Zza ściany dochodzą mnie dźwięki bójek, wrzaski i przekleństwa prawdziwych przestępców. Ciekawe, że im dłużej tu przebywałem, tym bardziej uświadamiałem sobie, że zamordowałem niewinnego człowieka, tylko dlatego, że przypominał mojego ojca.
- Zastanawiasz się pewnie, czemu miałbym zabijać własnego tatę, nie? Wyjaśnię wszystko w jednym zdaniu: moim ojcem jest Set, egipski bóg chaosu i jakieś pół roku temu odebrał mi najlepszego przyjaciela. Nie zabił go jak na początku myślałem, ale odebrał mu wolną wolę. Wraz z Horusem - bogiem wojny - przejęli jego ciało i chcieli mnie zabić jego rękami. Kiedy im się nie udało, uciekli. Od tamtego czasu szukam przyjaciela.
- Wiesz, że obchodzi mnie to tyle, ile zeszłoroczny śnieg? - zapytał mój współlokator z celi znudzonym głosem. Skinąłem głową, chociaż byłem świadom, że tego nie widać. Leżałem na górnym posłaniu piętrowego łóżka, a on na dolnym. Robin znał już z grubsza całą moją historię i rzeczywiście nie wydawał się zainteresowany. Chociaż mnie coś zainteresowało, ale gdy tylko chciałem znowu coś powiedzieć, uprzedził mnie:
- Jeśli się zaraz nie zamkniesz, to wejdę na górę i własnoręcznie cię zamorduję - zagroził. Sprężyna skrzypnęła, kiedy obracał się na bok. Już więcej żaden z nas się nie odezwał. Ja się bałem Robina, a on nie chciał ze mną gadać. Wzruszyłem ramionami i spróbowałem zasnąć.
- Kocie! Wstawaj! - obudził mnie głos Robina. Usiadłem na materacu i przetarłem oczy. W pokoju było już jasno, słońce świeciło. Claude właśnie zapinał koszulę, stojąc przed lustrem. Poprawił jeszcze włosy i spojrzał na mnie.
- Czy możesz nie mówić do mnie “kocie”, Szczupaku? - poprosiłem specjalnie używając tego przezwiska, które wczoraj rzucił na niego Dan. Chciałem zobaczyć, czy Robin się wścieknie i jego oczy znowu zrobią się czerwone. Ale nic takiego się nie stało - wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się zadowolony.
- Oczywiście, An - zgodził się bez oporów. Zdziwiło mnie to, bo nie wyglądał na takiego, co łatwo ustępuje. Zapytałem, skąd wzięło się jego przezwisko. - Gdy pierwszy raz poszedłem na basen, Szóstki chciały mnie zlać, ale uciekłem. Jednego rąbnąłem w twarz, a przed resztą znalazłem schronienie w wodzie. Zanurkowałem jak SZCZUPAK, więc rozumiesz. I przepłynąłem całą długość jednym odepchnięciem od ściany. Chodź na śniadanie, potem jeszcze pogadamy.
- Czemu nie możemy gadać, chodząc po korytarzach? - spytałem go.
- To poprawczak, dzieciaku - przypomniał mi niepotrzebnie. Byłem tego świadomy. - Tu się liczy pozycja. Przez te lata, które tu jestem, zdobyłem całkiem niezłą i nie mam zamiaru jej tracić.
- A to, że mi wczoraj pomogłeś ci nie zniszczy opinii?
- Nie, tylko bardziej ją wzmocni. Szóstki mogą się czepiać, ale pozostali mnie bardzo za to szanują.
- Właściwie czemu każą mówić na siebie Szóstki?
- Nie wiem, nie pytałem. Dla mnie to może być nawet ich zbiorowy iloraz inteligencji - zaśmiał się otwierając drzwi. Natychmiast spoważniał. - Nie zadawaj tylu pytań, bo mnie coś skręca.
Potrząsnąłem głową rozbawiony jego zachowaniem. Gdy tylko zniknął za drzwiami, zeskoczyłem z łóżka i poszedłem zmienić ubranie. I tym razem Robin przygotował mi strój, ale bardziej odświętny. Białą koszulkę, czarne spodnie i czerwoną, matową marynarkę. A moje glany były wypolerowane. Co za gość? Niby wredny, ale naprawdę bardzo sympatyczny.
Poszedłem na stołówkę. Stolik Szóstek ominąłem szerokim łukiem, wziąłem sobie parę kanapek i dołączyłem do Robina, otoczonego przez chudych, słabych chłopców. Jedli spokojnie: oni gadali o czymś z podnieceniem, a Claude słuchał ich ze słabym uśmiechem na ustach. Usiadłem naprzeciw niego.
- O czym rozmawiacie? - spytałem chłopców. Spojrzeli na mnie przestraszeni, zerkając na Robina, który pokiwał głową, dając im do zrozumienia, że mogą ze mną rozmawiać.
- Dzisiaj jest dzień wizytacji - wyjaśnił mi niewysoki dwunastolatek. Poznałem, że to ten sam, który mi wczoraj pomógł. - Pewnie dlatego Robin się dzisiaj wystroił w swoje najlepsze ubrania - dodał chichocząc cichutko.
- Ktoś się z nim umawia? - zażartowałem, a oni pokiwali głowami.
- Dziewczyna. Ostatnio była u niego kilka miesięcy temu, więc nasz Robin co tydzień się tak stroi z nadzieją, że się spotkają - powiedział mały. Zirytowało mnie, że nie znam jego imienia, więc wygrzebałem je z pamięci Claude'a - Carter. Szatyn popatrzył na nas z ukosa i kazał nam się zamknąć i więcej nie mówić na ten temat. Coś mi się zdawało, że się zakochał, ale się nie odezwałem.
Do stołówki przyszedł jeden z tych strażników, co mnie przyprowadzili.
- Claude, twoja cizia już przyszła! - zawołał na całą salę. Wszyscy wybuchli gromkim śmiechem, a najgłośniej śmiały się Szóstki. Nawet ja i maluchy parsknęliśmy cicho z rozbawieniem. Tęczówki Robina zrobiły się szkarłatne. Zgrzytnął zębami z wściekłości, ale wstał spokojnie i z dumnie uniesioną głową przeszedł przez całą stołówkę. Nikomu nic po drodze nie zrobił. Dopiero, gdy zatrzymał się na sekundę przy strażniku rąbnął go z całej siły pięścią w twarz.
- Nie nazywaj jej cizią! - syknął jak rozjuszony kot. Mężczyzna zatoczył się i upadł ciężko na podłogę, trzymając się za nos, chociaż to warga mu krwawiła. Claude zniknął za drzwiami nawet nie zważając na zaskoczone i zbuntowane pomruki więźniów. Powoli wszyscy się przemieszczali do sali spotkań, aż w końcu na stołówce zostałem tylko ja. Siedziałem nad miską zimnego mleka z płatkami owsianymi i się w nie gapiłem jakby w oczekiwaniu na zbawienie. Skoro jestem bogiem, nie muszę jeść. Wstałem z ławy, żeby skierować się do drzwi. Zajrzałem do sali widzeń przez niewielkie okienko. W głównej hali ustawiono mnóstwo małych, okrągłych stolików, przy których w tej chwili kłębili się więźniowie i ich znajomi, którzy ich odwiedzali. Robin i jego koleżanka nie siedzieli, tylko stali tuż przy wyjściu. Dziewczyna była wysoka, a twarz zasłaniała kapturem. Widać było tylko usta i dwie błyszczące kropki zamiast oczu. Płaszcz miała ciemnogranatowy ozdobiony brokatem, przypominającym gwiazdy. Rozmawiała z Robinem spokojnie, a on coraz bardziej się trząsł. Z ruchu ich warg wyczytałem, że pyta go o opinię na jakiś temat, na co on odpowiada, że się zaczyna martwić.
- A co ty tu jeszcze robisz, Anubis? - spytał mnie Carter, który nie wiadomo skąd się przede mną pojawił.
- Nikt do mnie nie przyszedł - wzruszyłem ramionami, a chłopak zaśmiał się wesoło i wskazał palcem stolik najbliższy drzwiom, przy których staliśmy.
- Jak to nie? Tamta dwójka, co tam siedzi, czeka na ciebie i prosili, żebym cię przyprowadził - oświadczył Carter z szerokim uśmiechem. Już go nie słuchałem. Minąłem dzieciaka jak torpeda i dopadłem do stolika.
- Bata! Bastet! - ucieszyłem się szczerze, dosiadając się do nich. Patrzyli na mnie z niepokojem. - Co z wami?
- Fajnie, że nic ci nie jest - powiedział blondyn zachrypniętym głosem. Wyglądał na zmęczonego i miał podbite oko, a kotka najwyraźniej się z tego nabijała.
- Chciałbym powiedzieć to o tobie, ale wyglądasz strasznie - rzuciłem, na co Bastet się roześmiała.
- Próbował prowadzić mój motor - wyjaśniła wesołym tonem. Od razu spróbowałem to sobie wyobrazić, a to co mi z tego wyszło, tak mnie rozbawiło, że zacząłem się śmiać. Spojrzeli na mnie zaskoczeni. Potrząsnąłem głową, opanowując się natychmiast.
- Skąd wiedzieliście, że tutaj jestem? - zapytałem, zerkając ukradkiem na Robina, który właśnie tłumaczył coś swojej dziewczynie, machając gwałtownie rękami. Zaczęli odpowiadać jedno przez drugie, a ja się wyłączyłem, bo bardziej mnie zaciekawiło, że nieznajoma krzyknęła na Claudea, który zamknął się i skulił przestraszony. Niezłe widowisko szczerze powiedziawszy.
- An! - Bata szturchnął mnie w ramię, odrywając mnie od oglądania kłótni dwójki przy drzwiach. - Słuchasz nas czy się gapisz na tę małą księżniczkę w granatowej koszuli?
- Hm… gapię się - odparłem beznamiętnie. - Księżniczka nazywa się Robin Claude i jest tutaj najsympatyczniejszym gościem. Pomógł mi wczoraj z tutejszym gangiem.
- Mówiłam ci! - zawołała triumfalnie Bastet, wstając i wskazując oskarżycielsko na blondyna, który pokiwał głową. - Naprawdę Anubis dostał łomot od śmiertelników.
- Widziałaś to? - warknąłem zażenowany. - To się nie śmiej. Oni byli ogromni i dobrze o tym wiesz.
Ucichła, widząc, że jestem zdenerwowany. Coraz bardziej niepokoiło mnie rosnące napięcie między Robinem a jego rozmówczynią. Co dziwne, jedno oko miał ciemnoniebieskie jak jego koszula, zaś drugie było złote. Nie zrozumiałem, na czym polegają te zmiany kolorów jego oczu. Bata również się skupił na oczach Claudea i zmarszczył brwi jakby go coś zaniepokoiło. Za to Bastet jęknęła głucho, patrząc na płaszcz nieznajomej.
- To przecież… - zaczęła, ale w tym samym momencie oczy Robina zrobiły się wściekle czerwone, a on wrzasnął, że nikogo nie zostawi i wybiegł na podwórze więzienia. Wszyscy zamilkli patrząc w stronę dziewczyny z lekkim przestrachem. Nic sobie z tego nie zrobiła, tylko wyszła i zniknęła gdzieś za bramą.
- Dobra, młodzieży! - w drugich drzwiach pojawił się strażnik z opatrzonym nosem. Na jego widok parsknąłem cichym śmiechem, mimo że nie była to odpowiednia chwila. - Koniec wizytacji, do widzenia wszystkim. Następna okazja za tydzień!
Goście zaczęli wstawać i zmierzać ku wyjściu, ale moi przyjaciele nie nawet nie drgnęli. Nie ruszyli się ani o milimetr. Cały czas wpatrywali się w szklane drzwi, za którymi zniknął Robin. Sługus Seta podszedł do nas i wziął ich za ramiona, by wyprowadzić ich siłą. Zanim mu się to udało, Bata krzyknął do mnie, żebym był gotowy, kiedy przyjdzie czas. Nie załapałem, ale nie zdążyłem o nic zapytać, bo już ich nie było. Siedziałem na miejscu, dopóki na podwórzu wszyscy nie zajęli się własnymi sprawami. Wtedy dopiero wyszedłem na dwór, poszukać swojego współlokatora z celi.
Robina nie było na żadnym z boisk, do basenu pewnie wolał się nie zbliżać, a sprzęt z siłowni był zajęty przez innych pakerów niż Szóstki. Szatyna nie widać. Obszedłem cały teren więzienia dokoła chyba z dziesięć razy; odważyłem się nawet podejść do gangu i ich zapytać. Żaden mi nie odpowiedział, a Dan kazał mi spływać. Posłuchałem, bo nie miałem ochoty na kolejne bójki, zwłaszcza teraz, kiedy Claude mógł mieć dziwne pomysły. Trochę się o niego niepokoiłem, po tym jak mi pomógł. Każdy nastolatek, który kłóci się z ukochaną leci zaraz się zabić, więc musiałem szybko go znaleźć. Tylko weź się domyśl, gdzie się schowa taki skomplikowany człowiek, który bawi się z kolegą z celi w Jekylla i Hyde’a. Wymyśliłem! Jeśli lubi patrzeć w niebo to, gdzie będzie mieć lepszy widok niż na dachu? Pobiegłem na drogę pożarową i wbiegłem po schodach na sam szczyt budynku.
Tak jak myślałem, Robin siedział na brzegu wpatrzony w dal, a wiatr rozwiewał mu włosy. Myślał nad czymś intensywnie, ale zupełnie nie mogłem wedrzeć się do jego głowy. Jakby się przede mną blokował. Podszedłem do niego i usiadłem obok, popychając go lekko w ramię. Otworzył oczy, które teraz miały barwę lazuru - znaczy bardziej zimnej zieleni, ale podchodziło pod lazur. Był smutny. Znaczy Robin, ale kolor jego oczu też. Z resztą nieważne.
- Uratowałem ci skórę, więc odpowiedz mi szczerze - poprosił przenosząc wzrok na horyzont. Patrzył daleko poza mury więzienia. Kiwnąłem zachęcająco głową. - Czy podjąłeś kiedyś taką decyzję, której żałujesz do dzisiaj?
Zamyśliłem się.
- Tak - odparłem. - Choć właściwie żałuję nie decyzji, ale jej konsekwencji.
- Co za różnica? - nie zrozumiał.
- Chodzi o to, że moja decyzja była trafna i pomogła wielu ludziom, lecz na mnie i moich najbliższych sprowadziła nieszczęścia - wyjaśniłem najprościej jak się dało. Uśmiechnął się krzywo, kołysząc się delikatnie w przód i w tył. - A teraz, czy ja mogę zadać ci pytanie?
- Strzelaj.
- Nie zdziwiło cię, gdy w nocy powiedziałem ci, że moim ojcem jest Set, co oznacza, że wcześniej już o tym wiedziałeś. Pytanie brzmi: skąd? - uniosłem pytająco brwi, a on wybuchł trochę szalonym śmiechem. Jednak po minucie spoważniał. Jego oczy znowu stały się soczyście zielone.
- Nie jestem głupi, Anubisie - powiedział. - Od początku wiedziałem, że jesteś bogiem. Samo imię wiele mówi, a twoja twarz tylko potwierdza twoje pochodzenie.
- Kiedy wszyscy mnie zobaczyli, przestraszyli się. Wielu myślało, że zaraz ich wysadzę. A chwilę później mnie olewali i chcieli się ze mną bić. Skąd ta zmiana?
- Bali się, to fakt - przytaknął Robin z uśmiechem, zerkając w dół na kolegów z pudła. - Ale też chcieli, żebyś coś wysadził. Pragnęli wyjść na wolność i mieli nadzieję, że ty im pomożesz, lecz kiedy nic nie zrobiłeś, zwątpili. Przestali się bać i cię szanować.
- Czyli też wiedzieli, kim jestem, tak? - chciałem się upewnić, a jego to rozśmieszyło.
- Ty nadal nie rozumiesz, prawda? To nie jest zwykły poprawczak dla zbuntowanych nastolatków - oświadczył. - To więzienie dla magicznych, każdy tu ma moc. Dlatego strażnicy przyprowadzili cię tutaj. W dodatku to słudzy Seta, powinno cię to naprowadzić - uznał i zamilkł. Wzruszyłem ramionami. Spytałem go jeszcze, kim była dziewczyna, która go odwiedziła, lecz na to pytanie mi nie odpowiedział, tylko zachowywał się jakby go nie usłyszał. Siedzieliśmy na dachu, aż do zachodu słońca. Dopiero potem tuż przed siedemnastą zeszliśmy na obiad.