czwartek, 19 lipca 2012

"Spotkanie z bogiem mądrości" (Jirou)


Po rozmowie z Neftydą, Anubis stał się jeszcze bardziej ponury i smęcący niż wcześniej. Wyraźnie przybiła go wiadomość, że rodzona matka nie chce mu pomóc. Ja i Thalia obiecaliśmy, że znowu będzie taki jak kiedyś, chociaż żadne z nas nie miało pojęcia jak to osiągnąć. Nie wiedzieliśmy jaki był kiedyś. Szakal prowadził nas wyrytym w skale korytarzem. Było ciemno i zimno, i wilgotno. Thalia narzekała, że włosy będą jej śmierdzieć pleśnią i grzybem, ale i to Anubis całkowicie zignorował. Wyjąłem księgę czarów i zacząłem ją czytać. Szeptem recytowałem zaklęcia. W kieszeni miałem różdżkę, która robiła się coraz cięższa i cieplejsza. Po półgodzinie zaczęła parzyć.
 - Jeśli chcesz zachować obie nogi w całości i niespalone, radzę ci zamknij się i schowaj książkę do plecaka - rzucił ponuro czarnowłosy. Przynajmniej się odezwał. Nie było to coś na co liczyłem, ale lepszy rydz niż nic. Thalia wydawała się myśleć podobnie, bo dźwięk głosu chłopaka, uśmiechnęła się.
 - Anubisie… - odezwała się. Natychmiast zgromił ją wzrokiem.
 - Wpakowałaś nas właśnie w niezłe bagno - warknął. - Jirou, wyjmij różdżkę i się przygotuj. Słyszałem, że już umiesz zaklęcie ognia. Będziesz mieć okazję do popisu.
 - Ale jak to? - spytałem przerażony. Mam czarować? Ja nawet kromki chleba nie umiem ukroić dużym nożem, a o machaniu różdżką nie wspomnę.
 - Skup się. Oczyść umysł i zawsze zastanów się przed działaniem - poradził zmieniając wykałaczkę w laskę. Zawiesił wisiorek z psem na szyi. - Thalio, ukryj się.
 - Chcę pomóc - zaczęła, a on jej znowu przerwał.
 - Więc się ukryj i nie przeszkadzaj nam! - rozkazał. Nie było w jego głosie tej nawet najmniejszej drobinki ciepła. Blondynka ukryła się za skałami. Spod ziemi wyszła na nas armia umarlaków. Rany! Kolana zaczęły mi drżeć na widok tych kościotrupów z nielicznymi strzępkami mięśni i skóry. Jeden miał wątrobę nabitą na żebro. Stanąłem plecami do Anubisa, a szkielety nas otoczyły. Każdy z nich trzymał w ręku maczetę albo chopesz, taki miecz o sierpowatym ostrzu. Jezusku kochany, zaraz zejdę ze strachu. Szakal kazał mi się uspokoić, oczyścić umysł i rzucić zaklęcie. Wyrecytowałem formułkę, ale nic się nie stało. Spróbowałem jeszcze raz i kolejny, ale wciąż bez efektu. Czarnowłosy czekał, trzymając szkielety na odległość laski od siebie. Z mojej strony były coraz bliżej. Widziałem schowaną za głazem Thalię. Patrzyła to na mnie, to na Anubisa. Poczułem jak łzy rezygnacji skapują mi z policzków na ziemię. Bóg pogrzebów zerknął na mnie przez ramię i westchnął z niezadowoleniem. Uderzył laską jeden ze szkieletów. Potem drugi. Po kilku minutach zaczęło wydawać mi się, że jest ich mniej, ale było wręcz przeciwnie. Z każdą chwilą pojawiały się nowe i nowe. Anubis uderzał je z coraz większą siłą. Zastanawiałem się, czemu po prostu nie rzuci zaklęcia, albo nie wyśle ich głębiej pod ziemię tak jak przed szkołą. Spojrzał na mnie ze złością. Znowu czytał mi w myślach. Z jego miny wyczytałem tylko tyle, że lepiej, żebym nie komentował jego działania, jeśli sam nie umiem lepiej. W pewnym momencie rozległ się trzask. Laska Anubisa poszła w drobiazgi, a on zaklął po staroegipsku. Wydawało mi się, że powiedział: “skurwiele”, ale nie jestem pewien, więc nic nie powiem. Wisiorek na jego szyi zabłysnął złotawym światłem. Thalia wyjrzała zza skały zaciekawiona. Sam Szakal wydawał się tym zaskoczony. Za nami coś strzeliło. Wśród iskier pojawił się wysoki mężczyzna o złotej brodzie i siwych włosach. Wyglądał na niemiłego typa. Przełknąłem głośno ślinę, a zombie nagle się pokruszyły. Anubis warknął na Thalię, żeby się za nim schowała. Podbiegła do nas i wykonała jego polecenie.
 - Jirou, oddaj mi różdżkę - rozkazał półgębkiem, wyciągając rękę do tyłu. Podałem mu przedmiot, a on schował go do tylnej kieszeni spodni i zakrył koszulką. Starzec zbliżył się do nas z chłodnym uśmiechem.
 - Miło cię znowu widzieć, Anubisie. Ostatnio jak się spotkaliśmy nosiłeś pieluchy - zaśmiał się, ale twarz naszego przyjaciela była kamienna. Wcale nie bawiły go żarty mężczyzny. Zacisnął tylko pięści.
 - Chciałbym móc powiedzieć to samo, staruszku - warknął nieprzyjaźnie Szakal. - Czego tutaj szukasz?
 - Twojego młodego przyjaciela - spojrzał na mnie i wcale mi się to nie spodobało. - Pozwolisz, że porwę go na kilka godzin. Oddam całego i w jednym kawałku.
 - Nie tykaj go nawet palcem - parsknął. Poczułem do niego jakąś sympatię. Bronił mnie.
 - Nie popieram Seta, Anubisie. Ale nie popieram również ciebie. Chcę tylko porozmawiać z Jirou - oświadczył lodowatym tonem starzec.
 - Idź z nim - polecił mi Szakal. Spojrzał groźnie na mężczyznę. - Jeśli coś mu się stanie, to nie ręczę za siebie. Więc uważaj, Thot.
Bóg mądrości skinął głową ze zrozumieniem i podał mi rękę. Wziąłem jego dłoń. Znowu mną szarpnęło jak wtedy, gdy Anubis nas przenosił na cmentarz we Francji.
Wszystko dokoła zawirowało, a kiedy się zatrzymało, siedziałem już w miękkim fotelu z czarnej skóry. Przede mną Thot postawił na stoliku filiżankę z herbatą. Moją ulubioną z owoców leśnych z miodem i cytryną. Napiłem się łyczek i spojrzałem na boga mądrości wyczekująco. Zastanawiałem się, czego może ode mnie chcieć. Powiedział mi prawie natychmiast. Kazał mi chronić Anubisa. No, tym to mnie rozwalił. Wybuchłem śmiechem. Tak dobrego dowcipu jeszcze nie słyszałem. Ja miałbym chronić kogoś tak potężnego jak Anubis? Thot zachował powagę. O rany! On mówił poważnie!
 - Anubis jest kimś więcej niż bogiem pogrzebów i balsamistów. Kimś więcej niż synem Seta i Neftydy. On jest nadzieją. Jest światłem. Jego żywiołem jest ogień. Bez jego płomienia Ra i pozostali bogowie nie przejmą kontroli nad światem. Gdy iskra Anubisa zgaśnie, świat będzie bezpieczny. Set chce go zabić, bo nie wie, jak bardzo jest mu potrzebny. Jest najważniejszym ogniwem w tej historii. Nie pozwól go zabić.
 - A jest inne wyjście? - spytałem. Nie do końca rozumiem, o czym on mówi. Jeśli Anubis musi zginąć, to zginie. Jakbym mógł go ochronić? To on tu jest bogiem, nie ja. Ja jestem tylko magiem. I to dość słabym. Dobra, beznadziejnym.
 - Istniała kiedyś legenda o sarkofagu, w którym można uwięzić bogów egipskich na tysiące lat - wyznał Thot, siadając na stoliku. Wyglądał na zmęczonego tym wszystkim, co się wokół działo. Miałem nadzieję, że powie mi więcej o tym sarkofagu. Ale on uparcie milczał. Zapytałem go wtedy, czy odstawi mnie do Anubisa, a on się uśmiechnął przyjaźnie i pokręcił głową.
 - Nie teraz. Dajmy trochę czasu jemu i Thalii. Z resztą zauważyłem, że beznadziejny z niego nauczyciel. Pomogę ci opanować podstawowe zaklęcia. Później mu się pochwalisz - zaśmiał się. Uśmiechnąłem się z wdzięcznością. Może i był troszkę dziwny, i śmieszyły go rozmowy o Anubisie w pieluchach, ale okazał się bardzo sympatyczny. Nie rozumiem, czemu Anubis tak nie ufa ludziom. Przecież nie wszyscy są źli. Zwłaszcza Neftyda i Thot. Bogini nas uratowała w tej otchłani, a Thot teraz chce mnie uczyć czarów. Kiedy bóg mądrości kazał mi się przygotować do ćwiczeń, przypomniałem sobie, że zostawiłem różdżkę Szakalowi. Thot zauważył moją niepewną minę i się skrzywił.
 - Ech… Anubis jest zbyt ostrożny. Trochę ryzyka jeszcze nikomu nie zaszkodziło. A z resztą, co by było gdybym chciał cię skrzywdzić? Nie mógłbyś nawet uderzyć mnie różdżką w oko. Trudno, będzie ciężej, ale się nauczysz. Zmęczysz się bardziej niż normalnie, więc się przygotuj.
Jego słowa, że mógłby mnie skrzywdzić, wywołały u mnie nieprzyjemny dreszcz. Zrobiło mi się zimno, więc napiłem się herbaty, ale ona już zdążyła wystygnąć. Starzec uśmiechnął się uspakajająco i poprosił mnie, żebym wstał i się przygotował. Wykonałem polecenie. Zanim cokolwiek innego zrobiłem, strzelił we mnie piorunem. Uchyliłem się. Mam wprawę. W szkole ciągle mnie ktoś bił, więc jeśli chodzi o ucieczkę i uniki jestem prawdziwym mistrzem. Thot powiedział mi to co Anubis. Kazał mi oczyścić umysł ze wszystkich myśli. Kiedy wydawało mi się, że już o niczym nie myślę, oznajmiłem mu, że jestem gotowy. Ostro mnie zjechał, że nie powinienem się odzywać, tylko skupiać na czarach. Westchnąłem boleśnie i jeszcze raz oczyściłem umysł. Jakoś przypomniała mi się twarz Anubisa, kiedy nie potrafiłem wzniecić ognia. Poczułem, że jest mi gorąco. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że stoję w kręgu ognia. Wrzasnąłem przerażony. Spanikowałem. Wyobraziłem sobie wodę, zalewającą płomienie. Po sekundzie tak się stało. Płomienie zgasły z sykiem, a ja i Thot staliśmy naprzeciw siebie, ociekając wodą. Uśmiechnął się do mnie.
 - O to chodzi, Jirou. Twoja magia musi płynąć z serca i wyobraźni. Kiedy będziesz widział efekty zaklęcia, na pewno ci się uda. Nawet nie wymawiając formułek. Ale musisz jednocześnie panować nad obrazami w głowie. Jeśli będą zbyt wyraźne, możesz coś zepsuć.
Skinąłem głową i wróciliśmy do ćwiczeń. Mimo że uczyłem się tylko zaklęć związanych z żywiołami, myślami byłem przy Anubisie oraz Thalii. Miałem nadzieję, że Szakalowi udało się usłyszeć na odległość to, co mówił Thot.

2 komentarze:

  1. Tekst: "Ja nawet kromki chleba nie umiem ukroić dużym nożem, a o machaniu różdżką nie wspomnę." jest moim ulubionym w tym rozdziale. Nawet nie wiesz jak się z niego śmiałam! Taki słodki ciapa musi walczyć z umrzykami. Komiczne...

    Nigdy nie lubiłam Thota. Wredny pawian! Nie zmieniłaś mojego podejścia do niego. ;) Miło, że pomógł w nauce Jirou, ale jestem pewna, że coś knuje! Albo po prostu jestem uprzedzona.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że zmieniłaś zdanie dot. Thota. Pawiany są jednymi z moich ulubionych małp, a więc i boga opiekującego się pawianami polubiłam.

    Chyba jednak jesteś odrobinę uprzedzona, bo wyjątkowo nie zrobiłam z Thota czarnego charakteru. Na początku miał być zły, ale jednak wyszedł mi z niego "dobry wujek" ;)

    OdpowiedzUsuń