ludzie, ludzie, ludziska! Potwory i inne takie! - zawołał "Edward" do mikrofonu. Anubis się nie opanował i padł na kolana, śmiejąc się do rozpuku. - Czas na gwóźdź programu! Aker, dawaj te fajerwerki!
An spojrzał na mnie zdziwiony, a ja pokręciłem głową i pobiegłem na scenę. Fajerwerki zostawiłem za kurtyną. Thalia rozsunęła dach sali gimnastycznej (tak, mamy fajną salę. Jak Polski Stadion Narodowy!) i mogłem na spokojnie odpalać. W tym samym czasie Jirou wniósł na scenę tort, a Bata zaczął śpiewać "Happy Birthday", a reszta uczniów mu wtórowała. Posłałem fajerwerki w niebo, pomagając im nieco magią, ułożyć się w napis: "Najlepszego, Szakalu!". Życzenie stu lat byłoby niestosowne do jego wieku. Nawet ze sceny widziałem, że spiekł raka. Litości! Anubis - bóg pogrzebów, pan Podziemia zawstydził się tego, że kumple zrobili mu niespodziankę. Bata śmignął do niego i wciągnął go na scenę. Wszyscy bili brawo, a my w piątkę się kłanialiśmy.
- Zamorduję was - zagroził przez zaciśnięte zęby rozdrażniony Anubis. Wyszczerzyłem się do niego w uśmiechu, dającym do zrozumienia: "Boję się ciebie jak ściana duchów". - Choćbyście uciekali, znajdę was i obedrę ze skóry, a potem zrobię takie ładne pogrzeby, że się porzygacie.
Nie mogłem brać go na serio - a przynajmniej nie tego wieczoru, bo potem wszyscy (nawet on) bawili się w szampańskich nastrojach. Wybuchowe Halloween zbliżało się ku końcowi, ale my mieliśmy zapamiętać je jako najlepszy dzień naszego życia.
"Żołnierze, ja jestem Anubis, bóg pogrzebów, pan Podziemia, sługa Ozyrysa. Winniście mi posłuszeństwo, wracajcie do Otchłani Seta"
środa, 31 października 2012
czwartek, 18 października 2012
"Trzech muszkieterów znowu się spotyka" (Jirou)
Poświęciłem godziny, żeby opanować podstawowe zaklęcia z użyciem żywiołów. Nauczyłem się wzniecać ogień, kontrolować płomienie i gasić je. Zrozumiałem jak ujarzmić wiatr tak, by mnie nie powalił na podłogę. Thot nauczył mnie też wydobywać wodę spod ziemi oraz własnego ciała. Najniebezpieczniej jednak było, kiedy próbował wyjaśnić mi, jak mam wywołać trzęsienie ziemi bez zabijania ludzi dokoła. Z ziemią miałem największe problemy. A jeśli groźba poważnego uszkodzenia na skutek zgniecenia przez wielkie kawałki sufitu was nie przeraża, to wyobraźcie sobie, że podczas treningu zniszczyłem chyba siedem pomieszczeń. Znaczy jeden pokój aż siedem razy, bo Thot co i rusz używał zaklęcia reperującego, które sprawiało, że moja sala ćwiczeń stawała się jak nowo wybudowana.
Wieczorem położyłem się do łóżka w pokoju, w którym nic więcej nie stało. Tylko to jedno wielkie łoże z materacem grubości pół metra, dziesiątkami puchowych poduszek i ciepłą kołdrą, wyszywaną złotymi nićmi w hieroglify. Wśród pościeli dostrzegłem drewniany klocek, również pokryty egipskim pismem. Był tak twardy, że nawet mimo poduszek jego kanty wbijały mi się w głowę. Wziąłem go w rękę i odłożyłem na podłogę, po czym z rozkoszą zamknąłem oczy.
- Aghr… - usłyszałem nad sobą. Uchyliłem jedną powiekę. Prawie zleciałem z łóżka, kiedy zobaczyłem siedzącego nade mną pawiana. Święte zwierzę Thota. O w mordę!
- Wynoś się stąd - syknąłem, wstając i otwierając drzwi. Pawian spojrzał na mnie czarnymi oczami, a potem przeniósł wzrok na drewniany klocek. Kazał mi go z powrotem wsadzić pod poduszki i dopiero, gdy to zrobiłem wyszedł z pokoju i zatrzymał się przed drzwiami. Super! Dostałem własnego strażnika. O, bogowie. Rzuciłem się na łóżko i przywaliłem potylicą w ten głupi klocek. A, guzik mnie to obchodzi. Położyłem go w nogach łóżka, żeby pawian nie wrócił i zasnąłem.
- Nie dotykaj mnie! Zabieraj łapy! - słyszałem zduszony wrzask Anubisa. Potem go zobaczyłem. Horus stał niedaleko w swojej ludzkiej postaci - jako młody mężczyzna o oczach jak księżyc i słońce. Był ubrany jak egipski żołnierz. Trzymał Anubisa za gardło, unosząc go kilka centymetrów nad podłogę. W drugiej dłoni ściskał nóż; obrzędowe, czarne ostrze - neczeri.
- I po co walczyłeś cały ten czas, Anubisie? Teraz skończysz jako karma dla psów - wycedził Horus, przyciskając Ana do ściany. Nie pozwalał mu się ruszać. Twarz Szakala zaczęła robić się sina z braku powietrza i przestał krzyczeć. Rzuciłem się na Horusa, ale przeleciałem przez niego jak duch. To tylko sen, ale tak realistyczny. Bóg wojny puścił Anubisa na podłogę.
- Świat jest warty każdej ceny… wolę zginąć niż wam pomóc. Zabij mnie teraz… - wydyszał brunet. Horus uśmiechnął się zadowolony.
- Czemu ci tak spieszno do śmierci?
- Zabij mnie, bo to ja stoję wam na drodze - wyjaśnił Anubis. - To moja krew pomoże wam lub was zniszczy. I spotkam się z matką…
Sokoli bóg nie słuchał go do końca. Podniósł rękę z nożem i wbił go w pierś Szakala, który wrzasnął, a potem to zniknęło.
- An! - krzyknąłem, zrywając się na materacu. Byłem oblany zimnym potem. - Anubis!
- To był tylko sen, młody magu - szepnął do mnie głos Thota, który znikąd pojawił się obok mnie i złapał mnie za ramiona. Czułem łzy na policzkach.
- Szakal! Grozi mu niebezpieczeństwo… Horus go dopadł, zabije go. On ma neczeri. Thocie, musimy mu pomóc - jęczałem przerażony. Thot pewnymi dłońmi ściskał mnie, starając się uspokoić moje myśli i oddech swoją magią.
- Nic się nie martw i spróbuj ponownie zasnąć, magu. I nie odkładaj podgłówka, on będzie cię chronić przed niechcianymi snami - obiecał Thot. - Szakal ostrzegał cię, prawda? Uważaj na swoje sny, Jirou. Set tylko próbuje tobą manipulować. Jirou, idź spać. Nawet jeśli to prawda, możesz zginąć, jeśli pójdziesz.
Przestraszony skinąłem głową, ale i tak strasznie korciło mnie, żeby wyruszyć ratować Anubisa. Zasnąłem dopiero po godzinie, a Thot nie odchodził ode mnie całą noc.
Rano siedziałem przy stole i zapychałem stres pysznymi kanapkami, które Thot dla mnie przygotował, żebym odzyskał siły po czarowaniu bez różdżki oraz nocnych snach. Jadłem jak jeszcze nigdy i popijałem wszystko winem truskawkowym, wodą oraz sokiem marchewkowym. Jejku, nigdy w życiu nie jadłem nic tak smacznego. Kanapki wyglądały na zwyczajne, a smakowały wybornie. Szynka chyba była z jakiegoś specjalnego mięsa, a ser był tak aksamitny, że rozpływał się ustach. To było niebo w gębie. Nagle obok mnie błysnęło jasne światło i pojawił się Anubis. Pierwsze co zrobił, to dał mi moją różdżkę, a ja skoczyłem mu na szyję wrzeszcząc z radości. Odepchnął mnie od siebie.
- Trzymaj. I nie oddawaj jej nikomu. Nawet mi jeśli cię o to poproszę. Nie wolno ci jej zgubić pod żadnym pozorem, inaczej długo nie pożyjesz - ostrzegł mnie. Uśmiechnąłem się do niego, dmuchnąłem na świecę stojącą na stole, a jej knot rozbłysnął małym płomieniem. Szakal rzucił mi chłodne spojrzenie, po czym powiedział, że nawet jeśli umiem czarować, nie powinienem tego robić zbyt często.
- Dlaczego mam nie używać magii, skoro już się jej nauczyłem? - zapytałem zdumiony. Ten koleś nie wie, czego chce.
- Bo nie. To niebezpieczne. Myślisz, że czemu ja czaruję? Każde zaklęcie jest jak wizytówka z napisem: “Anubis tu był”. Magia zostawia ślady, po których mogą cię wytropić.
- Ja już dużo czarowałem. Jeśli to wzmocni nasz ślad, to już po nas. Ale Thot mi nic nie powiedział - zacząłem się bronić. Anubis machnął ręką i odwrócił się do drzwi, w których stał bóg mądrości, patrząc na niego z uśmiechem.
- Dobrze, Szakalu, że nic ci nie jest. Jirou miał sny. Chłopcze, to twój mistrz magii powinien uczyć cię zasad, nie ja - wyjaśnił Thot, zwracając się już do mnie. Anubis zmarszczył brwi, gdy usłyszał o snach. - Ale skoro już się pojawił, moja rola nauczyciela na zastępstwie skończona. Teraz przechodzisz pod jego skrzydła, on cię przeszkoli w magii bitewnej. Żegnajcie, przyjaciele.
Skłonił się przed nami i rozwiał w dym. Siedziałem zaskoczony jego nagłym zniknięciem. Anubis pokręcił głową, podchodząc do okna. Oparł się o parapet. Widziałem, jak zgina palce, zamykając dłonie w pięści. Dopiero zdałem sobie sprawę, że nie ma z nim Thalii. Trochę bałem się zapytać, co się wydarzyło, kiedy ja próbowałem zapanować nad swoją mocą. Miałem nadzieję, że nie spełniały się moje koszmary. Oprócz tego o Anubisie, śniła mi się też nasza przyjaciółka, schwytana przez potężną lwicę oraz dwóch chłopców, zabijanych na ołtarzu w świątyni. Na szczęście nie musiałem o nic pytać - sam mi powiedział.
- Set zabrał Thalię do swojego pałacu - oznajmił głosem wypranym z emocji. Nie widziałem jego twarzy, dopóki się nie obrócił. Był blady jak zawsze, a jego oczy nie błyszczały. Jak zawsze matowe kawałki ciemnej czekolady.
- I co teraz chcesz z tym zrobić? - spytałem cicho, niepokojąc się, że może w każdej chwili wybuchnąć złością. Hm… to by było ciekawe. Ale wolałem tego nie sprawdzać.
- Polecę tam - odparł takim tonem, jakby to było coś oczywistego. No, jasne: pewnie sądzi, że jeśli on umie wleźć komuś to głowy, to inni też powinni umieć czytać w jego myślach. - Muszę ją sprowadzić. Tam grozi jej niebezpieczeństwo.
- Idę z tobą - oświadczyłem. Starałem się, żeby mój ton zabrzmiał twardo, ale nie wydawało mi się, że mi się udało. Głos i tak mi zadrżał ze strachu przed owym “niebezpieczeństwem”, czymkolwiek ono było. Mimo wyczuwalnego niepokoju, który we mnie panował, Anubis uśmiechnął się ponuro i pokiwał z zadowoleniem głową.
- Zaczynasz dorastać, dzieciaku. Trzeba odwagi, żeby tam lecieć - pochwalił mnie, po czym złapał mnie za ramię. Kazał mi oczyścić umysł jak przy rzucaniu czarów, po czym zaczął coś cicho szeptać. Szarpnęło mną jak wtedy, kiedy podróżowaliśmy grobem. Zrobiło mi się niedobrze, aż myślałem, że puszczę pawia.
Wylądowaliśmy na miękkiej trawie w cieniu jakiegoś wielkiego, rozłożystego drzewa. Upadłem na kolana, opierając się dłońmi o ziemię, a potem osunąłem się na twarz. Anubis opadł na trawę cicho jak kot. Przez parę minut siedział w zupełnym bezruchu jak ninja na drzewie. Nasłuchiwał, czy ktoś nie nadchodzi. Kiedy zyskał całkowitą pewność, że droga wolna, wstał, podniósł mnie i poprowadził przez ogród. Cały czas obaj byliśmy czujni. W każdej chwili ktoś mógł nas zauważyć z okna pałacu.
Szliśmy bardzo powoli, uważając, żeby nie narobić najmniejszego nawet hałasu. Anubis poruszał się bezszelestnie, ale ja miałem z tym problem. Prawie co chwila potykałem się o własne nogi albo o kępy trawy. Szakal wtedy wzdychał bezgłośnie i szeptem upominał mnie, że mam zachowywać ciszę. Kiwałem głową, a chwilę później znowu coś mi nie wychodziło. Anubis w końcu kazał mi zostać w miejscu, a sam poszedł dalej. Usiadłem pod drzewem, żeby na niego czekać, ale w pewnym momencie usłyszałem obok siebie ciche westchnienie. Zerwałem się na nogi, wyciągając przed siebie różdżkę. Wycelowałem nią prosto między oczy wysokiego blondyna, który się uśmiechnął pobłażliwie i powolnym ruchem, opuścił moją rękę. Wydawał się przyjaźnie nastawiony, więc nie protestowałem.
- Ty jesteś Jirou, tak? Thalia o tobie mówiła. Jestem Bata, przyjaciel Anubisa.
Poznałem go. Był jednym z chłopców, którzy mi się śnili.
- Ten bóg, którego przedstawiano jako brata Anubisa przeciwstawnie do niego nastawionego? - zapytałem, a on pokiwał głową.
- Więc znasz się na bogach egipskich? - uśmiechnął się z aprobatą.
- Tak trochę… - przyznałem skromnie. - Thot mi trochę opowiedział, gdy uczyłem się czarować.
- Chodź. Anubis do ciebie nie wróci, Aker go już pewnie złapał.
- Czego on od niego chce? - zapytałem z przestrachem. Bata uspokoił mnie, że nikt nikogo nie skrzywdzi. Podobno Aker chciał tylko porozmawiać o Thalii, a ona chciała coś ważnego nam powiedzieć. Poszedłem za blondynem w kierunku pałacu. Myślałem, że wejdziemy do środka, ale on skręciły wcześniej prosto na drzewo. Chwilę nie rozumiałem, co robi. Zanim wpadłem na drzewo zauważyłem w ścianie małe drzwi, prowadzące chyba do jakiegoś kantorka. Weszliśmy tam.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to Thalia siedząca pod ścianą. Jej włosy były uczesane w loki spływające złotą kaskadą na jej ramiona, oczy miała pomalowane czarnym kholem jak bogowie oraz faraonowie egipscy, a ubrana była w czarno-błękitną suknię z jedwabiu, a na stopy założyła skórzane sandały. Czułem, że zrobiła coś, co mi się nie spodoba. Druga rzecz jaką zauważyłem to Anubis, stojący na środku pokoju i wpatrujący się z nieskrywanym gniewem w czerwonowłosego chłopaka. Byli do siebie bardzo podobni, ale ten nieznajomy wyglądał nieco straszniej, bo miał ciemniejsze oczy, które błyszczały w półmroku. Bata wyminął mnie oraz ich obu i usiadł obok Thalii. Szepnął coś jej coś na ucho, a ona spojrzała na mnie. Uśmiechnęła się do mnie, a ja do niej. Wstała i podeszła do Anubisa. Powiedziała mu coś. Stałem za daleko, żeby usłyszeć, ale wiedziałem, że mu się to nie spodobało. Obrócił się w miejscu z miną seryjnego mordercy, a potem rzucił wrogie spojrzenie Akerowi, który uśmiechnął się lekceważąco.
- Sama wybrała, że z nami zostanie - powiedział, gdy Szakal na niego warknął, że nastawia jego towarzyszy przeciw niemu. - Nie ja ją do tego przekonałem, ale ty sam. Gdybyś dbał o jej szczęście, być może teraz by z tobą wróciła.
- Dbam o jej bezpieczeństwo, a z doświadczenia wiem, że twoje towarzystwo grozi śmiercią - prychnął ze złością Anubis, po czym się odwrócił. - Nie chcesz wracać to nie, zgiń tu sobie. Jirou, idziemy.
- Nie! - zawołała Thalia. - Jirou powinien sam wybrać, czy chce iść z tobą, czy zostać ze mną i moimi nowymi przyjaciółmi. Nie możesz traktować go jak swoją własność.
- Przyjaciółmi? Swoją własność? - zaśmiał się z pogardą Szakal, patrząc na nią przez ramię. - Nie wiesz nic o życiu, Thalio. Nie znasz smaku prawdziwej przyjaźni i nie wiesz, kiedy ktoś traktuje ludzi jak przedmioty. Ja taki nie jestem.
Znów ruszył w stronę drzwi. A ja za nim. Thalia złapała mnie za nadgarstek. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Widziałem w jej błękitnych tęczówkach błaganie, żebym został.
- Mnie też wkurza, ale obiecaliśmy mu pomoc. Obiecaliśmy Neftydzie, że go zmienimy - przypomniałem jej.
- Obiecaliśmy jej, że odzyskamy jego uczucia. On ich nie ma, więc sądzi, że inni też nic nie czują. Dlatego nas rani. Nie dotrzymamy słowa, to niemożliwe.
Anubis, który już otworzył drzwi, trzasnął nimi i się obrócił. W jego oczach pojawił się płomień wściekłości. Naprawdę się wściekł. Powolnym krokiem podszedł do niej.
- Nie mam uczuć? To ty jesteś bezwzględną suką. Sądzisz, że jeśli ktoś nie okazuje słabości, jest kamieniem? Jak śmiesz tak mówić? Nie znasz mnie, więc nie mów o mnie, a będę wdzięczny.
- Bezwzględną suką? - wykrztusiła, a w jej oczach zabłysły łzy. Wtedy Bata i Aker jednocześnie stanęli przed nią, odgradzając od niej Anubisa. - Ty pozwoliłeś mnie zabrać Setowi. Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Nie mogę mieć za przyjaciela kogoś, kto przy pierwszej okazji mnie wystawia!
- Zamknij się wreszcie! - warknął Aker, uderzając go w żołądek. Raz i drugi, trzeci. Anubis się skulił. - Nie jesteś lepszy! Również wystawiłeś przyjaciół, gdy tylko ktoś zagroził, że cię zabije jeśli mu nie pomożesz. Uciekłeś przed śmiercią. Set i tak cię dorwie, zdrajco!
Szakal klęczał na podłodze, trzymając się za brzuch. Twarz wykrzywiał mu ból. Bata odciągnął Thalię do mnie, po czym podszedł do Akera i położył mu dłoń na ramieniu. Kazał mu się uspokoić, ale czerwonowłosy był zbyt wkurzony. Pewnie gdyby mógł, to by zabił Szakala w jednej chwili. Thalia szybko wyjaśniła mi szeptem, czemu jest tak zdenerwowany. Zrozumiałem go. Jeśli mój przyjaciel, by mnie zdradził, też bym się wkurzył. Anubis podniósł się z trudem i odwrócił do wyjścia. Aker rzucił w niego płonącą kulę ognia. Zamknąłem oczy myśląc, że pocisk trafi w cel, ale kiedy Thalia ostrzegła Anubisa, spojrzałem w jego stronę. Szakal uchylił się w bok, a ściana za nim bardzo ucierpiała. Czarnowłosego chyba nieco zirytował fakt, że Aker go zaatakował. Mimo to nie odpowiedział ogniem. Bata wbiegł między nich. Gdy Aker znów podniósł rękę, żeby zaatakować, blondyn złapał go za nadgarstek. Minę przy tym miał tak zbolałą, że aż mi się go żal zrobiło. Normalnie wzrokiem błagał, żeby czerwonowłosy się uspokoił. Anubis patrzył na niego ze złością.
- Nie możecie walczyć! - krzyknął Bata, wodząc wzrokiem między nimi. - Jesteście przyjaciółmi, do cholery! Przyjaciele nie zachowują się jak dzieci i nie walczą ze sobą!
- Ja popieram - odezwałem się cicho, podchodząc do nich.
- A ja sądzę, że muszą porozmawiać - wcięła się Thalia. - Ale nie w ten sposób. Aker, uspokój się.
- Zdrajca! - warknął jeszcze czerwonowłosy, uderzając Anubisa pięścią w twarz ponad ramieniem Baty. Szakal zignorował rozciętą wargę i siniejący policzek. Chociaż wydawało mi się, że jego oczy zaszły łzami. Zanim ktokolwiek coś jeszcze powiedział nad nami rozległ się krzyk wzywający ludzi do broni. Bata rzucił przyjaciołom uciszające spojrzenie, po czym wziął mnie za rękę i wybiegł z komórki. Słyszałem jak Thalia, Aker i Anubis biegną za nami. Serce zaczęło mi wali jak głupie, kiedy się obejrzałem i zobaczyłem żołnierzy, którzy nas gonili.
- Łapać Anubisa! Resztę przy okazji! - wrzasnął ich dowódca. Pozostali mu zawtórowali i przyspieszyli. Aker i Thalia się z nami zrównali, ale Szakal zatrzymał się. Krzyknąłem na niego, żeby się nie wydurniał, tylko uciekał. Nie posłuchał mnie, bo po co. On to kurde jest uparty. Bata szarpnął mnie za ramię. Uświadomiłem sobie, że muszę być cholernie blady ze strachu. Choć w sumie nie czułem się tak źle jak przy ataku zombie. Thalia też zauważyła, że Anubis się zatrzymał i chciała po niego zawrócić. Zaczęła biec w jego stronę, ale Aker złapał ją w pasie. Kazał jej biec dalej, a sam zawrócił. Nagle coś mną szarpnęło, nieprzyjemny ucisk w okolicach żołądka.
Upadliśmy na twarde podłoże. Au! Thalia na mnie wylądowała, a Bata kilka metrów dalej na plecach. Podczołgał się do nas, pytając, czy nic nam nie jest. Blondynka zeszła ze mnie i przeprosiła, a potem wylądowałem w jej ramionach. Przytuliła mnie tak mocno jak nie wiem. Objąłem ją ramionami, a potem poczułem, że łzy płynął mi po twarzy. Nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem płakać.
Wieczorem położyłem się do łóżka w pokoju, w którym nic więcej nie stało. Tylko to jedno wielkie łoże z materacem grubości pół metra, dziesiątkami puchowych poduszek i ciepłą kołdrą, wyszywaną złotymi nićmi w hieroglify. Wśród pościeli dostrzegłem drewniany klocek, również pokryty egipskim pismem. Był tak twardy, że nawet mimo poduszek jego kanty wbijały mi się w głowę. Wziąłem go w rękę i odłożyłem na podłogę, po czym z rozkoszą zamknąłem oczy.
- Aghr… - usłyszałem nad sobą. Uchyliłem jedną powiekę. Prawie zleciałem z łóżka, kiedy zobaczyłem siedzącego nade mną pawiana. Święte zwierzę Thota. O w mordę!
- Wynoś się stąd - syknąłem, wstając i otwierając drzwi. Pawian spojrzał na mnie czarnymi oczami, a potem przeniósł wzrok na drewniany klocek. Kazał mi go z powrotem wsadzić pod poduszki i dopiero, gdy to zrobiłem wyszedł z pokoju i zatrzymał się przed drzwiami. Super! Dostałem własnego strażnika. O, bogowie. Rzuciłem się na łóżko i przywaliłem potylicą w ten głupi klocek. A, guzik mnie to obchodzi. Położyłem go w nogach łóżka, żeby pawian nie wrócił i zasnąłem.
- Nie dotykaj mnie! Zabieraj łapy! - słyszałem zduszony wrzask Anubisa. Potem go zobaczyłem. Horus stał niedaleko w swojej ludzkiej postaci - jako młody mężczyzna o oczach jak księżyc i słońce. Był ubrany jak egipski żołnierz. Trzymał Anubisa za gardło, unosząc go kilka centymetrów nad podłogę. W drugiej dłoni ściskał nóż; obrzędowe, czarne ostrze - neczeri.
- I po co walczyłeś cały ten czas, Anubisie? Teraz skończysz jako karma dla psów - wycedził Horus, przyciskając Ana do ściany. Nie pozwalał mu się ruszać. Twarz Szakala zaczęła robić się sina z braku powietrza i przestał krzyczeć. Rzuciłem się na Horusa, ale przeleciałem przez niego jak duch. To tylko sen, ale tak realistyczny. Bóg wojny puścił Anubisa na podłogę.
- Świat jest warty każdej ceny… wolę zginąć niż wam pomóc. Zabij mnie teraz… - wydyszał brunet. Horus uśmiechnął się zadowolony.
- Czemu ci tak spieszno do śmierci?
- Zabij mnie, bo to ja stoję wam na drodze - wyjaśnił Anubis. - To moja krew pomoże wam lub was zniszczy. I spotkam się z matką…
Sokoli bóg nie słuchał go do końca. Podniósł rękę z nożem i wbił go w pierś Szakala, który wrzasnął, a potem to zniknęło.
- An! - krzyknąłem, zrywając się na materacu. Byłem oblany zimnym potem. - Anubis!
- To był tylko sen, młody magu - szepnął do mnie głos Thota, który znikąd pojawił się obok mnie i złapał mnie za ramiona. Czułem łzy na policzkach.
- Szakal! Grozi mu niebezpieczeństwo… Horus go dopadł, zabije go. On ma neczeri. Thocie, musimy mu pomóc - jęczałem przerażony. Thot pewnymi dłońmi ściskał mnie, starając się uspokoić moje myśli i oddech swoją magią.
- Nic się nie martw i spróbuj ponownie zasnąć, magu. I nie odkładaj podgłówka, on będzie cię chronić przed niechcianymi snami - obiecał Thot. - Szakal ostrzegał cię, prawda? Uważaj na swoje sny, Jirou. Set tylko próbuje tobą manipulować. Jirou, idź spać. Nawet jeśli to prawda, możesz zginąć, jeśli pójdziesz.
Przestraszony skinąłem głową, ale i tak strasznie korciło mnie, żeby wyruszyć ratować Anubisa. Zasnąłem dopiero po godzinie, a Thot nie odchodził ode mnie całą noc.
Rano siedziałem przy stole i zapychałem stres pysznymi kanapkami, które Thot dla mnie przygotował, żebym odzyskał siły po czarowaniu bez różdżki oraz nocnych snach. Jadłem jak jeszcze nigdy i popijałem wszystko winem truskawkowym, wodą oraz sokiem marchewkowym. Jejku, nigdy w życiu nie jadłem nic tak smacznego. Kanapki wyglądały na zwyczajne, a smakowały wybornie. Szynka chyba była z jakiegoś specjalnego mięsa, a ser był tak aksamitny, że rozpływał się ustach. To było niebo w gębie. Nagle obok mnie błysnęło jasne światło i pojawił się Anubis. Pierwsze co zrobił, to dał mi moją różdżkę, a ja skoczyłem mu na szyję wrzeszcząc z radości. Odepchnął mnie od siebie.
- Trzymaj. I nie oddawaj jej nikomu. Nawet mi jeśli cię o to poproszę. Nie wolno ci jej zgubić pod żadnym pozorem, inaczej długo nie pożyjesz - ostrzegł mnie. Uśmiechnąłem się do niego, dmuchnąłem na świecę stojącą na stole, a jej knot rozbłysnął małym płomieniem. Szakal rzucił mi chłodne spojrzenie, po czym powiedział, że nawet jeśli umiem czarować, nie powinienem tego robić zbyt często.
- Dlaczego mam nie używać magii, skoro już się jej nauczyłem? - zapytałem zdumiony. Ten koleś nie wie, czego chce.
- Bo nie. To niebezpieczne. Myślisz, że czemu ja czaruję? Każde zaklęcie jest jak wizytówka z napisem: “Anubis tu był”. Magia zostawia ślady, po których mogą cię wytropić.
- Ja już dużo czarowałem. Jeśli to wzmocni nasz ślad, to już po nas. Ale Thot mi nic nie powiedział - zacząłem się bronić. Anubis machnął ręką i odwrócił się do drzwi, w których stał bóg mądrości, patrząc na niego z uśmiechem.
- Dobrze, Szakalu, że nic ci nie jest. Jirou miał sny. Chłopcze, to twój mistrz magii powinien uczyć cię zasad, nie ja - wyjaśnił Thot, zwracając się już do mnie. Anubis zmarszczył brwi, gdy usłyszał o snach. - Ale skoro już się pojawił, moja rola nauczyciela na zastępstwie skończona. Teraz przechodzisz pod jego skrzydła, on cię przeszkoli w magii bitewnej. Żegnajcie, przyjaciele.
Skłonił się przed nami i rozwiał w dym. Siedziałem zaskoczony jego nagłym zniknięciem. Anubis pokręcił głową, podchodząc do okna. Oparł się o parapet. Widziałem, jak zgina palce, zamykając dłonie w pięści. Dopiero zdałem sobie sprawę, że nie ma z nim Thalii. Trochę bałem się zapytać, co się wydarzyło, kiedy ja próbowałem zapanować nad swoją mocą. Miałem nadzieję, że nie spełniały się moje koszmary. Oprócz tego o Anubisie, śniła mi się też nasza przyjaciółka, schwytana przez potężną lwicę oraz dwóch chłopców, zabijanych na ołtarzu w świątyni. Na szczęście nie musiałem o nic pytać - sam mi powiedział.
- Set zabrał Thalię do swojego pałacu - oznajmił głosem wypranym z emocji. Nie widziałem jego twarzy, dopóki się nie obrócił. Był blady jak zawsze, a jego oczy nie błyszczały. Jak zawsze matowe kawałki ciemnej czekolady.
- I co teraz chcesz z tym zrobić? - spytałem cicho, niepokojąc się, że może w każdej chwili wybuchnąć złością. Hm… to by było ciekawe. Ale wolałem tego nie sprawdzać.
- Polecę tam - odparł takim tonem, jakby to było coś oczywistego. No, jasne: pewnie sądzi, że jeśli on umie wleźć komuś to głowy, to inni też powinni umieć czytać w jego myślach. - Muszę ją sprowadzić. Tam grozi jej niebezpieczeństwo.
- Idę z tobą - oświadczyłem. Starałem się, żeby mój ton zabrzmiał twardo, ale nie wydawało mi się, że mi się udało. Głos i tak mi zadrżał ze strachu przed owym “niebezpieczeństwem”, czymkolwiek ono było. Mimo wyczuwalnego niepokoju, który we mnie panował, Anubis uśmiechnął się ponuro i pokiwał z zadowoleniem głową.
- Zaczynasz dorastać, dzieciaku. Trzeba odwagi, żeby tam lecieć - pochwalił mnie, po czym złapał mnie za ramię. Kazał mi oczyścić umysł jak przy rzucaniu czarów, po czym zaczął coś cicho szeptać. Szarpnęło mną jak wtedy, kiedy podróżowaliśmy grobem. Zrobiło mi się niedobrze, aż myślałem, że puszczę pawia.
Wylądowaliśmy na miękkiej trawie w cieniu jakiegoś wielkiego, rozłożystego drzewa. Upadłem na kolana, opierając się dłońmi o ziemię, a potem osunąłem się na twarz. Anubis opadł na trawę cicho jak kot. Przez parę minut siedział w zupełnym bezruchu jak ninja na drzewie. Nasłuchiwał, czy ktoś nie nadchodzi. Kiedy zyskał całkowitą pewność, że droga wolna, wstał, podniósł mnie i poprowadził przez ogród. Cały czas obaj byliśmy czujni. W każdej chwili ktoś mógł nas zauważyć z okna pałacu.
Szliśmy bardzo powoli, uważając, żeby nie narobić najmniejszego nawet hałasu. Anubis poruszał się bezszelestnie, ale ja miałem z tym problem. Prawie co chwila potykałem się o własne nogi albo o kępy trawy. Szakal wtedy wzdychał bezgłośnie i szeptem upominał mnie, że mam zachowywać ciszę. Kiwałem głową, a chwilę później znowu coś mi nie wychodziło. Anubis w końcu kazał mi zostać w miejscu, a sam poszedł dalej. Usiadłem pod drzewem, żeby na niego czekać, ale w pewnym momencie usłyszałem obok siebie ciche westchnienie. Zerwałem się na nogi, wyciągając przed siebie różdżkę. Wycelowałem nią prosto między oczy wysokiego blondyna, który się uśmiechnął pobłażliwie i powolnym ruchem, opuścił moją rękę. Wydawał się przyjaźnie nastawiony, więc nie protestowałem.
- Ty jesteś Jirou, tak? Thalia o tobie mówiła. Jestem Bata, przyjaciel Anubisa.
Poznałem go. Był jednym z chłopców, którzy mi się śnili.
- Ten bóg, którego przedstawiano jako brata Anubisa przeciwstawnie do niego nastawionego? - zapytałem, a on pokiwał głową.
- Więc znasz się na bogach egipskich? - uśmiechnął się z aprobatą.
- Tak trochę… - przyznałem skromnie. - Thot mi trochę opowiedział, gdy uczyłem się czarować.
- Chodź. Anubis do ciebie nie wróci, Aker go już pewnie złapał.
- Czego on od niego chce? - zapytałem z przestrachem. Bata uspokoił mnie, że nikt nikogo nie skrzywdzi. Podobno Aker chciał tylko porozmawiać o Thalii, a ona chciała coś ważnego nam powiedzieć. Poszedłem za blondynem w kierunku pałacu. Myślałem, że wejdziemy do środka, ale on skręciły wcześniej prosto na drzewo. Chwilę nie rozumiałem, co robi. Zanim wpadłem na drzewo zauważyłem w ścianie małe drzwi, prowadzące chyba do jakiegoś kantorka. Weszliśmy tam.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to Thalia siedząca pod ścianą. Jej włosy były uczesane w loki spływające złotą kaskadą na jej ramiona, oczy miała pomalowane czarnym kholem jak bogowie oraz faraonowie egipscy, a ubrana była w czarno-błękitną suknię z jedwabiu, a na stopy założyła skórzane sandały. Czułem, że zrobiła coś, co mi się nie spodoba. Druga rzecz jaką zauważyłem to Anubis, stojący na środku pokoju i wpatrujący się z nieskrywanym gniewem w czerwonowłosego chłopaka. Byli do siebie bardzo podobni, ale ten nieznajomy wyglądał nieco straszniej, bo miał ciemniejsze oczy, które błyszczały w półmroku. Bata wyminął mnie oraz ich obu i usiadł obok Thalii. Szepnął coś jej coś na ucho, a ona spojrzała na mnie. Uśmiechnęła się do mnie, a ja do niej. Wstała i podeszła do Anubisa. Powiedziała mu coś. Stałem za daleko, żeby usłyszeć, ale wiedziałem, że mu się to nie spodobało. Obrócił się w miejscu z miną seryjnego mordercy, a potem rzucił wrogie spojrzenie Akerowi, który uśmiechnął się lekceważąco.
- Sama wybrała, że z nami zostanie - powiedział, gdy Szakal na niego warknął, że nastawia jego towarzyszy przeciw niemu. - Nie ja ją do tego przekonałem, ale ty sam. Gdybyś dbał o jej szczęście, być może teraz by z tobą wróciła.
- Dbam o jej bezpieczeństwo, a z doświadczenia wiem, że twoje towarzystwo grozi śmiercią - prychnął ze złością Anubis, po czym się odwrócił. - Nie chcesz wracać to nie, zgiń tu sobie. Jirou, idziemy.
- Nie! - zawołała Thalia. - Jirou powinien sam wybrać, czy chce iść z tobą, czy zostać ze mną i moimi nowymi przyjaciółmi. Nie możesz traktować go jak swoją własność.
- Przyjaciółmi? Swoją własność? - zaśmiał się z pogardą Szakal, patrząc na nią przez ramię. - Nie wiesz nic o życiu, Thalio. Nie znasz smaku prawdziwej przyjaźni i nie wiesz, kiedy ktoś traktuje ludzi jak przedmioty. Ja taki nie jestem.
Znów ruszył w stronę drzwi. A ja za nim. Thalia złapała mnie za nadgarstek. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Widziałem w jej błękitnych tęczówkach błaganie, żebym został.
- Mnie też wkurza, ale obiecaliśmy mu pomoc. Obiecaliśmy Neftydzie, że go zmienimy - przypomniałem jej.
- Obiecaliśmy jej, że odzyskamy jego uczucia. On ich nie ma, więc sądzi, że inni też nic nie czują. Dlatego nas rani. Nie dotrzymamy słowa, to niemożliwe.
Anubis, który już otworzył drzwi, trzasnął nimi i się obrócił. W jego oczach pojawił się płomień wściekłości. Naprawdę się wściekł. Powolnym krokiem podszedł do niej.
- Nie mam uczuć? To ty jesteś bezwzględną suką. Sądzisz, że jeśli ktoś nie okazuje słabości, jest kamieniem? Jak śmiesz tak mówić? Nie znasz mnie, więc nie mów o mnie, a będę wdzięczny.
- Bezwzględną suką? - wykrztusiła, a w jej oczach zabłysły łzy. Wtedy Bata i Aker jednocześnie stanęli przed nią, odgradzając od niej Anubisa. - Ty pozwoliłeś mnie zabrać Setowi. Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Nie mogę mieć za przyjaciela kogoś, kto przy pierwszej okazji mnie wystawia!
- Zamknij się wreszcie! - warknął Aker, uderzając go w żołądek. Raz i drugi, trzeci. Anubis się skulił. - Nie jesteś lepszy! Również wystawiłeś przyjaciół, gdy tylko ktoś zagroził, że cię zabije jeśli mu nie pomożesz. Uciekłeś przed śmiercią. Set i tak cię dorwie, zdrajco!
Szakal klęczał na podłodze, trzymając się za brzuch. Twarz wykrzywiał mu ból. Bata odciągnął Thalię do mnie, po czym podszedł do Akera i położył mu dłoń na ramieniu. Kazał mu się uspokoić, ale czerwonowłosy był zbyt wkurzony. Pewnie gdyby mógł, to by zabił Szakala w jednej chwili. Thalia szybko wyjaśniła mi szeptem, czemu jest tak zdenerwowany. Zrozumiałem go. Jeśli mój przyjaciel, by mnie zdradził, też bym się wkurzył. Anubis podniósł się z trudem i odwrócił do wyjścia. Aker rzucił w niego płonącą kulę ognia. Zamknąłem oczy myśląc, że pocisk trafi w cel, ale kiedy Thalia ostrzegła Anubisa, spojrzałem w jego stronę. Szakal uchylił się w bok, a ściana za nim bardzo ucierpiała. Czarnowłosego chyba nieco zirytował fakt, że Aker go zaatakował. Mimo to nie odpowiedział ogniem. Bata wbiegł między nich. Gdy Aker znów podniósł rękę, żeby zaatakować, blondyn złapał go za nadgarstek. Minę przy tym miał tak zbolałą, że aż mi się go żal zrobiło. Normalnie wzrokiem błagał, żeby czerwonowłosy się uspokoił. Anubis patrzył na niego ze złością.
- Nie możecie walczyć! - krzyknął Bata, wodząc wzrokiem między nimi. - Jesteście przyjaciółmi, do cholery! Przyjaciele nie zachowują się jak dzieci i nie walczą ze sobą!
- Ja popieram - odezwałem się cicho, podchodząc do nich.
- A ja sądzę, że muszą porozmawiać - wcięła się Thalia. - Ale nie w ten sposób. Aker, uspokój się.
- Zdrajca! - warknął jeszcze czerwonowłosy, uderzając Anubisa pięścią w twarz ponad ramieniem Baty. Szakal zignorował rozciętą wargę i siniejący policzek. Chociaż wydawało mi się, że jego oczy zaszły łzami. Zanim ktokolwiek coś jeszcze powiedział nad nami rozległ się krzyk wzywający ludzi do broni. Bata rzucił przyjaciołom uciszające spojrzenie, po czym wziął mnie za rękę i wybiegł z komórki. Słyszałem jak Thalia, Aker i Anubis biegną za nami. Serce zaczęło mi wali jak głupie, kiedy się obejrzałem i zobaczyłem żołnierzy, którzy nas gonili.
- Łapać Anubisa! Resztę przy okazji! - wrzasnął ich dowódca. Pozostali mu zawtórowali i przyspieszyli. Aker i Thalia się z nami zrównali, ale Szakal zatrzymał się. Krzyknąłem na niego, żeby się nie wydurniał, tylko uciekał. Nie posłuchał mnie, bo po co. On to kurde jest uparty. Bata szarpnął mnie za ramię. Uświadomiłem sobie, że muszę być cholernie blady ze strachu. Choć w sumie nie czułem się tak źle jak przy ataku zombie. Thalia też zauważyła, że Anubis się zatrzymał i chciała po niego zawrócić. Zaczęła biec w jego stronę, ale Aker złapał ją w pasie. Kazał jej biec dalej, a sam zawrócił. Nagle coś mną szarpnęło, nieprzyjemny ucisk w okolicach żołądka.
Upadliśmy na twarde podłoże. Au! Thalia na mnie wylądowała, a Bata kilka metrów dalej na plecach. Podczołgał się do nas, pytając, czy nic nam nie jest. Blondynka zeszła ze mnie i przeprosiła, a potem wylądowałem w jej ramionach. Przytuliła mnie tak mocno jak nie wiem. Objąłem ją ramionami, a potem poczułem, że łzy płynął mi po twarzy. Nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem płakać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)