sobota, 6 grudnia 2014

"Bezproblemowa pustynia" (Bastet)

         Hm… ciekawe. Stanęliśmy na środku pustyni, rozglądając się z niepokojem, że znowu coś na nas wyskoczy jak Filip z konopi. Ale ku naszemu zdumieniu wokół panowała niczym niezmącona cisza. Wiał lekki wiatr, targając nam włosy. Zerknęłam na Batę. Na jego twarzy malował się błogi spokój, którego od tak dawna nie widziałam. To było jak lód na ranę - długo już nie mieliśmy chwili spokoju. Bata szepnął, że chce mu się spać.
         Uklękłam na piasku, kładąc sobie jego głowę na kolanach. Zamknął oczy i odetchnął głęboko. Przeczesywałam blond kosmyki, kiedy on spał. Był całkiem przystojny, zwłaszcza jak nie gadał. Westchnęłam cicho, siedząc bez rozrywki, podczas jego odpoczynku. Patrzyłam na jego bladą, zmęczoną twarz. Miał na niej kilka brzydkich szram po walce. Polizałam kilka razy palce i oczyściłam rany z zaschniętej krwi oraz brudu tak dokładnie, jak mogłam. Uśmiechnęłam się słabo. Nie mając nic lepszego do roboty, zaczęłam rozmyślać. O wszystkim i o niczym. Zamknęłam oczy, pozwalając, żeby ciepły wiatr głaskał moją twarz. To było przyjemne uczucie. Serce przestało mi się tłuc o żebra. Wreszcie się uspokoiłam.
         Czułam się jakbym znowu była w nicości. Słyszałam tylko oddechy, mój i Baty, i ciche pukanie naszych serc. Pasowały do siebie, tworzyły harmonijną melodię. Były jednym. Po chwili uderzały już w tym samym rytmie. Da-dam, da-dam, da-dam… otworzyłam oczy i spojrzałam na przyjaciela. Patrzył na mnie z błogim uśmiechem na twarzy. Jego źrenice radośnie błyszczały w słońcu pustyni. Chyba długo tak siedziałam zamyślona, bo zauważyłam, że zbliżał się już wieczór.
 - Spałem cały dzień? - mruknął cicho Bata, siadając prosto i przeciągając się. Wyglądał o wiele lepiej niż w chwili, gdy trafiliśmy na pustynię.
 - Coś koło tego - pokiwałam głową, głaszcząc go po włosach. - Przybyliśmy tu chyba w południe.
         Pokiwał głową i wstał, wyciągając do mnie rękę. Chwyciłam jego dłoń i się podniosłam. Ruszyliśmy przez pustynię, nad którą zapadała noc, wciąż trzymając się za ręce. Nawet nie wiedzieliśmy, dokąd mamy się kierować. Czerwona Pustynia była ostatnim miejscem, do którego jakikolwiek bóg, egipski, grecki czy rzymski, by się zapuszczał.
         Czerwona Pustynia wzięła swoją nazwę oczywiście od koloru piasku oraz od tego, że czerwień to barwa symbolizująca krew, zło, wściekłość i samego Seta. Może i czasami była uznawana za miłość i namiętność, ale według większości Egipcjan jednak oznaczała zło. To miejsce było zawsze najzwyczajniejszą oazą, ale uchodziło za kolebkę najokropniejszych potworów wszechświata. Stąd pochodził Apopis, wielki wąż, przed którym miałam chronić świat, z którym przez tysiące lat walczyłam zamknięta w obelisku. Tak czy inaczej, nie podobało mi się, że właśnie w tym miejscu Aker ukrył swoje Ib. Zastanawiało mnie, co go właściwie podkusiło, żeby wybrać taką lokację. Może to, że tam nikt nigdy się nie wybierał na piesze wycieczki.
         Mimo braku mapy oraz jakichkolwiek wskazówek, w którą stronę mamy się kierować, doskonale wiedziałam, jak poprowadzić Batę. Wystarczyło iść za nosem. Czarna magia Seta i Apopisa była bardzo wyczuwalna w czystym nocnym powietrzu. Gdyby mogła być widoczna, pewnie wyglądałaby jak gruba linia z czerwonej mgły, unosząca się nad piaskiem. Prowadziła prosto do oazy. Ale gdy to sobie wyobrażałam, zdawało mi się, że czeka nas jeszcze bardzo daleka droga zanim dotrzemy do celu. W pewnym momencie spytałam Batę, czy nie możemy się teleportować, ale on potrząsnął głową. Podniósł rękę na wysokość twarzy i zacisnął palce - przeskoczyła między nimi pojedyncza błyskawica, a po chwili zgasła.
 - Nadal nie mam wystarczająco dużo mocy, żeby otworzyć portal - wyjaśnił, ruszając dalej. - Walka z Setem bardzo mnie zmęczyła.
         Pokiwałam głową i ścisnęłam lekko jego dłoń. Doskonale wiedziałam, jak się teraz czuje. Jak owoc, który zbyt długo leżał na kaloryferze. Miękki, suchy, do niczego się nienadający. Znałam to uczucie, tak samo miałam po każdej walce z Apopisem. Bezustanne starcia, dzień w dzień przez tysiące lat. Tylko czasem miałam przerwę, gdy udało mi się go znokautować wystarczająco mocno. Wtedy siadałam w najciaśniejszym kącie nicości (wiem, jak to brzmi, ale tak właśnie było) i udawałam, że znowu jestem w domu. W białym pokoju, w którym zawsze zostawałam zamknięta podczas zebrań Rady. Anubis też tam był. I Bata. Akera nigdy nie widziałam, widocznie jest dużo starszy ode mnie. Anubis… ciekawe, co teraz robi? Może jest w trakcie jakiejś zajadłej walki o życie? Albo po prostu znowu czeka, aż Robin, który zemdlał, się obudzi. A może zrobili postój, żeby odpocząć. Gwiazda. Robin był inny niż te, które spotkałam u Nut i Chonsu. Tamte były dumne, zdawało im się, że to, że są światłem, ciałami niebieskimi, nadaje im prawo wywyższania się ponad innych. On wydawał się bardziej ludzki. To pewnie wpływ lat spędzonych na Ziemi, ale miał w sobie więcej pokory niż inne Gwiazdy, co oczywiście nie zmieniało faktu, że był arogantem.
 - Bastet, chcesz się zatrzymać? - usłyszałam głos Baty, który wyrwał mnie z zamyślenia. - Wyglądasz na nieprzytomną.
 - Daj spokój, tylko się zamyśliłam - zaśmiałam się, przytulając się do niego. Był ciepły, a powietrze się ochłodziło. - Jak często myślisz o Akerze?
 - Częściej niż bym chciał, kotko. Tęsknię za nim. I myślę, że gdybyśmy mieli go już nigdy więcej nie zobaczyć, błagałbym jego ducha o wybaczenie.
         Patrzyłam na niego i domyśliłam się, o co chodzi.
 - Bez nerwów, Bata - spróbowałam się uśmiechnąć, ale chyba wyszedł mi z tego tylko grymas. - Znajdziemy wszystkie części jego duszy, poskładamy do kupy, pokonamy Horeta i pójdziemy wszyscy na drinka.
 - Nie rozumiesz… pamiętasz, co się stało pod Złotą Jabłonią? - jego oczy zaszły łzami. - To była nasza wina. Gdyby nie tamto wydarzenie, prawdopodobnie cała obecna afera nie miałaby miejsca. To my go naraziliśmy. Potrafisz sobie przypomnieć, ile razy jego życie było zagrożone?
         Skinęłam głową.
 - Każdy raz to nasza wina. Gdyby nie jego upadek… być może teraz… dzisiaj… - łzy ścisnęły mu gardło, a ja mogłam tylko je ocierać, gdy spłynęły. Odetchnęłam głęboko.
 - Gdyby nie ten upadek, słoneczko, Aker już by nie żył - przypomniałam. - Może i kilka razy był w śmiertelnym niebezpieczeństwie, ale przynajmniej żyje i może cieszyć się adrenaliną. Nie zna prawdy i prawdopodobnie nigdy jej nie pozna. Przecież nie musi, tak?
         Blondyn pokiwał głową, ocierając oczy dłonią. Uśmiechnął się do mnie smutno i pocałował mnie w czoło.
 - Jesteś najbardziej niezwykłym kotem, jakiego miałem szczęście poznać, Bastet.
         Zamruczałam, bo bardzo przyjemnie było to usłyszeć. Bata umie być słodki, jeśli chce. A nawet jeśli nie chce, to taki jest.
         Szliśmy dalej w milczeniu, trzymając się za ręce. Nawzajem dodawaliśmy sobie otuchy, co jakiś czas lekko ściskając palce drugiego. Noc była bezchmurna. Patrzyłam w niebo, myśląc o Robinie. Nut, uda mu się kiedyś wrócić do domu?, spytałam boginię, ale odpowiedziała mi tylko cisza i szmer ziarenek piasku przesuwających się pod naszymi stopami. Miałam nadzieję, że milczenie oznacza potwierdzenie, ale jakaś część mnie wątpiła w to. Przypomniały mi się rozmowy Akera i Anubisa, kiedy byliśmy młodsi. Często na plaży kłócili się o łopatkę.
 - Aker, pożyczysz mi tę zieloną? - pytał Anubis, szczerząc się słodko, jako szczerbaty czterolatek. Aker nie odpowiadał, więc An sięgał już po swój cel i dopiero wtedy ten drugi łapał go za rękę.
 - Nie słyszałem “nie” - mruczał An.
 - Ale nie mówiłem też “tak” - odpowiadał Aker i wtedy Bata albo Neftyda musieli ich ogarniać, bo by się tymi łopatkami pozabijali.
         Teraz było tak samo. Jak Anubis liczyłam, że milczenie nie oznacza “nie”, a jednocześnie wiedziałam, że nie oznacza również “tak”. Uśmiechnęłam się do wspomnień. Byliśmy mali, nieświadomi… nic nam nie zagrażało. Set nie mógł widywać się z Anubisem, więc nie stanowił dla niego niebezpieczeństwa. To było tak dawno, a zdawać by się mogło, że wczoraj jeszcze siedzieliśmy przy stole, jedząc naleśniki i śmiejąc się z Anubisa. No dobra, wczoraj też nie było źle, pomijając fakt, że Anubis się pobił z Robinem. Zatrzymałam się gwałtownie, przez co szarpnęłam ręką Baty. Spojrzał na mnie zdziwiony.
 - Co jest? Chcesz jednak odpocząć?
 - Nie - mruknęłam, przeciągając ostatnią literę. - Tylko tak sobie wyobraziłam, że Szakal znowu zaczyna kłócić się z Robinem. Przecież to by oznaczało porażkę ich misji.
         Blondyn podrapał się po podbródku, po czym wybuchł radosnym śmiechem.
 - Nie martw się, An może i jest głupi, ale ma też iskierkę inteligencji po matce - zapewnił mnie. - Nie zabije Robina w samym sercu kultury greckiej.
         Parsknęłam śmiechem, stwierdzając, że rzeczywiście to byłby szczyt idiotyzmu ze strony Anubisa. Śmialiśmy się głośno, a nasze głosy odbijały się echem wśród wydm pustyni. I wtedy właśnie usłyszałam ten hałas, na który ogon mi się napuszył. Ciężkie łomotanie, jakby ktoś w równych odstępach kilku sekund walił młotem w kowadło. Od tego piasek na ziemi drżał, a my dwoje podskakiwaliśmy w miejscu. Bata napiął mięśnie, zaciskając mocno palce na mojej dłoni. Poczułam przeskakujące iskry, ale wciąż były za słabe, aby zrobić komukolwiek krzywdę. Co najwyżej ten prąd mógł kogoś połaskotać. Uderzenia stawały się głośniejsze, więc uznałam, że to kroki.
ŁUP! ŁUP!
         O tak! Z pewnością kroki. I to co je wydaje nie jest małe.
ŁUP! ŁUP!
         Pociągnęłam Batę za ramię i rzuciłam się do ucieczki.
ŁUP! ŁUP!
         Kroki też przyspieszyły. Coś nas goniło.
ŁUP! ŁUP!
         Potknęłam się i upadłam na piasek. Bata złapał mnie w pasie i podniósł, ale było za późno. Nad nami urósł olbrzymi cień, zasłaniając rozgwieżdżone niebo. Zacisnęłam oczy i ledwo powstrzymałam krzyk. Bata na szczęście mnie przytulił, ale po chwili rozluźnił uścisk i rozległo się jego westchnienie ulgi. Podniosłam jedną powiekę, żeby rozeznać się w sytuacji. Nigdzie nie było widać olbrzyma, a przed nami stał jedynie dwumetrowy Latynos o czarnych oczach i łagodnym uśmiechu, przywodzącym na myśl troskliwego ojca. Rzeczywiście bardzo pasował do roli ojca, bo już go w niej widziałam, tylko gdzie?
 - Jesteś Koniec Świata, prawda? - spytał Bata niby spokojnie, ale drżenie w jego głosie wyczułby każdy. Teraz poznałam. Ten wielki facet to ojciec Robina - w żadnym calu niepodobny. Gdy przyjrzałam mu się dłużej zrozumiałam, że jego oczy nie są czarne. Były po prostu puste. Na tę rewelację z gardła uciekł mi przerażony pisk. Schowałam się za Batą. Widziałam w swoim życiu wiele przerażających rzeczy, ale tak miło wyglądający facet bez oczu, sprawił, że zmiękły mi kolana. Patrzył na mnie zdziwiony pustymi oczodołami, ale w końcu chyba domyślił się, czemu krzyknęłam.
 - Przepraszam, mała - powiedział ze szczerym uśmiechem, zakładając okulary przeciwsłoneczne, które miał w kieszeni. - Zapomniało mi się, że nie wszyscy jak Nut są przyzwyczajeni do mojego widoku.
 - Ta, nic się nie stało, panie Koniec Świata - odetchnęłam, puszczając ramiona Baty, który wypuścił powietrze jakby mu ktoś zdjął z serca ogromny ciężar. Zdałam sobie sprawę, że musiałam wbić w niego pazurki.
 - Mów mi Koniec, to całe Koniec Świata jest za długie - wzruszył ramionami zupełnie jak jego syn.
 - Dobra… Koniec - zawahał się Bata, bo chyba zabrzmiało mu to jak zakończenie rozmowy. Zachichotałam na to skojarzenie, a ojciec Robina zerknął na mnie i też się zaśmiał. Bata się zaróżowił ze wstydu. - W każdym razie, po co przyszedłeś?
 - Szukam Robina - odparł Koniec, marszcząc brwi. - Mój syn będzie w jeszcze większym niebezpieczeństwie, niż jest w tej chwili, gdy dowie się jakie przeznaczenie mu zapisano. Muszę go znaleźć i ochronić.
 - Czemu? - zdziwiłam się i nagle ogarnęła mnie złość na tego faceta. - Przecież przez ostatnie tysiąc lat jakoś go olewałeś bez wyrzutów sumienia. I teraz nagle zebrało ci się, żeby zgrywać dobrego, kochającego tatusia? Sorry, ale mi kitu nie wciskaj, ja nie okno. Robin doskonale radził sobie bez ciebie, nauczył się, że na nikogo nie może liczyć. W tym cholernym więzieniu, do którego go zesłali, odwiedzała go tylko matka. A ty gdzie wtedy byłeś, co? Pewnie latałeś sobie po wszechświecie i niszczyłeś inne światy. Ile żyję, wiele razy słyszałam dzieci uskarżające się, że nie mają rodziców. I wiesz co, cholero? Dochodzę do wniosku, tak patrząc na ciebie i Seta, że lepiej nie mieć rodziny wcale, niż mieć taką, która cię olewa albo próbuje zabić!
 - Emm… Bastet…
 - Morda, Bata, ja się dopiero rozkręcam!
 - Bastet.
 - Przecież mówię, żebyś milczał!
 - BASTET!
         Krzyk Baty jest rzeczą rzadko spotykaną, więc się zamknęłam. Spojrzałam na niego, a on stał jakby nigdy nie podniósł głosu - ręce w kieszeniach i tylko jego oczy ciskały błyskawice.
 - Zamknij się, Bastet - burknął. - Nie zawsze ojciec może zajmować się dzieckiem. Często pojawiają się okoliczności, które na to nie pozwalają. Na przykład jakiś upierdliwy teść.
         Koniec podrapał się po głowie.
 - Szu nie jest wcale taki upierdliwy - stwierdził. Bata spojrzał na niego, unosząc brwi. - A! To była przenośnia. Tak Chonsu był cholernie wkurzającym gościem. Nie pozwalał mi się zbliżyć do Robina i Nut na kilka metrów, ale to było przed strąceniem mojego syna z nieba. Potem niestety było tak, jak mówi Bastet, Bato. Ignorowałem Robina, bo myślałem, że w ten sposób nauczę go samodzielności.
 - I nauczyłeś - zauważyłam. - Tylko również nauczyłeś go nieufności.
 - Wiem. I bardzo tego żałuję. Dlatego teraz musicie mi powiedzieć, gdzie on jest, żebym mógł mu pomóc. Chcę jakoś odzyskać jego zaufanie.
         Zabrzmiało to jak szczere wyznanie, więc westchnęłam pokonana.
 - Robin jest w Delfach z Anubisem - powiedziałam w końcu. - Próbuje dostać się do Wyroczni.
         Koniec Świata skinął nam głową.
 - Dziękuję - uśmiechnął się ciepło. Gdy mnie przytulił, poczułam zapach ciepłego mleka. - W zamian za to, że wy pomogliście mi, ja pomogę wam. Zabiorę was na Czerwoną Pustynię.
         Bez ostrzeżenia zaczął rosnąć tak, że doszedł do wzrostu przeciętnego czteropiętrowego bloku. Prawie zeszłam na zawał, kiedy jego wielka łapa złapała mnie w pół i posadziła sobie na ramieniu. Kurczowo złapałam się fałdów jego koszuli i zamknęłam oczy. Nagle poczułam, że mam lęk wysokości. Bata tego problemu nie miał, bo wszedł spokojnie po rękawie i usiadł obok mnie. Przytuliłam się do niego, błagając, żeby nie pozwolił mi spaść.
 - Nie wypuszczę cię z uścisku już nigdy więcej - zamruczał mi do ucha. Przeszedł mnie miły dreszcz i wtuliłam się w pierś Baty. Koniec Świata zaczął iść w kierunku, z którego wyczuwałam magię zła. Towarzyszyło temu głośnie łupanie o podłoże, ale ja wolałam skupić się na rytmicznych uderzeniach serca Baty.
         Na miejsce dotarliśmy o wschodzie słońca. Widok był przepiękny, mimo że straszny. Piasek nie przypominał piasku. Cała oaza była skąpana w czerwonym blasku tak, że wyglądała jakby została zalana krwią. Spokojna woda w jeziorku, liście krzewów, palma - wszystko było czerwone. Ale największe wrażenie robił właśnie piasek - w pierwszych promieniach słońca przypominał mi rozpryśnięte na miliardy miliardów maleńkich drobinek rubiny. Przesypywał się na wietrze, sprawiając wrażenie jakby patrzyło na rzekę krwi, spokojnie przepływającą przez ten kawałek pustyni. Spojrzałam na granicę oazy, była dobrze widoczna, bo tam, gdzie się kończyła zaczynała się zwykła Sahara. Piasek był złocisty.
 - Pięknie tu jest - szepnęłam, przecierając oczy.
 - I niebezpiecznie - mruknął Bata, zsuwając się z ramienia Końca Świata. Też to wyczułam. Magia była tu tak gęsta, że obawiałam się, że coś nas napadnie. Zeskoczyłam na piasek, a gdy odwróciłam się, by podziękować ojcu Robina, jego już nie było. Pozostał po nim tylko ten słodki zapach mleka.