niedziela, 2 września 2012

"Spotkanie rodzinne" (Anubis)


Thot zabrał Jirou. Nie podobał mi się ten pomysł, nie ufam temu staruchowi. Szedłem z Thalią dalej przez korytarz. Oboje milczeliśmy. Przypomniałem sobie, że Jirou oddał mi swoją różdżkę. Głupi jestem! A jeśli coś mu się stanie, to będzie moja wina. Zacisnąłem pięści i zęby. Jestem za niego odpowiedzialny. I miałem uczyć go czarów. A nie nauczyłem go nawet prostego zaklęcia wzniecania ognia. Przynajmniej będę wiedział, jeśli Thot go skrzywdzi. Ta dziwna więź, która wytworzyła się między nami. Łącze empatyczne. Nagle na sekundę zakręciło mi się w głowie. Upadłem na kolana, trzymając się za głowę. “Gdy iskra Anubisa zgaśnie, świat będzie bezpieczny”. Usłyszałem głos Thota. Tak wyraźnie jakby stał tuż obok mnie. Nic nie skojarzyłem, ale poczułem, że Thalia obraca mnie do siebie i delikatnie uderza w policzek. Oparłem się o skalną ścianę. “Trochę ryzyka jeszcze nikomu nie zaszkodziło”. Kilka minut później znowu się odezwał. Nie rozumiem. Z westchnieniem podniosłem się i ruszyłem dalej. Thalia poszła za mną. W pewnym momencie się odezwała.
 - Szakal, właściwie dokąd idziemy? - zapytała. Nie odpowiedziałem od razu. Pomyślałem, że do końca sam nie wiem. Nie znałem celu naszej podróży. W końcu od tysiąca lat ją ciągnę i dotarłem do nikąd.
 - Kryjemy się i uciekamy - odparłem cicho. - Tak naprawdę to jedyna rzecz, która mi dobrze wychodzi. Umiem tylko się maskować.
 - Jak już mi coś mówisz; w szkole widziałam cię z grupą sportowców, a oni wiedzieli kim jesteś. Oni też są takimi żołnierzami jak ci, którzy wpadli na lekcje?
 - Nie - pokręciłem głową. Prawie się uśmiechnąłem, ale to było nieprzyjemne. - Ten, który mi groził to Aker. Był moim przyjacielem w świecie podziemnym. Jest bardzo niebezpieczny, pomógł Ra pokonać Apopa. Gdyby dostał rozkaz, zabiłby mnie na miejscu. Milczący to Bata. Ludzie niewiele o nim nie wiedzą, ale dawno temu był czczony u mego boku. Wychował się ze mną. Jest jak brat. Właśnie tak nas czasami przedstawiano. Jako braci antagonistycznie nastawionych do siebie. Ale tak nie było. Dogadywaliśmy się. Tylko on był nieco weselszy ode mnie. Bardzo lubiłem się z nim bawić. Był przedstawiany jako byk. Ja, Bata oraz Aker tworzyliśmy nierozłączny zespół.
 - Jak wy się poznaliście? - spytała z westchnieniem Thalia, zatrzymując się. Usiadła pod ścianą. Spojrzałem na nią. Nie wiedziałem, czy mogę jej zaufać. Najwyraźniej nie zauważyła śladu niepewności na mojej twarzy. Wyjąłem różdżkę Jirou z kieszeni spodni, usiadłem i zacząłem obracać ją w palcach.
 - To nawet zabawna historia. Spotkaliśmy się na boskiej radzie. To był mój pierwszy raz. Akera już chyba dwunasty, a Baty trzeci. Ra kazał nam usiąść przy stole i się częstować, ale ja przechodziłem wtedy w życiu taki okres… mmm… wy to nazywacie dojrzewaniem, dorastaniem albo okresem nastoletniego buntu. Można powiedzieć, że szalały we mnie hormony. Po kolacji Ra wygłosił przemowę, w której mówił o przyszłym przebudzeniu Apopa. Wtedy Aker zaczął się śmiać. Nie mógł uwierzyć, że ktoś grozi powrotem wężowego demona. Ozyrys nieźle mu wtedy wlał. Znaczy… wlałby, gdyby nie Bata. Wstawił się za nim. Ale wtedy Set się za niego zabrał. Przedstawienie było śmiechu warte. Kiedy Set uderzył Batę, przestało mnie to bawić. Zdenerwowałem się wtedy. I spaliłem pół świątyni. Od tego czasu byliśmy kumplami.
 - I co się potem stało?
 - Nasze drogi się rozeszły. Tysiąc lat temu, kiedy Set i Horus wymyślili plan podbicia świata. Bata oraz Aker stanęli po jego stronie, a mnie zostawili. Uciekłem z domu, od wszystkiego, co kiedyś kochałem.
 - Też mi przyjaciele - prychnęła ze złością Thalia. Uśmiechnąłem się szczerze. To dziwne. Od dawna się nie uśmiechałem, ale muszę przyznać; to bardzo miłe uczucie. - Ja bym cię nie zostawiła - dodała po chwili. Złapał mnie mocny skurcz. Ścisnęło mi podbrzusze i gardło.
 - Oni byli najlepsi - zaśmiałem się nerwowo. Nie rozumiem, co się ze mną dzieje? Nigdy się tak niczym nie przejmowałem. - Nie mam im za złe. Bali się.
 - Też się boję. A cię nie zostawię. Nie możesz sam walczyć ze złem.
 - Nie walczę. Łatwiej się ukrywać i unikać niebezpieczeństw. W ten sposób mogę ciągnąć to… w nieskończoność… kolejne tysiąc lat… strach… iskra musi zgasnąć…
 - Co ty gadasz? - obudził mnie z zamyślenia głos Thalii. Spojrzałem na nią rozradowany. Zaskoczył ją mój uśmiech. Zerwałem się na nogi. Podniosłem ją pod boki i okręciłem się dokoła własnej osi. Przytuliłem ją mocno.
 - To jest to, Thalio! To jest mój błąd - zaśmiałem się. Czułem się tak szczęśliwy jak nigdy. Nie chciałem, żeby to się skończyło, ale wiedziałem, że wystarczy tej radości na kilka lat.
 - Nie rozumiem, o czym mówisz - powiedziała zdumiona blondynka. Była bardzo zaskoczona. Zarumieniła się, kiedy ją postawiłem, ale nie puściłem. Trzymałem jedną rękę na jej biodrze, drugą między jej łopatkami. Po kilku sekundach odsunąłem się.
 - Uświadomiłem sobie, że…
Za moimi plecami zabłysło czerwone światło. Poczułem zapach siarki. Odwróciłem się na pięcie i zasłoniłem Thalię. Wychyliła się ponad moim ramieniem. Kątem oka zauważyłem, że jest przerażona. Jej źrenice rozszerzyły się do granic możliwości, usta lekko rozchyliły w wyrazie zaskoczenia, a twarz nagle pobladła. Objęła mnie w pasie. Ja nie pokazałem po sobie nic. Twarz jak kamień oraz oczy bez wyrazu. Moja wizytówka. Cała radość jaką przed chwilą odczuwałem, zniknęła. Przygładziłem włosy i oblizałem wargi. Thalia jęknęła cicho. Właściwie się nie dziwię. Zobaczyć boga chaosu we własnej osobie to rzeczywiście niecodzienne wydarzenie. Set stał przed nami z podłym uśmiechem na ustach. Nie dziwię się, że Thalia jest przerażona. Był wyższy niż pamiętałem. O wiele. Sięgałem mu ledwo do ramienia. Miał szerokie bary, ale poza tym nic więcej. Był szczupły, wręcz chorobliwie chudy. Twarz miał bladą jak ja. Nieco dłuższą niż ja, wyraźne kości policzkowe, szeroką szczękę i czoło, na które kapryśnie opadały czarne jak smoła włosy. Zapuścił kozią bródkę. Wstrząsnął mną dreszcz, którego na szczęście Thalia nie wyczuła. W czarnych oczach Seta błyszczał gniew, ale też pewien rodzaj pobłażliwości. Wyciągnął swoją chudą, bladą rękę w rozkazującym geście. Odwróciłem się do Thalii, zdejmując jej dłonie ze swojego torsu. Szeptem poprosiłem ją, żeby się ukryła. Kiedy zaczęła się kłócić, obiecałem, że nic złego się nie stanie. No to zapytała, czemu w takim razie musi się chować. Ze złością parsknąłem, że tak sobie życzę i tak ma być. Objawia się moja despotyczna strona. Wpatrywaliśmy się w siebie z uporem, aż w końcu się poddała. Skinęła obrażona głową, po czym powoli wycofała się niezauważenie za skałę. Z pewnym obrzydzeniem podałem ojcu rękę. Jego zimna skóra wcale nie była przyjemna w dotyku. Nieprzyjemne mrowienie przeszło przez całe moje ciało.
 - Witaj, synu - powiedział tonem, który uznałbym za uprzejmy, gdybym nie znał Seta.
 - Witaj, ojcze - odparłem lodowatym głosem, wkładając w słowa tyle jadu, ile tylko mogłem. Im dłużej na niego patrzyłem, tym większą czułem nienawiść. Uśmiechnął się zadowolony. Wyrwałem rękę z jego uścisku. Zapomniałem, że gdy mnie dotyka ma wgląd we wszystkie moje myśli. Nawet te najbardziej intymne. A fakt, że rozwija się we mnie złość i niechęć, wyraźnie mu się podobał. Wiedziałem, że Set karmi się strachem, ale najbardziej potrzebna jest mu nienawiść. To ona dawała mu siłę. Odetchnąłem i uspokoiłem umysł. Wyciszyłem się zupełnie. Nie został we mnie ślad wrogości względem ojca. Set wyczuł to. Skrzywił się z niesmakiem. Poczułem napływającą satysfakcję.
 - Czy coś się stało, ojcze? Nie najlepiej wyglądasz. Strofuje cię coś? - zapytałem z chłodną uprzejmością. Set uśmiechnął się i pokręcił głową.
 - Nie, synku. Dziękuję za troskę - odparł. Zrobiło mi się niedobrze od tej sztuczności. - Przybyłem tylko sprawdzić, co się z tobą stało. Odkąd odesłałeś moich żołnierzy ze szkoły, nie miałem o tobie wiadomości. Poza wypadkiem w samolocie, po którym Horus wrócił z guzem na głowie.
 - Bo uwierzę, że się o mnie martwisz - parsknąłem z ironią. - Czego naprawdę chcesz?
 - Poprosić cię, byś dołączył do szeregów mojej armii. Robię to na prośbę Akera oraz Baty. Wiedzą, że jeśli wciąż będziesz przeciwko mnie, zginiesz.
 - Chyba ci się przyśniło. Nigdy w życiu do ciebie nie dołączę, a ty nigdy w życiu mnie nie pokonasz. Zło zawsze w końcu upada.
 - Wojownik z ciebie żaden. Chociaż właściwie od tysiąca lat udaje ci się jakoś powstrzymać mnie.
 - Nie moja wina, że nie umiesz szukać - zaśmiałem się zimno. - Gdybyś się troszkę postarał, udałoby ci się odnaleźć potrzebną ci osobę.
 - Nie przekraczaj granicy, Anubisie. W każdej chwili mogę cię zmieść z powierzchni ziemi - zagroził Set. To rozbawiło mnie jeszcze bardziej. Prawie wybuchłem mu śmiechem w twarz. Ale uprzedziła mnie Thalia. Wyskoczyła zza skały i stanęła obok mnie, obrzucając Seta nienawistnym spojrzeniem, choć było w niej widać tę pozostałą odrobinę strachu.
 - Nie dałbyś rady go zabić - stwierdziła pewnym głosem. - Anubis jest niepokonany. Nie zabili go żołnierze, zombie ani twoja żałosna kolejka.
 - A to kto? - spytał Set zaskoczony. - Twoja narzeczona?
 - Nie! - zawołała Thalia z lekką paniką w głosie. Włosy opadły jej na twarz, całkowicie zasłaniając jej oczy. - Jestem jego przyjaciółką, nazywam się Thalia Vitani.
 - Przyjaciółka? Śmiertelniczka, tak? A twój mały uczeń gdzie jest?
 - Jirou poleciał z Thotem - wypaliła blondynka. Prawie jej przywaliłem. Nie powinna się odzywać. Set zamyślił się, a ja w tym czasie zwróciłem dziewczynie uwagę, że ma się zamknąć i pozwolić mi dyskutować. Zgodziła się na to niechętnie. Zanim zauważyłem, Set skoczył, złapał Thalię w pół, zarzucił ją sobie na ramię i odsunął się kilkanaście metrów ode mnie. Rzuciłem się na niego, ale zatrzymał mnie i odepchnął od siebie. Upadłem na ziemię.
 - Zostaw ją! - krzyknąłem ze złością. Set zaśmiał się z podłością.
 - Jest dla ciebie ważna? - spytał, uśmiechając się złośliwie. Ugryzłem się w język, zanim powiedziałem, że przyjaciele zawsze są ważni. Thalia spojrzała na mnie nagląco.
 - Nic dla mnie nie znaczy - powiedziałem głosem bez emocji. Do jej błękitnych oczu napłynęły łzy. Nigdy nie widziałem, żeby płakała. W szkole nigdy, po lekcjach też nie. Zraniłem ją. Ale nie poczułem nic. Zero. Ogarnęła mnie pustka. Zastygłem w bezruchu. Wiedziałem, że Set wykorzystuje każdą okazję, żeby mnie zniszczyć. Żeby zniszczyć mój świat. I żeby zniszczyć wszystko.
 - A więc nie będziesz miał nic przeciwko, że zabiorę ją do swojego pałacu i ugoszczę jak prawdziwą księżniczkę? - zapytał z jeszcze szerszym, okrutnym uśmiechem. Zauważył, że jestem ważny dla Thalii. Jej umysł, serce i twarz były jak otwarta księga. Łatwo było ją przejrzeć. Miałem jedną szansę: albo uratuję jej życie, ale zranię do głębi, albo nie pozwolę jej zabrać, a potem oboje zginiemy.
 - Bierz - warknąłem bez skrupułów. Rozpłakała się. Łzy spłynęły jej po twarzy. Set przymknął oczy z rozkoszą wsłuchując się w jej szloch. Chwilkę później zniknął w kłębach dymu. A Thalia razem z nim. Zostałem sam. Bez wyrzutów sumienia. Bez uczuć. Było mi zimno.