Robin zniknął między drzewami ścigany przez cały legion sług Seta, psów oraz wrednego, krokodylego boga - Sobka. Anubis stał obok mnie bezpieczny, ale teraz baliśmy się o Bastet, która wcześniej przeskoczyła po drzewach na drugą stronę, żeby odciągnąć przynajmniej część dogów od dwóch uciekinierów. I niestety jej się to udało.
Uciekliśmy biegiem jak najdalej od więzienia. Zaprowadziłem Szakala do samochodu, który kocia bogini “wypożyczyła”. Wsiedliśmy do niego i pojechaliśmy wzdłuż rzeki, cały czas mając na oku wyjście z twierdzy. To niestety nie był koniec kłopotów jak się spodziewaliśmy. Dosłownie parę minut po odjeździe z parkingu zaczęli nas gonić strażnicy na motorach. Było ich sześciu może siedmiu, ale to nieważne, bo i tak mieli przewagę. Anubis otworzył schowek w poszukiwaniu czegoś co mogłoby nam pomóc, lecz nic nie znalazł. Kilka miętówek, chusteczkę do nosa oraz kosmetyczkę z zawartością. Według bruneta to nic nie mogło się przydać, ale ja wpadłem na pomysł. Oddałem mu kierownicę - no tak, ja wiem, że to głupota i samobójstwo, ale innej opcji nie miałem - i zamieniliśmy się miejscami. Wyjąłem z kosmetyczki całą tubkę kremu nawilżającego, otworzyłem okno i wycisnąłem krem na ścieżkę, prosto pod koła jednego z motorów. Wpadł w poślizg i poleciał do rowu. Dwóch zmylił Anubis. Jechał prosto w kierunku wielkiego dębu o grubym pniu, a oni jechali za samochodem. Tuż przed drzewem, An nacisnął hamulec i z piskiem opon udało mu się skręcić w lewo. Motocykliści przyrąbali w pień. Kolejni dwaj podjechali do auta z dwóch stron. Byli bardzo blisko, co okazało się błędem. Otworzyłem drzwi, które z impetem uderzyły jednego z nich, który stracił równowagę i upadł razem z maszyną. Anubis zrobił to samo z drugiej strony. Na chwilę mieliśmy spokój, bo dwóch pozostałych gdzieś zniknęło. Spojrzałem z niepokojem w kierunku budynku więzienia. Dostrzegłem dwie małe postacie lecące w dół, do rzeki. Wskazałem je Szakalowi, który uśmiechnął się z zadowoleniem i pojechał w tamtym kierunku. Jechaliśmy tuż nad rzeką, ale wciąż za daleko, żeby wyciągnąć przyjaciół spomiędzy wzburzonych fal.
- Nie mógłbyś poprosić mamy, aby wpłynęła na nurt? - podsunąłem Anubisowi, wyciągając rękę do przerażonej Bastet.
- O, jasne! A ty myślisz, że nie mam co robić? Patrz, mamy towarzystwo! - zawołał, kiwając głową w stronę, gdzie pojawiły się nasze dwie zguby na motorach. Dobrze się składa. Otworzyłem drzwi po raz kolejny, ale tym razem nie po to, żeby kogoś uderzyć, ale żeby wyskoczyć z samochodu. Anubis na mnie wrzasnął, żebym nie ryzykował. Wyszedłem na maskę auta, mając świadomość, że w każdej chwili mogę spaść, no ale musiałem jakoś dostać się na drugą stronę wozu, żeby doskoczyć do strażników. Szakal opuścił szybę i kazał mi wrócić. Nie bardzo go słyszałem, więc mówi się trudno.
- Nie spuszczaj oka z Robina i Bastet - poradziłem mu, żeby się wreszcie ode mnie odczepił i skupił na rzeczach istotnych. Posłuchał. Chwała bogom, że posłuchał. Skoczyłem na motor, gdzie przez chwilę szarpałem się z kierowcą, ale w końcu go zrzuciłem i wyprzedziłem samochód. Przed sobą dostrzegłem walące się drzewo, pochylające się nad rzeką. Dobre miejsce, żeby kogoś uratować. Wjechałem po pniu do najwyższego punktu i zatrzymałem się. Zsiadłem z maszyny, zszedłem nieco w dół i zawisłem tak, że palcami dotykałem powierzchni wody. Nigdy nie lubiłem trzymać głowy w dół, ale tym razem wyjątkowo nie narzekałem. Robin i Bastet byli coraz bliżej, tak jak Anubis oraz ten drugi motocyklista. Płynęli z każdą chwilą coraz szybciej, a że udawało im się utrzymać głowy nad wodą to jakiś cud. Robin wyciągnął rękę. Złapaliśmy się za dłonie. Szarpnęło dość mocno i przez chwilę bałem się, że drzewo wpadnie do rzeki, ale na szczęście tak się nie stało. Tyle że ja mogłem się zsunąć. I byłbym to zrobił, gdyby znikąd nie pojawił się Anubis i mnie nie wciągnął na pień. Pomogliśmy wejść przemoczonym przyjaciołom na brzeg. Kotka się trzęsła - trudno powiedzieć czy ze strachu, czy z zimna.
- Co zrobiłeś z tym drugim? - spytałem Anubisa, który zdejmował kurtkę, żeby okryć dziewczynę.
- Wysadziłem go w powietrze - odparł beztroskim tonem. Robin uśmiechnął się zadowolony, wytrzepując sobie wodę z uszu.
- Brawo, jestem dumny - oświadczył. Miał zielone oczy, co chyba znaczyło, że się cieszy, że wszyscy żyjemy. - To dokąd teraz?
- Spaaać! Byle dalej od wody! - błagała Bastet potrząsając mną za koszulkę z obłędem w oczach. Odczepiłem delikatnie jej pazury od siebie i pokiwałem głową.
- Ma rację, musimy odpocząć - poparłem ją. Spokojnie odeszliśmy od wody, nigdzie się nie spiesząc. Od wypuszczenia mnie z Krainy Umarłych minęły dopiero trzy dni, więc mieliśmy mnóstwo czasu na odnalezienie Akera. Nagle Robinowi odbiło - zaczął się śmiać jak szalony, skakać, tańczyć, śpiewać i krzyczeć na całe gardło.
- Jestem wolny! Wolny, nareszcie wolny! Wreszcie mogę żyć! Ha-ha! Teraz możecie mi nagwizdać, wiewiórki! Jestem wolny! - darł się niemiłosiernie, ale przyjemnie było oglądać jego radość. Chyba dość długo był trzymany w zamknięciu.
- Szajbus jakiś, no nie? - mruknęła do mnie Bastet, uśmiechając się tajemniczo. - Ale zdolny jest. Umie czarować i walczyć. Zwinność też ma nie byle jaką. Uniknął stolika i zderzenia z dogiem, żeby mi pomóc.
- Chyba się nie zakochałaś, co, koteczko? - zażartował Anubis, mierząc Robina zaskoczonym spojrzeniem. Z tego co udało mi się wydobyć z jego pamięci, Claude nigdy nie okazywał emocji tak wyraźnie. Jego oczy zmieniły kolor na granatowy. Bastet postanowiła zignorować pytanie Szakala i dalej przypatrywała się wesołej Gwieździe, który tańczył dokoła nas i śpiewał.
- Wolny! Muszę zobaczyć świat! Ale tym razem z dołu! Chcę go zwiedzić! Cały świat! - wołał rozpierany energią szatyn.
- To dobrze, że ci się taka opcja podoba - odezwałem się do niego z uśmiechem. - Właśnie taki mamy plan.
- Tak - przyznała Bastet ponuro. - Świetny plan. Szukać po całym świecie dwóch podstępnych bogów w ciele jednego uprzykrzającego życie. Genialny pomysł.
- Ej, jak masz inny, to się nim podziel - oświadczył Anubis, którego już radość opuściła. Robin też natychmiast spoważniał, a jego tęczówki przybrały błękitny kolor.
- Dajcie spokój - poprosił. - Dopóki nie spróbujemy, nie dowiemy się, czy to dobry plan.
- Racja - zgodziła się natychmiast kotka. - Pomysły są dobre tylko wtedy, gdy wypalą.
Claude skinął głową i postanowił, że na razie powinniśmy odłożyć kłótnie na bok i znaleźć jakieś miejsce na nocleg. Kocica upierała się, że jeśli o nią chodzi, to może spać nawet w lesie na drzewie. Ale tego już Robin nie słuchał, tylko prowadził nas przez las, który stawał się rzadszy z każdym krokiem. Po pewnym czasie wyszliśmy spomiędzy drzew na pustą autostradę i natychmiast pożałowaliśmy, że nie mamy samochodu. Ale Robin uznał, że to nie problem, bo w końcu podróżowanie przez Duat lub teleportowanie się jest o wiele szybsze, wydajniejsze i łatwiejsze. Tym razem to Anubis go poparł. Wiedziałem, że Bastet nie przepada za magicznymi sposobami komunikacji, a ja sam też nie byłem zwolennikiem tego sposobu. Tylko że Gwiazda z równą co Aker upartością, żądał, abyśmy przenieśli się za pomocą magii. I miał na to dobre argumenty - dokładnie jak Aker.
- Jeśli macie zamiar iść taki szmat drogi piechotą to proszę was bardzo, ale ja zamierzam się teleportować - oznajmił nam, krzyżując ramiona. Chwilę to trwało zanim ja i Bastet zgodziliśmy się na magiczną podróż. Anubis śmiał się, że dziewczyna sądzi, iż pomysły Robina są ryzykowne dla kotów.
- To jak: robimy puf i już nas nie ma, czy lecimy przez Duat? - zapytała zrezygnowanym tonem bogini.
- Pokazywanie się na oczy Ozyrysowi, może się dla mnie chyba nie najlepiej skończyć - uznałem, więc oczywiste stało się, że ktoś musi nas przenieść. Spojrzałem wyczekująco na Anubisa, ale on oświadczył, że bez grobu za bardzo się męczy. Robin chyba w ogóle nie potrafił się teleportować (wredny manipulant. Oczywiste się stało, że mówił, że teleportuje się bez nas, żeby się nie męczyć), a Bastet nie była w tym najlepsza. Westchnąłem i otworzyłem przed nami portal. Wyglądał jak świetliste koło wypełnione piaskiem, który się przesypywał jak w klepsydrze. Robin wszedł w koło jako pierwszy, a my podążyliśmy za nim.
Portal przeniósł nas do peruwiańskiej dżungli. Świtało. Staliśmy przed piramidą porośniętą mchem. Wyglądała imponująco - była wielka. Powietrze wokół niej falowało, co dało mi do myślenia, że może znajdziemy tu Horeta, to znaczy połączenie Horusa i Seta. Oznaczało to również, że znajdziemy tutaj także Akera. Popatrzyłem na towarzyszy, którzy mieli podobne przeczucia jak ja.
- Wchodzimy, jak rozumiem? - odezwał się Robin, robiąc pierwsze kroki w kierunku piramidy.
- Zaczekaj - Bastet złapała go za rękę. - Tu mogą być pułapki.
- Racja - przytaknął Anubis. - Powinniśmy być bardzo ostrożni. Kto wie jakie niespodzianki ma dla nas A… Horet.
Zgodziliśmy się wszyscy, że jeśli kogoś coś zaniepokoi, to się wycofamy. Przodem szedł Robin, za nim Bastet, a na końcu ja i Anubis. Z każdym krokiem robiło się zimniej, wokół nas pojawiła się mgła tak gęsta, że się wzajemnie nie widzieliśmy. Chwyciłem Anubisa za ramię.
- Weźmy się za ręce, bo się zgubimy - rzucił, żeby Bastet i Robin też się do tego zastosowali.
Jakiś czas później wdrapaliśmy się po schodach piramidy i stanęliśmy pod jej kamiennymi drzwiami. Pojawił się kolejny problem - jak je otworzyć. Anubis proponował, żeby zwyczajnie je rozwalić, ale Claude uznał, że to niebezpieczne i może aktywować pułapki. Bastet poparła go. Wydaje mi się, że go polubiła. Do mnie należał decydujący głos, co robić. Trzymałem stronę kotki - wybuch to ryzykowny pomysł. Anubis się obraził. Co za typ!
- Ej, kocie - odezwał się Robin, widząc jego naburmuszoną minę. - Doskonale wiesz, że mamy rację.
- A myślisz, że czemu się wściekam?
Nie powstrzymałem cichego parsknięcia śmiechem. Bastet za to uznała, że skoro nie wysadzamy bramy, musimy wymyślić coś innego. Przyznaliśmy jej rację, ale żaden nie miał innych pomysłów. Nawet Robin nie wpadł na jakiś błyskotliwy plan. Anubis odwrócił się do nas tyłem i zapatrzył się w dżunglę, stwierdzając, że gdyby Aker tu był, na stówę by coś wymyślił. Ciężko mi było, ale przyznałem mu rację. Jeśli chodziło o sytuacje bez wyjścia, z naszej czwórki tylko Aker umiał z nich wybrnąć.
- Wespnijmy się na górę - zaproponował po chwili Claude, zadzierając głowę. - Różnica między piramidą egipską w Kraju Faraonów, a aztecką w Peru, jest taka, że ta na szczycie ma niewielki otwór, przez który ówcześni naukowcy obserwowali ruchy gwiazd i planet. Przez właśnie taki szyb możemy dostać się do środka.
- Skąd ty to wiesz? - zainteresowała się Bastet, spoglądając na niego z zachwytem. Uśmiechnął się, rozpoczynając wspinaczkę i krzyknął do nas, gdy osiągnął wysokość około dziesięciu metrów:
- Interesuję się astronomią w równym stopniu co architekturą! A gdy łączą się ze sobą, jestem w siódmym niebie, jeśli mogę się o tym uczyć.
- Jaki on jest mądry… - westchnęła kotka. Anubis mimo swojego złego humoru i niepokoju o to, co możemy zobaczyć w piramidzie, wybuchł śmiechem. Nieco sztucznym, wymuszonym, ale naprawdę go to rozbawiło. Zaczął się wpinać jako drugi, Bastet za nim, a ja na końcu.
Długo nam zajęło dostanie się na szczyt. Było już ciemno, gdy w końcu stanęliśmy nad otworem, o którym mówił Robin. To oznacza, że wspinaliśmy się cały dzień. Księżyc wzeszedł na granatowe niebo w otoczeniu gwiazd. Claude zamknął oczy, a potem zanim myśmy się poruszyli, zeskoczył do szybu i zniknął nam z oczu. Nie rozumiejąc, czemu się tak pospieszył, również to zrobili. Ja zrozumiałem i spojrzałem w niebo. Urodził się jako gwiazda, a teraz wpakował się w niebezpieczną misję i świadomość tego, że może umrzeć jako człowiek, przerażała go. Nie miałem co do tego pewności, bo nie mogłem dostać się do jego umysłu z powodu dziwnych barier mentalnych, z którymi nigdy wcześniej się nie spotkałem, ale taka była moja teza. Zrobiłem krok nad otworem i runąłem w niego. A potem rąbnąłem o pokruszoną już podłogę. Czekający na mnie towarzysze, pomogli mi wstać, a potem dalej ruszyliśmy na poszukiwanie Akera w tych ruinach. Nie były tak wielkie jak cały świat, ale też niczego sobie rozmiarów.
- Macie pewność, że on tutaj jest? - zapytała Bastet. Ja i Anubis spojrzeliśmy na nią poważnie, kiwając głowami.
- Tak - powiedziałem krótko.
- Czujemy jego aurę - dodał Szakal. - Bardzo słaby ślad, ale… to jednak ślad.