Wyszliśmy
w tego piekielnego domku dla bezsennych i przeszliśmy kilkaset metrów w biel,
zanim Bata mógł bezpiecznie otworzyć portal, żeby nie zdmuchnąć tej szopy.
Zanim byliśmy gotowi do przejścia, spytałam dokąd właściwie teraz lecimy, skoro
mięliśmy kilka opcji do wyboru, a Anubis twardo i stanowczo powiedział, że
polecimy jeszcze raz do Thalii oraz Jirou, sprawdzimy, czy Carter jeszcze żyje,
a potem zaczniemy szukać Robina. Na imię Gwiazdy westchnęłam ciężko, bo przypomniało
mi się jego wspomnienie. Naprawdę współczułam jemu i Nut. Odkąd tylko pamiętam,
zawsze zastanawiałam się, czemu gwiezdna bogini jest taka smutna. No, a teraz
już wiem. Musiała pozbyć się syna, bo tak jej jakiś popaprany chrześcijanin
kazał. Co mnie jeszcze teraz zaczęło zastanawiać; kim jest ten gość, z którym
Nut ma Robina? I, w cholerę, dlaczego zdradziła Geba? I jasny gwint!
-
Robin jest twoim wujkiem, An! - zawołałam, obracając Anubisa za ramiona tak,
żeby spojrzał mi w oczy. Był wyraźnie zdumiony, nie mając bladego pojęcia, o
czym myślałam. Między nami zapadła cisza, podczas której wpatrywałam się w jego
zabójczo brązowe oczy. Bata również mu się przyglądał i obaj analizowali moje
słowa, po czym blondyn wykonał zawodowy facepalm.
-
Ona ma rację, An - przyznał załamany tym faktem. - Nut jest matką jednocześnie
Seta i Robina, co czyni ich przyrodnimi braćmi.
Do
Anubisa nadal nie dotarło. Ja rozumiem: nie każdy chciałby mieć nie dość, że
psychicznego ojca, to jeszcze wujka-pirotechnika. Związki bogów są
skomplikowane: niby Set, Horus, Izyda, Neftyda i Ozyrys są dziećmi jednej i tej
samej bogini, ale co kilka tysięcy lat odradzają się z innymi powiązaniami
rodzinnymi. Aktualnie, mimo wspólnej matki wszystkich, Izyda i Neftyda są
siostrami, Ozyrys bratem Seta i mężem Izydy, Set Neftydy, a Horus synem Ozyrysa
oraz Izydy. To jest nie do pojęcia przez zwykłych śmiertelników, skoro nawet ja
sobie z tym nie radzę, a jestem potężną boginią.
-
Robin jest moim wujkiem? No, błagam was! Litości! - krzyknął w końcu An,
padając do przodu, twarzą prosto w głęboką zaspę. Staliśmy z Batą dłuższą
chwilę, pochyleni, żeby ewentualnie usłyszeć jego jęki. Ani słowa nie
zrozumieliśmy, kiedy tak leżał i przeklinał w śnieg.
Zaczynało
mną już trząść z zimna, aż w końcu się ten popapraniec podniósł. Wyglądał
dokładnie tak jak trzy minuty przed moją rewelacją. Zapewnił nas, że przetrawił
informacje o swoim pokrewieństwie z Robinem i jako pierwszy przeszedł przez
portal. Ruszyliśmy za nim, otrzepując mu z ramion płatki śniegu.
Stanęliśmy
przy wjeździe do miasta, w którym mieszkali Jirou oraz Thalia. Ku naszemu
zdziwieniu oczekiwał nas komitet powitalny w postaci tej dwójki i…
-
Robin?! - zawołałam, pół zaskoczona, pół ucieszona. Skoczyłam chłopakowi na
szyję, a on objął mnie najdelikatniej jak umiał i wtulił twarz w moje włosy.
-
Cześć, kocico! - szepnął tak delikatnie, że sama się zdziwiłam. Jego zimny
oddech owinął mnie wraz ze słodkim zapachem. - Co tam u ciebie?
-
U mnie? Właśnie uciekłam z Grenlandii - powiedziałam wesoło, opierając dłonie o
jego pierś. Trzymał mnie w pasie. Nasze twarze dzieliło kilka milimetrów, a ja
mogłam wpatrywać się w jego piękne zielone oczy bez granic. - Ciekawsze, co u
ciebie?
-
Mam Ba Akera - pochwalił się, wypuszczając mnie z objęć.
-
Gdzie Carter, Thalio? - przerwał nam Anubis. Nie zareagował na wieść o kolejnym
kawałku duszy naszego przyjaciela, ale na jego twarzy odmalowała się radość.
Robin podskoczył na dźwięk imienia swojego małego przyjaciela i zerknął zamarły
na dziewczynę, która od razu zaczęła uspakajać i jego, i Ana, że Carter żyje,
ale jest u niej w domu pod najlepszą opieką jaką mogli mu zapewnić. Kiedy Bata
zakpił, że pewnie pilnuje go mama blondynki, ta obrażona skinęła głową,
dodając, że jej mama prędzej potłucze swoją najlepszą porcelanę niż pozwoli
skrzywdzić “takie urocze dzieciątko”. Cytując słowa kobiety, Thalia zmieniła
głos. Wpadliśmy w dobry humor i staliśmy jakiś czas, rozmawiając o niczym, tak
naprawdę. Ale zawsze coś złego musi się nam przydarzyć, bo, kurka, co by było,
gdybyśmy raz na jakiś czas, dostali jakieś proste zadanie; znikąd przed nami
pojawił się Sobek. Robin na jego widok odepchnął mnie w stronę Anubisa i Baty,
robiąc zezłoszczoną minę. Podszedł do krokodyla.
-
Mam neczeri i złoty lotos, tak jak obiecałem - powiedział, pokazując
bogu przedmioty. Bata warknął na Jirou i Thalię, nazywając ich bezmózgami, a
Anubis jęknął głucho. Zwróciłam ku niemu wzrok. Tę zbolałą minę widziałam tylko
raz - kiedy okazało się, że Set chce go zabić. Jestem pewna, że jeszcze potem
robił ją nie raz, ale ja byłam świadkiem tylko wtedy.
-
Zdradziłeś mnie… - zamrugał oczami brunet, chcąc powstrzymać łzy. Cofnęłam się
do niego i położyłam dłoń na jego policzku. - Robin… czemu?
-
Bo wreszcie zdał sobie sprawę, że w waszej drużynie nie ma szans na zwycięstwo,
a po stronie Seta istnieje możliwość ocalenia go od niechybnej śmierci -
pospieszył z odpowiedzią Sobek. Robin przez sekundę wyglądał jakby nie
wiedział, o czym ta gadzina mówi, ale zaraz jego dłoń pomknęła do szyi i
złapała srebrny kluczyk. Ten sam, który dostał od Końca Świata we wspomnieniu.
Z wyrazu twarzy szatyna (i oczywiście po kolorze jego oczu, aktualnie
granatowym) wywnioskowałam, że przypomniał sobie, co ten kluczyk otwiera. Teraz
pozostawała tylko kwestia tego, jak go przeciągnąć na swoją stronę. Ale tym
zajęła się Thalia.
-
Ty larwo nieopierzona! - wydarła się na Robina, który zatrzymał się w pół ruchu
oddawania cennych przedmiotów krokodylowi. Na jego twarzy wymalowała się ulga.
- Oddawaj neczeri i lotos, pustaku. A jak nie chcesz współpracować po
dobroci, to się założymy. Może powalczysz sobie z prawnym właścicielem ostrza i
jeśli wygrasz, to je zabierzesz, lecz jeśli przegrasz to je oddasz?
-
Ha! To ma być zakład? - zakpił Claude, prowokującym tonem. Jirou natychmiast
wychwycił, że to była aluzja do podwyższenia ceny.
-
Inaczej: jeśli przegrasz, to nie dość, że oddasz nam nóż i kwiat, to jeszcze
przejdziesz nieodwołalnie i bez sztuczek na naszą stronę, a ty, Sobku, nie
będziesz mógł mu w tym przeszkodzić, bo to święte prawo pojedynku.
Piołun
uśmiechnął się szeroko, rzucając przedmioty w ramiona rudego, po czym spojrzał
wyzywająco na Anubisa, którego mina nadal była zbolała, ale już trochę mniej.
Odetchnął głęboko i podszedł do Gwiazdy. Mimo że stałam dość daleko od nich
usłyszałam, jak pyta, co też nasz przyjaciel z nieba kombinuje. Robin mu
odpowiedział tylko słowami: “Wygraj ze mną”. Na komendę Anubis wziął zamach i
trzasnął Claude’a w nos z pięści. Ach, jego słynny prawy sierpowy! Tylko
wybrańcy nim obrywają, więc Robin powinien czuć się zaszczycony. Chociaż
obawiam się, że ten cios wkrótce przestanie być taki wyjątkowy, jeśli będzie
trzeba go częściej używać na Gwieździe. Twarz Robina (aktualnie czerwona od
krwi) miała wyraz kompletnego zaskoczenia, bo chyba nie spodziewał się tak
brutalnego ataku. Za to Anubis wyglądał na wściekłego. Ułamek sekundy zajęło mu
doskoczenie do Claude’a, którego poprzednie uderzenie zwaliło z nóg i kilka
metrów do tyłu. Chwilę później szatyn dostał kopniaka w żołądek - nie powstrzymał
potoku przekleństw, a ja nie powstrzymałam wrzasku na Anubisa, żeby się trochę
ogarnął. Nie posłuchał, tylko uderzał dalej. Za każdym razem mocniej. To cud,
że po pierwszym uderzeniu Robinowi udało się wstać i nie upaść ponownie. Ciągle
trzymał się na nogach, odpierając ataki Szakala. W końcu chyba trochę się
zirytował, bo uderzył go bardzo mocno w splot słoneczny. Nie wyglądał na
zadowolonego, że Anubis tak bardzo wczuł się w rolę oprawcy. A temu za to nie
spodobało się, że Robin stawia opór.
Z
początku myślałam, że ta walka będzie ustawiona przez Robina, który się w
pewnym momencie podłoży i wyjdzie na nasze, ale im dłużej na to patrzyłam, tym
bardziej wydawało mi się, że oni się biją na serio. A w sumie już mi się nie
wydawało, tylko tak było. Obaj mieli zacięte miny i dzikość w oczach,
przyprawiającą mnie o przerażenie. Walczyli jak na śmierć i życie, i żaden nie
chciał ustąpić. Sobek miał uciechę z tej brutalnej zabawy, Bata ledwo się
powstrzymywał, żeby ich nie rozdzielić, a ja z Thalią oraz Jirou siedzieliśmy
jak na szpilkach, błagając, by obaj wreszcie odzyskali rozum. Ale się na to nie
zapowiadało. Dopiero, gdy Anubis wyrwał Jirou neczeri i wbił je pod
żebra Robina, bardzo blisko serca, poczuliśmy, że czara się przelała i wszyscy
skoczyliśmy ich zatrzymać. Ja i Thalia odciągnęłyśmy Robina poza zasięg ataku
Anubisa, a jego złapali chłopcy i krokodyl. Momentalnie obaj się uspokoili, a
Claude w końcu zauważył, że jest bardzo poważnie ranny. Zapanowała na krótki
moment cisza, którą przerwał Jirou, stwierdzając spokojnym, ale triumfalnym
głosem, że Anubis wygrał pojedynek i Robin zostaje z nami. Sobek zmarszczył
swoje krokodyle brwi i zniknął w zielonym, duszącym dymie.
Zostaliśmy
w szóstkę na tym pustkowiu, mimo że robiło się już ciemno. Mama Jirou na pewno
będzie się o nas zamartwiać, ale nie wydaje mi się, żeby wzywała policję, bo
zginęły jej dzieci. Naburmuszony Robin nie pozwalał nam się zająć swoją raną,
tylko uparcie patrzył wściekły na Anubisa, którego negatywne emocje powoli
opuszczały. Wkrótce uspokoił się na tyle, żeby być w stanie przeprosić szatyna
za taką gwałtowność i za atak nożem. Miał minę winowajcy, lecz Robin nie chciał
mu wybaczyć. Zapytałam go cicho, czemu się tak zachowuje, a Claude spojrzał na
mnie, jednocześnie doprowadzając swoje oczy do koloru szmaragdowej zieleni.
-
On nie przeprasza mnie, tylko Akera, dlatego mu nie wybaczę - wyjaśnił mi
grzecznie. Anubis skulił się w ramionach i pochylił głowę.
-
Wybacz, Robin… ja wciąż nie mogę pogodzić się z tym, że być może już nigdy nie
zobaczę Akera - szepnął Szakal tak żałosnym tonem, że nawet Bata się zdziwił.
Robin westchnął z rezygnacją.
-
Wiem… rozumiem - uśmiechnął się wyzywająco. - Jak chcesz, to mogę ci go oddać
natychmiast. Wpienia mnie gorzej niż Szóstki.
Anubis
się rozpogodził i zapytał, co oznaczała ta chwila oświecenia, gdy Robin dotknął
kluczyka na swojej szyi. Claude przypomniał nam o wspomnieniu, w którym go
otrzymał i zacytował słowa swojego ojca, o tym, że w odpowiednim czasie,
przypomni sobie, do czego służy ten klucz. Thalia i Jirou nie byli w temacie,
więc Bata bardzo szybko im streścił naszą wizytę w podświadomości Gwiazdy i
opisał wszystkie wspomnienia, które tam widzieliśmy. Dziewczynę zaczęło
zastanawiać, czemu Chonsu wspomniał o końcu świata i o braku roboty dla ojca
Robina. Jak tak na to spojrzeć, to to rzeczywiście dziwne i wyjęte z kontekstu.
-
Koniec Świata, Thalio, to dla śmiertelnych ludzi tylko wydarzenie. Zwykłe, nic
nieznaczące, które prawdopodobnie nie ma prawa bytu, lecz dla magicznych,
takich jak my, Koniec Świata jest żywą, cielesną osobą, a w tym wypadku zdaje
się, że jest również biologicznym ojcem Robina - wyjaśnił Anubis, po chwili
namysłu. To by się zgadzało. Gwiazda Piołun, zwiastująca Apokalipsę, jako
potomek Końca Świata, brzmiała logicznie. Robin uśmiechnął się szeroko, chociaż
w jego oczach zabłysnął ledwo widoczny gniew na ojca.
-
To skoro tak kwestia została wyjaśniona, możemy ruszać i szukać tego, co ten kluczyk
otwiera - stwierdził z radością Jirou, klaszcząc w dłonie. Zmierzyłam go
powątpiewającym spojrzeniem.
-
Pierwsze primo: wy nigdzie nie idziecie. Drugie primo: uważacie na siebie i nie
dajecie się zabić nikomu. Trzecie primo: pilnujecie Cartera jak oczka w głowie.
A czwarte primo: Robin, dokąd idziemy? - spytałam zmieniając temat i ignorując
zdenerwowanie prychnięcia maga oraz Thalii. Gwiazda westchnął, uśmiechając się
wyzywająco.
- Jedziemy do Grecji, konkretnie do Delf na
spotkanie z Wyrocznią, która odpowie nam, gdzie jest skrzynka z przepowiednią
dotyczącą moich narodzin.