poniedziałek, 10 września 2012

"Aker i Bata" (Thalia)

      Set zabrał mnie od Anubisa. Płakałam cały czas. Nikt nigdy mnie tak nie potraktował. Nic dla niego nie znaczę? Nie wierzę w to. Wiem, jest okropny, ponury, burkliwy, wredny i podły jak Set, ale nie wiedziałam, że aż tak. Pozwolił mnie zabrać swojemu znienawidzonemu ojcu.
Pałac Seta był… wyjątkowy. Zbudowany jak pałac faraona. Z czarnego kamienia. Matowa powierzchnia budulca wyglądała… pięknie. Wokół budowli rozciągał się wielki ogród. Rosło w nim mnóstwo drzew, kwiatów i krzewów. Ptaki śpiewały, kwiaty pachniały, a owoce wyglądały smakowicie. Okolica wyglądała inaczej niż sobie wyobrażałam. Myślałam, że to będzie cmentarz, a tu takie piękne widoki. Chociaż… to bez różnicy - i tak prawie nic nie widzę przez łzy.
 - Spodoba ci się tutaj, Thalio - zapewnił mnie Set przyjaznym głosem. Prawie mu zaufałam, ale pamiętałam, co mówił mi Anubis. Bóg chaosu spojrzał na mnie z pobłażliwym uśmiechem. - Wciąż wierzysz w jego słowa? Oszukał cię. Poświęciłaś dla niego swoją odwagę i szansę na normalne życie, a on ci tak odpłaca. Rani twoje uczucia. Mówi, że mu na tobie nie zależy. Zostań tutaj. Czuj się jak u siebie. Cały ogród i pałac jest do twojej dyspozycji. Straże nic ci nie zrobią. Idź, pozwiedzaj sobie, dziecino i nie wylewaj na niego więcej łez. Spotkasz tu wiele przyjaźnie nastawionych osób, więc zwracaj się do nich, gdybyś czegoś potrzebowała. Gdy nad pałacem zobaczysz czerwoną flagę, poproś kogoś, żeby zaprowadził cię do jadalni.
 - Dziękuję - szepnęłam. Czułam, że głośniej nic nie powiem. Płacz ścisnął mi gardło. Set odszedł, a gdy za nim patrzyłam, doszłam do wniosku, że wygląda jak król. Czarno-purpurowy strój, srebrna peleryna. Tylko korony brakowało. Ruszyłam do ogrodu.
Szłam alejkami wysypanymi żwirem. Wśród drzew fruwały bajecznie kolorowe ptaki. Ćwierkały z radością, jakby nigdy nie widziały zła na świecie. Za to ja byłam poważnie zdezorientowana. Niby Set jest okrutny i chce zabić swojego rodzonego syna, ale przecież dla mnie jest miły. Dał mi do dyspozycji cały pałac. A Anubis? Uratował nam życie. Kilka razy. Ale pozwolił mnie od siebie porwać. Za dużo myśli. Muszę odpocząć i się zrelaksować. Usiadłam na ławeczce pod dużym drzewem. Nade mną nie było nieba ani słońca, a mimo to było jasno jak w wyjątkowo ładny dzień lata. Pomyślałam o Jirou. Podobałoby mu się tutaj. Lubi takie piękne miejsca. Mówił o tym w szkole. Na przerwach zawsze opowiadał całej klasie cudne historie. Czasami znane wszystkim, a czasami takie, które sam wymyślił. Te słynne opowiadał tak, że wyczuwaliśmy w nich całą magię. Jeszcze kilka dni temu zastanawiałam się, jak on to robi. Teraz już wiem, że jest magiem, a magia jest w nim, w jego słowach, a nie w opowieściach. Usłyszałam szelest w koronie drzewa. Podniosłam głowę. Na jednym z najniższych konarów siedział wysoki, uśmiechnięty nastolatek. Miał piękne, szare oczy i złociste półdługie włosy. A kiedy się uśmiechnął przypominał Anubisa. Znaczy, kiedy i on się uśmiechał. Widziałam to tylko raz, ale to widok warty zapamiętania. Blondyn zeskoczył do mnie z drzewa.
 - Jesteś Thalia, prawda? To ty uciekłaś z Anubisem ze szkoły. I zabraliście tego rudego maga - zagadał. Miał bardzo przyjemny głos. W dodatku szczery uśmiech. Na pierwszy rzut oka był miły.
 - Skąd mnie znasz? - zdziwiłam się. Żal mi trochę minął, więc mogłam rozmawiać normalnie. - Nie widziałam cię wcześniej. Chociaż…
 - Nazywam się Bata. Jestem starszym, przybranym bratem Anubisa. Widziałaś mnie ostatnio przed szkołą, kiedy z nim rozmawiałem.
 - Tak, kojarzę - przypomniałam sobie. - Usiądź.
 - Co u Ana? - zapytał Bata, siadając obok mnie na ławce. Nim mu odpowiedziałam, palnął się otwartą dłonią w czoło. - Ech, głupio się pytam. Skoro go tu nie ma, znaczy, że zdecydował się walczyć z Setem. Żal mi go, był moim przyjacielem. Ale… co ty tu robisz?
 - Anubis. Powiedział Setowi, że mu na mnie nie zależy i, że może mnie zabrać do pałacu - wyznałam, czując przez chwilę, że ukłuła mnie igła złości. Bata uśmiechnął się przyjaźnie i wziął mnie za rękę.
 - Nie przejmuj się - poprosił. - An lubi gadać bez zastanowienia. Zobaczysz, jeszcze ze sobą pogadacie, a on ci się będzie tłumaczyć.
 - Tak myślisz?
 - Jestem pewien.
 - Skoro tak mówisz… - westchnęłam, a potem zmieniłam temat: - Bata, mówisz “był”. Przez to, że ty poparłeś Seta, a on nie, nie możecie już być przyjaciółmi? - spytałam. I on, i Anubis mówili, że byli przyjaciółmi, a potem to się rozpadło. Nie rozumiem tego. Ja i Emma nigdy byśmy się nie pokłóciły przez to, że jedna z nas popiera jednego, a druga kogoś innego. Blondyn się uśmiechnął.
 - Możemy. Ale on tego nie chce - wyjaśnił ze smutkiem. W sumie nie dziwne. Anubis jest taki. Bez problemu powiedziałby bratu, że nie chce go znać. - Z resztą to nie ja zdecydowałem. Nigdy nie potrafiłem się nikomu postawić. Z naszego trio byłem najsłabszy. Aker zawsze rządził. Anubis to inna bajka. Wiedział, kiedy wygra a kiedy przegra, więc nie było z nim problemów. Nie dawał sobą pomiatać, ale ustępował. Dopóki nie stał się despotyczny. Pokłócili się o banał, nie pamiętam już nawet, o co dokładnie. Trwało długo zanim się pogodzili. Potem wyszedł ten problem z Setem. Aker i An wściekli się na siebie, że nie wybrali tej samej strony.
 - A ty? Czemu poszedłeś za Akerem? - spytałam.
 - Mówiłem, że byłem najsłabszy. Set groził, że mnie zniszczy. Przestraszyłem się. Jestem zupełnie inny niż Anubis.
 - Dwa bratnie bóstwa antagonistyczne do siebie - przypomniałam sobie, a on przytaknął.
 - On ponury, ja wesoły. On małomówny, ja lubię gadać. On odważny, despotyczny i agresywny, a ja tchórzliwy, uległy i łagodny. O, popatrz! Czerwona flaga, czas na obiad. Chodźmy, musisz się jeszcze przebrać. W tym pałacu, panie noszą suknie.
Spojrzałam na niego jak na głupiego, ale nic nie powiedziałam. Rzeczywiście dużo gada. Zastanawiałam się, o jakie panie mu może chodzić. Poprowadził mnie główną alejką do wrót pałacu. Były wielkie i drewniane. Wyryto na nich sceny z egipskich legend. W jednej scenie rozpoznałam Anubisa przy sarkofagu. Miał głowę szakala. Bezwiednie dotknęłam jego podobizny. Bata wziął mnie za nadgarstek. Otworzył wrota i wprowadził mnie do pałacu. Korytarz był długi i jasny. Tak jak całe otoczenie pałacu jego wygląd wewnętrzny mnie zaskoczył. Było zupełnie inaczej niż myślałam. Bata pokazał mi mój pokój i kazał jak najszybciej się przebrać. Wybrałam długą, złotą suknię z jedwabiu. Z białymi lamówkami. Do tego zostawiłam swoje trampki, po czym wyszłam do blondyna, który następnie zaprowadził mnie do jadalni. Przy długim stole, na którym stały przeróżne wykwintne potrawy, siedziało wielu bogów egipskich. Rozpoznałam wśród nich Seta, Neftydę oraz Ra. Więcej nie kojarzyłam. Ale wydawało mi się, że dwie siedzące obok siebie kobiety patrzą na mnie i coś szepczą. Poczułam się niezręcznie. Zapytałam Batę, kim one są.
 - Ta blada o brązowych oczach i włosach to Izyda, bogini magii - szepnął, nakładając sobie trochę ziemniaków z koperkiem. - A opalona blondynka z żółtymi oczami to nasza Bastet. Kocia bogini. Nie zaczepiaj żadnej z nich, są naprawdę drażliwe. I nie lubią innych kobiet.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Wzięłam do ust krewetkę. Na ogół nie jadam owoców morza, ale te były bardzo smaczne. Kilkanaście minut wszyscy jedli w całkowitym milczeniu. Bogowie chyba nie są zbyt rozmowni. Już wiem, czemu Anubis niewiele mówi. Ale Bata dużo pytluje od rzeczy. Chociaż całkiem interesujące ciekawostki. Nagle drzwi się otworzyły i wszedł wysoki chłopak o czerwonych, półdługich włosach oraz oczach czarnych jak węgielki. Ale o wiele bardziej błyszczących niż Anubis. A ubrany był… oryginalnie. Nosił białe kozaki ze złotymi zdobieniami, granatowe jeansy rurki, białą koszulkę opinającą jego smukły tors oraz krwistoczerwoną kurtkę motocyklową z włoskiej skóry. Na dłoniach miał rękawiczki bez palców. Szyję opinała mu pieszczocha z dwucentymetrowymi ćwiekami, a spodnie trzymał gruby, skórzany pas w kolorze miedzi. Końcówki jego włosów były srebrno-białe. Usiadł koło Bastet, ale nie wziął nic do jedzenia. Zastanawiałam się dlaczego. Bata zauważył, że przyglądam się czerwonowłosemu.
 - Kim on jest? - spytałam cicho, przechylając się w stronę blondyna. Uśmiech na chwilę zniknął z jego twarzy, a potem znowu powrócił.
 - To właśnie Aker - powiedział Bata.
 - Czemu nic nie je?
 - Bogowie nie muszą jeść, chyba że dłuższy czas to robili. Wtedy stają się prawie jak ludzie. Tutaj, w Podziemiu, jemy obiady trzy razy w tygodniu. Tylko Aker w ogóle nie jada. Kiedy go o to zapytałem, nie powiedział mi, czemu tego nie robi. Mam przypuszczenie, że chodzi o Anubisa. Z tęsknoty za nim Ak naprawdę się zmienił. Wcześniej się tak nie ubierał, a teraz… sama widzisz. Później cię mu przedstawię.
Dokończyliśmy kolację w milczeniu. Bogowie się powoli rozchodzili, aż w końcu w sali zostałam tylko ja i Bata oraz Aker. Patrzyłam to na jednego, to na drugiego. W końcu czerwonowłosy wstał. Miał smutne, piękne oczy i usta bez uśmiechu. Podszedł do nas. Chwilę się nie odzywał, a potem zapytał mnie, kim jestem. Jego ton głosu był ostry, zbuntowany, ale jednocześnie przyjazny. Przedstawiłam się. Kąciki jego ust powędrowały w górę. Nieznacznie co prawda, ale przynajmniej się uśmiechnął.
 - Szakal pozwolił Setowi cię tutaj przyprowadzić? - spytał oskarżycielskim tonem. Pokiwałam ze smutkiem głową. Kolejny przypomniał mi, jak podle potraktował mnie Anubis. Aker westchnął, kręcąc głową.
 - I co zamierzasz zrobić? - spojrzał na mnie pytająco. Wzruszyłam ramionami. Co mogę zrobić? W tej chwili już chyba nic. Bata uniósł brwi.
 - Masz jakiś pomysł, Ak? - zapytał z zamyśloną miną. Czerwonowłosy uśmiechnął się podle.
 - Jesteś zła na Szakala, że pozwolił ci tutaj przyjść? To zrób coś, żeby dać mu nauczkę.
 - Nie jestem mściwa, nie wiem, co powinnam zrobić - wyznałam, a Aker się zaśmiał.
 - Przejdź na naszą stronę - poradził mi. Nie wierzyłam, że to powiedział.
 - Nie mogę. Obiecałam, że mu pomogę… - zaczęłam się tłumaczyć, ale czerwonowłosy parsknął zimnym śmiechem.
 - Zranił cię, prawda? Więc uczciwie by było, gdybyś ty też go zraniła - stwierdził. - A nic go bardziej nie zrani niż przyjaciółka po stronie jego przeciwników. Wybór należy do ciebie.
Aker spojrzał ostatni raz na mnie i Batę, a potem odszedł. Drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem. Może i mówił, że to mój wybór, ale tak naprawdę czułam, że mnie zmusza. Blondyn zrobił smutną minę. Przeprosił mnie za przyjaciela i zapewnił, że Ak wcześniej się tak nie zachowywał. Nie interesowało mnie samo zachowanie czerwonowłosego. Bardziej zaciekawiło mnie, czemu tak mu zależało na zranieniu Anubisa. Spytałam Batę, gdzie jest pokój Akera. Dowiedziałam się, że chłopak śpi co noc gdzie indziej. Podobno zawsze tłumaczy się, że robi tak dla bezpieczeństwa, na zaś, jakby ktoś chciał go porwać. Rozbawiło mnie jego myślenie. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Nagle Bata oświadczył, że już późno i powinnam iść spać. Pokiwałam głową. Zaprowadził mnie do sypialni. Tam przebrałam się w strój od Neftydy. Bardzo zależało mi na rozmowie z Akerem sam na sam. Wyjrzałam za drzwi, żeby sprawdzić, czy mogę wyjść. Ale jak się okazało ustawiono tam strażników. Zamknęłam więc drzwi i zaczęłam gorączkowo zastanawiać się, co teraz zrobić. Nagle usłyszałam dźwięki gitary i melodyjny, słodki śpiew.

Hej, przyjacielu! Gdzie jest uśmiech twój?
Hej, przyjacielu! Czy jesteś wciąż mój?
Hej, przyjacielu! Gdzie jest serce twe?
Hej, przyjacielu! Czy kochasz wciąż mnie?

Trzech muszkieterów - Podziemie podbijemy
My dwaj z Batą świat zawojujemy!
Dwóch przyjaciół na zawsze, nic nas nie rozdzieli
Ja i ty - Aker i Anubis przysięgą krwi złączeni.

Wyjrzałam przez okno. W centrum ogrodu stała marmurowa fontanna z rzeźbą sokoła plującego wodą. Mniejsza misa, w której stał przyozdobiona była płonącymi świecami. Na brzegu większej misy siedział Aker. Grał na gitarze. Wyszłam przez okno i trzymając się pędów bluszczu, wspinającego się po ścianie budynku koło mojego pokoju, zeszłam na ziemię. Po cichu zakradłam się w pobliże śpiewającego chłopaka. Ukryłam się za drzewem. Rozkoszowałam się piękną muzyką i jego miodowym głosem. Chciałam podejść jeszcze bliżej. Przez przypadek nadepnęłam na suchą gałązkę, która chrupnęła cicho. Aker przestał grać, zamknął oczy.
 - Thalio, wiem, że tu jesteś - powiedział spokojnie. Wyszłam zza drzewa i podeszłam do niego. Usiadłam obok na brzegu fontanny. - Czemu mnie podglądasz jak gram?
 - Usłyszałam głos. Ciekawiło mnie, kto to, więc wyszłam, żeby to sprawdzić. I zobaczyłam ciebie. Od dawna grasz? - spytałam. Zamyślił się na chwilę.
 - Odkąd A… Szakal odszedł - odparł po kilku minutach. - Wtedy zacząłem się uczyć, pokochałem to i tak mi zostało.
 - Masz piękny głos - wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Uśmiechnął się zadowolony.
 - Dzięki.
Chwilkę siedzieliśmy w ciszy, a potem znowu zapytałam o coś, co mnie ciekawiło.
 - A… czemu nie wymawiasz imienia Anubisa?
 - Bo nie - skrzywił się jakby go to bolało. - Nienawidzę go. Zostawił nas. Własną matkę traktuje jak zdrajcę. Tylko w muzyce mogę o nim mówić bez bólu.
 - To dla ciebie ciężkie, prawda? Tęsknisz za nim?
 - Chciałbym, żeby było jak kiedyś. Ja, An… Szakal oraz Bata. Trzej muszkieterowie na zawsze razem. Jak w piosence.
 - Właśnie, skoro o tym mowa: o co chodziło z przysięgą krwi? - zapytałam. Dowiedziałam się, czemu Aker chce zranić Anubisa. To miała być zemsta za odejście. A ja miałam mu w tym pomóc. Czerwonowłosy pokazał mi wewnętrzną stronę swojej lewej dłoni. Na jego bladej skórze zauważyłam ledwo widoczną bliznę. Jęknęłam głucho.
 - Kiedy byliśmy dziećmi, obiecaliśmy sobie, że będziemy przyjaciółmi na zawsze. Wymieniliśmy krew i rany zniknęły natychmiast, nie było blizn.
 - To skąd ona się wzięła? - zdziwiłam się.
 - Złamał słowo - wzruszył ramionami. - Choć w sumie obaj je złamaliśmy. Kiedy się pokłóciliśmy, blizny się pojawiły. I czasami bolą.
 - Jesteś inny niż myślałam - uśmiechnęłam się, zakładając włosy za ucho.
 - To znaczy jaki? - spytał przeczesując grzywkę palcami.
 - Jak pierwszy raz cię zobaczyłam, pomyślałam, że jesteś podobny do Anubisa. Zamknięty w sobie i ponury, a okazałeś się przyjazny, sympatyczny. Jak otwarta księga. Sądziłam, że nie będziesz chciał mi o sobie opowiadać.
 - Co zamierzasz zrobić z A- Anubisem? - zapytał. Imię Szakala ledwo wypowiedział, ale kiedy to zrobił, chyba mu ulżyło. Zamyśliłam się.
 - Wrócę do niego - powiedziałam. - A ty powinieneś z nim porozmawiać. Jestem pewna, że się dogadacie.
Aker przez chwilę patrzył na mnie niewzruszony, a następnie przytulił się do mnie.

Siedzieliśmy na brzegu fontanny prawie całą noc obejmując się. Świece wygasły kilka godzin przed porankiem. Około dziewiątej rano dołączył do nas Bata. Opowiedzieliśmy mu o naszej nocnej rozmowie. Uśmiechnął się z radością i przytulił Akera, który go odepchnął.
 - A idź mi, Bata nakarm rybki - rzucił czerwonowłosy. - Słońce wstaje to miły Aker znika.
 - Ale my nie mamy rybek - zaśmiał się Bata. - Długo tu siedzicie?
 - Praktycznie całą noc - odparłam z uśmiechem. Od dawna nie było mi tak wesoło. W szkole cały czas zastanawiałam się, kim jest Anubis i jak do niego zagadać. Potem przyszli żołnierze z Egiptu, musieliśmy uciekać. Jirou ciągle się bał, więc nie mogłam się śmiać. A jakbym zaczęła, Anubis by mnie zaraz zjechał za brak powagi. Dlatego cieszyłam się, że go tu nie ma. Mogłam się zachowywać swobodnie. Bata i Aker byli tak mili dla mnie. Jestem pewna, że i Jirou by się spodobali. Pomyślałam, że gdyby nie zobowiązanie wobec Anubisa, chętnie zostałabym z chłopakami na zawsze. Bata spojrzał na mnie z uśmiechem.
 - Nie możesz zostać. Musisz wrócić do Anubisa i mu pomóc - stwierdził. Ej! On mi nie będzie mówić, co mam robić a czego nie. Tupnęłam nogą, czym wywołałam krótki śmiech u Akera. Bardzo trafnie zauważył, że to mój wybór i zrobię, co będę chciała. Poparłam go, kiwając energicznie głową.

niedziela, 2 września 2012

"Spotkanie rodzinne" (Anubis)


Thot zabrał Jirou. Nie podobał mi się ten pomysł, nie ufam temu staruchowi. Szedłem z Thalią dalej przez korytarz. Oboje milczeliśmy. Przypomniałem sobie, że Jirou oddał mi swoją różdżkę. Głupi jestem! A jeśli coś mu się stanie, to będzie moja wina. Zacisnąłem pięści i zęby. Jestem za niego odpowiedzialny. I miałem uczyć go czarów. A nie nauczyłem go nawet prostego zaklęcia wzniecania ognia. Przynajmniej będę wiedział, jeśli Thot go skrzywdzi. Ta dziwna więź, która wytworzyła się między nami. Łącze empatyczne. Nagle na sekundę zakręciło mi się w głowie. Upadłem na kolana, trzymając się za głowę. “Gdy iskra Anubisa zgaśnie, świat będzie bezpieczny”. Usłyszałem głos Thota. Tak wyraźnie jakby stał tuż obok mnie. Nic nie skojarzyłem, ale poczułem, że Thalia obraca mnie do siebie i delikatnie uderza w policzek. Oparłem się o skalną ścianę. “Trochę ryzyka jeszcze nikomu nie zaszkodziło”. Kilka minut później znowu się odezwał. Nie rozumiem. Z westchnieniem podniosłem się i ruszyłem dalej. Thalia poszła za mną. W pewnym momencie się odezwała.
 - Szakal, właściwie dokąd idziemy? - zapytała. Nie odpowiedziałem od razu. Pomyślałem, że do końca sam nie wiem. Nie znałem celu naszej podróży. W końcu od tysiąca lat ją ciągnę i dotarłem do nikąd.
 - Kryjemy się i uciekamy - odparłem cicho. - Tak naprawdę to jedyna rzecz, która mi dobrze wychodzi. Umiem tylko się maskować.
 - Jak już mi coś mówisz; w szkole widziałam cię z grupą sportowców, a oni wiedzieli kim jesteś. Oni też są takimi żołnierzami jak ci, którzy wpadli na lekcje?
 - Nie - pokręciłem głową. Prawie się uśmiechnąłem, ale to było nieprzyjemne. - Ten, który mi groził to Aker. Był moim przyjacielem w świecie podziemnym. Jest bardzo niebezpieczny, pomógł Ra pokonać Apopa. Gdyby dostał rozkaz, zabiłby mnie na miejscu. Milczący to Bata. Ludzie niewiele o nim nie wiedzą, ale dawno temu był czczony u mego boku. Wychował się ze mną. Jest jak brat. Właśnie tak nas czasami przedstawiano. Jako braci antagonistycznie nastawionych do siebie. Ale tak nie było. Dogadywaliśmy się. Tylko on był nieco weselszy ode mnie. Bardzo lubiłem się z nim bawić. Był przedstawiany jako byk. Ja, Bata oraz Aker tworzyliśmy nierozłączny zespół.
 - Jak wy się poznaliście? - spytała z westchnieniem Thalia, zatrzymując się. Usiadła pod ścianą. Spojrzałem na nią. Nie wiedziałem, czy mogę jej zaufać. Najwyraźniej nie zauważyła śladu niepewności na mojej twarzy. Wyjąłem różdżkę Jirou z kieszeni spodni, usiadłem i zacząłem obracać ją w palcach.
 - To nawet zabawna historia. Spotkaliśmy się na boskiej radzie. To był mój pierwszy raz. Akera już chyba dwunasty, a Baty trzeci. Ra kazał nam usiąść przy stole i się częstować, ale ja przechodziłem wtedy w życiu taki okres… mmm… wy to nazywacie dojrzewaniem, dorastaniem albo okresem nastoletniego buntu. Można powiedzieć, że szalały we mnie hormony. Po kolacji Ra wygłosił przemowę, w której mówił o przyszłym przebudzeniu Apopa. Wtedy Aker zaczął się śmiać. Nie mógł uwierzyć, że ktoś grozi powrotem wężowego demona. Ozyrys nieźle mu wtedy wlał. Znaczy… wlałby, gdyby nie Bata. Wstawił się za nim. Ale wtedy Set się za niego zabrał. Przedstawienie było śmiechu warte. Kiedy Set uderzył Batę, przestało mnie to bawić. Zdenerwowałem się wtedy. I spaliłem pół świątyni. Od tego czasu byliśmy kumplami.
 - I co się potem stało?
 - Nasze drogi się rozeszły. Tysiąc lat temu, kiedy Set i Horus wymyślili plan podbicia świata. Bata oraz Aker stanęli po jego stronie, a mnie zostawili. Uciekłem z domu, od wszystkiego, co kiedyś kochałem.
 - Też mi przyjaciele - prychnęła ze złością Thalia. Uśmiechnąłem się szczerze. To dziwne. Od dawna się nie uśmiechałem, ale muszę przyznać; to bardzo miłe uczucie. - Ja bym cię nie zostawiła - dodała po chwili. Złapał mnie mocny skurcz. Ścisnęło mi podbrzusze i gardło.
 - Oni byli najlepsi - zaśmiałem się nerwowo. Nie rozumiem, co się ze mną dzieje? Nigdy się tak niczym nie przejmowałem. - Nie mam im za złe. Bali się.
 - Też się boję. A cię nie zostawię. Nie możesz sam walczyć ze złem.
 - Nie walczę. Łatwiej się ukrywać i unikać niebezpieczeństw. W ten sposób mogę ciągnąć to… w nieskończoność… kolejne tysiąc lat… strach… iskra musi zgasnąć…
 - Co ty gadasz? - obudził mnie z zamyślenia głos Thalii. Spojrzałem na nią rozradowany. Zaskoczył ją mój uśmiech. Zerwałem się na nogi. Podniosłem ją pod boki i okręciłem się dokoła własnej osi. Przytuliłem ją mocno.
 - To jest to, Thalio! To jest mój błąd - zaśmiałem się. Czułem się tak szczęśliwy jak nigdy. Nie chciałem, żeby to się skończyło, ale wiedziałem, że wystarczy tej radości na kilka lat.
 - Nie rozumiem, o czym mówisz - powiedziała zdumiona blondynka. Była bardzo zaskoczona. Zarumieniła się, kiedy ją postawiłem, ale nie puściłem. Trzymałem jedną rękę na jej biodrze, drugą między jej łopatkami. Po kilku sekundach odsunąłem się.
 - Uświadomiłem sobie, że…
Za moimi plecami zabłysło czerwone światło. Poczułem zapach siarki. Odwróciłem się na pięcie i zasłoniłem Thalię. Wychyliła się ponad moim ramieniem. Kątem oka zauważyłem, że jest przerażona. Jej źrenice rozszerzyły się do granic możliwości, usta lekko rozchyliły w wyrazie zaskoczenia, a twarz nagle pobladła. Objęła mnie w pasie. Ja nie pokazałem po sobie nic. Twarz jak kamień oraz oczy bez wyrazu. Moja wizytówka. Cała radość jaką przed chwilą odczuwałem, zniknęła. Przygładziłem włosy i oblizałem wargi. Thalia jęknęła cicho. Właściwie się nie dziwię. Zobaczyć boga chaosu we własnej osobie to rzeczywiście niecodzienne wydarzenie. Set stał przed nami z podłym uśmiechem na ustach. Nie dziwię się, że Thalia jest przerażona. Był wyższy niż pamiętałem. O wiele. Sięgałem mu ledwo do ramienia. Miał szerokie bary, ale poza tym nic więcej. Był szczupły, wręcz chorobliwie chudy. Twarz miał bladą jak ja. Nieco dłuższą niż ja, wyraźne kości policzkowe, szeroką szczękę i czoło, na które kapryśnie opadały czarne jak smoła włosy. Zapuścił kozią bródkę. Wstrząsnął mną dreszcz, którego na szczęście Thalia nie wyczuła. W czarnych oczach Seta błyszczał gniew, ale też pewien rodzaj pobłażliwości. Wyciągnął swoją chudą, bladą rękę w rozkazującym geście. Odwróciłem się do Thalii, zdejmując jej dłonie ze swojego torsu. Szeptem poprosiłem ją, żeby się ukryła. Kiedy zaczęła się kłócić, obiecałem, że nic złego się nie stanie. No to zapytała, czemu w takim razie musi się chować. Ze złością parsknąłem, że tak sobie życzę i tak ma być. Objawia się moja despotyczna strona. Wpatrywaliśmy się w siebie z uporem, aż w końcu się poddała. Skinęła obrażona głową, po czym powoli wycofała się niezauważenie za skałę. Z pewnym obrzydzeniem podałem ojcu rękę. Jego zimna skóra wcale nie była przyjemna w dotyku. Nieprzyjemne mrowienie przeszło przez całe moje ciało.
 - Witaj, synu - powiedział tonem, który uznałbym za uprzejmy, gdybym nie znał Seta.
 - Witaj, ojcze - odparłem lodowatym głosem, wkładając w słowa tyle jadu, ile tylko mogłem. Im dłużej na niego patrzyłem, tym większą czułem nienawiść. Uśmiechnął się zadowolony. Wyrwałem rękę z jego uścisku. Zapomniałem, że gdy mnie dotyka ma wgląd we wszystkie moje myśli. Nawet te najbardziej intymne. A fakt, że rozwija się we mnie złość i niechęć, wyraźnie mu się podobał. Wiedziałem, że Set karmi się strachem, ale najbardziej potrzebna jest mu nienawiść. To ona dawała mu siłę. Odetchnąłem i uspokoiłem umysł. Wyciszyłem się zupełnie. Nie został we mnie ślad wrogości względem ojca. Set wyczuł to. Skrzywił się z niesmakiem. Poczułem napływającą satysfakcję.
 - Czy coś się stało, ojcze? Nie najlepiej wyglądasz. Strofuje cię coś? - zapytałem z chłodną uprzejmością. Set uśmiechnął się i pokręcił głową.
 - Nie, synku. Dziękuję za troskę - odparł. Zrobiło mi się niedobrze od tej sztuczności. - Przybyłem tylko sprawdzić, co się z tobą stało. Odkąd odesłałeś moich żołnierzy ze szkoły, nie miałem o tobie wiadomości. Poza wypadkiem w samolocie, po którym Horus wrócił z guzem na głowie.
 - Bo uwierzę, że się o mnie martwisz - parsknąłem z ironią. - Czego naprawdę chcesz?
 - Poprosić cię, byś dołączył do szeregów mojej armii. Robię to na prośbę Akera oraz Baty. Wiedzą, że jeśli wciąż będziesz przeciwko mnie, zginiesz.
 - Chyba ci się przyśniło. Nigdy w życiu do ciebie nie dołączę, a ty nigdy w życiu mnie nie pokonasz. Zło zawsze w końcu upada.
 - Wojownik z ciebie żaden. Chociaż właściwie od tysiąca lat udaje ci się jakoś powstrzymać mnie.
 - Nie moja wina, że nie umiesz szukać - zaśmiałem się zimno. - Gdybyś się troszkę postarał, udałoby ci się odnaleźć potrzebną ci osobę.
 - Nie przekraczaj granicy, Anubisie. W każdej chwili mogę cię zmieść z powierzchni ziemi - zagroził Set. To rozbawiło mnie jeszcze bardziej. Prawie wybuchłem mu śmiechem w twarz. Ale uprzedziła mnie Thalia. Wyskoczyła zza skały i stanęła obok mnie, obrzucając Seta nienawistnym spojrzeniem, choć było w niej widać tę pozostałą odrobinę strachu.
 - Nie dałbyś rady go zabić - stwierdziła pewnym głosem. - Anubis jest niepokonany. Nie zabili go żołnierze, zombie ani twoja żałosna kolejka.
 - A to kto? - spytał Set zaskoczony. - Twoja narzeczona?
 - Nie! - zawołała Thalia z lekką paniką w głosie. Włosy opadły jej na twarz, całkowicie zasłaniając jej oczy. - Jestem jego przyjaciółką, nazywam się Thalia Vitani.
 - Przyjaciółka? Śmiertelniczka, tak? A twój mały uczeń gdzie jest?
 - Jirou poleciał z Thotem - wypaliła blondynka. Prawie jej przywaliłem. Nie powinna się odzywać. Set zamyślił się, a ja w tym czasie zwróciłem dziewczynie uwagę, że ma się zamknąć i pozwolić mi dyskutować. Zgodziła się na to niechętnie. Zanim zauważyłem, Set skoczył, złapał Thalię w pół, zarzucił ją sobie na ramię i odsunął się kilkanaście metrów ode mnie. Rzuciłem się na niego, ale zatrzymał mnie i odepchnął od siebie. Upadłem na ziemię.
 - Zostaw ją! - krzyknąłem ze złością. Set zaśmiał się z podłością.
 - Jest dla ciebie ważna? - spytał, uśmiechając się złośliwie. Ugryzłem się w język, zanim powiedziałem, że przyjaciele zawsze są ważni. Thalia spojrzała na mnie nagląco.
 - Nic dla mnie nie znaczy - powiedziałem głosem bez emocji. Do jej błękitnych oczu napłynęły łzy. Nigdy nie widziałem, żeby płakała. W szkole nigdy, po lekcjach też nie. Zraniłem ją. Ale nie poczułem nic. Zero. Ogarnęła mnie pustka. Zastygłem w bezruchu. Wiedziałem, że Set wykorzystuje każdą okazję, żeby mnie zniszczyć. Żeby zniszczyć mój świat. I żeby zniszczyć wszystko.
 - A więc nie będziesz miał nic przeciwko, że zabiorę ją do swojego pałacu i ugoszczę jak prawdziwą księżniczkę? - zapytał z jeszcze szerszym, okrutnym uśmiechem. Zauważył, że jestem ważny dla Thalii. Jej umysł, serce i twarz były jak otwarta księga. Łatwo było ją przejrzeć. Miałem jedną szansę: albo uratuję jej życie, ale zranię do głębi, albo nie pozwolę jej zabrać, a potem oboje zginiemy.
 - Bierz - warknąłem bez skrupułów. Rozpłakała się. Łzy spłynęły jej po twarzy. Set przymknął oczy z rozkoszą wsłuchując się w jej szloch. Chwilkę później zniknął w kłębach dymu. A Thalia razem z nim. Zostałem sam. Bez wyrzutów sumienia. Bez uczuć. Było mi zimno.