czwartek, 11 września 2014

"Witamy w Delfach. Śmiertelnikom, potworom i Egipcjanom wstęp surowo zabroniony" (Robin)

         Pożegnaliśmy się z Thalią i Jirou dopiero nad ranem, gdy w końcu skończyli opatrywać ranę, którą zadał mi Anubis. Oni wrócili do domu, żeby pilnować dla mnie Cartera, który był jedynym powodem (może poza uciążliwym bogiem w mojej głowie), dla którego pakowałem się w to całe egipskie bagno. No i może ewentualnie sam fakt, że pragnąłem dowiedzieć się, dlaczego tak naprawdę zostałem zrzucony z nieba. Byliśmy gotowi w trymiga, więc z miasta wyruszyliśmy tuż przed wschodem słońca i poszliśmy tym pustkowiem, które rozciągało się na wszystkie strony, gdzie nie spojrzeć, aż po horyzont.
         Szliśmy w milczeniu. Nikt nie miał ochoty rozmawiać - nawet Bata i Bastet wkrótce po rozpoczęciu prób konwersacji, zamilkli, widząc, że ich starania są bezskuteczne. Anubis pogrążył się we własnych rozmyślaniach, zapewne na temat Akera i planu ocalenia świata, a ja szedłem z zamkniętymi oczami i pochyloną głową, zastanawiając się, co powie Sobek Setowi, gdy będzie musiał się przyznać, że Gwiazdka mu uciekła. Te wyobrażenia wprawiały mnie w dobry humor, ale zaraz potem przypominałem sobie, że jesteśmy w bardzo poważnych kłopotach i znowu wpadałem w depresję. Powoli przypominałem sobie coraz więcej chwil z mojego dzieciństwa, co pomogło mi znaleźć rozwiązanie zagadki z kluczem. Wspomnienie z wizyty u Wyroczni Delfickiej stawało się coraz jaśniejsze i wyraźniejsze, a gdy osiągnęło maksymalny wymiar, poczułem, że kręci mi się w głowie. Nawet nie zdążyłem trącić najbliżej idącego Baty w ramię i już leżałem na ziemi, kurczowo czepiając się zaniepokojonego głosu Bastet, żeby nie odpłynąć. I tak guzik mi to dało.

         Miałem jakieś siedem lat. Wtedy to po raz pierwszy spotkałem się z greckimi półbogami oraz ich kulturą. Pozwolono mi na kilka dni opuścić niebo, żebym poznał świat, który podobno już zawsze miałem oglądać wyłącznie z góry. Mama posłała mnie do Kairu, gdzie czekał na mnie mój starszy przyjaciel - Syriusz. Był Gwiazdą już około dwóch tysięcy lat i widział wiele na własne oczy, dlatego też to on miał mnie oprowadzić po świecie.
         Początek zwiedzania był nudny jak flaki z olejem - jakieś stare, kruszące się pod samym spojrzeniem zabytki oraz grupy zachwycających się każdym okruszkiem egipskiej cywilizacji turystów. Niby fajnie, bo Egipt naprawdę znał się na architekturze i rzeźbiarstwie, a każda pamiątka po jego kulturze była zachwycająca, lecz nie dla mnie. Ja to wszystko miałem w małym palcu, gdyż głupi Chonsu dostał od Ra rozkaz, aby mnie uczyć. Nie rozumiałem, dlaczego tylko mnie, jako jedynego spośród miliarda gwiazd na całym niebie, ma spotkać “zaszczyt” zdobywania wiedzy. Nie interesowała mnie historia, sztuka też nie. Przynajmniej z początku, potem zacząłem się tym zachwycać. Jedyne, o czym mogłem się uczyć bez problemów to astronomia. Może to dlatego, że sam jestem Gwiazdą, a może dlatego, że to było ciekawe. Nie wiem.
         W każdym razie, Syriusz oprowadzał mnie po Kairze, a ja nie słuchałem go, marząc o przeżyciu największej z przygód wszechczasów. Zważywszy na to, że to były lata siedemdziesiąte po narodzinach Chrystusa, niewiele było przygód, które mógłbym pobić. Ale tak się złożyło, że przekonałem wtedy Syriusza, aby zabrał mnie do Grecji. Zgodził się na to, po argumencie, że każdy powinien choć raz odwiedzić dom starożytnych bogów Śródziemnomorskich.
         Dotarliśmy do Aten. Tam spotkaliśmy pewnego herosa, który był bardzo nieprzyjemny w obyciu, ale pozwolił nam ze sobą udać się do Wyroczni w Delfach.
         Kobieta była miłą osóbką, tylko że starą, pomarszczoną i niewidomą, co mnie zastanawiało, skoro ma niby widzieć wszystko. Wokół niej kręciło się mnóstwo ślicznych, młodych dziewcząt w białych szatach. Mężczyzn nie widziałem zbyt wielu, bo tylko prorocy mieli prawo wstępu do świątyni. My, jako heros i jego towarzysze, mogliśmy wejść na chwilę, aby usłyszeć przepowiednię, dotyczącą misji chłopaka, ale zamiast niej, otrzymaliśmy inną. Przerażającą, lecz równocześnie pełną nadziei. Opowiadającą o zniszczeniu świata, a jednocześnie o jego ocaleniu.

         Otworzyłem oczy. A właściwie jedno oko, bo drugie miałem starannie zabandażowane razem z resztą głowy. Moja głowa znajdowała się na ramieniu zatroskanego Baty, który niósł mnie w chwycie matczynym, uważając, żebym przypadkiem nie oberwał mocniej. Spojrzałem na niego nieprzytomnie zdrowym okiem.
 - Co się stało? - jęknąłem, próbując się uwolnić z jego uścisku. Zerknął na mnie z delikatnym uśmiechem.
 - A co się mogło stać? - odpowiedział mi poirytowany głos Anubisa, idącego kilka metrów przed nami. Nawet się nie odwrócił, żeby sprawdzić, czy nic mi nie jest. - Zemdlałeś i przywaliłeś głową w ziemię. Człowieku, masz wielki talent do robienia sobie krzywdy. Zanim znajdziemy Wyrocznię zrobię z ciebie piękną mumię.
 - Czemu mam zabandażowane oko? - zainteresowałem się, rezygnując z prób uwolnienia się. Walka z ramionami Baty była jak przekonywanie Akera, żeby się zamknął - bezskuteczna. Chłopak w mojej głowie prychnął z niezadowoleniem. Dobrze mu tak.
 - Jak mówi Anubis, masz talent do robienia sobie krzywdy - wtrąciła się rozbawiona Bastet. - Przewracając się, przywaliłeś skronią w kamień. Tak się zraniłeś, że trzeba było opatrzyć ci pół twarzy i całą głowę. Co widziałeś tym razem?
         Potrząsnąłem głową, dając jej do zrozumienia, że nic ważnego, po czym zasugerowałem, aby się rozdzielić. Anubis zatrzymał się gwałtownie, a Bata przywalił twarzą w jego plecy. Skuliłem się, żeby nie oberwać, przy czym wykorzystałem okazję i wymknąłem się blondynowi z uścisku. Twarz Szakala, gdy się odwrócił wyrażała naprawdę bezcenne do zobaczenia zdumienie. Zapytał, po co mamy się rozdzielać, skoro dopiero co się wszyscy odnaleźliśmy. Wyjaśniłem, że i tak mamy mnóstwo miejsc do odwiedzenia, aby odszukać duszę Akera, a odnalezienie Wyroczni nie jest aż tak ważne. Zapewniłem, że sam sobie poradzę w drodze do Delf i z powrotem, ale on już przestał mnie słuchać. Zaczął na mnie podnosić głos, kategorycznie zabraniając mi oddalać się od grupy na dziesięć centymetrów. Bastet też zaczęła się z nami przekrzykiwać, popierając Anubisa, argumentując tym, że jestem poważnie ranny w głowę i żebra, więc nie mogę się sam włóczyć. Rozpoczęła się kłótnia, którą przerwał Bata wrzaskiem tak głośnym, że cała nasza trójka upadła na kolana i zatkała uszy, krzywiąc się z bólu. Rany, ależ on ma płuca.
 - Weźcie się w końcu uspokójcie, albo dostaniecie klapsa w dupę, każde osobno!
 - A co my dzieci, że nam grozisz klapsem? - miauknęła oburzona kocica, krzyżując ramiona na piersi.
 - Tak właśnie się zachowujecie, więc albo się zamkniecie, albo wszystkim spuszczę manto - odetchnął spokojniej. - Słuchaj, Robin. Masz trochę racji. Nie mamy zbyt wiele czasu. Wkrótce minie mój termin i będę musiał stawić się na rozprawę w Sali Sądu. An, miesiąc minął dość szybko, nieprawdaż? Większość tego czasu siedziałeś w poprawczaku, więc pewnie nie zauważyłeś. Musimy się rozdzielić, żeby to wszystko zdążyć załatwić.
         Anubis już otwierał usta, żeby się znowu zacząć kłócić, ale Bata nie dał mu nic powiedzieć, podnosząc ręce do góry w obronnym geście.
 - Co wcale nie oznacza, że popieram pomysł, aby Robin szedł sam - dodał, ignorując mój protest. - Jedno z nas musi iść z tobą, stary, bo nie wiadomo, ile jeszcze razy zdarzy ci się zemdleć i stracić przytomność na kolejne kilka godzin. Dlatego sądzę, że najlepiej, aby to Anubis z tobą poszedł, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że pierwszym przystankiem będzie Ogród Cieni. O ile dobrze pamiętam, to tam zyskałeś przydomek “Szakal”, prawda, An?
         Anubis skinął głową, krzywiąc się na złe wspomnienie, związane z Ogrodem Cieni. Zgodził się na taki układ, aby wraz ze mną wyruszyć do Delf, w czasie gdy Bata i Bastet mieli odszukać shut Akera. Układ, żeby to An mnie pilnował był o tyle dobry, że w razie czego, miał mnie kto zabandażować. Dostałem specjalistę od mumifikacji jako kompana podróży.
         Po kilku minutach byliśmy gotowi do podróży i żegnaliśmy się na jakiś czas z Batą i Bastet, która kazała nam na siebie uważać. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że stanęła na palcach, opierając się dłońmi o moje ramiona, i pocałowała mnie krótko w usta. Potem wskoczyła w portal otwarty przez Batę i zniknęła, a ja stałem między dwoma bogami, którzy na moją minę zaczęli się śmiać. Domyśliłem się, że muszę być nieźle czerwony na twarzy. Dotknąłem palcami warg, posyłając Bacie ponaglające spojrzenie, więc szybko skoczył za kotką przez portal, pozostawiając mnie z Anubisem, który po uspokojeniu swojego napadu śmiechu, otworzył nam drogę do Delf.

         - Nic się nie zmieniło - mruknąłem do siebie, wpatrując się w górujący nad nami potężny pałac ze złota i marmuru. Portal przeniósł nas w najbliższe świątyni niechronione miejsce, czyli na szczyt dwunastometrowej wieży ulokowanej dokładnie naprzeciwko naszego celu. Wiał silny wiatr, zasypując nam oczy śniegiem. Obok mnie Anubis przeklinał niczym szewc. Uśmiechnąłem się, zerkając na niego, a potem znowu przenosząc spojrzenie na świątynię delficką. Była potężna jak pamiętałem - wysoka, zbudowana na planie koła, cała z marmuru z obsydianowymi kolumnami podpierającymi kopuły z czystego złota. Odbijało się od nich promienie zimowego słońca, które ledwo co przedostawało się przez grubą warstwę chmur. Szczyty gór otaczających wieżę oraz pałac połyskiwały jak brokat w świetle. Jedynym, co dzieliło nas od świątyni były trzy olbrzymie pytony, wijące się u stóp skalnych grani w przepaści między wieżą a świątynią. Niby wszystko cacy, bo to całe dwanaście metrów, więc nie powinno być problemu, ale…
 - Obawiam się, że to nie takie proste - powiedziałem Anubisowi, który nie zrozumiał, dlaczego tak twierdzę. Schyliłem się, podniosłem niewielki kamień i pokazałem go przyjacielowi z wymowną miną. Nadal nie załapał, więc wyrzuciłem kamień jak najwyżej w górę ponad przepaścią. Zaledwie chwilę trwało jego zniszczenie - jeden z pytonów wystrzelił z samego dna i połknął kamień w całości, a gdy zorientował się, co pochwycił, wypluł go pod nasze stopy, gdzie skała zmieniła się w syczącą, parującą ciecz.
 - Węże jak sprężyny z jadem o właściwościach żrącego kwasu - wyjaśniłem zszokowanemu Anubisowi. On wciąż wpatrywał się z przerażeniem w wyżartą powierzchnię tuż przed nami.
 - Aha - tylko tyle był w stanie wydusić ze ściśniętego strachem gardła. Nie sądziłem, że kiedyś zobaczę go w takim stanie, ale nie miałem serca, by mu dokuczyć. W pełni rozumiałem jego obawy. Był bogiem Egiptu w samym sercu potęgi Grecji. Wszystko tutaj mogło stanowić dla niego śmiertelne zagrożenie.
         Położyłem mu dłoń na ramieniu. Spojrzał na mnie pytająco.
 - Masz jakiś plan?
         Spojrzałem w dół, zamyślony.
 - Nie masz planu?
 - Mam i oczywiście jest genialny - uśmiechnąłem się cwanie, zdejmując plecak od Thalii ze zdrowego ramienia. Postawiłem go na ziemi i zacząłem grzebać, wyszukując to, co było mi niezbędne do zrealizowania mojego, jak zwykle, głupiego i ryzykownego, pomysłu. Przez głowę mi przemknęło, że im dłużej mam Akera w głowie, tym bardziej się do niego upodabniam. W końcu znalazłem linę. Zamknąłem plecak i zarzuciłem go na ramiona, jęcząc cicho, gdy przez przypadek podrażniłem ranę pod żebrami.
         Oblizałem wargi ze zdenerwowania i sięgnąłem po kolejny kamień, modląc się do Nut, żeby moja moc mnie nie zawiodła. Kazałem Anubisowi się cofnąć, więc posłusznie wykonał polecenie, całkowicie we mnie wierząc. Problem w tym, że ja sam nie wierzyłem, że może mi się udać. Podałem kamień Szakalowi, tłumacząc, kiedy ma go rzucić, a jednocześnie zawiązywałem na linie węzeł samobójców. Fachowo zwany stryczkiem, ale wolę swoją nazwę, ponieważ właśnie zamierzałem popełnić samobójstwo. Stanąłem na samej krawędzi wieży, ściskając w dłoni sznur z pętlą i kiwnąłem głową na Anubisa, który wyrzucił kamień ponad przepaść. Zacząłem kręcić liną nad głową jak kowboj, by nadać jej pęd. Całkowicie zaschło mi w gardle. Wąż wyskoczył w górę i połknął kamień, a ja w tym samym czasie zarzuciłem lasso.
        Przez długą, pełną napięcia chwilę ciszy patrzyłem na pętlę, zbliżającą się do celu. Wszystko zdawało się dziać w zwolnionym tempie. Lina zahaczyła o kieł pytona, Anubis krzyknął, a ja poczułem, że lecę do przodu. Tak mniej więcej to miało wyglądać. Tylko że nie przewidziałem dwóch rzeczy: po pierwsze, że jad węża może zniszczyć linę, co właśnie działo się na moich oczach, a po drugie z przepaści rzuci się na mnie drugi pyton. Zorientowałem się o tym dopiero po palącym bólu przeszywającym moją prawą nogę. Zacisnąłem zęby tak mocno, że poczułem jak jeden z nich pęka i błagałem tylko o jedno: szybką śmierć. Ale nie mogę umrzeć, nim nie dowiem się, czemu straciłem wszystko. Ostatnie, co dane było mi zobaczyć przed utratą przytomności, to Anubis rzucający się jak nurek prosto na trzeciego pytona.